Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

12 czerwiec 2004r.
Zdecydowanie za mało śpię, wstaję o dziwnych porach. Czwarta czterdzieści trzy. Cisza, wewnętrzny i zewnętrzny spokój. Za dokładnie dwie minuty tuż za ścianą zadzwoni budzik. Powoli zrzucam kołdrę, stawiam gołe stopy na niebieskim dywanie. Zaczyna się kolejny dzień, podobny do poprzednich. Na razie spoglądam na sufit. Spokój, błogi spokój.
Stoję pod prysznicem. Mandarynkowy żel wcale nie dodaje energii, dzięki Erze wcale nie mogę więcej. Reklamy kłamią.
20 czerwiec 2004r.
Postanowiłam ze poskładam się dzisiaj do kupy. Wstałam z uśmiechem na twarzy. Mówię sobie jesteś taka i taka to w sobie masz zmienić, do tego przyłóż się bardziej, to zrób, a tego nie i bądź świadoma konsekwencji. I wciskam sobie, że są ludzie którym na mnie zależy. Może w końcu w to uwierzę.
Za oknami pada deszcz, wielkie krople uderzają o parapety. Gdzieś tam ponad dwieście kilometrów stąd też zapewne pada. Ktoś zapewne tego nie słyszy. Utrata przytomności, intensywna terapia, mały sterylny pokój. Nienawidzę tej bezsilności, niemożności uczynienia czegokolwiek, kiedy tak bardzo bliska, jedna z najważniejszych osób cierpi.
25 czerwiec 2004r.
Dziś mija rok od wydania wyroku na moja córkę. Dokładnie 25 czerwca 2003 roku o godzinie 15:34 dowiedziałam się o chorobie mojej córki.
Diagnoza brzmiała: ostra białaczka szpikowa. Ta postać białaczki atakuje głównie dorosłych w 80%. Pozostałe 20% przypadków choroby występuje u dzieci.
Do głowy przychodziło mi tysiące myśli każda z nich krążyła wokół jednej niewinnej istotki Olki. Nie pamiętam czy płakałam. To wszystko mnie przerosło.
-Boże dlaczego my? Dlaczego nas tak krzywdzisz?
Chyba nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego co mnie czeka w najbliższym czasie, ale wiedziałam jedno: z tego się wychodzi. Tej myśli staram się trzymać cały czas.
30 czerwiec 2004r.
Dziś nie poszłam do pracy. Ola miała silne ataki. Obudziła się cała mokra z wysoką gorączką. Na pościeli było pełno krwi. Natychmiast zadzwoniłam po lekarza. Zabrali ja do szpitala. Złapała" sepse i długo walczyła z wysoką gorączką.
-Jest dzielna ma dużo siły w sobie i wytrwa to.
1 sierpień 2004r.
Udało się. Po miesiącu pobytu na oddziale poszłyśmy do domu. Teraz Ola śpi a ja mam więcej czasu dla siebie. Odkąd dowiedziałam się o jej chorobie nigdy nie przespałam spokojnie żadnej nocy. Jestem wykończona. Nie daje już rady. Jedynie walka mojej córki trzyma mnie przy życiu. Podziwiam jej wytrwałość. Moja biedna mała Ola. Jest taka niewinna, tyle cudownych chwil jeszcze przednią. Boże nie zabieraj jej życia. Nie zabieraj mi mojej córeczki.
12 sierpień 2004r.
Od pewnego czasu uciekam. Uciekam przed sobą. Szukam logicznego wyjaśnienia mojego stanu. Ale przypadek jest na tyle poraniony, że logika chyba tylko przeszkadza. Potrzebuje jakiejś tratwy ratunkowej. Dręczę się więc szperając w zasobach mojego bólu by znaleźć jedno pytanie, które mogłabym wykrzyczeć światu. Długo już to trwa.
O co mam spytać?
Dlaczego?- nie zadaje się pytań, na które nie da się uzyskać odpowiedzi.
25 sierpień 2004r.
Każdego dnia budzę się z myślą czy moje dziecko jeszcze żyje? Biegnę do jej pokoju i wsłuchuje się w jej oddech. "Boże dziękuję ci za kolejną noc życia mojej córki".
15 wrzesień 2004r.
-No i cóż ja Ci mam powiedzieć. Pytasz, jak sobie radzę? Jest mi cholernie ciężko...Patrzę na naszą córkę i widzę jak uchodzi z niej życie...
