Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Miałam wtedy osiem może dziewięć lat… Nie pamiętam. Zresztą nieważne. A może tak ważne, że wolę się nad tym nie zastanawiać? Może tak smutne, że boję się o tym myśleć? Bo przecież w moim wieku to wstyd się bać i smucić? Chyba najlepiej będzie jak zacznę raz jeszcze…
Miałam wtedy osiem może dziewięć lat i wierzyłam w Mikołaja i w to, że wszyscy ludzie są dobrzy, no i w przyjaźń do grobowej deski wierzyłam. Bo przyjaźń to była podstawa w moim kilkuletnim życiu. (I w sumie nadal jest, choć podchodzę już do niej nieco ostrożniej…) I miałam przyjaciół. Najlepszych przyjaciół pod słońcem, co to podzielą się chipsami, pograją w gumę bez narzekań, że ciągle wygrywam. Takich przyjaciół to mi mogli wszyscy zazdrościć. (Wszyscy, to znaczy ci z sąsiedniego osiedla.) Moją najlepszą przyjaciółką była Ewka, najładniejsza i najweselsza dziewczyna z naszej paczki. (Bo tak, mieliśmy swoją paczkę, ale o tym później) Byłyśmy z Ewką nierozłączne, zawsze chodziłyśmy razem, do szkoły i ze szkoły razem, na przerwach razem i razem w jednej ławce, ba, nawet ciuchy miałyśmy takie same. I nie kłóciłyśmy się nigdy. No dobra, prawie nigdy, ale to „prawie” będzie dalej.
Mieliśmy na naszym osiedlu najlepszą paczkę na świecie, taką co to: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Znaliśmy się od zawsze, bo wiadomo jak to jest w takich małych mieścinach. I byliśmy jak rodzina. Cały czas po powrocie ze szkoły spędzaliśmy razem. Uwielbialiśmy się bawić w zawody. Te zawody to były po prostu biegi po naszych ulicach, start i meta zawsze przy domku Ewki, było fantastycznie. A że nigdy nie udało mi się wygrać? Przecież to nie miało znaczenia, bo u przyjaciół nie ma przegranych i wygranych. Prawda, że nie ma?
Czekaliśmy długo, wałęsając się po południami po lasach w poszukiwaniu przygód, aż wreszcie się doczekaliśmy: wakacje! Jaka to była radość; nawet ta radość z otrzymania wymarzonej lalki „Barbie” od Mikołaja nie może się równać z tym ,czym było dla nas wspólne lato. Już na samym początku okrzyknęliśmy chórem, że to będą nasze najlepsze wakacje. I nie pomyliliśmy się. To były moje najlepsze wakacje, a wszystko dzięki drewnianemu domkowi…
Bo przecież każdy marzył kiedyś o takim domku na drzewie, do którego można uciec, gdy w prawdziwym domu nie za wesoło, bo tata znów krzyczy na mamę, bo mama przez to płacze, a na ciebie nikt nie zwraca uwagi? A szczególnie takiemu małemu człowiekowi potrzebna jest własna kraina szczęśliwości, do której wstęp mają tylko twoi przyjaciele i to koniecznie poniżej dziesięciu lat. No bo przecież dziesięć lat to już prawie jedenaście, a jedenaście to już nastolatek. Nie, to nie dla nas. My lubiliśmy swoje osiem (może dziewięć) lat. Ale wracając do tej krainy… U nas przybrała ona postać drewnianego domku (ale nie na drzewie a na ziemi), najpiękniejszego domku jaki tylko można sobie wyobrazić. Zbudował go dla nas tata Ewki, i zrobił w nim prawdziwe drzwi i okno też zrobił, takie że można było przez nie wychodzić! Jacy byliśmy wniebowzięci, gdy go pierwszy raz ujrzeliśmy na tym zarośniętym polu koło domu Ewki, spełniło się nasze marzenie! Bo tak. To było właśnie nasze marzenie. Mieliśmy w końcu oficjalne miejsce dla naszej paczki, której po długich i męczących głosowaniach (oraz zużyciu tony chipsów i litrów coli) nadaliśmy nazwę „KPWJ”… Szczerze? Do dziś nie wiem dlaczego właśnie tak i czy miało to jakiś ukryty sens. Ale to już chyba teraz i tak bez znaczenia.
