Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Była gładka i lśniąca. Cieszyła wzrok i napawała zmysły harmonią swych kształtów. Chłodna w dotyku, ale z wyczuwalnym wewnętrznym ciepłem. Idealnie wyprofilowana do kształtu dłoni, która wydawała się po niej ślizgać z gracją mistrzyni świata w łyżwiarstwie figurowym. Ze starannie przemyślaną wysokością i nachyleniem poręczy. Spod półprzymkniętych powiek jej prostota wydawała się mienić rokokowym przepychem.
Wdzięczna przyjaciółka, przy okazji powrotów ze spotkań Dyskusyjnego Klubu Miłośników Deklamacji Treści Butelkowych Etykiet zawsze służyła bezinteresowną pomocą. W przeciwieństwie do kolejnych stopni schodów nigdy nie zadawała głupich pytań. Skromna z natury i wychowana w zaciszu przydomowej stolarni pana Janka w żadnym momencie swej egzystencji nie myślała, że mogłaby zostać wykorzystana do innych celów. Zawsze lepiej być balustradą niż na przykład zapałką czy wykałaczką – mawiała nieraz do trzeciego stopnia schodów na półpiętrze, z którym miała niegdyś przelotny romans.
Aż nagle tego ranka przeraźliwie natarczywy dzwonek jak terrorysta wstrząsnął całym domem.
Odgłos bosych stóp w sypialni na piętrze zabrzmiał jak werbel na wojskowym apelu. Stefan w świeżej koszuli i wczorajszych dżinsach ale już z przyszłotygodniowym błyskiem w oku stanął na krawędzi schodów. Każdy kto znał go chociaż w minimalnym stopniu, na załączonym obrazku dostrzegał resztki marzeń sennych. Wcale nie trzeba było nazywać się Zygmunt Freud aby zgadnąć czego, a właściwie kogo dotyczyły. Nie wspominając, że na twarzy wspomnianego osobnika rysowało się przekonanie, że to marzenie stoi tam za drzwiami i raz za razem wciska przycisk dzwonka. Wzrok Stefana przeniósł się od szczytu schodów do drzwi tonących gdzieś tam w półmroku, a mózg próbował poddać analizie wszystkie czynniki, współrzędne, zmienne oraz prędkość wiatru i zamienić je na suche dane dotyczące czasu, potrzebnego na przebycie tej ogromnej przestrzeni. Niestety wydruk ciągle nie pojawiał się w ręce naszego delikwenta, który nagle, olśniony mocą drzemiącą w sile swojej wyobraźni zamienił balustradę w rwący górski potok. Rzucił się w ten spieniony żywioł nie zwracając uwagi na starannie dobrane przed momentem ubranie, kompletnie nie przejmując się butami, ponieważ już wczoraj zniknęły gdzieś w chaosie wielkiej globalnej wioski jaką był dom przy Siedemnastej ulicy.
Zapinając pasy wydmuchnął przez nozdrza resztki swego snu, który z obłoczka unoszącego się nad głową przeniósł się teraz prosto na jego wycieraczkę. Ale właśnie ta bezmyślnie wydmuchnięta resztka nocy zakończyła działanie zaklęcia. Cała magia, w postaci srebrzysto – różowego pyłu opadła z szelestem na dywan w przedpokoju.
Lądowanie było twarde. To jednak nie było w stanie popsuć takiego momentu. Zamaszystym ruchem otwarł drzwi, zamknął oczy i czekał, aż słodki głos przeszyje mu serce.
- Dzieńdobrybardzo, w naszej dzisiejszej ofercie możemy zaoferować szanownemu panu ten oto doskonały odkurzacz w niesamowitej cenie – jedyne... Jęk drzwi – które zamknęły się jeszcze bardziej zamaszyście niż otwarły – przerwał panu akwizytorowi w najciekawszym momencie. Zamiast ceny tego jakże przydatnego urządzenia usłyszeliśmy związek wyrazowy, z którym Stefan zapoznał się zapewne w czasach gdy jego ulubionym reżyserem był Pasikowski. W dobrym teatrze po takich skokach akcji, aby dać widzowi odpocząć opuszczono by kurtynę i zarządzono przerwę. Pozbawieni takiej możliwości ograniczymy się tylko do linijki przerwy, aby za chwilę z wyrównanym poziomem adrenaliny wrócić do Stefana szukającego ukrytego znaczenia lub zupełnie oczywistej symboliki w zaistniałej przed momentem sytuacji.

