Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tymon Slazak XI


asher

Rekomendowane odpowiedzi

*

W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień. Niebo przybrało szarobury odcień, targane chłodnym wiatrem liście szwendały się wzdłuż chodników, deszcz padał kapryśnymi interwałami, jak gdyby za każdym razem potrzebował wziąć oddech przed kolejnym atakiem. Drogie buty Krystiana pluskały z oburzeniem przy każdym kontakcie z mokrą nawierzchnią. Przeszedł obojętnie przez Rynek i przystanął, by zerknąć na zegarek.
Dochodziła piąta. Krystian uśmiechnął się do własnych wspomnień. Ile to razy jeździł do Krakowa na wagary, żeby posłuchać hejnału. Nie wiadomo dlaczego sądził, że starszy pan w mundurze dmie w trąbkę tylko w południe. Czasami pociąg spóźniał się i gdy Krystian wbiegał Floriańską na Rynek, było już po wszystkim. Hejnał wybrzmiał i chłopiec nie miał już tam czego szukać. Markotnie wracał na dworzec. Później dowiedział się, że hejnał rozbrzmiewa co godzinę.
Usiadł w kawiarni w Sukiennicach i zamówił kawę. Zamknął oczy, kiedy dźwięk trąbki zawisł nad Rynkiem i otworzył je w momencie dramatycznej końcówki. Z lekcji historii zapamiętał, że Tatarzy trafili tego biednego hejnalistę w gardło. A może to była tylko legenda? – przemknęło mu przez myśl. Nie wiedział. Wychowany w najlepszej tradycji śląskiej od zawsze kochał się w Krakowie, bo pod Wawelem było inaczej, ciekawiej, ładniej. Panował tam klimat, jakiego nie miało żadne miasto na świecie. Krystian sam nie wiedział dlaczego, ale Kraków zawsze przynosił mu ulgę. Ile to już razy wyskakiwał w nocy z łóżka i pędził autostradą, by pospacerować choćby przez chwilę po płycie Rynku. Kiedyś miał nawet pomysł na otwarcie w Krakowie filii, ale ostatecznie, ze względów biznesowych zdecydował się na Warszawę. Plan zakładał, że wynajmie apartament w centrum i jeden pokój poświęci na stworzenie biura, a w pozostałych urządzi przytulne mieszkanie.
Napił się aromatycznej kawy. Wspominając minione czasy, nagle zrozumiał, że coś w jego życiu dobiega końca i nie ma sensu z tym walczyć. Z porażającą jasnością dotarło do niego, że firmy nie da się już uratować. Miał 42 lata, lecz czuł się na siłach, by zacząć wszystko od nowa. Nie wiedział tylko co dokładnie oznacza to „wszystko”, a ściślej – co właściwie ma zaczynać.
Deszcz uderzył ze wzmożoną siłą i Rynek pokryły kopuły parasoli. Krystian poprosił kelnera o grzane wino i wybrał numer Młodego.
- Siemano, brachu! Gdzie się bujasz?
Po drugiej stronie rozbrzmiał wesoły śmiech.
- Co Cię tak bawi? –spytał chmurnie.
- Czasami chcesz być młodszy niż powinieneś – odparł rozbawiony Młody – Gadaj jak czterdziestoletni facet, to nie będę brechtał. Co porabiasz?
- Siedzę pod Sukiennicami i rozmyślam co począć z tak pięknie rozgrzebanym życiem.
- Jesteś w Krakowie?! – w głosie Młodego wyczuł cień pretensji.
- Chciałem pobyć sam, pomyśleć.
Młody jęknął cicho.
- Rozumiem. Wymyśliłeś coś?
- Nie za bardzo.
- Jest aż tak źle?
- Gorzej. Ale największy problem w tym, że nie mam pojęcia co dalej.
- Może jednak przyjadę?
- Nie, powiedz lepiej co u Ciebie?
Młody namyślał się chwilę. Jak zwykle niechętnie mówił o sobie.
- U mnie constans.
- Aleś się nagadał.
- Bo nie ma o czym.
- Jak robota?
- Dobrze, choć... chyba zrobiłem coś głupiego.
Zapadła cisza. Nie chciał go ponaglać, lecz Młody wyraźniej nie miał ochoty kontynuować tematu.
- To może jednak przyjedź – poprosił Krystian.
- Ty cwaniaku!
- No już. Sadzaj dupę w tramwaj czy co tam masz i przyjeżdżaj. Chłodno tu i robię się głodny. Będę w „Szufladzie”.
Lubił surrealistyczny wystrój tej knajpy, te wszystkie płonące żyrafy, mdlejące zegary i inne dziwy, choć najbardziej upodobał sobie schab w panierce z orzechów laskowych i piekący w gardle drink o kuszącej nazwie „Inferno”.
Kiedy usiadł przy stoliku naprzeciw komody pełnej otwartych szuflad, przyszła mu ochota na wino. Zamówił kieliszek jako starter i po krótkim namyśle poprosił o całą butelkę. Tyle razy siedział tu z Anitą, roześmianą, młodziutką, nieustannie wilgotną i napaloną. Miał nadzieję, że jest szczęśliwa.
- Winka? – spytał zdyszanego Młodego.
- Zgłupiałeś?
- Odrobinę – mruknął i poprosił kelnerkę – Piwo dla tego młodego człowieka.
Młody zgromił go wściekłym spojrzeniem.
- Dałbyś mi już spokój. Starzeję się tak samo, jak ty.
Krystian przyjrzał mu się rozbawiony. Miał przed sobą długowłosego faceta o niezbyt dojrzałych rysach twarzy i posturze chłopca. Jak miał traktować go inaczej? Był dla niego młody i kropka.
Kelner przyniósł piwo i atmosfera uległa łagodnej poprawie.
- Zjesz coś?
- Jestem po obiedzie.
- I ty to mówisz?
Młody skrzywił się szelmowsko.
- Ok. Może wezmę coś małego. Może pstrąga?
- Podwójne fryteczki? Zestawik sałatek? Deserek?
- Pojedyncze i zestawik, kurza twarz!
