Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Księżniczko Muszelko!
Jestem dziś, można rzec, w sporych tarapatach. Tyle skomplikowało się spraw, że nie wiem jak sobie z tym wszystkim mam poradzić. Nie mam apetytu, źle śpię i w ogóle nie czuję się zbyt dobrze. Na dodatek złapałem dosyć, szczególną przypadłość. Otóż miewam coś w rodzaju ataków pomieszania mowy. Początkowo nawet nie zdawołem sobie sprawy z tego, że miszam głoski i litery, ale gdy doszło do tego, że mojegu bełkota nie był w stanie zruzomić nawet Bas, udałem się do lekarza. W trakcie wszechstronnych badeoń wykluczoeno aaelzhaimeira, deilirium, narko- i lekomanię, tudzież wpływ innych śrooodków psycho..troo. i tak dalijuż. Jednak nikt nie był w stanie podać trafnej diagnozy. Mój sąsiad, jak już wcześniej wspominałem, lekarz seksuolog stwierdził, że objawy podobne są do pewnej egzotycznej (bodaj arabskiej) choroby wenerycznej, której ostatnie ogniska wygasły w Europie ponad sto lat temu. Ponieważ “wirus” zaatakował mnie po powrocie z Lizbony i po moich przygodach z wehikułem czasu, przypuszczam, że tam właśnie nabawiłem się choroby. Czyżby to Serafina niechcący obdarowała mnie tą pamiątką? Choroba objawia się nagłymi i niespodziewanymi atakami, trwającymi chwilę, a potem znów mogę mówić całkiem normalnie, zanim przyjdzie kolejny napad. Zdarza się co pewien czas, że trwa to dłużej i wówczas mówię kompletne bzdury lub gaworzę jak niemowlę.
- Bas pszynieśzi mi mipusie! - tyle biedak umie jeszcze zrozumieć, ale to samo w skrajnym wydaniu może brzmieć następująco - Bssspszszznnsipimpyłusi! - i to już stanowi dla niego otchłanną enigmę.
Nie ukrywam, że list do Pani jest odskocznią od mych codziennych kłopotów. Jest chwilą ukojenia i relaksu. Jednak o swoich zmartwieniach nie zamierzam wiele pisać, bo może to Panią zasmucić. Nie chcę też sobie zatruwać ostatniej niszy ekologicznej, w której mogę znaleźć schronienie, to znaczy w Pani dłoniach, gdy trzymając list, czytasz te słowa.
Powrócę teraz do spraw bardzo dawnych i bezpowrotnie już minionych, co przyznaję ze smutkiem. Pisałem poprzednio o starych dziejach moich dziadków. Chciałbym tę historię kontynuować i dzięki temu przenieść się w inny niż obecny czas, choć również pełen przykrych lub nawet bolesnych zdarzeń.
Pisałem Ci już o tym, że moja mamusia ledwo co ujrzawszy świat, stała się półsierotą. Po śmierci dziadka babcia (jak teraz sądzę Anastazja z Romanowów) odstąpiła majątek , któremuś z krewnych i wraz córeczką wyjechały do Londynu. To wiem z całą pewnością, gdyż potwierdzają ów fakt dokumenty znalezione przeze mnie w starych kufrach.
Najbardziej zastanawiające są kwity dotyczące niewielkich wypłat, jakie babcia otrzymywała od rządu Wielkiej Brytanii, a właściwie od królewskiego skarbnika, którego pieczęć (obok Kanclerza Korony) znajduje się na tych papierach. Może to świadczyć o tym, że zwróciła się do swych monarszych krewnych o wsparcie, a ci jej jakoś uwierzyli, że jest uratowaną córką cara Mikołaja i carycy Aleksandry, którzy z pozostałymi dziećmi zginęli w Jekaterynburgu, okrutnie zgładzeni na rozkaz Kiereńskiego.
Inne dokumenty świadczą o tym, że babcia utrzymywała się z udzielania lekcji rosyjskiego, gry na fortepianie i pisania do prasy artykułów krytycznych dotyczących teatru, opery, baletu lub innych wydarzeń artystycznych.
Po kilku latach przeniosły się z moją mamą do Paryża, gdzie babusia w podobnyż sposób jak na Wyspach próbowała wiązać koniec z końcem. Moja mamusia w tym czasie kształciła się w szkołach odpowiednich dla panienek z dobrych domów. Mam jeszcze szkolne świadectwa, które świadczą o jej wielkich zdolnościach. Jednak matury nie uzyskała. Niestety z mojego powodu, gdyż moje przedwczesne pojawienie się na świecie stało się jej rzeczywistym egzaminem dojrzałości.
Jak do tego wszystkiego doszło, nie wiem. Mamusia i babcia nigdy mi tego nie wyjawiły. Nic nie wiem na temat własnego ojca.