Drzazgi w dłoniach pachniały lasem. To sosna – stwierdził zbliżając zadrapane ręce do nosa – Las w północno-wschodniej Polsce, liczba słoi około 34. – Prowadząc dalsze rozważania na temat jakości gleby, na której owo drzewo rosło udał się do kuchni aby ten cudownie rozpoczęty dzień uczcić filiżanką kawy. Aromat sączący się z kubka działał jak podpórka na ciężkie jeszcze powieki i jak wbijane igły na procesy myślenia znajdujące się ciągle w stanie głębokiej zapaści. Kiedy przetransportował się do salonu, na kanapie ujrzał porzucone w czasach permanentnego – trudne słowo – braku zajęcia książki, których tematyka wzdłuż i w poprzek opiewała zagadnienia estetyki. Umiejętność logicznego myślenia, którą nasz bohater niewątpliwie posiadał, nasunęła Stefanowi na myśl błyskotliwe skojarzenie, dotyczące prawdopodobieństwa, jakie określało jego obecne życiowe zajęcie.
- Jestem studentem? – oto werbalne przetworzenie skomplikowanych procesów analitycznych rozegranych w mózgu człowieka, który śmiał się teraz głośno stojąc przed lustrem i podziwiając to swój niewątpliwie narcystyczny wizerunek, to podrapane dłonie, uświadamiał sobie bezmiar własnej głupoty. Po chwili głębszej refleksji, uznał, że dzień i tak jest stracony, a ból głowy uniemożliwia podjęcie kroków mających na celu realizację jakichkolwiek celów. Szerokim łukiem ominął balustradę i schody, rzucił się na kanapę, spędzając resztę czasu, którą normalni ludzie nazywają całym dniem, pogrążony w półśnie, prowadząc rozważania dotyczące spraw mających absolutnie najwyższą wagę dla dalszego istnienia świata.

Po tak upalnym dniu, nawet w cieniu zmierzchu buty lepiły się do asfaltu. Godzinę temu Stefan zakończył poszukiwanie teorii mających zamienić jego życie w pasmo nieustających sukcesów, wziął szybki prysznic i gnany życiowym mottem „pijesz, więc żyjesz” wyruszył na poszukiwanie oazy, czyli inaczej przystanku dla utrudzonego pielgrzyma życia. Denucjacja (kolejne trudne słowo) potrzeb żywieniowych sprowadziła dwa tosty do roli obiadu. Zresztą ten obiad równie dobrze mógłby nosić miano śniadania lub kolacji, kto zaprzątałby sobie przecież głowę takimi błahostkami. Największym zmartwieniem naszego reprezentanta młodzieży myślącej było zlokalizowanie zaprzyjaźnionych przedstawicieli bohemy artystycznej tego miasta. Członkowie wspomnianego nieformalnego stowarzyszenia, zafascynowani życiem i twórczością dawnej cyganerii byli dumni z takiego właśnie ich określania. Przyglądając się bliżej tej barwnej zbieraninie odnajdziemy i niezrównoważonych poetów i statecznych prozaików, wirtuozów strun głosowych oraz psychodelicznych muzyków, malarzy obdarzonych fotograficzną pamięcią i fotografów z iście malarską wizją zatrzymywanego w kadrze świata. Nieliczne jednostki, nazywające się same nie wiadomo czemu aktorami parały się trudną sztuką wydeptywania desek w miejscowym domu kultury. Bliższy rys charakterologiczno-psychologiczny wspomnianych postaci grozi utratą wiary w przyszłość narodu, a co najmniej jego i tak podupadłej kultury wysokiej. Podarujmy więc sobie stany zniesmaczenia i wróćmy do Stefana. Ten natomiast, z nieodpalonym papierosem w ustach przemierzał miejskie arterie chodników układając w głowie wersy poematu dotyczącego swego marzenia. Nie dane mu było jednak zacząć trzeciej strofy bowiem wstrząsnęły nim szaleńcze wibracje telefonu komórkowego, w przypływie przezorności umieszczonego przed opuszczeniem domu w lewej kieszeni. Treść krótkiej wiadomości tekstowej ze względów cenzury niech zostanie owiana tajemnicą, wystarczy napomnieć, że dzięki jej niezakamuflowanemu przekazowi Stefan w końcu dowiedział gdzie skierować swe kroki aby zaspokoić metafizyczny głód inteligentnych dyskusji i zupełnie fizyczne pragnienie wlania w siebie cieczy o bliżej nieokreślonym smaku, zapachu i kolorze.

