Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

kiedy noc już zapada - mocna, gęsta i blada -
sowy huczą ni to z radości
nietoprze jak w raju, nad brzegami ruczaju
odprawiają swój taniec mnogości

diabeł czyha za krzakiem - odpędzany wciąż znakiem
Ojca, Syna i Ducha Świętego
w chatach światła pogasły, psy i koty w kąt wlazły
by do snu się ułożyć - wiecznego

tylko oni oboje - między trudem a znojem
walczą, by się w końcu tam spotkać -
nad tym gorzkim ruczajem, pod tym płaczącym gajem
by miłości sieć sklecić i utkać

ona - stojąca w cieniu, poświęcona milczeniu
trwogą zdjęta czeka na niego
odmówiła modlitwę, za to serce rozkwitłe
co jest częścią jej serca wiotkiego

mija północ, już sowa - za listowiem się chowa
dziewczę roni łzy gorzkie a krwawe
jego nijak nie widać, zaraz zacznie już świtać,
strach za strachem wnet goni obawę

wtem dziewczyna pobladła, w szał zatrwożony wpadła
niemym głosem przez bór i las krzyknie:
"Jasiu, Jasiu, kochanku! brzóz i traw wychowanku!
wróć do Kasi, nim noc nam umyknie.

bo mnie serce rozdziera ta tęsknota tak szczera
jak las kocha zieloność swych liści.
ja się boję, ja padnę strachem zdjęta bezwładnym
nim ty wrócisz na przekór boleści."

echo jej odpowiada, tak złośliwie się skrada
jakby dziewczę wnet chciało pogrzebać
Kasi tchu już brakuje, serca bicie aż kłuje
Jasia widzieć nie może ni słychać

wtem ją czarne łapczyska, niewiadaomo jak - z bliska
obłapują jak krucze pazury
panna krzyczeć nie może, głucha cisza znów w borze
tylko nieme patrzą się chmury

coś ją wciąga do lasu, łez brakuje i czasu
by się z sideł poczwary wyplątać
Kasia wierzga nogami, tupać chce obcasami
nie ma siły by za się oglądać

nie wie prze to, że Jasiek tak ją ciągnie za pasek
szyty jeszcze przez babcię - staruszkę
lecz to Jasiek nie ten sam, w dybukowych on więzach
sam nawiedzać będzie tą dróżkę

na kasinych ramionach krwawe ślady - znamiona
czarcich zabaw i harców swawolich
czarne szpony jak sznury, wokół szyi - pazury
cisną siłą bawołów zdwojonych

siły dziewczę zdobywa, licka łzami przemywa
i odzywa się po raz ostatni:
"jam cię zawsze kochała, zawszem na cię czekała
chociaż życie mieliśmy jak w matni.

niech ta ziemia przeklęta, przez aniołów wyklęta
zawsze dudni tęsknicą tych spotkań.
żadne dziewczę ni chłopak, nie postąpi na opak
woli pieczar i ognistych otchłań

wnet ich piekło pochłonie zanim złączą swe dłonie
w tańcu uczuć i miłości walcu
nikt się tu nie zakocha, ziemia cicha lecz płocha
zeżre wszystko po czóbki ich palców"

i już nie ma Kasieńki, lasek nadal licheńki
ponad wioską się wznosi uśpioną
tylko drzewa szeleszczą, wiatru dłonie je pieszczą
pamiętając tą scenę starpioną

gdy się chaty obudzą, sen na twarzach ostudzą
już nie wróci dziewczyna w ich progi -
będą wołać Kasiuni, szukać niemej buziuni
której stopy wnet znały te drogi

Jaśka baczyć też będą, wici długie uprzędą
czy kto widział młodzieńca silnego
nikt z nich nie wie, że Jasia czarny dybuk okrasza
popod ziemią piekiełka wolnego

łzy się lać będą czyste matki, siostry - ojczyste
las przetrząśnie sarutki gajowy
lata miną, bezspornie wnet zapomną historię
Jasia - czarta i Kasi - niemowy

