Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 8-ma


Rekomendowane odpowiedzi

Ręce założył za głowę. Nic nie robi – czyli myśli?
Przemknęło Pawłowi przez głowę. Rysiek odwrócił się do niego – brodą wskazał krzesłofotel po przeciwnej stronie.
-Dobrze. Na początek – sądząc po pańskiej minie – jesteśmy obaj psami. Gabinety do wyboru pokażę jutro; mój obowiązek. Tylko... wszystkim mówię po imieniu od piątego w górę, a ty będziesz miał gabinet wyżej. Pawle!
-W porządku. Tak lepiej! Mogę mówić tak jak nasz biały znajomy? – Paweł czuł się coraz swobodniej.
-A jak on mówi? Rysiek?
Paweł kiwnął głową potakująco.
-Spodziewałem się raczej „stara pierdoła”. Jak tak ładnie – zgadzam się. Z tym ciśnieniem to ty poważnie? Bo nasz uroczy łapiduch to samo mówił. – Rysiek oparł się o blat przed nim.
-Bardzo poważnie! Teraz jeszcze poważniej. Jak dwu poważnych mówi powinieneś posłuchać. Zabawne...
-Co?
-Takie zwykłe i na miejscu to spoufalenie się z tobą. - Paweł zamilkł chcąc nabrać
dystansu do tego co przeżył. Ryszard patrzył na niego uważnie, życzliwie; uśmiechał się całą postacią.
-Zabawne to jest, że ja czuję tak samo. – Wyraźnie odpowiadał mu nastrój chwili. – Możesz mi powiedzieć, jak mnie ochrzciłeś w myślach?
-Zwalisty. Tak jakoś...
-Pewien znajomy lekarz, też go znasz, zalecił mi odchudzanie. Miał rację. Z wykształcenia jestem anatomopatologiem i wiem, że chudych kroić łatwiej, ale miałem dość nieboszczyków i ich dowcipów i zostałem głównym dostarczycielem karmy dla piesków i spinaczy dla psów. Muszę się zastanowić, czy nie wrócić do zawodu, jeśli ty tu będziesz pracował. Na pierwszy rzut oka – jesteś bardzo poważny i chudy, na drugi – dużo mniej.
-Jestem niepoważny? Jestem gruby?
-Jasne, że niepoważny! Gruby jeszcze nie. W tej instytucji poważni nie pracują. A ci od zabójstw są najmniej poważni, przekonasz się. Najpierw trzeba: umrzeć ze śmiechu, rozśmieszyć do łez, umrzeć z rozkoszy - później brać się za współpracę z nimi, wiem coś o tym; ciebie też to czeka. Uważaj – ich ulubiony dowcip to wkładanie odciętej dłoni do torby nowicjusza przed jego wyjściem do domu. Ale rekord pobili podmieniając wątrobę w teczce delikwenta, którą ten był zakupił na obiad. Jego żona się zorientowała przy stole.
-Okropne!
-Codzienność współpracy z wydziałem zabójstw tak wygląda. Im ktoś bardziej narażony na przykre doznania, tym bardziej skłonny do głupich, makabrycznych dowcipów. Ja ich rozumiem.
-Ja chyba też.
-Dobra. To do jutra. Masz jeszcze coś do załatwienia; ja muszę poudawać, że pracuję. O której przyjdziesz?
-O dziewiątej.
-Do jutra. Pokażę ci gabinet i będziesz mógł zacząć się urządzać. Sekretarkę wybierzesz w przyszłym tygodniu. Na początku będziesz się ze mną kontaktował dosyć często. Do moich obowiązków należy przekonywanie kandydatów o głupocie jaką popełniają, przyjmując się tu do pracy.
Pawłowi zaczynało kręcić się w głowie od gadania Ryśka. Rzeczywiście – mógł odwieść od zamiaru pracy tutaj.
-Jak długo tu jesteś?
-Siedemnaście lat.
-To jesteś doświadczony.
-Bardzo. Przez życie i śmierć. Tu, gdzie nic nie robię, przedtem cztery lata w prosektorium...
-Do jutra. I zrób badania, jak prosił nasz znajomy lekarz.