Na szczęście dla zmęczonego artyzmem swego życia Stefana, następny poranek nie zaczął się od gwałtownej pobudki. Spokojnie dospał do południa, co oznaczało pełne podziwiania marzenia, które pod koniec snu cudownie się rozdwoiło, nie mógł jednak rozdwoić się Stefan, który otwarł oczy z wyraźnym grymasem niezadowolenia na twarzy. Jak zwykle zbuntowany przeciw ogólnie przyjętym normom, wstał, opuszczając na dywan najpierw lewą nogę. Podśpiewując pod prysznicem uznał, że dzisiejszy dzień trzeba poświęcić na porządkowanie domu i ogólne rozplanowanie działania na najbliższy okres, co oznaczało wybiegnięcie w odległa przyszłość, czyli do dnia następnego. Posprzątał w salonie, przekładając książki z kanapy na półkę. Ta zmiana wystroju wnętrza podziałała addatywnie (znów trudne słowo) na jego nastrój i wniosła powiew świeżości do tego oryginalnie urządzonego wnętrza. Zawiesił na chwilę wzrok na reprodukcjach Picassa, które nijak miały się do sąsiadujących z nimi kolaży. Te arcydzieła możliwości komputera, które wyszły spod ręki Stefana w przypływie wizji metaforycznego odbierania bodźców sensorycznych zdecydowanie przyćmiewały śmiałe formy wielkiego mistrza abstrakcji.
cdn.

Opublikowano

Nie wiem czemu najbardziej spodobało mi się poniższe zdanie. Może dlatego, że jest neutralne, niezabarwione ironią i nie zmusza czytelnika by utożsamiał się z autorem. Wolę przyglądać się światowi a nie by autor nachalnie sterował moimi wrażeniami. Brutalnie mówiąc nie obchodzą mnie poglądy autora, podane w zbyt widoczny sposób:

"Przyglądając się bliżej tej barwnej zbieraninie odnajdziemy i niezrównoważonych poetów i statecznych prozaików, wirtuozów strun głosowych oraz psychodelicznych muzyków, malarzy obdarzonych fotograficzną pamięcią i fotografów z iście malarską wizją zatrzymywanego w kadrze świata." - gdyby całość była podana w takim reportażowo-oświatowym stylu, to dla mnie byłaby rewelacja.

Nie wiem po co na początku ten banalny opis z punktu widzenia balustrady? Zdecydowanie zniechęca do czytania.

Imię Stefan bardziej mi pasuje do robola z budowy niż "artysty". Ja bym zmienił na bardziej wyszukane.

Tekst w sumie miły i klimatyczny, chcociaż cały czas na granicy kiczu, niektóre zdania mocno przesolone.

A i jeszcze jedno, ten Stefan jakiś taki mało ludzki mi się wydaje, papierowy, sztuczny, na dłuższą metę to może być nieznośne.