-Pamiętaj, że gdyby coś się działo masz mnie zawiadomić.
-Całe to moje macierzyństwo jest naznaczone jej śmiercią. Ja wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale to jest taki rodzaj bólu, który nie minie nigdy.
-Nie możesz tak myśleć. Sama mówiłaś ze Ola jest silna i walczy...
-Muszę kończyć. Ola czegoś potrzebuje... Pa
-Trzymaj się.
...
28 wrzesień 2004r.
Dziś byłam w kościele.
-Moja córka umiera i bardzo cierpi. Wyszeptałam ...
Po chwili dodałam.
-Czy to jest sprawiedliwe? Gdzie jest ten dobry Bóg,O którym ksiądz tyle mówił?
- Jest w Tobie i Twojej córce. Padła odpowiedź.
- Co więc dla niego zrobił?
-Uczynił wszystko, co jest w Jego mocy.
Każdego dnia z nią umiera... Kto z nas ludzi to zrobi...?
11 październik 2004r.
Odpowiem księdzu, kto to zrobi, a raczej, kto jest gotowy odejść wraz ze swoim dzieckiem - każda matka, której serce nie może zrozumieć świata bez swojego dziecka.
20 październik 2004r.
Późne, październikowe popołudnie. Niebo lekko zasłane chmurami. Niekiedy przezierało przez nie słońce. Miało zmęczony już dzisiejszym dniem kolor a promienie, którymi od czasu do czasu ścieliło miasto.
To był ostatni wieczór mojej córki. Odeszła tak cicho, tak spokojnie. Trzymała moje ciepłe dłonie a ja patrzyłam na jej pełne miłości oczy.
Dotknęła białą dłonią mój policzka, i otarł łzy. Opuściła delikatnie swoje bezwładne rączki. Zamknęła oczy...
-Mamusiu tak bardzo cię kocham.
Łzy płynęły mi teraz jak górski strumień. Próbowałam się powstrzymać, ale to ból i świadomość tego, iż nie zobaczę mojej córki już nigdy był o wiele silniejszy.
-Dziękuję...
Jej ostatnie słowa...
Przytuliłam ją mocno, tak mocno, że wyobrażałam sobie jeszcze, że w jej żyłach płynie krew, w jej ustach jest oddech a jej serce wciąż bije!
Zaczęła się bujać w przód i tył, tak, jakbym chciała, by zasnęła. W mojej głowie było jedno pytanie, jedno. Dlaczego???
Poczułam swoją bezsilność, poczułam bezradność, wzniosłam głowę i krzyknęłam:
-Boże!!! Dlaczego!? Dlaczego to zrobiłeś!? Łkałam jak dziecko, szlochałam, a gorące łzy przepełnione niesamowitą miłością płynęły mi po policzkach i kapały na jej ubranie.
16 październik 2004r.
Pada...
Dziś ostatnie pożegnanie Oleńko. Są wszyscy. Babcia, ciocia Marta jest nawet tata. Na jego twarzy widzę cierpienie. A na swojej co widzę?...
Kiedy widzisz własne dziecko przykryte białym prześcieradłem, z bladą martwą twarzą - nic nie jest w stanie Cię pocieszyć. Na zawsze będę nosiła ten obraz mojej córki w moim umyśle - obraz martwej twarzy. Żadne słowa nie będą na miejscu, jeśli twoje serce umarło. Nadzieja zmartwychwstania nic nie znaczy w chwili, kiedy nie możesz patrzeć albo dotykać spokojnego oddechu dziecka, które wypełniało twoje życie radością. Już nigdy nie zobaczysz jak się do ciebie uśmiecha, śmieje razem z tobą albo przytula się do ciebie, tak jak za dawnych dni. Już nigdy więcej nie usłyszysz, jak mówi "kocham cię". Już wcześniej cierpiałam, ale nic nie da się porównać z bólem po stracie mojej ukochanej córki. Całe twoje ciało choruje najokropniejszym fizycznym bólem, jaki można sobie wyobrazić. Cierpiałam ból, ale niczego nie można porównać do bólu po utracie dziecka.
