Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przeczesuję ręką zmierzwione i tłuste włosy. Ciemno. Nie otwieram oczu, bo łatwiej mi wtedy pozostać sobą. Fale rozbijają się o skały, obgryzając sterczące wierzchołki głazów, stępiając przybrzeżne klify. Wiatr wieje z umiarkowaną siłą, czuję jednak, że chce wtargnąć do pokoju przez zabite deskami okna. Stłumione uderzenia fal dźwiękiem swym przypominają bicie podziemnych bębnów, wywołują uczucie niepokoju i potęgują świadomość samotności. Dlaczego? Bo są zmysłowym przedstawieniem przestrzeni, oddalenia od normalnego, zdrowego, codziennego życia.
Siadam na łóżku. Nie otwieram oczu, bo, jak wspomniałem, przez to łatwiej mi się skupić na sobie. Jedyne, co mi pozostało z tamtego świata, to zinternalizowane normy i wzorce zachowań, przyswojony sposób myślenia. Jeżeli to zatracę, zerwę całkowicie kontakt, pozostając zagubiony i bezsilny w próżni istnienia. Chociaż nie, to już nie byłoby istnienie – raczej agonalna wegetacja. Zatem jestem, jestem, dotykam poręczy łóżka, stopami przejeżdżam po kamiennej posadzce, czuje zapach własnego potu – jakoś jestem.
Rytuał. Nigdy nie byłem wierzący, Bóg wydawał mi się marnym pocieszeniem dla ludzi małego ducha. „Miło tak pomyśleć sobie, że coś tam jest w górze, co?” myślałem, pamiętam, pewnego razu w kościele, patrząc na zgromadzonych tam ludzi. „Jakie to łatwe i przyjemne: mieć oparcie w głupawej nadziei. Pomódlcie się, pomódlcie, i tak będziecie robić swoje. Banda hipokrytów”. Tak dawniej myślałem. Teraz, kiedy jestem sam, Bóg wydaje mi się prawdziwym, wręcz namacalnym pośrednikiem między mną a rzeczywistością. Dalej nie wierzę w Niego – lecz wszystko, co On reprezentuje, łączy mnie emocjonalnie z ludzkością. Przywołuje i rozpala we mnie wszystkie wpojone, kulturowe wartości. Bóg, w ten sposób potraktowany, pozwala mi uczestniczyć w byciu-z-innymi, i w efekcie umożliwia przetrwanie.
Jaki to jest Bóg: JHVH, Allah, Shiva, Brahman? Zdecydowanie chodzi mi o Boga chrześcijańskiego, bo potrzebuję wartości, w których się wychowałem.
Dalej więc – rytuał. Składam ręce, jak w dzieciństwie, i odmawiam najprostszą, a zarazem najbardziej sugestywną modlitwę „Ojcze Nasz”, a później „Aniele Boży”. Te dwie, najczęściej odmawiane za młodu, przywołują z pamięci dziecięce wspomnienia. Bez wspomnień nie ma tożsamości, bez pamięci nie ma życia. Klękam i żegnam się. Czuję, że jestem umiejscowiony w jakimś miejscu w czasie.
Ciągle jednak towarzyszy mi cyniczna świadomość, że Bóg jest dla mnie tylko kontekstem kulturowym, a wartości, jakie uważa się za obowiązujące – ludzkim wytworem. W moim podejściu do Boga nie ma nic z ducha transcendencji. Jest czysty pragmatyzm.
Co innego duchowość. Dla mojej duchowości Bóg jest zbędny, może wręcz szkodliwy. Wiem, wiem, sam siebie pytam czasami, jak można znaleźć się w chrześcijańskim kręgu kulturowym, jednocześnie nie dopuszczając do siebie boskiej ingerencji? Jak można odwoływać się do więzi i jednocześnie tę więź negować? Odpowiedź, że chodzi mi tylko o więź między człowiekiem i człowiekiem, a nie między człowiekiem i Bogiem, zadowala mnie tylko w połowie. A co do reszty: cóż, mam chyba pokręcony i spaczony samotnością charakter.