Sami pomalowaliśmy nasz domek, a przy tym świetnie się bawiliśmy i naprawdę nie rozumiem, dlaczego mama miała taką niezadowoloną minę, gdy po tym malowaniu wróciłam do domu. Rodzice bywają czasem naprawdę bardzo, bardzo dziwni… I w środku też pięknie wystroiliśmy nasz kochany domek, Ewka przyniosła zielone firanki na okienko (jej mama była krawcową), a ja taką fajną półkę co mi ją wujek, który jest stolarzem, zrobił. I każdy przyniósł coś od siebie. I było pięknie. I mieliśmy swoje miejsce. I byliśmy szczęśliwi., tak szczerze, może trochę naiwnie, ale szczęśliwi. (Wspomnienie tamtego szczęścia często do mnie wraca i wywołuje bezwarunkowy uśmiech na mojej twarzy.) Rodzicom też się bardzo spodobała ta nasza chatka, bo przynajmniej mieli nas z głowy na cały dzień. Ale to tylko taki smutny wniosek po latach. Niestety.
Wakacje leciały nam jak szalone. Codziennie spotykaliśmy się całą bandą „KPWJ” w domku i bawiliśmy w nim do wieczora (oczywiście z przerwą koło szesnastej, gdzie z bólem serca a wcale nie żołądka biegliśmy na obiad do swoich domów). I jak każda poważna paczka przyjaciół mieliśmy też swoją ulubioną zabawę: zabawę w listonosza. Wyglądało to tak, że każdy znajdował sobie kawałek miejsca na polu wkoło domku, dostawał kartkę i długopis (albo ołówek jak zabrakło długopisów) i pisał do reszty, było też dwóch „listonoszów” na rowerach, którzy te listy rozwozili. Co to była za zabawa! Można było się dowiedzieć tylu rzeczy! Oczywiście podstawowe pytanie brzmiało zawsze: „czy mnie lubisz?”, gdzie oczywiście odpowiadało się, że „tak”, bo przecież byliśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie… A jak pomyślę o moim jednym liściku do Dominika to… Prawda, nie wspomniałam nic jeszcze o Dominiku… To był najfajniejszy chłopak z naszej paczki! Zdobyłam się któregoś dnia na odwagę i spytałam się go w liście, kogo bardziej lubi, mnie czy Majkę… a on odpisał, że mnie! Och nie, nie był moim chłopakiem. My się tylko przyjaźniliśmy.
I nadszedł ten dzień, którego nigdy nie zapomnę… Dlaczego? Przecież to miał być koniec świata! Wszędzie o tym mówili i w radiu i telewizji… A my, we wszystko wierzące i wszystkim ufające ośmiolatki, daliśmy się nabrać jak dzieci. No tak. Ale my przecież byliśmy dziećmi, więc mieliśmy prawo. Koniec świata zapowiedziano na godzinę czternastą (za miesiąc miałam skończyć osiem lat). Wiadomo, że byliśmy przyjaciółmi do grobowej deski, dlatego ten ostatni dzień naszego życia chcieliśmy spędzić razem. Spotkaliśmy się wszyscy w domku koło dwunastej i poprzynosiliśmy co się dało: ja słoik wiśni, Ewka słoik ogórków, Dominik dwie paczki chipsów, a Majka dużo słodyczy (bo jej rodzice mieli sklep). No i reszta też przyniosła, co się dało. I czekaliśmy. Czekaliśmy na ten koniec świata. Pełni przerażenia. Łez w oczach. I zapewnień o wielkiej przyjaźni. Czekaliśmy i nic. Baliśmy się wyjść z domku. Chyba wierzyliśmy, że jak będziemy w nim razem, to nic się nie stanie. No i właśnie. Nie stało się NIC. Żadnego bum. Żadnego końca świata. Zawiedzeni i zasmuceni pobiegliśmy o szesnastej na obiad. Tego dnia już nie wróciliśmy.
I chyba właśnie wtedy coś w nas pękło. I nic nie było już takie jak przedtem. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko, co wcześniej się w ogóle nie zdarzało. Powiesiliśmy po środku domku koc i podzieliliśmy się na dwa obozy. I to był początek końca naszej paczki. Tak. To była nasz koniec świata. Spóźniony. Koniec naszego świata. Domek poszedł na opał, wszyscy na wszystkich się poobrażali, nikt z nikim nie rozmawiał, rozpadła się nasza paczka. Nasza przyjaźń do grobowej deski. Zdaliśmy sobie sprawę, że świat nie jest taki, jak sobie wyobrażaliśmy… Przecież nawet obiecanego jego końca nie było. I jak tu wierzyć?