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc, @Berenika97, @Simon Tracy, @Kwiatuszek, @FaLcorN, @Poezja to życie dziękuję za wasze odwiedziny i pozostawienie śladu. @viola arvensis  jeżeli inaczej i wyjątkowo, to strzał w dziesiątkę. Cieszę się

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @RomaBardzo mi miło. Dziękuję za dobre słowa. Pozdrawiam.
    • Gdy widziałem Cię po raz pierwszy, zbiegałeś ze wzgórza  Dookoła szumiał wielkopolski las Oczy miałeś smutne, nos zaczerwieniony  Lśniące bordowe serce zdobiło Twój pas I sam nie wiedziałem, dlaczego na Cię patrzę Tak natrętnie, pytałem się sam Bo czułem, jakbym miał Cię już wcześniej i zawsze Tak czułem, kiedy ujrzałem Cię tam Ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Spojrzałeś na mnie, a oczu Twych zieleń Odbiciem była przyjeziornych traw Sarna w biegu zatrzymana, młody jeleń Letni anioł, niepomny ludzkich spraw I nie wiedziałem, dlaczego na mnie patrzysz Co we mnie widzisz, pytałem się sam Czy na Twojej twarzy widzę wzruszenie? Dałeś mi uniesienie, lecz co ja ci dam? I wciąż ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Wtem sięgnąłeś drżącą ręką, mój mały Do mej ręki, aby tkliwy dać mi znak Uściskiem czułym Ci odpowiedziałem I ujrzałem twoje usta, uśmiechnięte w wielkie „tak” Tak jak wtedy żeśmy na tym wzgórzu stali Tak ja nadal stoję z Tobą w moich snach Choć niewiele nam wspólnego czasu dali Tak ja nadal jestem z Tobą w moich snach I sam śpiewam: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.”
    • @Waldemar_Talar_Talar Po Targach w Krakowie ustalimy poetycką''wymianę myśli''.Jestem z moim Wydawnictwem i niby powinno być łatwiej bo to drugie ''wyjście'' a trochę ''zatrzymuje ''w biegu codziennych spraw...Dziękuję raz jeszcze.
    • @Waldemar_Talar_Talar Waldemarze, dziękuję za pamięć, jest kontakt prywatny do każdego, serdeczności :)
    • Drzwi autobusu rozsunęły się. Był to już ostatni, zjazdowy kurs  i kierowca nie zamierzał nawet udawać,  że nie chcę spędzać na postojach  więcej czasu niż wymagała tego  absolutna konieczność,  polegająca na wejściu lub wyjściu poszczególnych pasażerów. Nielicznych już co prawda. Sennie oklapłych na twardych, plastikowych  siedzeniach a wąskiej, topornej budowie. Większość wracała z pracy lub jakiś przedłużonych do granic spotkań towarzyskich czy biznesowych. Marzyli jedynie o kąpieli, spóźnionej kolacji i kuszącej miękkości łóżkowego materaca. Tył pojazdu jak to zwykle w tych godzinach, okupowali pijani oraz bezdomni. Wyjęci spod prawa. Bez biletu, przemierzający pulsujące uliczne arterię tego miasta spotkań kultur i inspiracji.  Wyrzuceni w mrok parkowych ławek, opuszczonych squatów  czy zagrożonych zawaleniem kamienic. Czy tak jak w tym długim jak wąż pojeździe. Wysłani przez społeczne oskarżające oczy, na jego ogon. By tam w kręgu kamratów. Nużać się w niepochamowanej głębi  upadku swego człowieczeństwa.     Traf a może i przeznaczenie  wskazało tego wieczoru,  że pośród tych wyrzutków  można było dostrzec twarz człeka, który na pierwszy rzut okiem  nie pasował tam wcale  ani zachowaniem ani tym bardziej ubiorem. Twarz jego nie zdradzała nic.  