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena, @Leszczym — dziękuję. Pozdrowienia zostawiam.
    • @W_ita_M.   O, hecą żrące lecą rżące - ho.  
    • Gdy wieczorna jesienna mgła, Wszystko wkoło z wolna spowiła, Tłumiąc nikły gasnącego dnia blask, Niczym opuszczona na świat zasłona,   W ponurą jesienną słotę, Na starym z czerwonej cegły kominie, Przysiadł szary zziębnięty gołąbek, Między skrzydełka wtulając główkę,   Wtem spomiędzy matowej mgły, Dostrzegł widok ponury, W dole przed jego maleńkimi oczkami, Z wolna się zarysowujący…   Do rozrzuconych szeroko po obiedzie resztek, Na przemarzniętej trawie, Zleciały się licznie kruki posępne, Bezpardonową wszczynając walkę,   Zimna mokra trawa, Pierwszym jesiennym szronem pokryta, Areną się stała zaciekłych walk, Licznego kruczego stada,   Liczne kości z sutego obiadu, Rozrzucone bezładnie na polu, Miały być bitewnym trofeum, Dla najsilniejszych z kruczego stada osobników,   Głośne rozjuszonych kruków krakanie, Niczym wściekłych barbarzyńców okrzyki wojenne, Po spowitym gęstą mgłą krajobrazie, Cichym niosło się echem,   Pomiędzy wielkimi kretowiskami, Podobnymi do okopów na polach bitewnych, Niczym żołnierze w bojach zaprawieni, Zawzięte kruki toczyły swe walki…   Zakrzywionym dziobem swym ostrym, Próbował kruk stary kość przepołowić, Przez drugiego młodego przepędzany, Próbującego wydrzeć mu zdobycz,   Usiłując brzuchy nasycić, By dotkliwy głód zaspokoić, Nie zaprzestając zaciekłej walki, Wciąż wytężały swój spryt,   Wydziobując w skupieniu zaschnięty szpik Z porozrzucanych na około kości, Usilnie wczepiały w nie swe pazury, By dzioby w ich wnętrzach zagłębić,   Połykając łapczywie Każdy znalezionego pożywienia kęs, Wkoło tylko rozglądały się bacznie, Rozeznając możliwe zagrożenie,   A najprzezorniejszy z kruków siedząc na gałęzi, Na łakome kąski spoglądając z góry, Nagły z powietrza szturm przypuścił, Naraz odpędzając kilka innych,   Te szeroko rozpostarły swe skrzydła, Natarcie jego próbując zatrzymać, Lecz daremną była ta próba, Zmuszone były ustąpić mu pola,   Widząc posępne te kruki, Wyrywające sobie wzajemnie zdobycz, Zmrużył oczy gołąbek skulony, Powiewem zimnego wiatru szturchnięty…   Wnet rzęsistego deszczu kurtyna, Spór pomiędzy kruczym stadem rozsądziła, Do rychłego szukania schronienia, Wszystkie bez wyjątku ptaki przymusiła,   Przed ulewnego deszczu strugami, Pierzchnęły wnet wszystkie posępne kruki, Chroniąc się pomiędzy krzewami, Bujnych drzew rozłożystymi gałęziami,   Ukrył się i gołąbek, Przed zimnym rzęsistym deszczem, Pod starego opuszczonego domu dachem, Przycupnąwszy cichutko w kącie.   A każda jesiennego deszczu kropla, Brudna, wstrętna i zimna, Dla maleńkiego suchej trawy źdźbła, Była niczym trzask bicza,   A deszczu kropel setki tysięcy Tworzące zwarte oddziały i zastępy, Wielki frontalny atak przypuściły, Na połacie zmarzniętej ziemi…   Patrząc tak zza szyby, Na pole zaciekłej między krukami bitwy, O jakże cenną dla nich zdobycz, Podłe z obiadu resztki,   Ponurym wieczorem jesiennym, Mgłą i deszczem zasnutym, Krzepiąc się łykiem z miodem herbaty, Próbując zebrać rozproszone swe myśli,   Z niewyspania półprzytomny, Przecierając dłonią klejące się oczy, Patrząc na ten krajobraz ponury, Takiej oto oddałem się refleksji…   Gdy widzę jak różni szemrani biznesmeni,  Zawzięcie walczą między sobą o wpływy, Dostrzegam jak bardzo w uporze swym ślepym, Posępnym tym krukom bywają podobni.   Gdy otyli szemrani biznesmeni, Przesiadując wieczorami w knajpach zadymionych, Paląc cygara i popijając whisky, Rozplanowują kolejne swe finansowe przekręty,   Niczym dla dzikiego ptactwa, Zalegająca w rowie cuchnąca padlina, Tak zwęszona tylko korupcji okazja, Staje się łupem dla mafijno-biznesowego półświatka,   Pobłyskiwanie sztucznych złotych zębów, Fałsz wylewnych uśmiechów, Towarzyszące zawieraniu szemranych umów, Przy ruskiej wódki kieliszku,   Często bywają zarzewiem, Biednienia lokalnych społeczeństw, Gdy szemrani biznesmeni nabijając swą kabzę, Skazują maluczkich na zubożenie…   Huczne wystawne bankiety, Gdzie alkohol leje się strumieniami, Dzwonią pełne wódki kieliszki, A z ochrypłych gardeł padają kolejne toasty,   Gdzie szalona zabawa niepodzielnie króluje I rozsadzają ściany z głośników decybele, Dzwonią szklane butelki w kredensie, A strumieniami leją się drogie alkohole,   Gdzie w ochrypłych gardłach przepastnych Lokalnych biznesmenów szemranych, Kieliszki pełne gorzałki Znikają jeden po drugim   Gdzie niezliczone sprośnie dowcipy, Padają okraszone rubasznymi przyśpiewkami, A pijaków podkrążone oczy i czerwone nosy, Tłumaczy ich bełkot łamliwy,   Często będące zwieńczeniem, Podpisania umowy wielomilionowej, Z lekceważonego prawa nagięciem, Gdzie łapówki główną odgrywają rolę,   Czasem tak bardzo bywają podobne, Posępnych kruków wieczornej uczcie, Gdzie wielki zatęchłego mięsa kęs, Wyrywają tylko osobniki najsilniejsze…   Na płynnych niejasnych pograniczach Biznesowego i mafijnego świata, Utarta między gangsterami hierarchia, Przypomina tę z kruczego stada,   Gdzie kolejny szemrany kontrakt, Niczym podły padliny ochłap, Jest jak w krwawej walce nagroda Dla osobnika o najprymitywniejszych instynktach…   I ten wielki świat nowoczesnością pijany, Do ubogich odwrócony plecami, Gdzie tylko silne osobniki, Wyrywają najlepsze kęsy,   Czasem tak bardzo przypomina, Pomimo upływu tysięcy lat, Wielką ucztę dzikiego ptactwa, Na truchle dzikiego zwierza…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • I nagłówki, a laik; wół gani.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...