Pewien mężczyzna określonego pokroju, bo jeśli rozmawiamy o winie to mamy na myśli głównie mężczyzn, dał kiedyś plamę. Może inaczej, zrobił ją. No a potem przez dwadzieścia lat szamotał się z tą plamą, chcąc ją zmazać, zmyć, zetrzeć, wyprać, wymazać. No a potem, bo to nie koniec historii, ktoś mu powiedział, zresztą przekonująco i obiektywnie, że tej plamy nigdy nie było. Tym samym kolejne dwadzieścia lat mężczyzny miało wymiar bardzo dziwnego stanu psychologicznego, który również mógł skutkować niejedną plamą, albo na odwrót, niejednym brakiem takowej plamy. Ogólnie rzecz biorąc i czyniąc tak zresztą w skrócie chyba nazbyt telegraficznym, wina i brak winy to bardzo interesujące są psychologicznie pojęcia. Jak mało co i mało które nas tutaj nakłaniają.
Warszawa – Stegny, 27.11.2025r.
chcę napisać wiersz
w którym wszystkie kwiaty
jakie znam
zrodzą blask
spłyną śmiałymi kroplami
połączą go w moim języku
w gorącokrwiste dorzecze
ogrody gdzie szukasz schronienia
wypiją ze zdrojów
nieskończoność barw
choć wiem, że nigdy do mnie
nie przyjdziesz
przynajmniej znasz drogę
przelotną czerwień wschodu