Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

"Cień Istnienia... podróż od początku do końca Istnienia"


Rekomendowane odpowiedzi

Na początku chciałabym zaznaczyć, iż jest to opowiastka licząca sobie 15 rozdziałów + prolog. Akcja utworu jest obsadzona w świecie fantasy (od razu to mówię, gdyż znam ludzi, którzy nie lubią fantasy i nie chce ich zmusząc do czytania czekokolwiek).
Starałam się zbudować świat totalnie od podstaw, także, jak w każdej opowieści fantasy na początku musze zawrzeć parę słów od siebie o świecie, który czytelnik ma poznawać...
I proszę się niezniechęcać objętością utworu i infantylnością początkowych rozdziałów ;)


"CIEń ISTNIENIA... podróż od początku do końca Istnienia"

Słowo Wstępne:

CZAS
W całej powieści występują inne miary czasu, niż te, których używamy obecnie. Otóż nasz „rok” jest w powieści nazywany „dekadą”. W każdej dekadzie jest dziesięć „pełni księżyca”, które odpowiadają „miesiącom”. „Dni” natomiast nazywane są „świtami”. Każda pełnia księżyca ma 28 świtów, co czyni długość dekady równą 280 świtom. „Godziny” są określanie mianem „obrotów klepsydry”. Tzn.: jeśli coś trwa dwie godziny, to znaczy, że trwa dwa obroty klepsydry.

ODLEGŁOŚĆ
Inaczej mierzy się również odległość. Mierzona jest w stajach, jardach, łokciach, stopach i calach. Przykładowo: odległość z wioski do wioski podamy w stajach a nie w łokciach. Z kolei grubość miecza odmierzymy w calach a nie w stopach.

PIENIĄDZE
Pieniędzmi są denukt, raxa i feon. 1 denukt to 10 raxi a 10 raxi to 1000 feonów. Wszystkie są monetami. Nie ma banknotów papierowych. Feon jest moneta miedziana, raxa srebrną a denukt złotą. Dla orientacji mogę podać, że 1 denukt dopowiada wartości 100 dolarów amerykańskich. W bankach są też wystawiane tzw. złote papiery, czyli po prostu czeki.

JĘZYK
W powieści można się spotkać z terminem „Dawna Mowa”. Był to język używany kiedyś i zachował się jedynie wśród gatunków długowiecznych, np. elfów. Wszystkie wyrazy można sprawdzić w słowniku zamieszczonym na końcu książki. Znaczenia niektórych z nich można się domyślić z kontekstu zdanie, bądź są tłumaczone przez następną wypowiedź.

ZWIERZĘTA
Występują też nieznane dotąd gatunki zwierząt, takie, jak tatzelwormy, zeglodony czy manaty. Ich wygląd i zachowanie jest zwykle opisane w książce a więc nie będę się tu nad tym skupiać.

WIEK
Wiek bohaterów jest określany zgodnie z gatunkiem, z którego dana postać się wywodzi. Tak więc dwie osoby mogą się znacznie różnic wiekiem a wyglądać na rówieśników. Żeby unikać niepotrzebnych pomyłek, podam tu średnie wieku ważniejszych gatunków:
syrena 50 lat
człowiek 75 lat
tebry, menanie, nunagrzy
i większość stworzeń na Kontynencie 100 lat
krasnolud 200 lat
wampir 300 lat
Elfy są praktycznie nieśmiertelne. Odchodzą do „Krainy Loa”, gdy uznają, że ich czas na ziemi dobiegł końca. Przejście do tej krainy mieści się w Ettarielaen i nikt spoza gatunku nie ma tam wstępu. Oczywiście elfy mogą umrzeć od ran zadanych mieczem, bądź inną bronią, albo, gdy zostaną przeklęte przez swój ród (co zdarza się niezwykle rzadko). Dlatego słysząc, że krasnolud Yazon ma 80 lat, nie myślmy, że jest stary, bo w przeliczeniu na ludzkie lata, ma ich dopiero 30.

AMULETY
Osoby oddane Jasnej, bądź Ciemnej Mocy (czarodzieje i magowie) muszą nosić na szyi amulety Mocy, przedstawiające połączenie Słońca i Księżyca. To one dostarczają im Mocy a ich brak spowodowałby niemoc w wykonywaniu jakichkolwiek zaklęć. Oczywiście, by nosić taki amulet, potrzebne są lata nauki, ale i tak nie każdy może się nim potem szczycić. Często czarodziejów i magów nazywa się „Wybrańcami Mocy”. Osoby oddane Mądrości noszą amulet przedstawiający rozłożyste drzewo. Amulet ten sprawia, że zawsze maja „czysty”, świeży umysł i mogą się skoncentrować na przypomnieniu sobie ważnych informacji. Analogicznie do magów, mędrców często nazywa się „Wybrańcami Mądrości”. Białomistrzowie i Czarnomistrzowie noszą amulet przedstawiający połączenie dwóch pentagramów z wpisanym w nie okręgiem i krzyżem. Po bokach pentagramów widnieją skrzydła, symbolizujące lotny umysł i dominacje. W zależności, czy amulet nosi Białomistrz czy Czarnomistrz pentagram światła jest na górze, bądź na dole.

Tyle już chyba wystarczy.

A więc zapraszam Cię , Drogi Podróżniku, na magiczną i pełną niebezpieczeństw wyprawę po Oshuun.
Na podróż od końca do początku Istnienia...