A potem poszliśmy do szkoły. Już zupełnie inni. I już nie tak dziecinnie szczęśliwi prostym szczęściem. Przyszły zmiany. Ewka usiadła w ławce z Majką i tak już zostało. A kolejne lata utwierdzały mnie tylko w tym, jak bardzo naiwnym dzieckiem kiedyś byłam. Jak ufnie do wszystkiego podchodziłam. Teraz? Teraz ostrożniej traktuję słowo przyjaciel, nie wierzę już w Mikołaja ani w dobro wszystkich ludzi. Ale nadal, gdy wspominam tamte czasy, nasz drewniany domek, zabawę w listonosza i konserwy przygotowane na koniec świata, na mojej twarzy pojawia się ten dziecinny, bezwarunkowy uśmiech. Uśmiecham się do moich pięknych wspomnień. Bo ich nikt mi nie zabierze. NIKT. Nawet ta cała szara rzeczywistość.

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niegdyś nadstrzępiony kalendarz stary, Okraszony licznymi czarno-białymi fotografiami, Przypadkiem na strychu znaleziony, Przestrzegł mnie niesłyszalnymi słowami… - Pamiętaj o przeszłości…   Niedawno stara pożółkła pocztówka, Która przed laty kilkunastoma, Zapomniana pod biurkiem się zawieruszyła, Odnaleziona cichuteńko mi wyszeptała… - Wszystko ma swój czas…   I mój pierwszy komputer 8-bitowy, Gdy przedwczoraj wyciągnąłem go z szafy, By bezcenne wspomnienia odświeżyć, Szepnął mi o dzieciństwa chwilach beztroskich… - Czas zatrzymany w wspomnieniach tkwi…   I stara zabytkowa moneta, Gdy obracałem ją w palcach, Przez nikogo o to nieproszona, Czule do ucha mi szepnęła… - Historię całym sercem kochaj!   Zbierając myśli rozproszone, Wszystkim im w duchu odpowiedziałem I starej nadpleśniałej pocztówce pożółkłej I błyszczącej niegdyś monecie zaśniedziałej… - Z całego serca wam obiecuję!   O starym kalendarzu nie zapomniałem, W kącie wieszając go na ścianie, Starym komputerem się posłużyłem, By stukając w jego przybrudzoną klawiaturę, Taką oto napisać im odpowiedź…   ,,Ja o Historii zawsze skłonny pisać jestem, Zarówno prozą  jak i wierszem, Skrupulatnie, rzetelnie i obiektywnie, By rozradować niejednego pasjonata przeszłości serce, Zawsze oryginalnym tematu ujęciem.   By odkryć grobowców faraonów sekrety, Zasnute mrokiem nieprzeniknionej tajemnicy, By chłodnym wieczorem jesiennym, O niezłomnych partyzantach choćby parę zdań skreślić, Pisząc o dalekiej i niedalekiej przeszłości.   By ku Grunwaldu polom rozległym, Wędrując myślami natchniony, Usłyszeć w wyobraźni tamten szczęk mieczy, By rozmyślając o kamiennej Mysiej Wieży, Dociekliwymi domysłami legendę króla Popiela zgłębić.   Pisząc o Historii zawsze jestem szczęśliwy I nad rozwikłaniem niejednej przeszłości tajemnicy, Z uśmiechem głowię się niestrudzony. Przeto zawsze dla szerzenia o przeszłości wiedzy, Gotów jestem ochoczo ofiarować uniżone usługi…”
    • @Lidia Maria Concertina Ooo! To jest tekst, który mi się podoba:

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zwłaszcza to! ( czytałem sobie po swoim przeredagowaniu)   Pozdrawiam cię!
    • @kwintesencja Skoro coś świta, warto poczekać; od odpowiedzi — na kolejny dzień   Pozdrawiam cię
    • @Domysły Monika -:) 'Fraszencją' zalatuje na odległość, nawet bez ogonków czyta się fajnie-:)   Patelnia jak piec rozpala z fajer gotowy przysmak   (nie wiem czemu? Tak mi się napisało)   Z podobaniem dla treści. Pozdrawiam cię
    • Nic nas nie łączy. A nie ma dnia byśmy o sobie zapomnieli.     Nic nas nie łączy. A myślimy o sobie.     Nic nas nie łączy. A codziennie rozmawiamy.   Nic nas nie łączy. A uczucia do siebie mamy.   Nic nas nie łączy. A z dobranoc lepiej się spało.         Nic nas nie łączy. A nie możemy wyjaśnić tego co jest między nami.     Nic nas nie łączy. Ale świat nas połączył.     Nic - inaczej tez wszystko.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...