Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rzeka.


Rekomendowane odpowiedzi

Zimno. Kiedy mróz kłuje ciało, nie jesteśmy często w stanie skupić myśli na czymś
konkretnym, na sprawach poważnych, nurtujących nas swoją zagmatwaną strukturą. Nasze problemy zamarzają jak woda lub przechodzą w stan lekkiego puchu, tworzącego feerię barw wypływających z ciepłego oka latarni. Dziewczynka z zapałkami, konająca na środku ulicy, w swojej imaginacji buduje raj. Zamarzające ciało, spadająca temperatura, odmrożone członki są nieistotne, wszystko to pozostaje na Ziemi, myśli wędrują do transcendentnej Arkadii.
Chłód koił duszę, tłumił krzyki zamknięte w czaszce, niczym czarny całun,
zakrywający mroczne widma błąkające się w szklanej kuli wróżbity. Krew pulsowała mu w skroniach, jak nowicjuszowi który dostąpić miał upragnionej inicjacji, jak dziewczynce z zapałkami na widok ciepłych obrazów. Powietrze przebijało jego ubranie, chłodne palce zimy dotykały jego nóg, pełzały po brzuchu i piersiach, włosy jeżyły mu się na rękach. Zielona poręcz była jego piedestałem, ołtarzem na którym miało dokonać się misterium, portalem do innego wymiaru. Nie czuł już lęku, ból jak krew wypływająca ze świeżych ran, zastygł nagle w tej półmrocznej, chłodnej chwili. Twarze odpływały z jego pamięci, czyny gniły, wysychały i ulatniały się w tej obłędnej ekstazie. Czarna postać na poręczy mostu rozłożyła ręce, czyniąc z siebie cielesny krzyż. Na most powoli wjechał radiowóz policyjny, zatrzymał się, utrzymując zapewne dystans, który miał nie zdenerwować samobójcy. Z nieba, jak najdelikatniejsze dźwięki w muzycznym arcydziele wszechświata, posypały się płatki śniegu. Drzwi samochodu otwarły się powoli, bezszelestnie, wyłonił się z nich młody mężczyzna w granatowym uniformie. Cisza zalała most. W oddali migotały światła wież, ulic, budynków. Śniegowe gwiazdy spływały na rękawy rozłożonych rąk młodzieńca, powoli odwrócił głowę w stronę policjantów. Drugi z nich już był na zewnątrz pojazdu, skierował zaciśniętą dłoń w kierunku postaci na barierce, pstryknięcie wypluło z latarki strumień mocnego światła, prosto na twarz ofiary. Zielone źrenice zacisnęły się, powieki zmrużyły błyskawicznie. Twarz jego, neutralna i łagodna do tej pory, stała się nagle przerażająca
- Wyłącz to! – krzyknął policjant stojący bliżej barierki z desperatem. Reakcja nastąpiła
błyskawicznie – znowu zapanował półmrok. Spadający śnieg rozbijał skąpe światła latarni,
ścieląc atmosferę jakąś niewyjaśnioną łagodnością. Stojący bliżej zrobił ostrożnie krok naprzód, wyciągając przy tym rękę ku młodemu, zaczął:
- Posłuchaj...
- Cicho – przerwał mu łagodny głos – Jesteśmy tacy prości, że sami nawet nie możemy
rozwikłać tego banału którym jesteśmy. Odwrócił głowę i rzucił się w otchłań. Styczniowy dzień zakończył się dla niego.