Jak mówiłem, co innego duchowość. Bóg z moją duchowością nie ma nic wspólnego. Kiedy byłem między ludźmi, jeszcze tego nie dostrzegałem, ale teraz widzę wyraźnie: jedyną prawdziwą duchowością jest umiłowanie świata. Nie świata jako boskiego wytworu, jako jakiegoś sprawdzianu, zasłony, imitacji czy kłamstwa. Świata jako ostatecznej instancji, jako pola do twórczego działania. Bóg – po co mi Bóg wśród ludzi? W normalnych warunkach Bóg gwarantuje kłamliwe, leniwe bezpieczeństwo w pewności i nadziei. A gdzie jest człowiek z poczuciem bezbrzeżnej i bezbożnej woli twórczej, działający prawdziwie i w zgodzie z samym sobą? Prawdziwą duchowością nazywam świadomy, emocjonalny chaos.
Otwieram oczy. Utwierdziłem się w swoich przekonaniach, nasyciłem tradycją. Jeszcze tylko gesty. Klękam na prawe kolano i uderzam trzy razy lewą ręką w wystający z podłogi, zimny kamień. Staram się napełnić chłodem tego kamienia, pragnę odetchnąć aurą wszystkiego, co istnieje wokół mnie. Chłód, ból w prawym kolanie...wyprostowane palce...zapach potu...koszula przylega do ciała...spodnie cisną mnie w brzuch...smród sklejonych włosów. Fale. Ciemność. Śmierć rozmytej świadomości.
Potworny ból w skroniach. Padam na podłogę, czuję tylko jeden aspekt rzeczywistości: ból. Coś wtargnęło do mojego schronienia, jakiś towarzysz samotności. Światło oślepiło, światło sparaliżowało moje zmysły. To pewnie promień słońca przecisnął się przez zbutwiałe deski w oknie po przeciwnej stronie pomieszczenia, zalewając przytulną, miękką ciemność ostrym blaskiem. Jednak cały czas nie jestem pewien źródła tej jasności, ciągle mam zamknięte oczy, bo blask jest zbyt natarczywy. Powoli rozchylam powieki, staram się coś dojrzeć. Widzę.
No do chuja, to szczur z latarką. Debil świeci mi prosto w oczy, czerpiąc niewątpliwie z mojego oszołomienia sadystyczną przyjemność.
- Na cholerę zamknąłeś się tu na strychu, pajacu? – odzywa się grubym, męskim głosem. – Nie szkoda ci życia, że błaznujesz po cudzych domach? – pyta surowo, groźnie zmarszczywszy brwi, potrząsając lekko latarką.
Szczur gada do mnie. Nawet gestykuluje. Co ja mam odpowiedzieć? I po co?
- Ja...chciałem być sam po prostu. Jak długo to już?
- Kurwa, a skąd ja mam wiedzieć, od jak dawna siedzisz w tej ciemnicy? – szczur wyglądał na poirytowanego. Zgasił latarkę.
- Weź se gościu zdejmij te dechy, bo nic tu nie widać – orzekł, próbując swoimi łapkami zdjąć z okna wielką drewnianą sztabę. – Co ty, asceta jaki jebany?
Patrzę na tego szczura, docierają nawet do mnie jego słowa, lecz nie mogę wyłapać sensu. Udało mu się przesunąć nieco w dół drewnianą deskę i stoi teraz skąpany w wesołym, popołudniowym słonecznym blasku. Mruży swoje małe ślepka, wyczekując ode mnie jakiejś odpowiedzi. I co ja mam mu powiedzieć? Krępujące. A to w dodatku szczur!
- Nie asceta. Po prostu samotnik. Chcę dosadnie przeżyć życie, chcę gruntownie poznać siebie i dzięki temu w pełni uczestniczyć w każdej emocji. Moją wolą...
- I dlatego się kretynie zamknąłeś w ciemnicy na strychu. – stwierdził gryzoń, kiwając głową z powagą. – To tak uczestniczysz w życiu, że od niego uciekasz. Z Pacanowa się urwałeś?
I jak ja mam ze szczurem gadać? Przecież on nie rozumie skomplikowanych procesów psychicznych, których codziennie doznawałem, nie wie, że pełna egzystencja możliwa jest tylko w ciszy własnej zadumy, w niezakłóconej kontemplacji. Tak, ten szczur nie wie nic.