PROLOG

W karczmie "Pod wilczym kłem" było już dość tłoczno. Kilkoro ludzi, choć była jeszcze
dość młoda godzina, tańczyło i śpiewało z powodu wypicia zbyt dużej ilości alkoholu.
Gospoda znajdowała się w pięknym mieście. Widok z okien rozpościerał się na pola
jęczmienia i pszenicy. Większość osób czekała na nadejście pewnego starego człowieka
którego nazywali Kapciuch, z powodu jego pozszywanych i wiecznie zniszczonych
butów. Pojawił się, jak zwykle, razem z zachodem słońca. Staruszek przychodził tu
codziennie od wielu lat i przy blasku kominka snuł tajemnicze opowieści. Jak co dnia
usiadł blisko ognia i , jak zwykle, zamówił grzane wino. Upił go nieco i pogrążył się
w myślach
- Miliony lat temu, wedle "Księgi Istnienia”, rozdział pierwszy. - zaczął swą opowieść. -
nie istniało nic. Nie było świata, słońca, gwiazd. Wszechświat wypełniała bezgraniczna
ciemność. Tylko jedyny Bóg unosił się w pustce. Z Niego zrodzili się Ceria i Darc -
uosobienie Mocy i Mądrości Oni zaś stworzyli Enida, Shani i Dermotta. Pierworodny Enid
miał chęć do czynienia tego, co prawe. Był uosobieniem Mądrości. Shani miała
duszę piękną, jasną i czystą. Lubowała się w Jasnej Mocy. Dermott, złem przepełniony
i chęcią zniszczenia, nienawidził swego rodzeństwa i stworzył Ciemną Moc. Miał
respekt jedynie przed gniewem Ojca.
I posłał Bóg dzieci z wnukami, by stworzyły Świat. Sam usunął się w Nicość.
Ceria i Darc wiedzeni Przeczuciem postanowili Go odszukać i zmusić do powrotu.
Zostawili swoje potomstwo i także pogrążyli się w Nicość, osamotniając trójkę
tak różnych Istot.
Enid stworzył olbrzymią przestrzeń Ziemi i miejscami pokrył ją Wodami. W środku
postawił Wielki Kontynent, zwany Oshuun - Żywioły, olbrzymią wyspę pośród
bezkresu Oceanu.
I Enid widząc, że są mądre, pozostawił je.
Shani stworzyła mieszkańców Kontynentu. Pierwsze rasy istot rozumnych i miłujących
Jasną Moc: elfy, później krasnoludy, niziołki, rusałki i inne rozmaite rasy dobrem wypełnione.
I Shani widząc, że są dobre, pozostawiła je.
Dermott tworzył rasy złe i mordercze, podobne do niego: orki, gobliny, trolle i wiele
innych do szpiku zepsutych. Dał każdej osobne atrybuty. Orki były wysokie, silne i okrutne,
o zielonej skórze . Gobliny, mniejsze, ale sprytniejsze i przebiegłe. Trolle, kolosy
z kamienia, o diamentowych zębach i sile dwudziestu ludzi.
I Dermott widząc, że są złe, pozostawił je.
Enid stworzył dodatkowo zwierzęta podległe już stworzony rasom, takie, jak węże, ryby
ptaki, smoki, jednorożce, konie, mangusty, mirii, tatzlewormy, si smitey i wiele innych.
I Enid widząc, że są w miarę mądre, pozostawił je.
Razu pewnego cała Trójka postanowiła stworzyć rasę odzwierciedlającą cechy każdego
z Nich. Miała być stworzona na Ich obraz i podobieństwo, na dowód Ich istnienia.
Tak powstali ludzie.
I Trójka, widząc, że są i dobrzy, i źli, i mądrzy, pozostawili ich.
A potem jeszcze każdy z osobna tworzył następne istoty na swoje podobieństwo.
Istoty piękne i dobre, jasne i mądre, przerażające i okrutne. Tak, że pod wodą panowały
wielkie ryby o ostrych zębach i parzydełkowatych płetwach, ale i też piękne i smukłe
stworzenia, takie jak wodne smoki o długich szyjach i seledynowych skrzydłach,
cudne syreny mające złote połyskliwe włosy i tajemnicze oczy. W powietrzu
królowały gryfy, orły, sokoły i jastrzębie a obok nich latające potwory o skrzydłach
błoniastych i ostrych szponach, podobne do nietoperzy, ale zgoła od nich większe
i groźniejsze W jaskiniach i pod ziemią mieszkały i płazy, i rozmaite robaki, i wielkie
szczury, i pająki, i wiele innego stworzenia dobrego, złego lub mądrego.
Razu pewnego pokłócił się Enid z Dermottem o człowieka. I w wyniku ich kłótni powstały
wampiry - mądre lecz mordercze stworzenia. Dermott targany nienawiścią stworzył Demony,
aby nękały wszystkie istoty dobre i mądre. Shani i Enid w trosce o swoich podopiecznych
stworzyli Dobre Demony, tzw. Ayze.
I tak dopełniło się Stworzenie.
Na Kontynencie zaczęły się kształtować wszelkie cechy poszczególnych ras.
Elfy pokochały drzewa i budowały na ich rozłożystych gałęziach swoje domostwa
o dachach spiczastych i białych ścianach. Łączyły drzewa drewnianymi pomostami
tworząc małe wioski. Krasnoludy odnajdywały przyjemność w szukaniu rozmaitych
kruszców w ziemi i skałach. Wyrabiały z nich piękne przedmioty. Ponadto krasnoludy rozwinęły się
w budownictwie i wykuwały w skałach całe pałace i przyozdabiały je wyrobami ze
znalezionych w ziemi materiałów. Ludzie natomiast, pracowali na roli, siejąc i zbierając
płody ziemi. Czuli się szczęśliwi i usatysfakcjonowani. Zdarzały się między nimi ostrzejsze
spory, ale zawsze po pewnym czasie ustępowały albowiem mieli oni w sobie i dobro i zło.
Rozwinęli się także w budownictwie. Ich potężne pałace i twierdze o wysokich, strzelistych
wieżach nie miały sobie równych. Rasy złe także się rozwijały, co prawda nie tak szybko,
jak pozostałe, bowiem nie posiadały zmysłu, który pozwalał dostrzegać pracę w pocie czoła.
Więcej czasu poświęcali na walki między sobą, niż na budowanie domów, czy uprawę roli.