*

Zieleń, błękit i złoto. Wiatr odpoczywał, od czasu do czasu ziewając łagodnie i
leniwie. Zboża falowały wtedy jak obrusy na obficie zastawionych stołach. Na horyzoncie wierzby i plamki jezior. Tafla nieba odbijała w sobie pasące się stada owiec.
Gęstwina wysokiej trawy poruszyła się, z radosnym śmiechem wyskoczyła z niej mała
dziewczynka. Stanęła przed grupką rówieśników, ukrywając za sobą dłonie.
- Patrzcie! – drobne rączki Niny uniosły szklany słój wypełniony w połowie konikami polnymi.
- Teraz musimy je policzyć.– zaproponował blondyn o jasnej cerze skropionej piegami – Kto pierwszy?
- Ja mogę! Nina radośnie odkręciła swój słoik i przesypała jego zawartość do foliowej torebki. Dzieci usiadły wokół niej.
Niewinne istoty na soczystozielonym kobiercu rozpoczęły zabawę. Chwilami
zrywały się, kiedy to jakiś owad wyskoczył z dłoni i mknął na wolność. Należało go złapać, jeszcze miał się przydać. W pobliskim gaju stukał dzięcioł, serie dźwięków wydawanych przy tej czynności mieszały się ze śmiechem dzieci.
- Widzisz, Michał ma najwięcej, dwadzieścia, ty masz piętnaście. – orzekł blondynek. – Przykro mi Nina. Na cześć najlepszego łowcy: hip hip hurra!!!
Dzieci otoczyły zwycięzcę, czarnowłosego o zielonym spojrzeniu. Stał w środku szczęśliwy.
Kiedy krzyki ustały, młodzi myśliwi zaczęli odkręcać szklane wiezienia i wypuszczać je na wolność. Zerwał się blondyn i krzyknął do zgromadzonych:
- Stójcie! Jeszcze nie koniec, czeka nas kolejny test. Ostatni. Myśliwy nie tylko musi być sprytny.
- Co masz na myśli Paweł? – zapytała Nina
- Prawdziwy łowca umie zabijać…
Zapadło milczenie. Blondyn podszedł do zwycięzcy, włożył dłoń do kieszeni i wyciągnął pudełko zapałek.
- Masz, zabij je!
- Mam je podpalić?! Krzyknął przerażony Michał
- Nie, masz je poprzebijać.
Zielonooki zaniemówił, w głowie miał mętlik Stał ze słojem w ręku jak posąg. Nagle ze zgromadzonych podbiegła do niego Nina. Stanęła przed nim, patrząc mu w oczy.
- Cykor! – krzyknęła nienawistnie i wyrwała mu z rąk słoik. Powoli odkręciła pojemnik i zanurzyła w nim swoją drobną rączkę. Wyjęła wybraną przez siebie ofiarę i zamknęła pojemnik. Wokół wszystko jakby zamarło, stukanie dzięcioła ustało. W niewinnych paluszkach jednej ręki trzymała owada, przebijając jego odwłok zaostrzoną zapałką. Dziki uśmiech satysfakcji pojawił się na jej twarzy. W oczach Michała pojawiły się łzy.
- Cha cha cha, beksa, cykor! Śmiechy dzieci wybuchły w martwej ciszy. Krąg niewinności został zerwany. Chłopiec oderwał się od grupy, wybiegając poza pierścień otaczających ją drzew. Słońce szczodrze błogosławiło tę krainę złotem. Wiatr spał, dzięcioł odleciał, zboża salutowały w blasku dnia.