- A ty, szczurze, poznałeś już własne możliwości? Wiesz, kim jesteś? – pytam pewny swego, przekonany o słuszności moich racji, o wartości mojej drogi życiowej. Szczur spogląda na mnie z zaskoczeniem, uśmiechając się ironicznie.
- Tak, znam się. Szybko się poznałem, bo jestem taki mały – wybuchnął śmiechem, lecz szybko się opanował. – Zrozumiałem wiele na swój temat, przebywając z innymi. Przeżywam świat tak...na kurwa...normalnie. Żyję, jem, śpię, pierdolę. Jak więc widzisz, znam się w wystarczającym stopniu. Czego miałbym chcieć więcej?
„Niczego”, myślę. „Jak chcesz, bądź sobie taki. Jak od życia chcę czegoś jeszcze”.
- Ja bym tak nie mógł – mówię na głos. – Ja potrzebuję duchowej strawy...
- A kto przed chwilą napisał, że prawdziwa duchowość to emocjonalny chaos? – szczur z wściekłością rzucił we mnie latarką. – Nie cierpię takich pierdolonych teoretyków i świętoszków. Najpierw „świat, życie, radość, chaos” wołają, a sami zamykają się na strychach i udają martwych. Człowieku, ty sam siebie oszukujesz! Ja wiodę może i proste, ale za to prawdziwe życie. A ty kurwa kombinujesz, jak to tylko uciec od siebie.
- Nie, nie! Prawdziwe istnienie możliwe jest tylko wtedy, gdy poznasz siebie i będziesz w stanie...
- Poznasz siebie wśród innych ludzi, a nie na strychu, zjebie! – szczur, krańcowo poirytowany, uderzył łapką w futrynę okna. – Ty chyba jesteś zbyt głupi, żeby w ogóle istnieć. A tak z innej beczki: co ty tu właściwie żarłeś?
Będąc jeszcze pod wrażeniem naszej filozoficznej dysputy, nie zrozumiałem pytania.
- Co mówisz? – spytałem zdezorientowany.
- Co żarłeś, jak przeżyłeś? Podejdź tutaj do światła, muszę zobaczyć, w jakim jesteś stanie. – powiedział, przesuwając się nieco, aby całe światło padło na mnie. Posłusznie podchodzę, jednocześnie zastanawiając się, kiedy rzeczywiście cokolwiek jadłem. Słońce oświetla mnie całego.
- Ty zasrana chudzino! – wrzasnął szczur, otwierając z przerażenia ryjek. – Same kości! I co za twarz. Cmentarzysko słoni!
Patrzę na siebie. Rzeczywiście, niezły ze mnie kawał zwłok.
- Ja...nie wiem, jak przeżyłem. Może żyła we mnie sama dusza, a nie ciało...- zacząłem nieśmiało, bardzo chcąc uwierzyć w to, co mówię.
- Och, nie pierdol. Ciało to ciało, zapomniałeś? Świat, ciało – ostateczna instancja? Ale tak na marginesie to rzeczywiście ciekawe, jak przetrwałeś. I bez wody! Piłeś rosę z grzybów na ścianie?
- Nie wiem, powtarzam, dziwne rzeczy się ze mną działy – obezwładniony strachem staram się sobie cokolwiek przypomnieć. Niestety, jedyne, co pamiętam, to pozbawione treści rytuały. Nic nie warte, „przejmujące psychiczne doznania”. Bez treści, bez ludzi.
Szczur mi współczuje. Widzę to w jego postawie i sposobie ułożenia głowy. Tacy jak on szybko zmieniają swoje nastawienie wobec innych. Nie lubię, jak mi się współczuje.
Chcę się odezwać, on jednak uderza mnie przyjacielsko w plecy sztachetą, nie dając mi dojść do głosu. Milczę więc, przygnębiony, skupiając się na bólu w plecach, wywołanego nagłym uderzeniem.
Nagle – olśnienie!
- Zabiję cię! – w furii chwytam szczura, zamierzając się nim w zabite deskami okno. – Albo nie – zmitygowałem się – lepiej sam się zabiję! Stawiam omdlałego ze strachu szczura na ziemi, a samemu rzucam się na zbutwiałe deski. Wilgotne, nawet nie trzaskają. Spadam na skały, nieco już wygładzone przez fale.