Słyszałem tyle tylko, że mateczka będąc ze mną w ciąży nie skarżyła się na swoją dolę i spokojnie znosiła osamotnienie. Może była zbyt młoda, by zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji.
Gdy więc tylko zorientowały się, co zaszło, wyjechały ponownie na Wyspy Brytyjskie, tym razem do Szkocji. W sensie medycznym opiekował się tam mamą pewien lekarz, który moim zdaniem nie był zupełnie normalny. Po pierwsze wiecznie pił, ale w przypadku lekarzy jest to raczej normalne. Po drugie nigdy niczego nie aplikował swoim pacjentkom. Mam na myśli lekarstwa, lub inne zabiegi. Kiedy moja mamusia przychodziła do niego na badania, to żądał tylko by się do naga rozebrała, a sam następnie wyjmował z szafy kobzę i godzinami grał jej różne, szkockie kawałki. Po tych oryginalnych koncertach nakazywał znów by się ubrała i zapewniał ją solennie, że poród uda się bardzo dobrze(?). Co kraj to obyczaj, jak to w Polszcze mówią.
Gdy do tego w końcu doszło i nastał z dawna spodziewany poród, to niestety wcale dobrze nie było. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem mamusia nie rodziła w szpitalu, lecz w mieszkaniu. Jedyną fachową opiekę stanowiła stara, ślepa i na dodatek jeszcze głucha akuszerka. W tych prymitywnych warunkach mogło to się skończyć fatalnie.
Mój poród trwał cztery doby, Jakoś nie spieszyłem się na ten świat. Przez kilkadziesiąt godzin sprawiałem, że najukochańsza mateczka cierpiała nie mogąc mnie powić. Jej łez i bólu nie jestem w stanie opisać.
Czego z nią przy okazji nie wyprawiano. Podtrzymywana pod pachy, chodziła naga po mieszkaniu na szeroko rozkraczonych nogach, które na zmianę przesuwali po podłodze jacyś przygodni ludzie, świadkowie tego ciężkiego połogu. Byli to być może najbliżsi sąsiedzi, lub też ich znajomi, ale również i jacyś przypadkowi przechodnie, którzy współczując położnicy, godzinami włóczyli w ten sposób mamę po pokoju, sami przy tym często ze zmęczenia padali. I wszystko na nic. W końcu stali się niecierpliwi. Zawiesili ją za ręce pod sufitem i boleśnie obciskali jej wzdęty brzuch, opasując go powrozami i pasami. Gdy i to nie pomogło, to poduchami i zagłówkami bili ją po nim, znaczy się po brzuchu, a przy okazji i mnie się dostało.
W końcu zawezwano wyżej wspomnianego lekarza-kobziarza , który po głębokim (a może właśnie płytkim) namyśle zdecydował się na poród kleszczowy. Zgodnie z własnym zwyczajem przyszedł bowiem pijaniutki do tego zabiegu. Chwiejąc się jak bambus i ledwo stojąc na drżących nogach, zagotował w dużym kotle swe katowskie narzędzia, służące do rozrywania opornych niemowląt. Gdy właśnie zbliżał je do zbolałego łona rodzącej, zdecydowałem się jednak w końcu urodzić bez wystawianie na próbę jego fachowych umiejętności.
Po kilkunastu minutach jeszcze większych niż dotychczas cierpień, niemego krzyku omdlałych ust, bo glos nie wydobywał się już z krtani cierpiętnicy, a zbolałe ciało obficie rosiło ziemię krwawym potem, w akcie najwyższego poświęcenia, spomiędzy rozwartych, jak skrzydła umierającego łabędzia ud, spadł z chlupnięciem trzaskając o podłogę śliczny, różowy futerał na skrzypce, ze złotymi okuciami.
Prawdopodobnie ten nieoczekiwany finał porodu zdumiał osoby, które były jego świadkami.
Po ciągnących się jak przedwczorajszy kisiel minutach zrozumiałej konsternacji i rozpaczliwych próśb mojej mateczki, by jej podać jej dziecko, w końcu doktor ostrożnie otworzył pudło i w chwilę po tym co w nim ujrzał, zamknął je gwałtownie i zatrzasnął klamerki. Następnie z obrzydzeniem odrzucił mnie w najdalszy kąt pokoju. Wszyscy obecni, którzy z ciekawością nachylili się nad otwartym futerałem, jednomyślnie ten jego postępek usprawiedliwili.
Prawie się nie zdarza, by dziecko, a szczególnie noworodek, mogło wzbudzić taki spontaniczny odruch. W moim przypadku granice norm estetycznych i ludzkich w ogólności zostały wielokrotnie przekroczone. Byłem okazem doskonałej, absolutnej brzydoty, wywołującej nienaturalną, a wręcz skondensowaną odrazę.