Et in Arcadia ego


*

I jeszcze jeden stopień. Drzwi. Białe z aluminiową klamką. Brudne. Michał wytarł
buty, grzebiąc jednocześnie w fałdach zielonego, wyciągniętego swetra. Po chwili wyjął spod niego klucz, przywiązany do sznurówki. Trzask, trzask! Dwa obroty klucza i zamek poddał się woli chłopca. Wszedł do przedpokoju i zdjął buty, opierając się o ścianę. W skarpetkach przemierzył mieszkanie w poszukiwaniu żywych istot. Nie było nikogo. To dobrze – pomyślał i przeszukał kuchnię. Tym razem rozglądał się za jedzeniem. Nie znalazł. To źle – pomyślał. Ale za chwilę jego głód przepędziła wesoła muzyka z magnetofonu. Chłopiec klęczał przy starym kasprzaku i przewijał kasetę, szukając ulubionej piosenki. Znajdując bliską mu melodię, usiadł w starym zniszczonym fotelu i zamknął oczy. Śnił.
Pragnął wielu rzeczy. Jedną z nich było wieczne pióro. Widział raz takie w sklepie
papierniczym, ale było drogie. Nie miał pieniędzy, matka nie chciała mu go kupić, gdyż długopisy były o wiele tańsze. Raz dostał od ciotki stare wysłużone pióro, jednak robiło straszne kleksy, kiedy się nim pisało, a gdy poleżało chwilę nieużywane, zaraz zasychała stalówka.
Śnił. Spełniało się jego marzenie. W kiosku przed blokiem, o dziwo, w zasięgu wzroku z kuchennego okna, na wystawie za szklaną ścianą, leżało wieczne pióro. Nagle on i mama, znaleźli się przed okienkiem sklepu. Zacisnął dłonie w pragnieniu, z całych sił, tak mocno jak marzył o prezencie. Paznokcie wbijały mu się w ciało. Najpierw gorąco, potem coraz chłodniej. Ból przechodził w ulgę. Dłonie rozchyliły się nieznacznie napełniane obcą materią. Czarny cienki przedmiot zaistniał w jego uścisku. Bum bum! Bum bum!
Bum bum! Otworzył szybko oczy. Siedział w fotelu. W przedpokoju rozległo się
kolejne uderzenie. Chłopiec zerwał się szybko, pokonując strach i otworzył drzwi do mieszkania. Stał w nich On. Śmierdział, parował i ślinił się. Obłędny wzrok przebił Michała.
- Ale się najebałem! – westchnął chrypliwie przybysz.
- Chodź – zaproponował chłopiec i wziął pijanego za rękę. Przemierzyli razem kilka metrów i znaleźli się w małym obskurnym pokoju. Razem usiedli na niskim łóżku. Śmierdziało potem, wódką i czymś jeszcze. Michał rozebrał mężczyznę.
- Położysz się tato? – zapytał z nadzieją chłopiec.
- Czekaj, pogadaj ze starym! – odpowiedział wesoło pijak.
- Ale o czym?
- Jesteś moim synem do cholery! Kocham cię! Może matka cię przestawia przeciwko mnie, ale ty jej nie słuchaj. Jestem twoim ojcem, pamiętaj! Wiesz, mój stary to mnie lał za byle co, a czy ja ciebie biję?!
- Nie tatusiu.
- Lał mnie jak cholera, za byle co, jak chciałem mieć rower, to musiałem wagony rozładowywać, rozumiesz?! Jak się z nim pobiłem, to mi lodówkę zamykali! A ty?! Ty to gówno o życiu wiesz! Stara cię rozpieszcza, a mnie życie nie szczędziło. I Milicja, te skurwysyny, za co oni mnie tak bili?!
Jego głos przechodził z tonacji skomlącego psa, do wrzasku szaleńca. Michał drżał
przerażony, przytakiwał i milczał. Wiedział, że jak sprawa potoczy się niepomyślnie, to znowu oberwie. Nie miał wpływu na myśli szaleńca, mógł tylko przytakiwać i mówić staremu, że bardzo go kocha. Pragnął jego śmierci, albo swojej. Jednak nie mógł nic zrobić, miał trzynaście lat i był sterroryzowany przez strach, którego źródłem był ojciec. A ten tylko eskalował nastrój obłędu, krzycząc po niemiecku, jakieś durne, wulgarne sentencje, których nauczył się w wiezieniu. Koszmar.
- Ty parchu, gnoju pierdolony! – wrzeszczał – Ja bym cię kurwa nauczył życia!
I wstał. Chwiejąc się, uniósł nad chłopcem kułak, żylasty, wypełniony spirytusem.