Czasem poszczególne rasy dobra i zła toczyły bitwy między sobą, zawsze inicjowane
przez Ciemną Moc i wygrywane przez Jasną, albowiem dzieci Dermotta nie działały
z rozmysłem i nigdy nie miały żadnego planu ataku. I tak równowaga panująca na Świecie
zaczęła się psuć. Wojska Dermotta coraz częściej napadały na dzieci Shani.
Nienawiść pogłębiała się. Wymyślano coraz to nowe sposoby zadawania sobie bólu
i śmierci. Bardzo złościło to Shani, więc wybrała się do Dermotta a Enid
przysłuchiwał się ich rozmowie.
"Bracie" mówiła "Czy nie dość już zabijania? Czy naprawdę musimy tak żyć?'
"A cóż złego widzisz w zabijaniu?"
"Twoje działania rozbudziły nienawiść wśród moich czystych ludów."
"Śmierć powinna triumfować! Sama widzisz, że zwycięstwo zła jest nieuniknione!" - odpowiedział
Dermott głosem pełny nienawiści.
"Nie!!!"
Ziemia zadrżała, czarne chmury przykryły niebo. Znów przemówił Dermott:
"Aby zmienić stan rzeczy musiałabyś mnie zabić!"
"A więc dobrze!"
I tak rozgorzała Walka Bogów. Świat drżał w posadach. Deszcz, wiatr i pioruny
bezlitośnie smagały Ziemię. Widząc to Enid odszukał w Nicości Rodziców
i błagał Ich o pomoc. Oni zaś zebrali razem swych troje dzieci i rzucili na Nich
zaklęcie ostre jak brzytwa, które rozpłatało każdego z nich na troje.
Ceria i Darc wzięli po cząstce każdego z Nich i stworzyli lśniący, migotliwy kryształ.
I tak powstały trzy kryształy sirrushów, a w każdym z nich znajdowała się część
Dobra, Zła i Mądrości.
I rozrzucili Rodzice kryształy po Kontynencie a sami znów pogrążyli się w Nicość.
I tak bogowie zniknęli, zostawiając stworzenie samo. Chaos i bezład triumfował.
A ta gospoda znajdowała się na głównym gościńcu prowadzącym do krainy elfów -
Ettarielan. Była najbardziej uczęszczaną gospodą na szlaku i słynęła z dobrego grzanego
wina. - Kilka osób się zaśmiało. Jeden z pijanych krzykną:
- Co tam staruszku? Bajeczki o elfach nam opowiadasz? - czkną i przewrócił się
wywracając stół. Kapciuch jednak nie zwrócił na to zbytniej uwagi i ciągnął
dalej swą opowieść, choćby z tego względu, że liczba słuchających go stale wzrastała
- Kraina, w której znajdowała się ta karczma nazywała się Noctum. - odchrząkną i upił łyk wina.
Jeden z pijaczków wszedł na krzesło i zaczął wymachiwać rękoma.
- Uuuu!!! Patrzcie! Jestem czarownik! Zaraz zamienię cię w żabę! - i wskazał palcem na Kapciucha.
Kilku, jego równie pijanych kumpli, wybuchło gromkim śmiechem. Staruszek
wzruszył ramionami i podjął znów opowieść.
- Po zniknięciu Bogów wyznawcy Jasnej i Ciemnej Mocy cały czas toczyli ze sobą
bitwy i bitewki, coraz bardziej pogrążąjąc się we wzajemnej nienawiści, co w efekcie
końcowym doprowadziło do Pierwszej Wojny Mocy, która zniszczyła słabą rasę -
ludzi. W wyniku dużego stężenia dwóch różnych mocy powstały trzy nowe gatunki:
tebry, menanie i nunagrzy. I tebry i menanie byli wojownikami. Dla nich liczyła się tylko
walka i nic więcej. Wszelkie inne sprawy załatwiali za nich specjalni druidzi i magowie.
Byli mistrzami w walce wręcz. Jednakże posiadali słabą odporność na magię i wszelkie
magiczne i niemagiczne trucizny. Za to rany otrzymane w walce bronią goiły im się
nadzwyczaj szybko. Nunagrzy, natomiast, byli wyjątkowo paskudną rasą. Jedyne uczucie,
jakie w nich zostało to nienawiść. Umieli porozumiewać się z niebezpiecznymi stworzeniami,
które oswajali i trzymali w swoim królestwie. W walce nie dorównywali tebrom i menanom,
ale nie byli w niej źli. Odziedziczyli także po ludzkich przodkach sposób rozmnażania,
bo dwa pozostałe gatunki rozmnażały się bezpłciowo z jaj wytworzonych przez
swoich władców. Jaja te, zostawały zakopywane na specjalnych polach uprawnych,
których żadne z żyjących stworzeń nie potrafiło znaleźć Jednakże wszystkie trzy
nowopowstałe rasy zachowały w miarę ludzki wygląd. Rasy, takie jak elfy, żyły
w przyjaźni z driadami i rusałkami. Razem zamieszkiwali Krainę Elfów - Ettarielan,
położoną na wschodzie Kontynentu. Krasnoludy, zwane smoczymi ze względu na bliską
przyjaźni z tymi właśnie stworzeniami, zamieszkiwały Góry Smocze, położone na
południu. Menanie, tebry i nunagrzy żyli, średnio, sto lat, jak większość stworzeń
na ówczesnym Kontynencie. Krasnoludy, natomiast, kończyły żywot po mniej więcej
dwustu latach. Elfy zaś, były prawie nieśmiertelne. Ich śmierć mógł spowodować
tylko głęboki żal lub przeklęcie przez ich ród. No i oczywiście śmiertelna rana.
- Bzdury. - warknął jeden z pijanych i pociągnął łyk z butelki, którą trzymał w ręku.
Jego koledzy rzucili się na niego, bo zaczął się przewracać. On zaś podparł się ręką
o blat baru i ponownie pociągnął łyk z butelki. Stwierdziwszy, że jest pusta,
rzucił ją o ziemię ze słowami:
- Widzicie? Jestem potężny jak Yanisenes! - i po tych słowach wyrzygał się, brudząc
sobie ubranie. Jego towarzysze ryknęli śmiechem.
- Owy Yanisenes - zaczął znów Kapciuch, wypijając do końca wino i prosząc o następny
kubek. - był menanem i jak głosi legenda miał siostrę Amandę, która była tebrom.
Byli, ponoć, potomkami Cerii i Darca. To rodzeństwo zapoczątkowało Drugą
Wojnę Mocy, a było to tak ...