Ubawiony Krystian złożył zamówienie i zatopił nóż w stygnącym kotlecie. Na myśl, że już niedługo to wszystko straci, zrobiło mu się duszno. Zdjął marynarkę i poluzował krawat. Nagle poczuł się stary i zmęczony.
- Nie wiem co robić – jęknął wbrew własnej woli.
Młody spojrzał na niego szklistymi oczami.
- Może nie powinieneś tego ciągnąć.
- Nie widzę alternatywy. Ostatnie lata poświęciłem na umacnianie pozycji na rynku.. W tej chwili nie wyobrażam sobie, co mógłbym innego robić.
Młody tylko pokiwał głową. Dostał swojego pstrąga w migdałach i przez kilka minut jedli w milczeniu.
- Co nawywijałeś w robocie?
Ku jego zdziwieniu przyjaciel zaczął mówić. Opowiedział ze szczegółami o tym, jak zrugał mistrza, śmiał nanieść poprawki w jego najnowszej książce i nie przyjął do wiadomości konieczności skruchy. Krystian dostał takiego napadu śmiechu, że zaraz po nim przyszedł atak kaszlu połączony z ostrym kłuciem w piersi. Kiedy przychodziło co do czego, Młody zawsze okazywał charakter.
- Nie może tak być, że ktoś, kogo opuściło natchnienie, nadal pisze, bo ma kontrakt do wypełnienia i kredyty do spłacenia. To jest pieprzona chałtura, a nie tworzenie literatury.
- Ale z ciebie agregat, Młody – Krystian klepnął go w plecy i znów zaniósł się od śmiechu
– Dobrze zrobiłeś. To, co ostatnio wychodzi, zupełnie nie nadaje się do czytania.
Młody zawzięcie kiwał głową.
- Albo ten tytuł, „Tańcząc na zwłokach tęczy”. Szlag może trafić. Jeden jedyny raz tak skonstruowany tytuł do mnie przemówił. To było „Przełamując fale” Larsa von Triera. Piękny, mądry film, w którym znany od wieków temat pokazano w zupełnie nowy sposób. „Tańcząc na zwłokach tęczy” bla bla bla. Tylko niejaki Jonatan Caroll przebija ten tytuł swoimi dziwactwami.
- Nawet go lubię.
- Twoja sprawa. Zeller dał dupy mamonie i nie warto tej książki w ogóle otwierać.
Krystian przyglądał się natchnionym rysom przyjaciela, gdy ten podniosłym tonem wściekał się na demony rynku i mistrzów-grafomanów.
- Olać Zellera. Co ci za to grozi? – spytał poważnie.
- Skląłem szefa. Zwolni mnie na bank.
- To obaj lądujemy na bruku – mruknął Krystian bez satysfakcji - Wszechmogący coś knuje czy znów kloaka przypadków?
- Mam wybierać? Wolałbym pierwsze, ale zbyt często wiara czyni ze mnie głupca.
Krystian wstał i uniósł kieliszek.
- W takim razie wypijmy za ostatni dzień odchodzącej reszty naszego życia i poprośmy Boga czy kloakę o więcej taktu.
- Jestem za!
Młody ochoczo odepchnął krzesło. Ludzie przy sąsiednich stolikach obejrzeli się niespokojnie. Jakiś dobrze ubrany, pijany mężczyzna w rogu sali także stanął na chwiejnych nogach i uniósł na ich cześć resztę skwaśniałego piwa.
- A teraz pora się zabawić – mruknął Krystian, kiwając na kelnerkę.


*


Kuba otworzył oczy. Ściana pochyliła się ku niemu i wróciła na swoje miejsce. Czuł klasyczne objawy kaca – tępy ból głowy, pulsowanie w skroniach, suchość w gardle. Z trudem usiadł. Pokój zawirował. Rozglądając się, Kuba stwierdził, że znajduje się w jakimś pokoju hotelowym z oknem wychodzącym na Wawel. Spał w hotelu nad Wisłą w swoim własnym mieście! Pamiętał wizytę w dyskotece, jakieś migawki z gry w ruletkę, restaurację, gdzie z zapałem smażył coś fondue. Wypił całe morze piwa.
Trzasnęły drzwi. Z łazienki w asyście chmury dymu wyszedł Krystian. Jego spory, ale twardy brzuch opasał biały, kąpielowy ręcznik.
- Boli główka? – spytał głupio.
- Napierdala. To chyba lepsze słowo.
- Nie chciałem być wulgarny z samego rana. Zaszaleliśmy, ale było warto. Czuję się, jakbym zrzucił plecak, który ktoś przyspawał mi do pleców.
Kuba przytaknął niemrawo. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Kuba skrzywił się, widząc numer szefa na wyświetlaczu.
- Gdzie jesteś, Jakub?
- W tej części kosmosu.
- Nie odzywaj się tak do mnie. Jeszcze jestem twoim szefem.
- Słucham.
- Za piętnaście minut chcę cię widzieć u siebie.
- Mam wziąć samolot?
- Rób co chcesz...
Słuchawka trzasnęła, przerywany sygnał tętnił mu w głowie. Odłożył telefon na szafkę i poszedł się umyć. Kiedy wyszedł z łazienki, napotkał uważne spojrzenie Krystiana, który najwyraźniej oczekiwał wyjaśnień. Do cholery, pomyślał, czemu on musi ciągle wszystko wiedzieć? Uśmiechnął się blado i burknął:
- To pokój bed and breakfast?
- Chyba tak.
- To chodźmy coś zjeść.
Miał nadzieję, że Krystian pomyśli o porannej kawie i przestanie go nagabywać. Nie lubił mówić o sobie, a zwłaszcza dzielić włosa na czworo. Ponadto liczył na podwójne śniadanie, bo Krystian nigdy nie brał nic do ust przed południem.
Schodząc do restauracji, rozmyślał, co szef chciał mu powiedzieć. Na pewno, że powinien przyznać rację mistrzowi i przeprosić, jeśli nie, będzie to oznaczało obrazę pisarza, który przynosił niezłe dochody. W związku z tym byłaby to pedagogiczna pogadanka zakończona ultimatum – albo przeprosi Jego Wysokość Pisarza, albo leci na bruk. Nie warto było tam jechać. W końcu był tylko korektorem. Posunął się za daleko, ingerując w kompetencje redaktora. Miał rację, co do tego był przekonany, ale nic więcej nie miał na swoją obronę. Fakt, że wszyscy inni przymykali oko lub naprawdę sądzili, że ta książka jest warta druku, nie liczył się wcale.