Leżę. Płynę w jakiejś łódce. Leżę i płynę w jakiejś łódce, a na dziobie stoi czarna, zakapturzona postać, odwrócona tyłem. Boję się, słyszę jednak swój zdławiony, przerażony głos:
- Kim jesteś?
- Jestem Charon. Dawaj kurwa obola.

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Opowiadanie bardzo dobre, szczególnie spodobało mi się zastosowanie
wulgaryzmów, które doskonale spełniają swoją rolę i nie sprawiają wrażenia
sztucznie dorzuconych do treści.

No i przeskok klimatyczny z rozważań między szczurem a herosem do
sceny styksowej - według mnie bezbłędny.

  • 4 miesiące temu...
Opublikowano

Wybacz, ale nie trawię dydaktyzowania (mnie) nawet w formie beletrystycznej. Niektórym nie szkodzi wysłuchiwanie wszystkich Mądrości jak leci, ale nie Tobie. Przy bombardowaniu czytelnika definicjami literalnymi (nie mocowanymi w akcji), nie starasz się nawet udawać, że posiadasz własny język, własne rozumienie, co jest czym. Sama studiuję socjologię, ale jakbym miała stworzyć bohatera tłumaczącego niby samemu sobie, co to jest Bóg w kontekście kulturowym, a duchowym, co to jest więź, co to jest tożsamość ("Bez wspomnień nie ma tożsamości, bez pamięci nie ma życia.") itp. to skazałabym go na samobójstwo przed ujawnieniem publiczności, podczas, gdy twój chrześcijański mnich do zabicia się potrzebuje aż objawiającego mu się szczura, by być powiezionym do piekła na szczot przed nastaniem Chrystusa. Tekst bucha rozległością wiedzy, tylko zlituj się - o czym on właściwie jest?

  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

Szczerze ciesze sie z Twojego postu, dobrze mowisz, ze tekst jest przesadzony, nafaszerowany patosem i egzaltacja (choc nie zgadzam sie, ze nie zawarlem tam mojego rozumienia pewnych problemow). W kazdym razie nie zauwazylas jednej podstawowej sprawy - ten tekst mial byc absurdalny, mial wrecz stanowic pewnego rodzaju kpine z niepotrzebnych, niezyciowych problemow. Nie obchodzi mnie ani ten mnich, ani szczur, ani idiotyzm sytuacji - wszystkie pseudomądrosci zgorzknialego mnicha chcialem po prostu objechac, szczur tez jest postacia bardzo sztuczna, jak pewnie zauwazylas, a ich rozmowa i wnioski to po prostu kicz. Widac, ze nie udala mi sie sztuka ironii, skoro napisalas, co napisalas i nie dostrzeglas, ze to w zamierzeniu mialo byc absolutnie banalne. Niektore wypowiedzi mnicha sa w sumie dosyc ciekawe, szczur tez czasem mowi do rzeczy, ale ohydna, ociekajaca sztucznoscia atmosfera jest wyczuwalna na kilometr. Zauwazylas to, lecz zwalilas to na karb mojej pisarskiej nieudolnosci. Jesli nie dostrzeglas moich intencji, to pewnie nie napisalem najlepszego opowiadania :). Wierz mi, tanie moralizatorstwo to rzecz, ktorej ogromnie nienawidze (przeczytaj sobie jakis moj inny wytwor, moze sie jeszcze do mnie przekonasz :))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • piękny dzień  słowo Ciałem się stało    niebo otworzyło świt  przyszedł na świat  Bóg człowiek    Jego słowa  światłem  światłem  wskazującym drogę    mamy  prawdziwą wolność  możemy Go przyjąć  lub nie  nasz wybór    bez Światła… łatwo pobłądzić   12.2025 andrew  Boże Narodzenie   
    • Czym jest miłość, gdy zaczyna się kryzys? Co się czai, by zranić, by zabić jak tygrys? Gdy chcesz pogadać, lecz pustka w głowie. Zapytasz „co tam, co robi?” i po rozmowie. Albo przemilczysz i nie napiszesz słowa, wtedy powstanie wielka brama stalowa, którą będziecie próbować otworzyć, by szczęśliwe chwile od nowa tworzyć. No chyba, że żadne kroku nie zrobi — wtem brama się zamknie i kłopotów narobi.