-Paweł!
-Słucham.
-Mam do ciebie prośbę.
-Tak.
-Mów do niego Zygmunt, „ty” – bardzo się ucieszy.
-Nie wiem...
-Ja wiem. – Rysiek machnął ręką.
-On jest nieśmiały, a szacunek jaki go otacza jeszcze bardziej go onieśmiela. Zachowuje się, jak gdyby na niego nie zasługiwał, a zasługuje. Po tylu publikacjach, po tylu trudnych przypadkach, z którymi sobie radził. Zasługuje! Ma wrogów, podwładnych – przyjaciół nie. Zrobię porządek z ciśnieniem pod warunkiem, że będzie dla ciebie Zygmuntem, nie panem profesorem. Dobrze?
Pawłowi wydawało się, że zwalisty ma lekko wilgotne oczy, może miał?
-Tak jest! – postanowił zmniejszyć wagę rozmowy, ale nie problemów.
-Od jutra, nawet od dzisiaj zaczynam mówić „Zygmunt”, ty zabierasz się za swoje ciśnienie.
-Dlaczego ci tak zależy na moim ciśnieniu? Boisz się, że kto inny wlepi ci gorszy gabinet?
-Boję się, że Zygmunt mnie zmusi do gry w karty jeśli ty odpadniesz. Do następnego! Do dziewiątej.

3) Ponowna wizyta u „grubego”

Paweł wstał i znaną drogą wyszedł. Na dole pozdrowił wszystkich funkcjonariuszy, a dyżurnego poprosił o wezwanie taksówki. Nie musiał się liczyć z każdym groszem, miał nadzieję, że jeszcze przyoszczędzi. Podał docelowy adres – adres grubego. Postanowił osobiście poinformować go o wydarzeniach; przy okazji porozmawiać o dozowniku zygmuntowego wynalazku na węch. Czuł się zobowiązany bezinteresowną życzliwością tamtego, przeczuwał, że może na niego liczyć.
Stopnie ułożone w schody – windy, nawet bez piesków w piwnicy, powodowały lęki. Korytarz „głupi”, bo bez świateł i tylko numery na drzwiach pomagały trafić. Wszedł do sekretariatu. Podał imię, nazwisko. Pani – starsza tym razem poprosiła by usiadł, zaczekał.
Z kimś się komunikowała.
Podała mu numer pomieszczenia dwa piętra wyżej. Ruszył, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę. Prawie dostał zadyszki, bo stopnie były wysokie – wyższe niż zazwyczaj. Korytarz słabo oświetlony prowadził do pomieszczeń rekomendowanych przez sekretarkę – powinny być wysokie. Wreszcie stanął przed drzwiami z właściwym numerem. Przycisk staromodnego dzwonka – lepsze to niż pukanie – nacisnął. Czekał.
-Tak myślałem, że to pan. Proszę.
Zobaczył... Co zobaczył? Według oglądanych filmów tak mogła wyglądać pracownia starożytnego alchemika. Tylko te migające ekrany burzyły obraz.
Gruby-łysy nie był gruby – gdy stał był łysy i wysoki i szczupły. Tuszę sugerowała okrągła twarz.
-Proszę usiąść. Sądząc po minie, po postawie jest pan z tarczą; ja muszę szukać pracownika.
-Cóż. Zdecydował chyba fakt, że chcą wykorzystać moje defekty. Mogę na nich zarabiać, nie tylko cierpieć.
-Gdzie pan będzie pracował?
-Pracuję. Od dzisiaj. Na policji.
-Rozumiem. Budżet. Mogą dużo zaproponować. Mogę na pana liczyć? Jakby co.
-Może pan jakby co. Ale na razie to ja mam do pana interes, i zdaje się, że dobrze trafiłem.
Paweł wyłuszczył byłemu grubemu, o co chodzi – pokazał buteleczki z drogocennymi płynami. Ten wstał, podszedł do ściany, która okazała się drzwiami wielkiej szafy, wyjął dwa małe pojemniczki, wrócił do swego gościa.