- O co chodziło z tym telefonem? – spytał Krystian, gdy usiedli przy stoliku obok panoramicznego okna, skąd doskonale widać było Wawel i zakole Wisły.
Kuba machnął ręką.
- Wyleciałem – powiedział tylko i nalał sobie kawy.
- A, to dlatego mówiłeś o samolocie.
Tym razem żaden z nich nie pozwolił sobie na śmiech. Krystian położył mu rękę na ramieniu i spojrzał głęboko w oczy, jak gdyby chciał dojrzeć w nich coś, o czym Kuba nie chciał mówić.
Zza wahadłowych drzwi z boku sali wyszedł niedospany kelner, niosąc na tacy omlety dla dwójki siwawych Niemców lub Skandynawów siedzących bliżej baru. Później otaksował wzrokiem Kubę i Krystiana, po czym podszedł, ale dużo wolniejszym niż ku turystom krokiem. Okazało się, że mają do wyboru jajecznicę, omlet lub parówki.
- Omlet i jajecznicę – powiedział Kuba.
- Przykro mi, można wybrać tylko jeden zestaw.
- To jeszcze dwa razy parówki, poproszę – włączył się Krystian.
- Trzeba będzie płacić – rzekł coraz bardziej czerwony na twarzy kelner.
- To jeszcze poproszę wagon schabowych i szefa sali, a napiwek sami przepijemy, nie Młody!
- Jasne!
- To znaczy? – kelner zaczął się jąkać – To znaczy co?
Krystian uderzył ręką w stół i zerwał się, jak oblany wrzątkiem.
- Dawaj pan te pieprzone omlety, jajecznice, parówki i rachunek!!! – wrzasnął dziko - A potem idź pan opłukać gębę, bo bredzisz!
Kelner zwiotczał. ramiona mu obwisły twarz poszarzała. Bąknął coś i szybko odszedł.
- Kutas złamany! – podsumował Krystian – Pamiętasz, jak prosto z lasu poszliśmy do Wierzynka? Polary, dżinsy, dwa centymetry błota na butach i co? I nic! Dostaliśmy zająca w śmietanie, kuropatwy i deser.
Kuba uśmiechnął się ze smutkiem. Nie miał ochoty wałkować tego tematu, więc nic nie powiedział. Krystian otarł pot z czoła i wrócił do poprzedniego watku:
- Co zamierzasz, jeśli cię zwolnią?
Kuba potrząsnął ramionami. Nie sięgał myślą dalej, niż do jutra. Wiedział tylko, że powinien zrobić coś ze swoim życiem. Od dawna podejrzewał, że pracuje tyle czasu jako korektor, bo brak mu ambicji.
- Może sam zacznę pisać – zastanowił się na głos – Przecież to nie może być trudne. Naczytałem się tyle gniotów, że przynajmniej wiem, jak nie pisać.
- Na początek może być – przyznał Krystian – Przeżyłeś trochę.
- O przeszłości nie chcę pisać. Wyparłem ją. Wolę przyszłość, przestrzeń, gdzie wszystko jest jeszcze możliwe.
- Może masz rację...
Obrażony kelner przyniósł, co chcieli. Kuba z ochotą dobrał się do jajecznicy, a Krystian popijał kawę. Długo milczeli. Do sali powoli napływali kolejni goście hotelowi, sądząc po strojach, biznesmeni w delegacji i turyści. Jedli w pośpiechu i biegli na spotkanie w interesach lub zwiedzanie miasta. Tylko oni dwaj siedzieli bez końca, bo tak naprawdę nie mieli dokąd iść.
- Co z twoimi planami? – zapytał Krystiana.
- Nie są sprecyzowane.
- Dawaj co masz.
Krystian zagryzł wargi. To było dla Kuby dziwne. Człowiek, który podejmował szybkie i na ogół trafne decyzje, który w wielu sytuacjach potrafił zachować zimną krew, wyglądał teraz jak czterolatek wobec faktu zamknięcia piaskownicy. Brakowało mu tylko śpika zwisającego z nosa.
- Chciałbym rzucić to wszystko. Uciec – powiedział w końcu.
- Dokąd?
- Dokądkolwiek.
- I co?
- Problem w tym, że nie wiem. Moja wyobraźnia pozwala tyko na tyle.
Kuba potrząsnął włosami i spiął je z tyłu czarną gumką.
- Na początek może być – stwierdził – Jeśli firma idzie na dno, a ty kurczowo trzymasz się steru, utoniesz razem z nią.
Krystian uśmiechnął się łagodnie.
- Skoro walisz metaforami, odpowiem: firma utonie, a ja zostanę pośrodku oceanu w samych gaciach. W którą stronę płynąć, żeby znaleźć ląd?
Kuba odpowiedział podobnym uśmiechem i rozłożeniem ramion. Po raz kolejny zastanowiło go, gdzie ten samouk po szkole górniczej nauczył się tak mówić. Dużo czytał, to fakt, ale czy to całe wyjaśnienie? Ile już razy zaskakiwał rozmówców unikalnym sformułowaniem, celną puentą, ciekawym bon motem. Musiał mieć nie w pełni uświadomioną zdolność wyczuwania składni, głębi, funkcjonalności języka i automatycznie z tego korzystał. Kuba poświęcił 5 lat życia, by stwierdzić, że eseje naukowe wcale go nie kręcą, a słowa typu: implicytnie, indukcja, arbitralność itp., nie są do niczego potrzebne. Wolał język przejrzysty, płynny, stroniący od precyzyjnych, ciasnych znaczeniowo określeń. Zerknął na zmęczoną twarz Krystiana i rzekł pojednawczo:
- Twoja wiara w odgórne zwierzchnictwo nad rzędem dusz zawsze mnie ujmowała. Po prostu wybierz kierunek i płyń.