Żadnej zmarszczki ani bruzdy, mogącej wskazywać na to,  że myśli nad czymś natrętnie  lub że rażą go rozmyte, astygmatycznie zniekształcone światła latarni. Nie wyglądał na zmęczonego ani sennego. Utkwił wzrok w jednym punkcie,  zaparowanej lekko szyby. Gdyby autobus był jakimś zabytkowym, przedwojennym modelem. Można by uznać za stosowne  i jak najbardziej uzasadnione stwierdzenie,  że pasażer wyglądał jak duch  nawiedzający kabinę pojazdu.     Wnioskować by tak można po tym,  że odziany był w długi, sięgający kostek  dwurzędowy płaszcz o barwie świeżego popiołu z kominka. Tweedowy o kroju oksfordzkim, zdradzającym solidne pochodzenie tkaniny  jak i bardzo wysoki poziom uszycia. Biała jego koszula zgrabnie kontrastowała z granatowym krawatem w złote prążki, zawiązanym z najwyższym pietyzmem  na podwójny węzeł windsorski. Spodnie również szare, o szerszych nogawkach od kolana w dół, z wyraźnie klasycznym fasonem  i dokładnie zaprasowanym kantem, zgrabnie zasłaniały sznurówki lekko podpalanych, brązowych brogsów wykonanych bezsprzecznie ręką mistrza szewskiego a nie maszynowo. Ubiór wieńczyła brązowa czapka w stylu birmingandzkiego kaszkietu  o uciętym ledwie widocznym daszku.     Autobus ruszył w stronę  kolejnego przystanku. Za jego wiatą był zlokalizowany jedynie stary wyłączony już dawno z użytku cmentarz. Ostatni pochówek odbył się na nim jakieś pięćdziesiąt lat wstecz. Pełny był jednak tych cudownych, artystycznych nagrobków, które mimo wielu uszczerbków, uszkodzeń i bezmyślnych dewastacji młodzieży, nadal cieszyły oko tak pasjonatów sztuki  jak i odwiedzających nekropolię żałobników.     Niski, ułożony z na ciemno wypalanych cegieł mur cmentarza Był granicą dla doczesności, która mimo upływu pokoleń  nie miała śmiałości  naruszania spokoju zmarłych. Stare dęby, olchy i świerki Jak strażnicy rozpościerały długie gałęzie  nad marmurowymi grobami. Kuny, lisy i szczury dorodne jak małe koty brodziły ścieżki w  niekoszonych od dawna trawach  i rozplenionych powojach czy koniczynach. Bacznie obserwowane z góry  przez czarne, smoliste ptactwo cmentarne.  Zagony kruków i gawronów, potrafiły swym hałasem  zbudzić duszę z grobu. I wysłuchać jej żali czy próśb. Na skrzydłach rwały w noc ich tabuny. Ku gwiazdom rozsianym  na letnim nieboskłonie. By zanieść te prośby przed oblicze Boga. Gdzieniegdzie w noc, zachukał puchacz, to krzyż żeliwny, przekrzywił się z jękiem. To znów znicz dopalił się, pogrążając czuwająca u ognia duszę w czerni niepamięci.   Kierowca miał zamiar nawet przestrzelić ten przystanek bo kto mógłby,  chcieć wysiadać na nim  o tak niegościnnej porze. Zresztą stróż cmentarza, zamknął jego furtę jakieś trzy godziny temu, sprawdzając wprzód  to czy aby zmarli jedynie ostali na jego włości. Nawiedzić więc zmarłych  w mroku nocy było nie sposób. Zresztą po cóż? Zbliżając się z dużą prędkością do wiaty, kierowca wyczuł wręcz podświadomie  jakiś ruch na końcu pojazdu. Rzucił pobieżnie wzrokiem  we wsteczne lusterko I o mało nie wypuścił kierownicy z rąk. Ze zdumieniem dojrzał u ostatnich drzwi  bogato ubranego jegomościa, który jedną ręką uczepiony rurki, drugą dawał mu wyraźny sygnał ku temu że zamierza wysiąść na odludnym przystanku.  Więc usłużnie zwolnił i wjechał na zatokę. Otwierając jedynie ostatnie drzwi.   