Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wiersz gotowy do sposobnych poprawek na język angielski tłumaczony za pomocą słownika -

„ Genuine Love „ (03-05-2006)

Dwa płatki róży
Opadają ku ziemi
Lekki śpiew wiatru
Podniosły klimat

Cierpliwy dotyk
Pozazmysłowe pragnienia
Tańcząc splatają się
Unosząc coraz wyżej


Two petals of rouge (roses)
They drop towards land (earth)
Easy (Lightness) song of wind
Climate sublime

Patient touch
Thirst Pozazmysłowe (Affectation Senses )
They are implicated dancing
Highly taking away more

Opublikowano

Korzystał Pan z jakiegoś internetowego słownika, który wszystkich słów nie tłumaczy bo są nie w tej osobie co trzeba a czasowniki tłumaczy w bezokolicznikach? Wyjdzie Panu tlumaczenie na polski instrukcji obsługi jaką czasem można zobaczyć na chińskich czy koreańskich prosuktach

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wie Pan co, to nawet nie jest żałosne, tylko jeszcze gorzej. To, co Pan prezentuje jako tłumaczenie nie jest tłumaczeniem. Skąd czytelnik ma wiedzieć, o którą wersję proponowaną przez Pana chodziło autorowi?... Ostatni wers "przekładu" to czysty bełkot. Nie mówiąc o tym, że sam tekst akurat też nie jest najwyższych lotów i w zasadzie jego tłumaczenie nie powinno sprawiać większych problemu. Nieporadność jezykowa "przekładu" jest dramatyczna. Dopóki robi Pan to ze swoimi wierszami - OK. Cudzych niech Pan lepiej nie rusza.
Pozdrawiam, j.
PS.
A dla przykładu tyci fragmencik dobrego tekstu i bardzo proszę o próbę przekładu:"...mała eldoradość...". Autor: Dotyk; tytuł: Meta; całość: http://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=37921. Mam nadzieję, że Autorka mi wybaczy.
Opublikowano

Genuine Love jest wierszem który rzeczywiście przetłumaczyłem za pomocą słownika elektronicznego ( wedgług producenta tłumaczy całe zdania zgodne z pisownią i wymową ). Jest to tylko przykład i pierwsza próba przełożenia wiersza na angielski, więc może każdy kto chciałby aby jego twórczość była dwujęzyczna musi przejść taką samą drogę co " Pan Tadeusz ". Tłumaczenie wierszy w odpowiednio stworzonym do tego dziale miałby być nie tylko formą nauki ale również miło spędzonego czasu i zabawą językiem.

Opublikowano

Joaxii najwyższych lotów są twoje wzloty gdy na paluszkach zaglądasz za sąsiadów płoty. Więc jeśli chcesz się dzielić tylko słowami krytyki która nijak ma się do konstruktywnej realizacji zamierzonych celów to podziel się nimi z Patykiem Nikosikiem on także potrafi jedynie być oszczercą - nie mylić z szczerością - a takie osoby nic w życiu nie osiągną. Może coś was łączy. Musicie się spotkać i powyrzucać sobie kilkoma takimi zbędnymi uwagami w twarz.

Opublikowano

nie uważam, żeby sam pomysł w sobie był zły, czy też smieszny, ale bardzo trudny do wykonania. generalnie, moja znajomość angielskiego czy innych języków jest na tyle "średnia", że nie podjęłabym się tłumaczenia ani swoich tektów ani kogokolwiek innego, ale myślę, że możnaby zorganizować coś w stylu warsztatów. może udałoby się zaprosić kogoś kto zajmuje się tym na codzień, tylko potrzebna jest osoba, która mogłaby to wszystko zorganizować od strony technicznej. wiem, że takie rzeczy powstają i czemu nie miały by znajdować się na forum. udolne lub mniej, zawsze kształci, dlatego jestem za, pod warunkiem, że będzie temu przyświecał "profesjonalizm", lub forma warsztatowa. swoją drogą, mogłaby to być po prostu miła zabawa. nie trzeba przecież wszystkiego traktować tak strasznie poważnie.
traktuję ten pomysł także jako pretekst do tego, żeby zaczeło się tu coś dziać, coś nowego...:) chyba wszyscy tego potrzebujemy.