Moje słabiutkie kwilenie nie przypominało głośnego ryku nowonarodzonych homo sapiens, stworzonych na podobieństwo Boga Najwyższego, więc ni mniej ni więcej, groziło mi wówczas uduszenie się z braku powietrza. Ale solidarnie uznano to za znacznie mniejsze zło, niż darowanie mi życia.
Jakże wielki musiał być grzech poczęcia takiego monstrum. Chyba dużo większy od grzechu pierworodnego. Żaden kapłan, niezależnie od obrządku, nie chciał mnie później ochrzcić i musiała to w końcu osobiście zrobić babcia Anastazja, która będąc przecież córka zamordowanego cara Rosji i zwierzchnika Cerkwi, miała do tego jak najbardziej wymagane uprawnienia.
Wspominam o tym jedynie na marginesie. Broń Boże nie winię nikogo, ani moich rodziców, ani tamtych prostaczków. Na swój sposób chyba nam współczuli.
Ponoć nawet, od środka delikatnie dobijałem się oślinionym smyczkiem, który mamlałem z głodu, by mnie z tego szczególnego jaja wyjąć, ale nikt się jakoś specjalnie z tym nie kwapił i dopiero moja najukochańsza mateńka, z najwyższym trudem zwlokła się z łoża boleści, na które ją po porodzie złożono i sama drżącymi rękami odciągnąwszy złote klamerki otworzyła wieko i wyjęła z futerału nowo-wyrodka.
Dla niej byłem najpiękniejszym cudem na świecie. Pocałowała mnie bez wstrętu i z czułością przytuliła do piersi, którą natychmiast łapczywie zacząłem ssać. Potem, gdy już zaspokoiłem głód i otrząsnąłem się z lęku, ślepa i głucha akuszerka umyła mnie w balii, co w najmniejszym stopniu nie poprawiło mej urody. Jednak kochana mamusia jakby nie dostrzegała niedostatków i mankamentów własnego syna.
Z całą pewnością, właśnie od tego dnia, była Ona dla mnie Jedyna, a ja byłem też Jedyny dla Niej. Od zawsze i na zawsze. Nikt i nic mi Jej nie zastąpi do końca świata.
No cóż, nie zawsze z kaczątek wyrastają łabędzie. Z powodu mojej, delikatnie mówiąc nie-urody, w latach późniejszych zacząłem trenować szermierkę, gdyż uprawia się ją, jak Pani zapewne wie, walcząc w maskach na głowie. Mogłem się w tym sporcie wykazać i nie omieszkałem tego zrobić, gdyż byłem nawet we francuskiej kadrze olimpijskiej. Jednak nigdy nie starałem się wygrywać turniejów, by nie stawać na podium. Wspierałem tylko kolegów i drużynę, pokonując najtrudniejszych rywali z innych ekip.
Z biegiem czasu zżyłem się sam ze sobą, a i Bas przywykł do tego, że to właśnie ja jestem jego panem.
Przy chrzcie nadano mi imię Benjamin, nie dlatego, że urodziłem się jako ostatni syn nieznanego ojca, ale chcąc chyba podkreślić fakt, iż jestem ben-kartem. A ponadto, ponieważ urodziłem się w Szkocji jako tenże bękart, w domu pewnego dziwaka, Jakuba Foula zwanego Bed-bugiem, który mnie z jakiegoś względu adoptował i zmarł w niespełna rok po tym zacnym akcie, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach, to mam prawo do noszenia spódnicy w kratę. Na kobzie też zresztą nieźle gram. Jednak nazwiska Foul (ani jego przezwiska) nie noszę, z oczywistych względów.
Ooo!... Muszę teraz szybko kończyć, bo czuję zbliżyjący śsię aatoak myoej dziawnuj chureby...
..................Ś.. ś.. śśćssk..kam s..s..serdeeczniee...ehh
.........Bb...Bee..............Ben i Ami i In in nv x h g b

  • 4 tygodnie później...
Opublikowano

postaram się poznęcać uroczo:))))
ogólne moje wrażenie: tekst broni się dość sprawnym warsztatem. sam pomysł tylko nie bardzo przytrzymuje:)))Fragmentami jest bardzo dobrze, fragmentami nieco niechlujnie, na co uczulam, bo są czytacze, którzy z tego powodu dyskwalifiują tekst.
intuicyjnie: uważam, że w Twoim przypadku warto szukać pomysłów i pisać. Są ku temu argumenty, czyli potencjał:))))Ja chętnie przeczytam.
pozdrawiam Beata
p.s. jeśli miałbyś czas to zapraszam do mojego tekstu"Sprawa". Ciekawa jestem Twojej opinii.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...