Krystian sięgnął drżącą ręką po filiżankę, roniąc kilka kropel.
- Zejdźmy na ziemię. Co zrobić z resztą pieniędzy, wyposażeniem?
- Starczy tego na spłatę zadłużenia?
- W życiu!
- Ogłoś upadłość. Syndyk zrobi wszystko za ciebie.
- Nie chcę zajmować się tym ani chwili dłużej.
Młody podrapał się w głowę i spojrzał z niechęcią na kelnera, który zaczął zbierać naczynia z ich stolika.
- Rozumiem. Wypłać kasę, meble sprzedaj. Auto też. Mieszkanie w Tychach, o ile wiem, jest kupione na mamę, a dom wynajmujesz.
- Zgadza się. Pracowałem na to wszystko kilka lat. Nie oddam komornikom ani złotówki. Resztę wyposażenia warszawskiego zostawiłem w rozliczeniu, ale z Tychów nie pozwolę nikomu wziąć nawet pinezki.
- Ok. Pojadę z tobą. Zadzwoń do Heńka. Przyda się dodatkowa para rąk.
Kubę zadziwiła własna inwencja. Zmieszany opuścił wzrok i w milczeniu dopił swoją kawę. Krystian patrzył na niego z wdzięcznością. Kuba odniósł wrażenie, że był w tym spojrzeniu również odcień ni to braterskiej, ni ojcowskiej miłości. Lubił być potrzebny, ale tylko tam, gdzie naprawdę mógł coś zrobić. Nigdy nie mieszał się w sprawy, gdy nie miał pojęcia, jak wybrnąć z kłopotów. Zraził tym do siebie kilka osób i Krystianowi również by odmówił bez wahania, gdyby okazało się, że go to przerasta. Uważał, że tak jest uczciwiej. Teraz, przez krótką chwilę, emocjonował się łatwością, z jaką czasem przychodzi rozwiązywanie problemów innych ludzi.
- Zamówmy po drinku – zaproponował nagle Krystian.
- Człowieku, jest jedenasta! – zaprotestował Kuba - Nie pijam przed obiadem. Musisz?
- Bardzo chcę...
- To czyń swoją powinność. Ja poprowadzę – mruknął i wbił wzrok w opromieniony słońcem Wawel.


*


Rozpędzone powietrze wirowało we wnętrzu samochodu, gdy pędzili autostradą w stronę Katowic. Krystian ze zdumieniem stwierdził, że wiatr wypalił za niego całego papierosa. Przykręcił okno i zapalił następnego. Po dwóch podwójnych „łyskaczach” z lodem nastrój wyraźnie mu się poprawił. Nie rozmawiali. Młody był całkowicie skupiony na prowadzeniu. Brakowało mu praktyki, bo prawie wcale nie jeździł, odkąd zrobił prawo jazdy. Popełnił ten sam błąd, co setki innych młodych ludzi – robił kurs, a nie miał czym jeździć. Po roku czy dwóch od zdania egzaminu został mu tylko urzędowy dokument.
Krystian cierpliwie doradzał i koił jego nerwy, gdy raz po raz silnik gasł podczas ruszania. Kierowcy za nimi nie mieli tyle dobrej woli. Trąbili, wygrażali, ruszali z piskiem opon, jakby celowo chcieli pognębić kogoś, kto nie jest w stanie im dorównać. Kiedy jednak wyjechali na autostradę, Młody wyczuł samochód i jazda przebiegała bez zakłóceń.
- 43 minuty – stwierdził Krystian, gdy minęli bramki – Mój rekord to 21.
- Bardzo śmieszne – sapnął Młody.
- Pilnuj zjazdu na Cieszyn. To drugi z kolei.
Niedługo potem zajechali przed blok na osiedlu E. Wszystkie osiedla w nowych Tychach określały litery alfabetu i każda ulica zaczynała się na tę samą literę. Mama mieszkała przy Ejsmonda.
Jak przypuszczał wyglądała przez okno. Dziarska staruszka, poza plotkami z sąsiadką, to zajęcie lubiła najbardziej.
- Czego tak wyglądocie, mama?
- Wos, a czegóżby? Kuby to żech sto lat nie widziała.
- No to widzicie.
Uściskała ich serdecznie.
- Właśnie robia krupniok, to se zjecie.
Krystian skrzywił się na myśl o jedzeniu.
- Coś nie mam apetytu, ale odkurzacz potem zmiecie dwie porcje. Zróbcie nom ino kawy i lecimy przeprowadzać biuro.
Mama zachwiała się. Przytrzymał ją delikatnie, dopóki nie złapała równowagi. Lekko odepchnęła jego rękę. Nie lubiła, by jej pomagać, ale organizm coraz częściej odmawiał posłuszeństwa.
- A gdzie ta przeprowadzka? – spytała.
- A do Katowic.
- A po co?
- A po lepszy rynek. To się nazywa rozwój, mama.
- Ja się tam znom...
Podreptała do kuchni, a oni rozsiedli się w pokoju.
Nie był w stanie powiedzieć jej prawdy. Przeżyła już z jego powodu dosyć leku, stresu, rozczarowania. Rodzeństwo od dawna wiodło ustabilizowane życie, tylko on wciąż szukał swojego miejsca na świecie.
Mama zawsze była dla niego podporą. Mimo widocznych skutków pobytu na robotach w hitlerowskich Niemczech i wynikających z tego utrudnień w poruszaniu, chętnie wizytowała komisariaty i dźwigała paczki do więzienia. Nigdy jej za to nie podziękował, ale serce zawsze topniało mu na jej widok. Kupował jej wszystko co chciała, a zwłaszcza mieszkanie, żeby mogła godnie dożyć swoich dni, jednak spokoju ducha nie był w stanie jej zapewnić. Szły gorsze czasy, a on nie wiedział jak temu zaradzić i nie martwić jej, że znów upada.
Mama podała im sypaną kawę w szklankach i usiadła naprzeciw Młodego.
- Jak rodzina?
Młody chrząknął zakłopotany.
- Mama, Kuba mo jeszcze czas na rodzina.
- Rozumia. Coś mi się polątało. Miło wos widzieć, chopcy.