-Wezmę próbki. Zrobię wszystko w jakieś dwa tygodnie. Do nosa to najlepszy będzie wtrysk, a jeśli idzie o smak – mówił pan pół łyżeczki? Dosyć gęste. Można rozcieńczyć?
-Nie wiem. Muszę spytać.
-Proszę spytać.
Paweł wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer z zapamiętanych. Po trzech sygnałach Zygmunt odebrał.
-Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam. Z Ryszardem pozytywnie. Mam pytanie w związku z tą mieszanką do nosa. Czym można ją rozcieńczyć? Zwykłą gorzką, zimną herbatą. Dobrze. Połączę się wieczorem. – nie wyrobię osobiście, rozłączył się.
-Słyszał pan? – trywialne! Zimna, gorzka herbata.
-Lubi pan gorzką herbatę?
-Z kartonu? Pierwsze co zrobię po wyjściu stąd – zapas zimnej herbaty
w kartonach.- rozmarzył się Paweł.
-Mam Tego dużo. Mam nawet gustowne filiżanki z jednego kompletu chyba.
Gruby-szczupły nalał w dwie filiżanki herbaty do pełna – pili w milczeniu, dużymi łykami pieczętując w ten sposób zawarte porozumienie.
-Proszę zadzwonić albo lepiej przyjść; przynieść ze sobą całość tych specjałów, najlepiej jeśli skontaktuje mnie pan z producentem. Sam przygotuję najodpowiedniejsze opakowania. W tym laboratorium robiłem różne rzeczy ale takich pojemników jeszcze nie. Lubię wyzwania. Dlaczego pan przyszedł z tym do mnie?
Paweł zarumienił się nieco.
-Zasięgnąłem informacji o firmie i o panu. Można je znaleźć w sieci. To dane dostępne wszystkim. Muszę przyznać, że sprawdzałem dane o sobie i tak przy okazji...
-Znalazł pan siebie?
-Tak. Figuruję jako student i jako ciekawy przypadek medyczny.
-Mogę zobaczyć?
-Dane nie są poufne, zastrzeżone.
-Tak. Tylko nie pracował pan wcześniej tam gdzie teraz. Sprawdzimy je?
Sprzątnął filiżanki; pusty karton znalazł miejsce w koszu na papierowe odpady. W stole ukazała się klawiatura a ściana nad nim okazała się ekranem. Moment – ekran wabił możliwościami przeglądarki-wyszukiwarki danych w sieci. Wpisał dane z wizytówki...
Nic. A przecież były. Wpatrywali się obaj w ścianę, teraz ekran.
-Szybko działają i dokładnie – przypomniał sobie, że w kadrach ostrzegano go o zasadzie niejawności na zewnątrz firmy.
-Mogę?
Klawiatura zmieniła położenie. Wpisał dane Ryśka – nic. Rocznik na uczelni również pozbawiony był danych o nim. Wyjął z teczki wypis ze szpitala; pieczołowicie wstukał, kosztowną według Zygmunta, nazwę choroby – pojawił się spis pięciu artykułów lecz jego dane osobowe zostały z nich usunięte, a były.
-Nie ma mnie! Dokładni i szybcy są moi koledzy z pracy – spojrzał na zegarek.
Trzy godziny jestem pracownikiem firmy i już zniknąłem. Zaczynam się bać.
-Ja jeszcze bardziej – gruby-chudy uśmiechnął się lekko. Spotkamy się kiedyś na strzelnicy? Jesteśmy, rzec można, kolegami z pracy. Nieźle pan trafił. Ryśka pan zna?
-Poznałem go dzisiaj, dzięki niemu mam tę pracę. Umówiłem się z nim na jutro.
-Wszystkie zapotrzebowania na zakupy materiałów do tego laboratorium przechodzą przez jego ręce; prawie wszystko, co dotyczy bezpieczeństwa firmy, w firmie jest jego oraz moim pomysłem. Jestem autorem oprzyrządowania do odczytu, do przesyłu danych o paluszkach, siatkówkach, kształcie nosa. Rysiek panu o tym nie mówił, bo nie miał kiedy.
-To zatoczyłem koło. Panu mam do zawdzięczenia poranną gehennę z windami. Panu i Ryśkowi!
Pewnie nie złapał pan poręczy?