i tutaj pojawią się kolejne rozdziały...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zacznę od tego, że tytuł jest niezachęcający - mnie w sumie nieco odrzuca;
wstęp jest kompletnie niepotrzebny (pozwoliłam sobie tylko przelecieć wzrokiem po nagłówkach i nie zagłębiać się bardziej) - takich rzeczy czytelniek powinien dowiadywac się z treści, stopniowo, po kolei - w ten sposób książka będzie ciekawsza, a zgłębianie świata bardziej wciągające;

pozwolę sobie zanalizować pierwszy akapit:
"W karczmie "Pod wilczym kłem" było już dość tłoczno. Kilkoro ludzi, choć była jeszcze
dość młoda godzina, tańczyło i śpiewało z powodu wypicia zbyt dużej ilości alkoholu.
Gospoda znajdowała się w pięknym mieście. Widok z okien rozpościerał się na pola
jęczmienia i pszenicy. Większość osób czekała na nadejście pewnego starego człowieka
którego nazywali Kapciuch, z powodu jego pozszywanych i wiecznie zniszczonych
butów. Pojawił się, jak zwykle, razem z zachodem słońca. Staruszek przychodził tu
codziennie od wielu lat i przy blasku kominka snuł tajemnicze opowieści. Jak co dnia
usiadł blisko ognia i , jak zwykle, zamówił grzane wino. Upił go nieco i pogrążył się
w myślach"


w pierwszym zdaniu :już" - ja bym to wycięła. następne też słabe np. "z powodu wypicia zbyt dużej ilości alkoholu" - kto tak pisze? - mi to kompletnie nie pasuje do powieści, jest zbyt sztywne i nienaturalne - zresztą całe zdanie, wg mnie, kiepskie; następne dwa są banalne; kolejne też nie przedsatwia się najlepiej - a co do Kapciucha, to chyba jednak warto to imię odmienić; później zbyt dużo, moim zdaniem, jest tam określeń: jak zawsze, jak zwykle itd;

to ogólnie;
nie jestem znawcą, ale to mi sie rzuciło w oczy;
reszty pozwoliłam sobie nie przeczytać - dość skutecznie zniechęcił mnie ten pierwszy akapit (i jego język);

pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


hmmm... ja osobiście muszę się przyznać, że wstępy tego typu również we wszystkich książkach omijam wracając do nich po przeczytaniu całej lektury ;)


Mnie również się to nie podoba, ale pisałam sam początek 4 lata temu, więc prosze o wybaczenie. Widać będę musiała wszystko słowo po słowie jeszcze raz redagować...


Przykro mi.. No ale cóż.. przecież nie będę nikogo do niczego zmuszac.

Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wiesz, jestem w sumie ciekawa co to dokładnie będzie, sama lubię fantasy i jej poetyka i znaczenie bardzo mnie interesują;
co do Twojego tekstu, to może po zredagowaniu będzie o wiele lepsze, zagladać będę, może jeszcze przeczytam :)
wydaje mi się, że w tym wypadku praca będzie niezbędna, ale może dać bardzo wymierne korzyści;

pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozdział PIERWSZY

"Manor'hie"