Depresyjna niemoc była mi dziś łańcuchem, którego piekielne ogniwa skuły mnie jakimś diabelskim zaklęciem z tą zdezelowaną wiatą. Praktycznie nieużywaną  i posępnie zniszczoną przez grupy młodzieży. Wybite szyby i oderwana w połowie ławeczka, cieknący, dziurawy dach i wszechobecny brud Były mi i tak milszym widokiem niż  zimne ściany mojego mieszkania. Myśl o tym, że miałbym tam wrócić  a od jutrzejszego poranka,  po nieprzespanej nocy. Znów przybrać maskę uśmiechu i normalności Wprawiała mnie w szalenie, głęboką rozpacz.     Jaki to wstyd,  że muszę płakać gdzieś na odludziu. Bo nie mam nikogo. Bo mam maski,  które nie pozwalają mnie dostrzec. Mam uśmiech na twarzy, który kamufluje łzy. Poświęcam się celom, które są puste. Kocham tą której nie zdobędę nigdy. Piszę wiersze, które przepadną.  Nigdy nie wydane. Dlatego przyjeżdżam tutaj. Żeby patrzeć w jedną, pewną i niezawodną wizję przyszłości. Na cmentarz. Dlaczego miałbym oszukiwać swoje myśli. Umrę, Wkrótce. I trafię na podobny cmentarz. Tu nie będę już udawał. Będę wolny. Od choroby życia. A czyż to samo nie wystarcza by nazwać śmierć wybawieniem? W to wierzę, że po śmierci będę szczęśliwy.     Z zadumy wyrwał mnie autobus,  ostatni już dziś według rozkladu. Może nie zwróciłbym na niego uwagi  bo codziennie przecież przecinał jezdnię nawet nie zadając sobie trudu by zatrzymać się w zatoczce. Kierowca był chyba nawet nie świadom tego, że moja osoba siedzi pod wiatą, każdego wieczora. Śpieszno mu było do domu.  Pewnie miał dzieci i żonę. Kogokolwiek kto czekał na jego powrót. Dziś jednak było inaczej. Autobus wyraźnie zwolnił jakieś dwadzieścia metrów przez zatoką  i włączył kierunkowskaz do skrętu. Zajechał, parkując idealnie tak by zmieścić całe nadwozie w obrysie zatoki. Przez chwilę nawet przemknęło mi przez myśl że tym razem kierowca dostrzegł mnie  i wiedząc, że to zjazdowy kurs  ulitował się nademną. Drzwi jednak naprzeciw mnie  były zamknięte na głucho. Miast tego otwarły się te ostatnie  i wydawało mi się,  że wysiadła tylko jedna osoba. Autobus ruszył dalej,  wzbijając lekki dym z rury wydechowej. Gdy warkot silnika się oddalił. Posłyszałem kroki.     Z narożnika wiaty wychynęła  postać mężczyzny. Młodego i postawnego. Był ubrany przedziwnie. Schludnie lecz niesamowicie staromodnie. Widać obydwaj byliśmy mocno zdziwieni  natrafieniem na siebie  o tak niecodziennej porze w tak osobliwie, odludnym miejscu. Podszedł do mnie jednak  i poprosił o papierosa. Odparłem, że pale jedynie mentolowe. Wie Pan - zaczął niepewnie - nigdy takowych nie paliłem. Ale tytoń to tytoń. Wyjąłem więc paczkę z kieszeni bluzy i wziąłem dwa papierosy.  Podałem mu jednego, włożył go szybko do ust  I nadstawił się ku płomykowi zapalniczki. Odpaliłem też dla siebie i zaciągnęliśmy się  ochoczo pierwszym dymkiem. Uchylił kaszkiet i podziękował mi serdecznie.     Minął wiatę i skierował się  ku zamkniętej bramie cmentarza. Zawołałem za nim  Proszę Pana. Pan tutaj na cmentarz? Dziś już zamknięty dla odwiedzin. Musi Pan przyjść jutro. Zaśmiał się serdecznie i rzucił  Ja wracam tylko do domu Tak przez zamknięty cmentarz? Ciemną nocą? Tam nie ma nawet latarni. Nie boi się Pan? Teraz już nie przystoi mi się bać. Ale jak żyłem to się bałem.  Bałem się Drogi Panie  życia w samotności i kłamstwie. Teraz już jednak mam spokój. Wieczny odpoczynek od życia. Skończył to zdanie i rozmył się jak duch W progu cmentarnej bramy.  Dopaliłem papierosa. I wstając z zamiarem powrotu do domu. Rzuciłem jeszcze w czerń bramy. Doskonale Pana rozumiem. I już się nie boję.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...