pozdr. a

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



away more = to mnie zastanawia, nie znam sie na tłumaczeniu,
ale ogladałem ostatnio film " Wzgórza mają oczy ", horror ale
piękna muzyka i padło tam określenie " More of more "
[ nie wiem nawet czy dobrze to zapamiętałem ] Away - to
[ chyba ] " ponad " - kojarzyć film " Ponad światem ", więc będzie
logicznie jak się powie " ponad wzgórzami. " Ale
jak to jest, Nie wiem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


I po co te nerwy! Tak sie składa, ze mam w tej chwili do czynienia z profesjonalnym tłumaczem literatury (obecnie tłumaczy współczesną poezje polską na szwedzki), więc mniej więcej wiem, o czym mówię. Pańskie pomysły wynikają z ignorancji i niczego więcej. Chce sie Pan rzucać z motyką na Słońce, bo sie Panu wydaje, że wisi niziutko nad dachem. Myślę, że osiągnęłam w życiu troszkę więcej niż Pan, przynajmniej, jeśli chodzi o świadomość własnych możliwości i ograniczeń. Powiedziałam wyzej - jeśli ma to być zabawa - OK. Jeśli na poważnie - absolutnie nie. Pańskie tłumaczenie za pomocą słownika elektronicznego jest po prostu załosne, jak zreszta każde tłumaczenie za pomocą słownika elektronicznego, który nadaje się jedynie do tego, by tłumaczyć pojedyncze słowa. Wyboru właściwego słowa spośród wielu zaproponowanych musi juz dokonać człowiek. Pan tego nie zrobił. To, co Pan proponuje, to okaleczanie poezji, a na to się nie można zgodzić.
Pozdrawiam i sugeruję trochę więcej czytać, uczyć się (również pokory oraz kultury), a dopiero później wyżywać się na innych. j.
Opublikowano

Z motyką na słońce można zawsze wyruszyć ale będzie to zależało z której strony trzyma się tą motykę i kto ją ma i co się chce nią osiągnąć, A na poważnie to gdbyśmy zaczęli pracę przy tłumaczeniu naszych wierszy bez zabawy to nigdy nie powstałby taki dział ponieważ byłby nudny jak obrady z wiejskiej. Więc naciskając przycisk podnosząc jednocześnie ręce do góry mówię zdecydowanie tak dla pomysłu aby przed powstaniem takiego działu (warsztatu) każdy chętny jak także osoby z drażniącym podniebienie słowem nie wypowiedziały się w tej sprawie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Czy ja mogłabym poprosić o wytłumaczenie ostatniego zdania?...
Bo nie bardzo rozumiem, czy autor:
1. Jest za tym, by "każdy chętny jak także osoby z drażniącym podniebienie słowem" NIE wypowiedział się w sprawie utworzenia działu (tak to rozumiem po kilkakrotnym przeczytaniu, ale wydaje mi się to nielogiczne)
2. Jest za tym, by "każdy chętny jak także osoby z drażniącym podniebienie słowem" wypowiedział się w sprawie utworzenia działu (to by było logiczne, tylko że jakoś nie mogę się tego doszukać - ciągle wychodzi mi jak w punkcie 1.)
Pozdrawiam, naprawdę bez złośliwości!!! j.
Opublikowano

Muszę przyznać że mówiąc lepiej to brzmi ponieważ - akcentuj na "słowem nie" ale faktycznie kto zrozumiał przesłanie nie doszukiwał się błędów więc nie muszę tłumaczyć się z poprawnej polszczyzny. Dziękuję za słowa uwagi które sprawiają że wraszcie sam zrozumiałem, że rozsądne myślenie zajmuje się zbędnymi uwagami czyli tym czym nie powinno :)

Opublikowano

Jeśli nikt nie jest zainteresowany tłumaczeniem własnej poezji i pomocy przy przekładach na język obcy wierszy innych użytkowników to może zna ktoś dokładne adresy firm które są kompetentne w tłumaczeniu tekstów ...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
    • Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania –   siebie.   Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu   Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci.   Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek.   Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.
    • Ładnie, a wie pani: podobno dobrzy ludzie młodo umierają...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...