Amanda obudziła się z bólem głowy - zrobili jej transformację fal mózgowych
- Czemu tu jest tak ciemno? Czemu nic nie widzę? Która godzina? Gdzie ja w ogóle
jestem? - tysiące pytań kotłowało się w jej głowie Wyczuła ruch powietrza i ciepło
na twarzy. W komnacie, w której spała, było otwarte okno. Wstawało trupioblade
słońce, lecz Amandzie nie było dane już nigdy go zobaczyć... Po chwili drzwi do jej
komnaty otworzyły się ze skrzypieniem.
- O! - rzekł nieco zachrypnięty, obrzydliwy głos, należący z pewnością do orka, albo
kogoś z tego samego gatunku. - Widzę, że już wstałaś. Wielki Ghorghoret
już czeka ze śniadaniem. Tu, na krześle, leżą twoje szaty. Ubierz się i idź na posiłek.
- Ale, ja nic nie widzę... Jak mam się ubrać? Nawet nie wiem, gdzie jestem i z kim
rozmawiam...
- Uuuu... Zapomniałem. Na rozkaz Lorda Wormara zostałaś oślepiona w celu lepszej
komunikacji pozacielnej. Zrobili ci także transformację fal mózgowych tak, abyś nie
pamiętała żadnych zdarzeń z przeszłości. Jesteś teraz nową istotą, która zaczyna życie
od początku. A, z resztą, nieważne. Zaraz zawołam służącą, by cię odziała. - i wyszedł
trzaskając drzwiami.
Z głębi zamku, z jego podziemnych lochów, wydobył się ledwo słyszalny w komnacie
Amandy, ryk. Można by było przypuszczać, iż to tylko szum wiatru w szczelinach
skalnych, toteż Amanda nie zwróciła na niego uwagi. Nagle, drzwi znów się otworzyły.
- Dzień dobry. Nie mam dużo czasu, więc mnie nie denerwuj i się szybko ubieraj. -
kobieta podała szaty Amandzie i pomogła jej je zawiązać.
- Czy mogłabym się wreszcie dowiedzieć, co się tu dzieje? - powiedziała tebra najbardziej
szorstkim głosem, jaki udało jej się wydobyć przez ściśnięte gardło.
- Jak to? Nie wiesz? Jesteś głupsza niż myślałam. O północy dzisiejszego dnia zostaniesz
Księżną Demonią. Zostałaś uprowadzona i oddana Lordowi Ciemności, Wormarowi.
Ja bym się tam cieszyła na twoim miejscu, bo nie każdy może wejść do Manor'hie,
a co dopiero nim rządzić. - odparł nieznajoma pogardliwym tonem.
- Ja nie znam żadnego Lorda Wormara. I jakie Manor’hie?...
- Nie rozumiem dlaczego cię wybrali. Jesteś taka tępa, że chyba nawet te idiotyczne
niziołki, czy rusałki byłyby inteligentniejsze. Nikt nie zna Lorda Wormara. A Manor'hie,
to Królestwo Cieni, Krwi, Opętańców i Śmierci. Znajduje się w innym wymiarze, dlatego
nikt z żyjących na Oshuun go nie odwiedził.
- A próbowano?
- Oczywiście. Wszyscy śmiałkowie zginęli. I nie tylko oni. W tajemniczych okolicznościach
ginęły też ich rodziny do drugiego pokolenia. Mówi się, że to Wormar za ich
zuchwałość wysyła niewidzialne demony śmierci, które ich porywają do Manor'hie.
Po jakimś czasie zwracają ich na Oshuun, ale z pomieszanymi zmysłami i bez duszy.
Najczęściej zostają spaleni na stosie w obawie przed demonami. No, ale dość tego
gadania. Spieszę się. Masz. - podała jej szklankę z aromatycznym wywarem. - Wypij to,
a pozwoli ci się dobrze poruszać po zamku, mimo twej ślepoty. To jakiś magiczny
płyn warzony przez samego Wielkiego Ghorghoreta. Jesteś właśnie w jego pałacu na
wyspie Elbasiss. Ghorghoret jest prawą ręką Lorda Wormara na Oshuun.
- Więc jestem na Kontynencie? - bardziej stwierdziła, niż zapytała Amanda, wypijając
napój.
- Oczywiście. A teraz idź już do jadalni, bo Wielki Ghorghoret, zapewne się już
niecierpliwi. I pamiętaj. Ja ci nic nie mówiłam. Mogłabym stracić za to głowę.
- Dziękuję i ... - nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Poprawiła szaty, wyszła z pomieszczenia i bez trudu znalazła drogę do jadalni,
mimo otaczającej ją ciemności.

- Yanisenes wpadł w szał, Sainie. - wrzasnęła Dona, widząc szykującego się do
drogi menana.
- Nic na to nie poradzisz. Wpadł w obłęd - odpowiedział telepatycznie druid. - Nie
powstrzymasz go.
- Gdy dowiedział się o uprowadzeniu Amandy przez Ghorghoreta, utracił zmysły.
- Nic nie możemy w tej sytuacji zrobić, moja droga. Możemy tylko patrzeć i czekać. -
odparł Sain - Spotkamy się za dwa księżyce i powiem ci, jakie poczynimy dalsze kroki.
Teraz muszę udać się na Naradę, więc kończę . Nie obwiniaj się za to, co
się stanie...