Popijając niezbyt smaczną „parzonkę”, wysłuchał wszelkich rodzinnych i sąsiedzki nowinek, które niewiele go obchodziły. Udawał skupionego, ale myślami był bardzo daleko. Potrafił pomóc tak wielu ludziom, że nie dawał rady ich wszystkich spamiętać. Tylko sobie nie umiał pomóc i znikąd nie spodziewał się ratunku. Dobrze, że chociaż miał przy sobie Młodego. Przy nim nie musiał udawać, wstydzić się uczuć, kłamać.
Dwoma haustami opróżnił szklankę i wstał.
- Bierzmy się, bracie.
- Hola, a krupniok!? – oburzyła się mama.
- Przyjademy za godzina, dwie, to se zjemy. Nie mortwcie się na zapas.
- Oj, synki. Żryć trzeba.
- Dejcie se luz, mama. Godom wom potem, to potem. Robota czeko.
Ucałował staruszkę i ruszył do drzwi. Kątem oka zobaczył jak Młody krztusi się wypijaną w szybkim tempie kawą.
- Wybacz – powiedział do niego na chodniku przed blokiem- Zamknięte pomieszczenia mnie drażnią. Zostaw brykę. Zrobimy sobie spacer.
Ruszyli idealnie prostą ulicą, przecinającą inną idealnie prostą ulicę. Ktoś kiedyś wymyślił, że nowe miasto dla tysięcy przyjeżdżających z całego kraju „Goroli”, będzie miało symetryczny kształt. Podzielono je na kwadraty, a na rogu każdego z nich wybudowano obowiązkowe rondo. Krystian wolał stare Tychy, gdzie się wychował, gdzie był Browar, klub „Pod Jesionami”, muzyka Dżemu i kupa dobrych wspomnień. Świat tak szybko się zmieniał. Stare Tychy skurczyły się i zmizerniały. Wielu kumpli umarło, w tym Rysiek Riedel i „Jesiony” już nigdy nie były takie same. Jedynie Browar kwitł, a piwo Tyskie podbijało świat. Nagle Krystianowi zachciało się wstąpić do parku przy Browarze, gdzie jakimś cudem uchowała się budka z piwem, którą pamiętał z młodych lat.
- Chodź, Młody. Walniemy po piwie.
Młody skrzywił się, ale nie protestował. Krystian klepnął go w plecy i pociągnął na skróty przez park.
Budka zestarzała się, omszała, liszaje obłażącej farby obnażały rdzewiejącą blachę i spróchniałe drewno. Drzewa wokół niej bardzo się rozrosły. Twarze stały bywalców też nie oparły się działaniu czasu. Nie był tam z 10 lat, ale mógłby przysiąc, że wiele z tych twarzy pamięta. Mógł przesiedzieć z nimi te lata, obsikiwać drzewa, a potem odsypiać na trawie nadmiar wypitego piwa.
Przywitał się z dwoma dawnymi kolegami, reszcie tylko skinął głową. Usiedli z Młodym przy wolnym stoliku i jak na komendę wyłożyli na blat papierosy i telefony komórkowe. Krystian podszedł do baru.
- Ile wy tu już pracujecie? – zapytał starego sprzedawcę.
- Pewnie, synku, jeszcze w pieluchy szczałeś – odparł i zamknął oczy – A bo ja wiem. Chyba od tąpnięcia w siedemdziesiątych szóstym. To ile będzie?
- Dwadzieścia pięć lat.
- To tyle...
Pokuśtykał po kufle. Krystian przypomniał sobie, że stary stracił w kopalni nogę. Zapłacił i wrócił do przyjaciela.
- Szkoda, że nie jest prosto z odciągu – westchnął rozmarzony Młody – Nie to co w Żywcu. Pamiętasz?
- A jakże!
Podczas jednego z wypadów „Józkiem”, wiekowym Nissanem Sunny, który ciągle się psuł w najmniej oczekiwanym momencie, trafili za grzybami do Rycerki, tuż przy czeskiej granicy. Grzybów jednak nie było. Były za to wielkie, czarne ostrężyny. Nie mieli do czego zbierać, więc zjedli, ile się dało. W drodze powrotnej wypatrzyli nowootwartą knajpę przy browarze w Żywcu. Zostawili auto na parkingu i rozsiedli się na długiej ławie. Zmierzchało, robiło się tłumniej i weselej, aż na zaimprowizowaną scenę wyszedł Carantouhill, grający celtycką muzykę zespół z Żor. A oni pili i pili. Tańczyli i znów pili, bo tak pysznego piwa żaden z nich nie miał wcześniej w ustach. Obudzili się w południe, pozwijani w aucie jak kto umiał.
- O ile pamiętam, życie było wtedy o wiele prostsze – mruknął Krystian.
- O ile pamiętam, to było ledwie dwa lata temu – jęknął Młody.
Krystian spojrzał na niego przerażony. Tyle się przez ten czas wydarzyło. Zdążył poznać Anitę i ją stracić. Otworzył filię w Warszawie i musiał ją zlikwidować. Zarobił duże pieniądze, które okazały się za małe. Został dziadkiem. Bilans był taki, że na dzień dzisiejszy nie miał nic oprócz kolejnych doświadczeń.
- Pojechałbym gdzieś znowu – powiedział, patrząc gdzieś przed siebie.
- To jedźmy.
- Gdzieś daleko.
- Nie zaczynaj. Mamy robotę.
- Robota nie zając.
Klienci nie dzwonili, pracownicy nie pracowali. Firma była martwa. Na koniec wziął sekretarkę, najlepszego copywrightera (prywatnie swojego lektora języka angielskiego) i dwójkę telemarketerów na uroczystą kolację. Podziękował im i przeprosił za wszystko. Chyba mówił pięknie. Sekretarka co chwila gmerała chusteczką przy oczach, przyglądając mu się hm... z miłością. Panowie kolejno żegnali się i odchodzili, a ona słuchała go bez końca. Wyszła od niego dopiero nazajutrz w południe. Bardzo sobie cenił to, że została, bo Anita miała sesję i tylko to ją zajmowało. Dzięki tej upojnej nocy prawie nie czuł bólu, jakiego spodziewał się, gdy tylko zostanie sam. Wchodził w nią tak głęboko, że jej głowa raz po raz uderzała o poręcz łóżka. A i tak krzyczała, że chce mocniej.