    • @Rafael Marius wróciłam do domu jak dama nowej generacji toyotą corollą, mam tyle systemów bezpieczeństwa. Gdyby ktoś usnął przy jeździe, zatrzymałaby się sama w punkcie zero. Dłuższy sen, weekend odpoczywam w domu:)
    • - Witaj, Rzeszowie - powiedziałam na głos, gdy wysiadłam z piątego wagonu pociągu ekspresowego Pendolino po przemierzeniu trasy z Gdańska. Działo się to późnym wieczorem 23. Grudnia, kilka minut po 23.00 . Cóż: zbieżność daty z godziną po typowym, jak wiedziałam, ponad półgodzinnym opóźnieniu tego właśnie pociągu. Kolejna zbieżność, tym razem odwrócona względnie naprzemienna: trzydzieści dwa. Ano, co zrobić. PKP, emocje nie pomogą. Rozejrzałam się odruchowo, poprawiwszy plecak ujęłam uchwyty walizek dużej i małej, po czym szybkim krokiem ruszyłam w prawo, w kierunku ruchomych schodów.    - Dawno tu nie byłam - kontynuowałam myśl. - Czas to nadrobić, pobyć w twojej przestrzeni chociaż raz na rok. Chociaż teraz, z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Tak zwanych Bożego Narodzenia, poprawiłam się. Wszak Wszechświat odnawia się austannie w każdej żywej istocie, od najbardziej skromnej rośliny poczynając na najbardziej imponującym wiedzą, światowym obyciem, majątkiem czy fizycznością człowieku kończąc.     Westchnęłam ciężko.    Nasza przedwyjazdowa rozmowa - w znaczeniu moja i mojego mężczyzny nie była zbyt miła. Wiadomość, że chcę pojechać do dawno nie odwiedzanej rodziny na święta przyjął spokojnie - trudno zresztą, aby było inaczej. Ale gdy zapowiedziałam, że przez cały ten czas nie znajdę dlań ani chwili, poczuł się urażony.  Z tonu jego słów i wyrazu twarzy, pomimo zachowywanego spokoju, przebiło się wspomniane poczucie urazy.     - Chwilę - zaczął powoli. - Po twoim ponadrocznym zniknięciu bez słowa wyjaśnienia schodzimy się na powrót pod warunkiem, że będziesz dokładać więcej starań niż za pierwszym razem. Tymczasem w dwa miesiące po naszym drugim początku dajesz mi do zrozumienia, że nie dość, że podjęłaś decyzję o wyjeździe beze mnie, to jeszcze oznajmiasz mi, że nie będziesz miała wtedy czasu nawet na rozmowę, bo - jak to określiłaś - potem na pewno będziemy mieli go wiele? Nawet nie zaproponowałaś, abym z tobą pojechał - zaciął usta w sposób, którego nie lubiłam i którego trochę się obawiałam.     Dłuższą chwilę zbierałam się na odwagę. Przyszło mi to wbrew pozorom tym trudniej,  że pozostał opanowany, czego zresztą mogłam być prawie pewna: przy mnie zawsze bardzo mocno kontrolował uzewnętrznianie swojej mrocznej strony.     - Nie zaproponowałam - zaczęłam powoli odpowiadać, ze słowa na słowo coraz szybciej - wiedząc, że i tak pojedziesz tam ze mną. Chociażby po to, aby być blisko mnie. Co zresztą jest całkowicie logiczne także z emocjonalnego punktu widzenia. Po co miałbyś tkwić sam na drugim końcu Polski? - spróbowałam uśmiechnąć się lekko. Wyszedł mi ten uśmiech jak zwykle w podobnych sytuacjach. W reakcji uśmiechnął się tyleż lekko jak ja, a trochę od swojej strony - krzywo.     - Chyba lepiej, że proponujesz mi to późno niż wcale - odparł. - Ale czy zmienia to fakt, że sytuacja ta nie powinna mieć miejsca? Spójrz na to od mojej strony, wyobrażając sobie, że to ty zgadzasz się dać mi drugą szansę pod określonym warunkiem, tymczasem ja daję ci do zrozumienia, że ty i ten związek nie jest dla mnie tak ważny, jak cię zapewniam.     - To nie tak... - spróbowałam spojrzeć mu w oczy. Nie udało mi się. Odruchowo spuściłam wzrok, odwracając po chwili głowę. Wiedziałam, że w pierwszym odruchu chciał wyrzec z przekąsem, że dokładnie taki mój ruch był do przewidzenia. Jednak po chwili ciszy usłyszałam inne pytanie.    - A jak? - spojrzał na mnie, pozostając tam, gdzie stał i krzyżując ręce, po czym powtórzył trochę głośniej: - Jak?    Chciałam podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy. Nie zdołałam. Kotłowało się we mnie do tego stopnia, że przestałam być zdolną wykonać jakikolwiek ruch, o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa nie wspominając. Przeklęte emocje! Przeklęte wspomnienia! Nie byłam gotowa powiedzieć mu o tak wielu sprawach z przeszłości. Gdy spotkaliśmy się i zaczęliśmy być ze sobą po raz drugi, obiecałam sobie - solennie na wszystko, co dla mnie ważne - że tym razem będę wobec niego w porządku. Że nie popełnię żadnego błędu. Że koniec z przerwami w komunikacji, z zamykaniem się, wycofywaniem i milczeniem. Z osobnym spaniem wreszcie, chociaż akurat przy spaniu w jednym łóżku nie upierał się twierdząc, że chrapie, a nie chce, abym chodziła ciągle niewyspana. Skończyło się tak, jak się obawiałam. W miarę upływu tygodni strach zapanowywał nade mną, coraz bardziej wpływając na moje postępowanie. Zmianę w moim zachowaniu i milczące "odstawanie" od złożonych deklaracji zauważył od razu. To, że początkowo przyjmował to w ciszy, ciążyło. Gdy zasugerował, abyśmy o tym porozmawiali, poczułam się przybita jeszcze bardziej.    - Znów zaczyna się dziać ze mną jak wtedy - spostrzeżenie to, a jeszcze bardziej to, że dzieje się tak właśnie - nie dawało mi spokoju. - Ale jak mam przyznać mu się do strachu? Do rozdźwięku pomiędzy uczuciem i chęcią bycia z nim a lękiem przed wspólną przyszłością?    Starałam się przerwać ten napierający na mnie od wewnątrz tok myśli, ciągnąć za sobą walizki międzyperonowym korytarzem do hali dworcowej, po przejsciu której zamierzałam złapać taksówkę. Nie wychodziło. Przemieszczały się po owalnej linii wewnątrz mojego umysłu, to przyspieszając, to zwalniając przy pytaniu "Pędzimy jak chcemy. I co nam zrobisz?" Po czym gasnąc i przekształcając się w pobrzmiewające jego głosem pytanie. Które zadał mi sięgając po moje ręce, biorąc za dłonie i przyciągając do siebie, ale zatrzymując krok przed nim tak, aby musiała popatrzeć mu w oczy.    - I co ja mam teraz z tobą zrobić?      Rzeszów, 25. Grudnia 2025   
    • Rzekli mu bracia: – „To dziś bracie!” – „Następne dziecko dla mnie macie.” – „Tak dziecko, ale nie następne! Tysiącleć wpraw szlaki tu błędne, Weź duszę Zbawiciela na świat! Choć wątpliwe czy będzie mu rad? Widzisz z nami wszystko…: krzyż i śmierć, Na Boga, tak ma być, bierz i leć!” Wziął czarnoskrzydły dziecko-słońce I spadł pociech szepcząc tysiące, Zdumion, a szczęśliw kogo niesie… . . . – „Panie magu, patrz tam: Kometa!” – „Choć, zda mi się piękna, to nie ta, Co się wśród dal kosmosów niesie… Siodłaj koń! Anioł niósł tam dziecię.”   Wszystkim dobrym duszom z życzeniami wszystkiego najlepszego na Święta Bożego Narodzenia.   Ilustrował „Grok” (pod dyktando Marcina Tarnowskiego), grafiką „Anioł niosący duszę Jezusa na ziemię”.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...