Forteca Wielkiego Ghrorghoreta znajdowała się na samym szczycie Wielkich Skał,
na wyspie Elbasiss. Rozciągał się z niej widok na prawie cały północny Oshuun.
został zbudowana tuż po Pierwszej Wojnie Mocy a jego bram strzegły zaklęcia tak, aby
nikt obcy nie miał prawa się dostać do środka.
- Witaj Amando. - usłyszała za swoimi plecami i poczuła, że ktoś łapie ją za rękę.
- Nazywam się Ghorghoret. Jestem prawą ręką twojego pana, Wormara. Zaprowadzę
cię do niego, jak tylko zjesz śniadanie.
Teraz Amanda zrozumiała, co jej nie pasowało w tym uścisku dłoni. Nie dotknęła jej
zwykła dłoń. To była dłoń z żelaza. Dopiero teraz, gdy wytężyła słuch usłyszała, że
Ghorghoret porusza się z charakterystycznym metalicznym skrzypieniem. Gdyby nie
utraciła zmysłu wzroku, zobaczyłaby ogromnego mężczyznę, który w wielu miejscach
zamiast skóry ma coś, jakby metalowa zbroję, która skrzypiała przy każdym jego ruchu.
Na dłoniach miał żelazne rękawice a jedna bardziej przypominała protezę niźli rękawicę.
Pół twarzy zastępowała metalowa maska, ciągnąca się od lewego ucha do nosa,
pokrywając sztuczne oko. Wszystkie zęby miał z żelaza, nie posiadał warg, co czyniło go
bardziej podobnym do zwierzęcia. Jego głos był nieco chrapliwy, a oddech świszczący,
jakby płuca również miał żelazne.
Am jadła rozmyślając o tym, jak taki człowiek, który właściwie już nim nie jest, może żyć.
Po zakończonym posiłku udała się za przewodnictwem Żelaznego Człowieka do innej
sali. Gdy do niej weszli ogarnął ich zaduch, jakby w pomieszczeniu tym od wieków nie
otwierano okien. Wyczuwało się też w powietrzu pewną ciężkość, spowodowaną
Ciemną Mocą. Am zakręciło się w głowie, ale było to miłe uczucie. Gdy tylko usłyszała
oddalające się kroki Ghorghoreta i trzaśnięcie drzwi bez wahania zadała pytanie.
- Dlaczego?...
- Kochanie - odpowiedział mroczny, grobowy głos - musiałem. Dzięki temu możemy się
komunikować.
Amanda dopiero teraz spostrzegła, że mimo, iż prowadzi konwersację nie wypowiedziała
żadnego słowa.
- Telepatia, moja droga, to doskonała rzecz. - nowa informacja dotarła do jej mózgu. -
Twoja ślepota sprawiła, że przestałaś reagować na bodźce wzrokowe i skupiłaś
się na falach mózgowych.
- Masz rację. Ale czemu mnie uprowadziłeś? - zdecydowała się zapytać tebra.
- Skąd o tym wiesz? A zresztą to nieważne. Wytłumaczę ci, bo ci się to należy.
Jesteś potomkiem Cerii i Darca, początku Mocy i Mądrości. Drzemie w tobie
niewyobrażalna siła. Dotknij tego - i podał jej wielobarwny, błyszczący przedmiot,
wyglądający jak kamień. Amanda wzięła go w dłonie i poczuła jak na zmianę zalewają
ją fale gorąca i zimna.
- Co to jest? - spytała oddając przedmiot.
- To jest moja droga kryształ sirrushów. Oprócz tego, istnieją jeszcze takie dwa. Wiem,
że jeden jest w Noa a drugi ma Akavetta. Wysłałem już tam moje oddziały.
- Po co ci akurat te kryształy? Nie możesz mieć innych?
- Nie. To kryształy, w których jest ukryta Moc. Są stworzone przez samych bogów.
Jak już zdobędę pozostałe dwa, sprawię, by mój Pan i Mistrz, twórca Ciemnej Mocy,
Dermott powrócił i rządził światem a fragmenty Enida i Shani spalę w piekielnym
ogniu w Manor’hie, tak aby czuli ból przez wieki, nigdy nie umierając. - zakończył
lodowatym głosem Wormar.
Zaległa chwilowo cisza, tak ciężka, że niemal dusiła.
- Lordzie Wormar... - zaczęła niepewnie Amanda. - Czy ja posiadam jakąś Moc?
- Oczywiście. Dotknij jeszcze raz kryształu z tej strony. - uczyniła tak jak powiedział.
I poczuła niewyobrażalną rozkosz i wydała z siebie cichy jęk.
- Czujesz? To twoja Moc. Dermott pragnie cię jako swojej córki i kochanki. Ten
rozkoszny żar, to Ciemna Moc. - rządzisz nią.
- Och... - kolejny jęk wydobył się z gardła Amandy. - Tak! To jest To! To moja Moc!
Czuję ją na całym ciele. Aaaa! Ja nią rządzę i ja będę Królową Ciemności! Teraz już
wiem, że mam ją w sobie i wiem, gdzie jej szukać. Nic mnie nie powstrzyma! - krzyknęła. -
Będę rządzić i zabijać!!! - słowa odbiły się echem w kamiennych murach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozdział DRUGI

"Narada i walka"

