Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

SPOTKANIE

Był późny wieczór. Siedziałem wygodnie w swoim ulubionym fotelu i rozkoszowałem się samotnością, gdy nagle usłyszałem jak niepostrzeżenie weszła. Stanęła tuż za mną i cichutko szepnęła do ucha ;" już czas..."
Wiedziałem co ma na myśli, poczułem jak dreszcz przemknął mi po kręgosłupie, lecz jeszcze próbowałem się ratować.
- ale zaraz chwileczkę, pozwól że jeszcze...
- nie - przerwała mi w pół słowa - musisz się rozliczyć, czy mam przypomnieć ci naszą umowę.
Dobrze wiedziałem o czym mówi. To było bardzo dawno temu. Byłem ciężko chory, leżałem na oddziale intensywnej terapii po bardzo poważnej operacji. I wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była piękna i kusząca a ja słaby i bezbronny, cichym i ciepłym głosem przeczytała mi tekst, który brzmiał jak umowa na dalszą część życia, miałem tylko się zgodzić, powiedzieć owo sakramentalne TAK a wszystkie inne formalności dopełnia się same. Oczywiście, chciałem żyć, dlatego bez wahania kiwnąłem głową co miało oznaczać moja zgodę i gdy się ocknąłem wydawało mi się to snem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie realność tamtej sytuacji.
- Nie trzeba, pamiętam ją dokładnie- powiedziałem z przygnębieniem w głosie.
- A więc słucham, jakie są twoje osiągnięcia? - zapytała z sarkastycznie.
- Mam syna, którego dzielnie wychowałem, mimo przeciwności losu. To małe mieszkanko, jakieś drobne oszczędności na koncie, kilka nagród za działalność charytatywną... - zastanowiłem się z czego jeszcze jestem zadowolony.
- To wszystko ? - spytała a ja zrozumiałem że dla niej są to rzeczy bez jakiejkolwiek wartości - spójrz. Pstryknęła palcami i błyskawicznie na krystalicznym ekranie o rozdzielczości tysiąca pikseli ukazał się przed moimi oczami obraz fantastycznych osiągnięć człowieka. Zobaczyłem miasto aniołów iskrzące się mnogością kolorowych neonów. Drapacze chmur wzbijające się w niebo, dumne ze swojej wielkości i zimne jak szczyty Himalai.
- No tak - powiedziałem zrezygnowany - porównując się z tym wszystkim jestem zerem.
- Sam widzisz, przegrałeś.
Poczułem się kompletnie przygnieciony, nie miałem żadnych argumentów, żadnych racji, które by choć trochę umniejszały moją winę. Wszystkie moje życiowe potknięcia wymknęły się niczym plagi z puszki Pandory i stanęły przed oczyma duszy trując ja ostatecznie.
- A zatem, co mi zostało ?
- Nic - powiedziała, podtykając mi przedmiot o ostrych jak brzytwa krawędziach.
- I nie można już tego zmienić ? - zapytałem z odrobina nadziei w głosie.
- A co byś jeszcze chciał zmienić. Przecież to tylko strata czasu, nie widzisz tego. Zmarnowałeś swoją szansę, drugiej takiej już mieć nie będziesz.
I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające. Dopóki żyjemy nadzieją że jest jakieś jutro, karmimy swoją wiarę w nieskończoność, trwałość, wieczność, ale z chwilą gdy odbierane są nam złudzenia tracimy wszystko i nie ma już nic czego by się można było trzymać. Poczułem jak tracę grunt pod nogami. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować i nabierać innych nierzeczywistych kształtów. Dusza i ciało szarpane były trudnym do opisania bólem, który można porównać do jakiegoś zapadania się w otchłań bez dna, spadania w jakąś piekielną czeluść bez końca. Wysiłkiem woli próbowałem to zmienić, przerwać, skierować myśli na inne tory, poruszyć ciałem, wierząc że w ten sposób uda mi się wyrwać z tego koszmarnego stanu. Bezskutecznie. Byłem bezradny, samotny, zagubiony i całkowicie pomieszany. Jeśli w jakikolwiek sposób można sobie wyobrazić piekło, to ja bez wątpienia byłem w samym jego środku.
I właśnie wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nadeszła zmiana. Promienie słońca rozświetliły czerń mego serca a w głowie zaświtała myśl ; "przecież to moje życie"
- Nie - powiedziałem zdecydowanym głosem - mam prawo czuć co chcę i nikt mi nie będzie niczego dyktował.
- Tak ci się tylko wydaje - jeszcze próbowała mamić mnie swoją filozofią
- Być może to wszystko nam się tylko wydaje - odparłem odwołując się do erystyki Schopenhauera - być może oboje jesteśmy w błędzie, ale właśnie to jest jedyną rzeczą, której możemy się trzymać. Mylimy się, błądzimy, potykamy i wstajemy, walczymy i przegrywamy - mówiłem jak w natchnieniu patrząc jej prosto w oczy a ona jakby się rozpływała pod naporem słów moich - bo taka jest kolej rzeczy i jeśli zaczniemy się nad tym zastanawiać utkniemy w pułapce naszych wątpliwości. Żyję z własnej nieprzymuszonej woli i mam prawo doświadczać tego wszystkiego co zostało mi tutaj dane, nie mnie to osądzać i nie mnie to roztrząsać , ani zastanawiać się nad sensem. Jedyne co mogę zrobić aby nadać temu wartość to wziąć wszystko w swoje ręce i powiedzieć głośno i otwarcie TO MOJE ŻYCIE. I tylko ja wiem jakim on jest naprawdę. Każde ziarenko piasku, każde źdźbło trawy wie o tym dobrze i dlatego milczy. A ty z tym swoim ciągłym "i co? Pokaż co zrobiłeś. Do czego doszedłeś ? jesteś jedynie..." - przerwałem na chwilę by znaleźdź właściwe porównanie. Rozejrzałem się dookoła. W pokoju nikogo nie było a wszystkie rzeczy znajdowały się na swoich miejscach. Zastanowiłem się przez chwilę czy przypadkiem... w odpowiednim momencie porzuciłem wątek rozpoczętej właśnie myśli. Poszedłem do kuchni zaparzyć sobie dobrej herbaty.

Opublikowano

przeczytałem raz
przeczytam raz jeszcze
może z prawdziwego zdarzenia koment wypieszczę?

gdzie nie zajrzeć
o ostateczności piszą
albo o miłości

mam zatem pisać o rewolucji?
tekstów nie spotkałem
ostatnio pisanych

Opublikowano

Tekst mnie wciągnął. Obrazowe opisy, dostatecznie szczegółowe, sprawiły, że widziałam całą tą scenę czytając. Czegóż chcieć więcej?
Dlaczego wciąż o końcu? Przecież to jedyne pewne.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...