*

Wiatr szalał na ulicach miasta. Niczym wariat cieszący się niespodziewaną
ucieczką na wolność zza nieprzebitych murów więzienia. Miotał się od budynku do budynku, wyrywał gazety za stalowych ram reklamowych i rozszarpywał je jak pies ogarnięty żądzą niszczenia. Chciał być wszędzie, wpadał na przerażonych przechodniów, potrząsał torbami, jakby w ten sposób chciał sprawdzić ich zawartość. Po nieudanych próbach szamotania się z cudzą własnością, złośliwy desperat ciskał garścią pyłu i piachu prosto w twarz swojej ofiary. Wył przeraźliwie na rogach ulic, dręczył bezdomnych kryjących się w ślepych uliczkach pod stertami papierów i folii. Wspinał się po ścianach budynków wdzierając się podstępnie przez nieszczelne okna. Nieznośnym pogwizdywaniem dawał o sobie znać mieszkańcom, od czasu do czasu wzmacniając efekt szarpnięciem firanki. Z hukiem wpadał na dachy i przedzierał się jak w amoku w gąszczu anten telewizyjnych, łamiąc i przekręcając je. Tam w słabym świetle listopadowego słońca przesłoniętego bielmem starzejącego się roku dojrzał swoją kolejną ofiarę. Sine i ogromne na postać wielorybów w oceanie eteru wypoczywały ławice chmur. Z zacięciem dzikiej bestii skoczył prosto na nie z nieludzkim okrzykiem. Cerber rwał swoje ofiary na strzępy, strugi deszczowej krwi rozlały się po rynsztokach. Podobno kiedy wieje silny wiatr, poprzedniej nocy ktoś się powiesił.
Krople deszczu rozmazywały się na szybach baru. Jedna taka cząstka skupia w sobie
odbicie świata w zasięgu wzroku. Z jednej strony rozmazana ulica i ludzie chowający się przed deszczem pod dachami wystaw sklepowych, z drugiej zmęczone twarze klientów baru, którzy w niepokoju spożywają swój posiłek w przerwie obiadowej. Pod wpływem mocnego głosu kucharki szyba zadziałała jak membrana, przenosząc falę dźwiękową prosto w strukturę kropli, ta zachwiała się chwilowo w swym płynnym pokonywaniu wysokości szklanej ściany. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, aby następna kropla, która pędziła tuż za nią, uderzyła w swoją rywalkę łącząc się z nią. Obie połączone runęły w otchłań zapomnienia.
- To znaczy… koniec…
- Rozumiem…
Dwoje ludzi przy stoliku patrzyło sobie w oczy. Kobieta i mężczyzna. Poszerzone źrenice szukały przeraźliwie blasku nadziei w oczach rozmówczyni. Nie znalazły, jej brązowe spojrzenie obmacywało kelnerkę. Ból i rozpacz wstrząsnęły światem zakochanego, jedyna luka w murze odgradzającym go przed niemiłosierną egzystencją zapchała cegła kolejnej porażki. Miłość nie istniała, istniała seksualność i popęd. Poczuł swoją ułomność, ujrzał ją teraz w całej jej wielkości. Był słaby, kruchy, nie nadawał się do istnienia. To nie był świat dla niego. Szukał, otwierał się, a życie w odsłonięte miejsca wpychało mu włócznie teraźniejszości. Żyć w zamknięciu. Rzyć w zamknięciu. Uśmiechnij się do życia, a dostaniesz w zęby z bezczelność. Łzy stanęły mu w oczach. Cha cha, dorosły facet i ryczy. Był niczym. A co najśmieszniejsze, myślał o sobie, jak o ofierze, której świat nie rozumie. Prawda była taka, że to on nie mógł zrozumieć rzeczywistości. Pieprzony marzyciel.


*


Szok termiczny. Kiedy cię dopadnie, nie możesz nic zrobić, tylko drżysz z zimna,
którego nawet nie możesz zanalizować. Nie ma chyba innego słowa, które trafniej określałoby ten stan. Szok jest najodpowiedniejszym. Nie panujesz nad ciałem. Toniesz, zachłystujesz się lodowata wodą, tracisz świadomość.
Zaatakował go chłód, jak uderzenie ostrza gilotyny. Ścięta głowa, która już do niczego
nie służy i ciało, które jeszcze miota się bezsensownie. Wszystkie myśli zamarzły i pękły jak sopel lodu rozpryskujący się o ziemię. Nieład. Cały wpadł pod lustro wody, jednak zaraz poczuł grunt pod nogami, odruchowo odbił się od dna rzeki. Tylko opanować oddech, nie pić wody, nie zachłysnąć się! Wdech powietrza. Ręce drżały, ciało stygło, temperaturą łączyło się z rzeką. Mógł już ruszać nogami, tak jak chciał. Ręce też po chwili odzyskały "świadomość". Czuł dno pod sobą i miał głowę na powierzchni. Nurt powoli ściągał go w dół rzeki. Skoordynował pracę kończyn i zaczął płynąć do brzegu. Błysnęło światło latarki, wysoko, gdzieś na moście. Męskie krzyki rozdzierały noc. Nieważne. Płynął do brzegu, coś mu zaświtało w tej jego durnej głowie. Uderzył ciałem o płytę przybrzeżnego lodu. Roztrzaskał ją sobą. Tafla była cienka i krucha. Jeszcze chwilę. Otarł się o brzeg. Starał się uchwycić wystających badyli, lecz były za wysoko. Prąd ciągnął go w dół. Nie teraz, kiedy postanowił, nie teraz, kiedy jest już tak blisko! Rzeka była nieustępliwa, bezlitosna. Nagle jej intencje okazały się jasne. Dno podnosiło się. Stopniowo, ale wyraźnie. Stał po kolana w lodowatej cieczy. Zaśmiał się głupkowato i zaczął ściągać z siebie mokre ubranie. Stał od pasa w górę rozebrany. Powoli wracało czucie w ciele. Niemiłe uczucie. Otworzył zaciśniętą dłoń. Czuł w niej źródło ciepła, coś wewnątrz niej emanowało życiem. Krótki, wąski przedmiot zalśnił w blasku księżyca. Stróżka atramentowej krwi zabarwiała śnieg u stóp zielonookiego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