- Drodzy Białomistrze. Lord Wormar zdobył jednego z dwóch Potomków. Jasna Moc
jest zagrożona.
Sain już od dwunastu godzin prowadził naradę z Dziewięcioma. Pałac w Noa, gdzie
odbywała się Narada, został zaczarowany tak, by nie był widoczny z zewnątrz. Oprócz
niewidzialności druidzi mogli robić jeszcze wiele innych rzeczy, w tym, takie jak, tworzenie
psychowizji, iluzji i przeprowadzanie transformacji.
- Sainie, czy masz jakiś pomysł, by zaradzić zagładzie Białej Mocy?
- Drogi Echrade, praktycznie nie damy rady, choć teoretycznie możemy zwyciężyć.
- Co masz na myśli? - zapytała wprost Aelievenu. Była Białomistrzynią dopiero od
czterech pełni księżyca.
- Wszyscy wiemy, że zagłada jest nieodwołalna, lecz nie możemy się poddać. - odparł
Xavier i podrapał się po swojej rudej, krasnoludzkiej brodzie.
- Słyszałam - zaczęła czarnowłosa Visenaa. - że Ciemna Moc zawładnęła już północą, to
znaczy Księstwem Nunagrów, Lasem Opętanych, Miastem 2 Mocy: Rivis, Ziemią Przyjaźni,
miastem Elosin, portem Go’hni i Polami Ihinne. Miasto Mądrości : Ravis i Wieża Prawdy
jeszcze się bronią i myślę, że przetrwają. Wormara nie obchodzi Mądrość. Mam nadzieję, że
moje miasto, Miasto Wampirów: Loona, będzie się bronić do ostatniej kropli krwi
- Nie można ukrywać faktu, że nunagrzy od dawna byli w zmowie z Wormarem, tylko nikt
nigdy nie powiedział tego oficjalnie. Wszyscy jednak byli tego pewni. To samo dotyczy
Lasu Opętańców. Czyż nie w nim znajdują się słynne Lochy Ghedes? - zdenerwował się Xavier.
- Wierzysz w te bajki o lochach, w których uwięziono dusze? - zakpiła Lydia.
- Nie mówię, że wierzę, choć są dowody na ich istnienie. - odparł nieco urażony krasnolud.
- A Brukhon? Przecież też jest na północy. - zasygnalizował Echrade.
- Tego miasta strzegą watahy gryfów i jednorożców. Także elfy mają w tym swój interes, bo
przecież niedaleko Brukhonu znajduje się Przesmyk Ogun, we Wspolniej Mowie: Przesmyk Wojowników,
który prowadzi do ich krainy, Ettarielaen. - wyjaśnił Roderick.
- Czy przeszkadza ci to, że inni potrafią się bronić a nie ukrywć w lasach? - zapytał Rodericka Ithlinne.
- To, że ludzie są prawie na wyginięciu, nie znaczy, że są tchórzliwi. - oburzył się człowiek.
- Nie znaczy też, że są mężni. Ja tam uważam, że zachowują się jak szczury. - odpowiedział pogardliwie elf.
- Nie pozwalam ci tak mówić. Twoje sądy niechaj zostaną w twym umyśle. - zakończył Roderick.
- Proszę, nie unośmy się gniewem. - rzekł Anahid i groźnie spojrzał na elfa.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale ja do początku twierdziłem, że wśród Dziewięciu Białomistrzów
nie powinno być człowieka. - zaznaczył Ithlinne.
- A ja myślałem, że moi bracia, elfy, są nastawieni pokojowo do innych ras. - wtrącił się Echrade a po
chwili dodając:
- Dlatego w Radzie jest trzech elfów a człowiek jest jeden.
Wszyscy zamilkli. Zapadła krępująca cisza.
Narada składała się z dziewięciu Białomistrzów i Saina, druida Najwyższego i Nietykalnego.
Tak samo, jak Czarnych Dziewięciu, Biali składali się z trzech elfów: Echrade, Aelvenu
i Ithlinne, dwóch krasnoludów: Xaviera i Regana, złotego smoka Anahida, wampira nosferata
Viseny, syreny Lydii i człowieka Rodericka. Wszystkie istoty żyjące na Kontynencie
wiedziały, że jest Dziewięciu Mistrzów, w tym trzy kobiety: elfka, wampir i syrena.
Tylko, oczywiście, wśród Czarnomistrzów, zamiast złotego smoka, był czarny.
- Trzeba zacząć działać! - przerwał ciszę Anahid. - Proponuję zebrać wszystkie istoty
posługujące się Jasną Mocą i wspólnymi siłami obronić jakieś obszary przed Ciemną.
- Co masz na myśli mówiąc "jakieś obszary"? - odparła Lydia.
Ufała Anahidowi, ale nie czuła do niego sympatii takiej, jak do pozostałych. Szanowała
go jednak i byłaby gotowa oddać za niego życie w razie potrzeby. Z resztą, za każdego
członka Rady by to zrobiła.
- Chodzi mi o to, Lydio, że nawet z pomocą wszystkich Białych czarodziejów, druidów i magów
z całego Oshuun, nie ochronimy dużej ilości terenu. Będziemy musieli więc wybrać...
- Kto zginie, a kto przetrwa, tak? - oburzył się Roderick.
- Niestety, drogi człowieku. To wojna! I jak na każdej wojnie, będą ofiary, będzie selekcja. - odparł Ithlinne.
- Nie ulega wątpliwości i chyba wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że Kraina Elfów
musi przetrwać. - stwierdziła Visenaa.
- Tak. Jesteście najszlachetniejszą rasą na całym Kontynencie. - odparł Sain.
- Proponuję jeszcze obronę Gór Smoczych. - zasugerował Roderick.
- Dobrze. - zgodził się Sain. - Krasnoludy i smoki też nie zasługują na los niewolników.
- Dzięki ci, Sainie. - lekko zarumienił się Regan. - Teoretycznie nikt nie zasługuje na los
niewolniczy, ale nie o tym chciałem mówić. Mam pomysł, jeśli to możliwe...
Oczy wszystkich zebranych zwróciły się ku krasnoludowi.
- Proponuję obronić Gors Velen, Ostatnią Osadę Ludzką.
Wszyscy spojrzeli po sobie a Roderick odruchowo drgnął. Jeszcze nigdy nie przejmowali
się losem ludzi. Byli oni traktowani jak szczury. Jak coś , co trzeba wytępić, a na pewno
nie jak coś, na co się zwraca uwagę. Wybuchła żywa rozmowa, wręcz kłótnia. Każdy
miał coś do powiedzenia na ten temat. Wydawać by się mogło, że zaraz wybuchnie
bijatyka.
- Yy... - Roderick chciał coś powiedzieć, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
- Można by się nad tym zastanowić... - zaczął Anahid.
Rozmowa zaczynała nabierać spokojnego tempa. A w człowieku zapaliła się iskierka
nadziei dla jego ludzi. Niezręczną wymianę myśli przerwał Regan:
- Kochani Białomistrze, i ty, czcigodny Sainie. Mam pewien powód, by bronić te istoty.
I znów wzrok wszystkich zawiesił się na krasnoludzie. Poczuł się niemiło pod tym świdrującym
spojrzeniem.
- Wymyśliłem - podjął znów. - żeby zrobić z ludzi magów i wojowników. - zakończył.
Znów wybuchła ożywiona wymiana poglądów na ten temat.
- W sumie, to nie jest zły pomysł. - wtrąciła się syrena. - Ten motłoch szybko się uczy.
- A więc postanowione. - rzekł Echrade. - Góry Smocze, Ettarielaen i ...ekhm... Gors Velen
zostaną osłonięte. Proszę rozpocząć ewakuację w te miejsca wszystkich istot służących
Jasnej Mocy i Mądrości. Za pełnię księżyca spotkamy się znów, tylko w towarzystwie
wszystkich magów, druidów, czarodziejów i wszystkich, którzy posługują się Jasną
Mocą. Niechaj nam się powiedzie.
I wszyscy się deportowali