Aniele mój Stróżu nie stój tu przy mnie. Leć zanieś do nieba maleńki matczyny pocałunek. Otul Ją moją miłością. Przytul policzek do policzka i przynieś mi wspomnienia. Tak bardzo potrzeba sił po każdym śnie pełnym początku zmierzającego do końca.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena spoko, smacznego:)
    • @violetta daj spokój. nikogo nie szukam :)   też pójdę do restauracji. zjem stek z borowikami !
    • @Leszczym „To taka płynna medytacja!" Podobno najlepsze pomysły przychodzą gdzieś między drugim a trzecim piwem. Przed drugim - za mało odwagi. Po trzecim - za dużo pewności siebie i literówek. Poza tym to fakt - Hemingway pisał po whisky, Bukowski po wódce, więc dwa piwa to właściwie dieta pisarska! A ta agresja nad tekstem... znam to. Siedzisz, męczysz każde słowo, poprawiasz, wykreślasz, znowu wstawiasz, aż w końcu tekst się poddaje i umiera ze znużenia. A ty z nim. Pozdrawiam.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • @Migrena no niestety nie robię:) musisz sobie poszukać kogoś lepszego:)
    • Mój licznik żyć się wyczerpał. Musiałbym płacić słone sumy pieniędzy, by go nie tyle zregenerować co wzbudzić  w nim nikły płomyk nadziei. A fatum tylko na to czeka. By go stłumić w popiele. Spalić wszystkie próby wyjścia już na starcie. Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie. Obnażony i przegrany. Bez pewności w głosie. Siląc się na spokój. Snuć opowieści jak z najgorszego koszmaru. Dla uszu, które są nieczułe na ból jednostki. Zagubionej wśród labiryntu świata,  którego nie sposób rozgryźć,  będąc dzieckiem gotyckiej nocy, dekadenckiej, alkoholowo-lekowej samotni. Być nie duszą, nie ciałem  a tchnieniem jedynie grozy. Mroźnym powiewem, wśród wilgnych i ciemnych korytarzy domów. Porzuconych i kalekich już od upływu wieków.     O północy opuszczam bar  i chwiejnym krokiem idę przez środek ulicy, pustej już i grobowo wręcz cichej,  jak me serce. Bez emocji, których okazywać mi nie przystoi. Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu. Na jego wąskiej barierce nie muszę stawać  ani w prawdzie ani w kłamstwie. Przeciw sobie i bliźnim. Nie ma tu uszu, które nie potrafią zrozumieć, ani oczu które nie potrafią przestać oceniać. Jest tylko wezbrany nurt, zimnej jak trup. Zimowej rzeki. Niosącej w wirach kamyki i gałęzie  ku zatraceniu. Zapomniałbym w tej ostatniej minucie. Rozpiąłem gruby, wełniany, czarny płaszcz. Z malutkiej wewnętrznej kieszeni na piersi, wyjąłem nieduży skórzany portfel. Gotówkę i monety posłałem w nurt. Tak jakbym wrzucał drobne do fontanny. Nie muszę myśleć nad życzeniem. Ono się właśnie spełnia. Życzenie śmierci.      Drżącymi z zimna nie strachu palcami. Wyjąłem małe zawiniątko. Twoje zdjęcie. Urzekająco doskonałe. Jak portrety, które wyszły  spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni. Zatknąłem zdjęcie w szparze jednej ze śrub. Nie umiałbym skoczyć z Tobą. Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie  a może nie zwrócą uwagi. Przechodnie, kierowcy.  Ci wszyscy głupcy. Ślepcy. Nie skojarzą. Dopóki rzeka nie wyrzuci  wzdętego od rozkładu ciała. Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary. Lub zatrzyma się w lodowym zatorze,  pod konstrukcją kolejnego z mostów. Twarzą ku toni.     Może i Ty nieraz do tego czasu  jadąc tramwajem z uczelni  przez tłoczny most Anichkova. Tęsknym, zmęczonym wzrokiem,  spojrzysz w dół ku rzece. I wspomnisz czule tego przeklętego poetę, który nie zabiegał w życiu o nic  ponad Twe względy. Do diabła z rozsądkiem. Chciałabym wrócić do dni dawnych  i znów kochać i wybrać sercem. Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech. Wtem trup z trudem drgnął i oparł się o krę. Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół  obróciły go ku jezdni. Uniósł z wolna rękę  i machał aż czerwone cielsko tramwaju  nie zniknęło mu z oczu, skręcając ku kamienicom  na Newskim Prospekcie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...