właściwie podoba mi się, czasem przegadane, wywalaj niepotrzebne słowa, bo psują nastrój, który całkiem nieźle tworzysz

Czarna postać na poręczy mostu rozłożyła ręce, czyniąc z siebie cielesny krzyż, ofiarę młodej krwi, której tak potrzeba do życia starej.- przegadane, zbyt patetyczne
Obie połączone runęły w otchłań zapomnienia - jw.
Zielone źrenice - tęczówki mają kolor, źrenice sa zawsze czarne
Kiedy cię dopadnie, nie możesz nic zrobić, tylko drżysz z zimna,
którego nawet nie możesz zanalizować. Nie ma chyba innego słowa, którym można by było określić ten stan - powtórzenia
mota - miota

gdzieś jeszcze była literówka, ale nie mogę teraz znaleźć, to było "w" zamiast "we" albo jakoś tak

pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nareszczie przeczytałem coś konkretnego...stary , nie zwalniasz tępa, dajesz na całego,
Niepotrzebne tylko wprowadzenie. Według mnie powinien się zacząć od zdania Dziewczynka z zapałkami konająca na środku ulicy w swojej imaginacji buduje raj. Swoją drogą to zdaniejest przecudowne, fantastyczne zdanie!!!.

albo to : "Wiatr szalał na ulicach miasta. Niczym wariat cieszący się niespodziewaną
ucieczką na wolność zza nieprzebitych murów więzienia. Miotał się od budynku do budynku, wyrywał gazety za stalowych ram reklamowych i rozszarpywał je jak pies ogarnięty żądzą niszczenia. " - ja pierd...

Poniższy fragment czytałem kilka razy i wciąż do niego wracam i to nie przez bezsenność.

Ból i rozpacz wstrząsnęły światem zakochanego, jedyna luka w murze odgradzającym go przed niemiłosierną egzystencją zapchała cegła kolejnej porażki. Miłość nie istniała, istniała seksualność i popęd. Poczuł swoją ułomność, ujrzał ją teraz w całej jej wielkości. Był słaby, kruchy, nie nadawał się do istnienia. To nie był świat dla niego. Szukał, otwierał się, a życie w odsłonięte miejsca wpychało mu włócznie teraźniejszości. Żyć w zamknięciu. Rzyć w zamknięciu. Uśmiechnij się do życia, a dostaniesz w zęby z bezczelność. Łzy stanęły mu w oczach. Cha cha, dorosły facet i ryczy. Był niczym. A co najśmieszniejsze, myślał o sobie, jak o ofierze, której świat nie rozumie. Prawda była taka, że to on nie mógł zrozumieć rzeczywistości. Pieprzony marzyciel. -

Taka właśnie jest prawda.

Całość - Wielka wielka klasa!

Jestem twoim wiernym czytelnikiem od dziś...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to ci akurat nie grozi, możesz być tylko lepszy. Spieszysz się - to oczywiste dlatego żyć przez rz połknięcie liter, jeszcze coś tam było, ale jest git...jest historia, jest dobry styl, fantastyczne zdania, czasem udaje ci się całe akapity utrzymać w ryzach, i wcale nie są one przegadane czy patetyczne, historia, którą opowiadasz wymaga wyniosłości. Masz zajebiste porównania (ten wiatr co rozszarpuje...jak pies ogarnięty żądzą niszczenia) niezłe epitety, starannie dobrane,przemyślane a nie jak czasami "tu" bywa wepchnięte na siłe bo nieźle brzmią w zdaniu, i wiesz o czym i co piszesz. Ale po co ja to wszystko pisze, sam dobrze o tym wiesz.

Powodzenia.

Najlepsze opowiadanie jakie przeczytałem tu od niepamiętnych czasów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...