W tym samym czasie na północy rozległ się grzmot piorunów, jęk deszczu i świst
wiatru. Zaryczały rogi i grzmociły bębny. Lord Wormar poślubił Amandę, teraz Księżną
Demonię. Nad całym północnym Oshuun zaświeciło czarne słońce. Drzwi do Manor'hie
zostały otwarte. Wszelki Zło zaczęło wypływać na powierzchnię.

Księga Istnienia, rozdział trzeci: „ ...wtedy Jasna Moc w jednym miejscu się skupiła..."
W pałacu, w Noa, już wszyscy byli zgromadzeni.
- Sainie, nie sądzisz, że czas już sprowadzić Yanisenesa? - zapytał Echrade, rozglądając
się po zapełnionej po brzegi budowli.
- Tak, tak, o Przewodniczący Rady... Najwyższy czas, by go sprowadzić.
Dono... Dono. Tu Sain. Teleportuj Yanisa. Już czas.. - przekazał telepatyczną wiadomość
czarodziejce.
- Sainie, to niemożliwe! On jest ciężko ranny. Nie mogę go teleportować w takim stanie!
Wiesz, czym to grozi! Tak mi przykro, nie mogłam go powstrzymać...
- Kochana, ostatnio, jak się komunikowaliśmy, mówiłem ci, żebyś się nie obwiniała.
Sain wiedział, co się stało. Yanis wpadł w szał i samotnie wyruszył, by odbić Amandę. Ale
nawet kilku menanów nie dałoby rady czterem trollom i dwóm wilkołakom. Na całe
szczęście Dona zjawiła się tam w ostatniej chwili.
- Moja droga, nie trać czasu. Teleportuj się czym prędzej do nas. Każdy umysł jest potrzebny.
Bez Yanisenesa będzie trudno coś zdziałać, ale nie poddamy się bez walki. Szybko,
nie ma czasu do stracenia!
Z prędkością lotu orła deportowała się Dona.
- Uwaga Białomistrze, czarodzieje, magowie, druidzi i wszyscy władający Białą Mocą. -
głos Echrade brzmiał mocno i majestatycznie. - Nadeszła ostateczna bitwa. Bitwa, która
być może zadecyduje o wyniku wojny. Musimy obronić trzy krainy, bez pomocy Potomka. -
echo powtarzało słowa. - Teraz wszystko jest w naszych rękach. Jesteśmy wojownikami
świata! To od nas zależy, czy Jasna Moc przetrwa. Walczmy! I wygrajmy! - zakończył
Rozległy się oklaski i okrzyki wiwatu.
- Do dzieła! - krzyknął elf.
Wszyscy zebrani skierowali całą swoja Moc na kryształ sirrushów, znajdujący się
na szczycie pałacu.
- Ochrońmy Ettarielaen, Gors Velen i Góry Smocze! - wrzasnął.
Dłonie wszystkich skierowane były ku górze. Z palców tryskał żywy ogień w kierunku
kryształu. On zaś, rozsiewał skumulowaną Moc w trzech kierunkach, tworząc Bariery
otaczające krainy. Pot skraplał się na każdym czole. Przepływ Mocy był tak silny, że
ciała drżały jak w agonii. Gorący żar palił wnętrzności. Źrenice zaczęły patrzeć w głąb
czaszki. Białe gałki oczne zaszła krew. Zęby zaczynały się topić. W całym pałacu cuchniało
paloną skórą. Kumulacja Mocy była tak wielka, iż wykrzywiała członki w nienaturalne
kształty. Cała Lona drżała. Szaty magów zaczęły płonąć niebieskim ogniem, odsłaniając
ciało. Kawałki skóry spadały na ziemię, ukazując wnętrzności i brudząc marmurową
posadzkę krwią. Coraz częściej rozlegały się okrzyki bólu. Ogień Mocy spalał dłonie.
Kilka osób zemdlało z powodu utraty całej Mocy, kilka zasnęło, nigdy się nie budząc.
"...i wielu spośród nich poniosło śmierć... „. {Księga Istnienia, rozdział trzeci}
Krzyki rozpaczy brzmiały już we wszystkich uszach. Ogień otoczył cały budynek.
Wrzaski bólu spadały niczym pioruny i nagle nastała cisza. W drzwiach do pałacu
stanął wysoki, muskularny mężczyzna. Nastało ukojenie.
- Yanisenesie... - wyjąkała Dona. - Pomocy...
- Udało się. Przybyłem na czas. - odpowiedział i złapał mdlejącą czarodziejkę.
I w tym czasie nad całym Oshuun zabłysło ciemne słońce. Wpatrujące się w ziemię
niczym oko kruka. Wszelkie światło zgasło. Tylko nad trzema krainami paliło się
jasne, ciepłe, żółte słońce. Cały Kontynent westchnął. A było to westchnienie pełne
bólu i rozpaczy, tylko w Gors Velen, Ettarielaen i w Górach Smoczych było to
westchnienie ukojenia, spokoju i zwycięstwa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...