- O czym myślisz? – spytał Młody.
- O rozstaniach...
Młody tylko pokiwał głową i poszedł zamówić piwo. Nie przeszkadzał mu w zadumie. To było piękne. Przyjaciel był obok, choćby po to, by razem pomilczeć. Nie widywali się nieraz przez długie miesiące, ale od czego były telefony, poczta, Internet. Nigdy nie poczuł, że Młodego nie ma.
- Nie wiesz przypadkiem jak w mojej kieszeni znalazło się tysiąc złotych? – usłyszał nagle i uśmiechnął się przebiegle.
- Ja ich tam nie włożyłem.
- To skąd się wzięły?
- Byliśmy w kasynie. Zapomniałeś? - wytłumaczył cierpliwie – Jak każda dziewica dostałeś od Fortuny zaliczkę na poczet późniejszych strat, gdyby ci się spodobało. Grałeś na maszynach i w Black Jacka. Efekty masz w kieszeni.
Młody rozpromienił się. Była rzadka okazja, by popatrzeć, jak jaśnieje jego szara, ciągle przygnębiona twarz.
- Ale jaja! Zdobyłem prawie miesięczną wypłatę i nawet tego nie pamiętam.
- No, stary, wypiłeś trochę..., a jaki byłeś pies na kobiety, he! Musiałem cię na siłę odrywać, bo twierdziłeś, że dasz rady im wszystkim: krupierkom, graczom w spódnicy, a nawet pani od sprzątania ubikacji...
Młody posmutniał gwałtownie. Krystian od dawna wiedział, co go gryzie, lecz nie chciał poruszać tego tematu ponownie. Już kilka razy Młody tracił dziewczynę i trzeba było reanimować go wódką i mocnym słowem. Teraz po prostu nie miał na to siły.
- Brakuje mi dupy...
Krystian wybałuszył oczy.
- Nie trzymania za rączkę, recytowania w blasku księżyca, tajemnych buziaków i rumieńców?
- Kurwa, przestań!!!
Krystian roześmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu. Spojrzeli na siebie: Młody bojowo, on z braterską troską.
- Sorry, takim cię pamiętam. Nie dalej jak cztery lata temu bardzo pragnąłeś zostać tatusiem. Ot, taka zachcianka. A ta, jak jej tam było, Marzena dziś jest z kimś innym. To ładne. Naprawdę. Ale trzeba dać czasowi czas. Dziś byś żałował. Jak to mówiłeś? Trzeba ci dupy? Zwykła fizjologia? Nic więcej?
- Tak mówiłem.
- Moja golden karta jeszcze działa. Zapraszam „Pod Czerwoną Latarnię”
- A biuro?
- Procesy gospodarcze w tym kraju trochę trwają. Żaden wyrok nie zapadnie do jutra. Chlup and go!!!
W pięciu łykach zamknął zawartość szklanki i z rozbawieniem obserwował męki Młodego, który zwrócił resztę piwa na trawnik.
- Potrzebuję jeszcze czegoś na odwagę – jęknął, ocierając usta.
- Kupimy po drodze.
Krystian sięgnął po telefon.
- Heniek? Jesteś wolny? Podjedź po nas do parku przy browarze. No to fajniście. Do zoba – odwrócił się do Młodego z diabelskim uśmieszkiem – A może jeszcze po piwku?
- Koniecznie, ale nie tak szybko. Tylko co z Heńkiem?
- Heniutek ma wprawę. Poczeka.
Objął Młodego za ramię i poszli do baru. Gdzieś z boku usłyszeli jak ktoś śpiewa „Biednego malarza” Dżemu. Krystian natychmiast włączył się, poprawiając nieco fałszującego człowieka w rozchełstanej koszuli z flaneli. Mężczyzna uniósł szklankę i wypił jego zdrowie.
- Wszyscy tu żyją magią Riedla – powiedział na pół do siebie – Fiat to może sobie być w gospodarce, ale w sercach mamy tylko Dżem.
- Tyle razy obiecywałeś, że weźmiesz mnie na jego grób i zawsze było coś ważniejszego. Kopalnie, zamki, lunaparki...
- Grób jak grób.
- Nie zgadzam się. Chciałbym tam chwilę postać.
- Dobra. Pojedziemy. Obiecuję.
Wrócili z piwem do tego samego stolika. Krystian czuł się fantastycznie. Doskonale wiedział, że bestia znów podkradła się, by go pożreć, lecz nie dbał o to. Cieszył się ostatnimi chwilami wolności, próbując nie myśleć o dniu jutrzejszym.
- Ale fajnie dryfujemy – skomentował – Ciekawe jaki trafi nam się brzeg.
- Kamienisty, pełen wiatrołomów i ludożerców – odpowiedział natychmiast Młody.
- E, tam. Piękny złoty piasek, palmy, dziewczyny w bikini z piersiami zadartymi pod brodę...
- Skorpiony, meduzy, tsunami...
- Skarby piratów, stara brandy, poligamia wśród tubylców...
- Ja pierdolę! Skąd ty bierzesz ten optymizm?
- Sam nie wiem. A ty pesymizm?
Młody machnął ręką, wściekły, że przegrał kolejne starcie. Zamilkli, zaciągając się papierosami.
Heniek pojawił się, kiedy byli dopiero w połowie piwa.
- Co jest panowie? Wielka smuta czy ubaw po pachy?
- Zależy kogo spytasz – mruknął krzywo uśmiechnięty Krystian – Dorżniem i jedziem w miasto. Wybieramy się do „Czerwonej latarni”.
Heniek poruszył płowym wąsem, ale nie skomentował tego. Krystiana od dawna fascynował jego regularny tryb życia. Jak ten facet mógł żyć z zegarkiem w ręce i ani razu się nie zmęczyć. Zawsze na miejscu, na czas. Po za tym żona, trójka dzieci i radość czterech ścian.
- Gotowy? – spytał Młodego.