-Właśnie.
-Nie mogę znaleźć skutecznego sposobu na młodych, sprawnych.
-Ruchome stopnie u samej góry, gdy ktoś wcześniej nie złapie za poręcz – to mi przyszło do głowy.
-Ruchome stopnie tylko dla tych co nie złapali się wcześniej - dobry pomysł. Co z inwalidami ruchu i bezrękimi?
-Dużo takich wchodzi?
-Kilku miesięcznie.
-Stanowią problem?
-Nie.
-Można ich trzepać ręcznie uprzejmie przed tym ostrzegając. W systemie można chyba bardziej wykorzystywać wzór siatkówki oka.
-Dobry pomysł. Umówimy się kiedyś na dłużej?
-Z Ryśkiem mogę przyjść? Będzie weselej.
-Pewnie. Może panu uwierzy, że powinien zająć się sobą, zadbać o ciśnienie... Śmieje się pan?
-Tak. Mniej więcej półtora godziny temu mówiłem mu to.
-Zauważył pan nadmierną pobudliwość, szybkie mówienie, niespokojne ruchy?
-Tak.
Zastanawiałem się, czy nie dotrzeć do jego najlepszego przyjaciela – podobno jest lekarzem.
Paweł niespokojnie kręcił się na krześle. Nie wytrzymał, parsknął śmiechem. Podniósł rękę chcąc przerwać potok wymowy grubego-chudego. Udało mu się. Na pytające spojrzenie odpowiedział:
-jako policjant pan się dowie – jestem pacjentem tego przyjaciela, przez niego załatwiłem pracę, przed chwilą z nim rozmawiałem, bo to on jest głównym twórcą
tych specyfików, dla których szukam godnego opakowania. Mało tego – Ryśkowi obiecałem, że będę mówił po imieniu jego kumplowi, a mojemu lekarzowi; Rysiek obiecał, że weźmie się poważnie za swoje zdrowie.
Gruby-chudy uśmiechnął się, zrobił zrezygnowaną minę:
-z gliniarzem na „ty” jestem, mogę być z dwoma, o ile nie ma pan nic przeciw temu.
-Nie mam. Będzie remis, bo ja też z dwoma...
-W ten delikatny sposób jeden glina dał drugiemu do zrozumienie kto mu płaci. Karol
– powiedział gruby-chudy wyciągając rękę.
-Paweł. Muszę iść prosto do domu, inaczej z całym miastem będę „po imieniu”, dodatkowo jeszcze dowiem się, że wszyscy pracują tam gdzie ja.
-Ja pracodawcę mam przypadkiem. Głównie dlatego, bo polubiłem Ryśka.
-Też go polubiłem, lubię coraz bardziej.
-To za dwa tygodnie. Nawet ludzie bliscy nie są w stanie przyśpieszyć moich procesów myślowych.
Paweł wstał, podał rękę. Do zobaczenia... Karol.

Przed kolacją postanowił porozmawiać z Zygmuntem. Wystukał numer – zajęte. Wreszcie dodzwonił się. Profesor odebrał – Paweł usłyszał zdyszany głos:
-słucham?
-Nie przeszkadzam?
-Nie – to znaczy tak. ściągnąłeś mnie z rowerka. Z domowego rowerka. Lekarze też muszą dbać o zdrowie. Tobie radzę.
-Słyszę, że rozmawiałeś już z Ryśkiem – polubiłem go. Odmłodniałem w jego towarzystwie.
-Będę rano z niemowlęcym wózkiem. I półlitrem... mleka. Dzięki – on obiecał poważnie zająć się sobą.
-Byłem po drodze od Ryśka do domu u tego grubego, który mnie zatrudnił. Obiecał, że dozowniki będą gotowe za dwa tygodnie. Okazuje się – zna Ryśka, nie jest gruby – też jest gliną.
-Ja do was nie pasuję. Chyba, że mnie przyjmiecie do pracy w waszej szacownej instytucji. Liczę na sprawozdanie z pierwszego dnia w nowym miejscu zatrudnienia. Zadzwonisz?
-Jasne. Kiedy będę mógł cię zobaczyć?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...