- Prawie.
Pora była dość wczesna, lecz wieczór zbliżał się szybko. Młody parsknął cicho, gdy okazało się, że burdel mieści się trzy przecznice dalej. On pewnie poszedłby piechotą. Wciąż nic nie rozumiał.
- Dzięki, Heniek. W razie potrzeby zadzwonię.
- Zawsze do usług. Jeżdżę popołudniami i w nocy.
- Trzymaj się. Nara.
Poczuł coś w rodzaju wzruszenia na widok peerelowskiego blaszaka przerobionego na pawilon handlowy. Z przodu sklep AGD, z tyłu komunistyczna restauracja, którą ktoś zaadoptował na nocny klub. Co roku ktoś malował ściany i co roku graficiarze pokrywali ją swoimi bohomazami na nowo. Był ciekaw, jak Młody zareaguje, ale najpierw...
- Dopalamy?
- Dawaj co masz!
Młody nadal wyglądał na przestraszonego perspektywą przestąpienia progu tego przybytku. Należało dać mu czegoś mocniejszego.
Poszli do sklepu po drugiej stronie ulicy. Pokrzywiony starszy pan ze zbolałą miną przydreptał za ladę i obejrzał ich uważnie.
- Starość nie radość.
- Młodość też. Daj pan dwa razy po setce Żołądkowej i Bolsa zero siedem. I może jakąś colę.
Usiedli na ławce w pobliżu pawilonu. Na parkingu od strony „Czerwonej latarni” nie było ani jednego samochodu. Krystian odwrócił się do przyjaciela i objął go ramieniem.
- Wiem jak to jest. Ja za pierwszym razem, to butapren wąchałem na odwagę. Nie pomogło. Po setuni?
- Dawaj i chodźmy!
Dawaj co masz, dawaj i chodźmy? Młody zachowywał się jakoś dziwnie. Z pewnością nie był jeszcze pijany. Krystian zachodził w głowę, jak go uspokoić.
- A ty wiesz, że ja nawet wiersz o burdelu napisałem? Gdzieś potem zaginął. Może któraś z emerytek go ma i kiedyś ukaże się w antologii poezji zapomnianej. Nawet nie pamiętam o czym był. Pamiętam tylko, że nie był zły i dziewczyny przepisywały go sobie do kajecików.
- Walmy wódę. To nie wieczór autorski.
- Oj, jakiś ty nie romantyczny.
- A co mam być romantyczny? Dupczyć idziemy, nie recytować!
- Ta dzisiejsza młodzież. Nawet do nie przychodzi do głowy, że to może się zbiegać?
- Ni chuja. Jestem wulgarny i zdesperowany!
Uśmiech znikł z twarzy Krystiana. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli.
- Ej ej. Zaraz. Po pierwsze zdrówko! – stuknęli się buteleczkami i popili colą – Po drugie coś ci się chyba pomyliło. Tam nie ma wulgarności. Jest tylko ostrożność i pewien rodzaj zrozumiałej obcości. Nie myl tych spraw. To są normalne, fajne dziewczyny, tylko w pracy.
- Chodźmy...
- Nie – Krystian chwycił go za rękę i zmusił, by spojrzał mu w oczy – Zrozum w końcu, że tacy jak ty w tej chwili, odstraszają te dziewczyny. One się boją bardziej od ciebie. Łap pion, bo inaczej ochroniarze nas wywalą na pysk.
Młody dał sobie w twarz i potrząsnął głową. Już było lepiej.
- Przepraszam. To po łyczku.
Dopili Żołądkową i ruszyli w stronę czerwonego neonu, który hipnotyzował oczy, ciało, mózg.
W drzwiach stał potężny koleś, który kogoś Krystianowi przypominał.
- Dwadzieścia złotych za wjazd.
- Bernard?
- A kto pyta?
- Krystian Tymon. Sztygar. „Wesołą” pamiętasz?
- Słabo. Po dwadzieścia proszę i spokojnie mi w środku.
Krystian wręczył mu pieniądze i lekceważąco machną ręką.
- Co za fiut. Był moim podwładnym, teraz mu piórka urosły. Pchał wagoniki, a tu wielki bramkarz. Rinat Dasajew, kurwa mać!
Weszli na salę, zanosząc się śmiechem. Wzdłuż ścian ciągnęły się puste loże, wszędzie powstawiano lustra, by spotęgować wrażenie sporej przestrzeni. Na podium w kącie wiła się przy rurze jakaś mało rozgarnięta grubaska. Nie zdążyli jeszcze dobrze usiąść, gdy pojawiła się kelnerka.
- Dwa zimne piwa.
- Tylko z puszki.
- A czemuż to?
- Roller ball się zepsuł.
- To niech będzie...
Piosenka ucichła. Grubaska zebrała z podłogi porzucony stanik i poszła do baru, przy którym na wysokich stołkach siedziały jej trzy koleżanki.
- Może trzeba było jechać do Katowic albo do Chorzowa – mruczał rozczarowany Krystian
– Różnica poziomu jest szokująca.
- Nie jest źle – podjął Młody spokojnym tonem – Któraś z nich na pewno jest ok.
- To gites.
Z głośników popłynął „Bal wszystkich świętych”. Ze stołka podniosła się smukła brunetka i bez pośpiechu podeszła do rury. Młody wodził za nią oczami, jak gdyby nigdy nie widział laski w stringach i topie. Poruszała się nawet nieźle, ale Krystiana drażniła jej twarz – obojętna, wyzuta z uczuć. To była kobieta zmęczona pracą. Pójście z nią do pokoju nie miało większego sensu. I jeszcze ta głupia piosenka...
- Chciałbym ją – wybełkotał Młody.
- Wyluzuj. Nie jest dobra.
- Dlaczego?
- Bo jestem od ciebie starszy i wiem. Pasuje?
- Dobra. Wodzu prowadź...
- Nie wściekaj się. Pora jest wczesna. Poczekajmy na nocną zmianę.
- Spoko. Ładnie tańczy.
Rzeczywiście dziewczyna ruszała się jak należy, choć zbyt wiele robiła przerw, okazując im jawne lekceważenie.
- Powiedz mi, Kris. Czy z kobietą można być szczęśliwym?
- Na pewno. Zazwyczaj bardzo krótko, ale na pewno.
- Bo widzisz, ja nigdy nie byłem – Młody wbił w niego przekrwione oczy i mówił dalej, kiwając palcem wskazującym – Mnie się tylko wydawało. Zanim zdołałem to pojąć, szczęście mijało, więc nie jest możliwe, aby miało miejsce.
- Bo nie zdążyłeś go złapać? Ty weź nie pierdol. Byłeś szczęśliwy, inaczej byś tak nie przeżywał.
- No dobra, byłem. Ciągle czas paradoksalnie przeszły...
Krystian westchnął ukradkiem. Wieczór zmierzał w najmniej pożądanym kierunku. Nie chciał spędzać go na kolejnej smętnej pogawędce. Teorie teoriami, ale przyszli do burdelu, najbardziej praktycznego ze znanych mu miejsc.
Budka Suflera ucichła i pojawił się nowy kawałek. Mógłby przysiąc, że go zna. Wypadek samochodowy, śmierć kobiety, facet śpiewa o tym, jak to się stało i jak cierpi. Zza baru wstała niewysoka blondynka. Kocim krokiem podeszła do rury i od razu postawiła na mocny akcent. Schyliła się i dotknęła podłogi, wypinając ku nim zgrabną pupę. Miała duże piersi i kształtne biodra, spojrzenie jej oczu dawało nadzieję na niezłą zabawę. Młody też ożywił się na jej widok.
- Dżineee!!! – darł się facet z niemieckim akcentem, a ona wiła się wokół rury jak szalona. Chyba miała dobry dzień.
Powoli zdjęła stanik. Tańczyła, trzymając go w ręce, po czym niespodziewanie cisnęła nim w Krystiana. Złapał go i przyłożył do nosa. Uśmiechnęła się. Już wiedział, że to ona.
- Podoba ci się?
- Ehe – powiedział zauroczony Młody.
Krystian skinął ręką. Od razu podeszła.
- Cześć, jestem Patrycja.
- Witaj.
- Cześć, Partycja – zaśmiał się Młody, psując atmosferę już na początku.
Na szczęście zlekceważyła go. Usiadła obok Krystiana, który zerknął na przyjaciela z niepokojem. Młody jednak był w znakomitym humorze i nie zamierzał się obrażać.
- Co pijesz? – wybełkotał szarmancko.
- Miło, że pytasz – uśmiechnęła się lekko – Białe, wytrawne wino.
- Ciepłe?
- Dlaczego?
- Bo piwo tu macie tylko schłodzone.
- Bo to dziura jest. Speluna znaczy...
Młody roześmiał się na całe gardło.
- Już cię lubię.
- Miło z twojej strony – odwróciła twarz do Krystiana – Twój kolega wydaje się rozmowniejszy.
- Dzięki za stanik. Mogę na pamiątkę?
- Bierz. To szajs z bazaru.
Teraz wybuchli śmiechem wszyscy troje. Pierwsze lody były złamane. Bawiła go. Była bezpośrednia, swobodna, lekko wulgarna. Takiej właśnie rozrywki potrzebował, a Młody niech się wyżyje, bo mu nadmiar spermy zaczął uwierać mózg.
Skinął na kelnerkę i poprosił o wino. Bez słowa odwróciła się na pięcie.
- Co za obsługa – jęknął.
- Krakowska – wtrąciła Patrycja.
W jej kształtnych oczach zauważył tańczące ogniki. Może posłanka Beger miała jednak rację, pomyślał.
- Czemu krakowska? To jakiś rodzaj wartościowania? – wybełkotał Młody.
- O, mamy inteligenta – zapaliła cienkiego papierosa i wydmuchnęła dym w na środek sali
– Bo pod Wawelem nikt nie potrafi dbać o klienta. Wiem co mówię. Pracowałam tam pół roku.
- Nie bywałem – mruknął.
- Uwierz na słowo.
Weszło trzech ludzi w tandetnych garniturach i dziwnie połyskujących krawatach. Rozsiedli się w kącie i głośno komentowali występ kolejnej tancerki. Stołki przy barze opustoszały, gdy obie dziewczyny dosiadły się do stolika. Po chwili dołączyła do nich ta spod rury.
Młody akurat opowiadał o sobie. Jasna cholera! Jeszcze brakowało, żeby wyspowiadał się jej na piersi i załkał jak mu źle. Streszczenie życiorysu zajęło mu jakieś trzy, cztery zdania. Brzmiało to wszystko, jak wyznanie kogoś, kto zaprzepaścił życie. Nieszczęśliwy, bezrobotny, zagubiony...
- A ty? – zapytała.
- Mam firmę. Dwie byłe żony, syna, wnuka i kupę dobrych dni do przeżycia – odpowiedział szybko, żeby zatuszować wrażenie po smętnej przemowie Młodego – Dziś wieczór jestem szczęśliwy, jak już dawno nie byłem.
- No proszę. Dwóch ludzi, dwa spojrzenia. Fajni jesteście – skwitowała.
Wydawała się bardziej bystra niż dziewczyny, z którymi miał do czynienia. Potrafiła inteligentnie żartować, każde słowo, jakie wydostawało się z jej ust, było sensowne i ciekawe.
- Zajęta dziś jesteś? – zapytał głupio.
- Jestem zajęta wami.
- A w ogóle?
Rozejrzała się po sali i popatrzyła na niego wyzywająco.
- Widzisz tu dla mnie coś do roboty?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja czasami mam se ochotę przeczytać coś ashera ( tak jak np. mam ochotę se poczytać Joyce'a albo Manna :) ale jak widzę rozmiary ( a Joyce'a przynajmniej drukowali i nie zawsze były to rzeczy długie :) to normalnie mi się odechciewa. Bo o ile jakiś ( nawet średni ) autor jest mnie w stanie dobrą promocją zachęcić do wydania 29.99 na jego książkę, to już do czytania z ekranu monitora jego książki nie zachęciłby mnie nawet Salman Rushdie. Ech! Wiem, usprawiedliwiam się, ale może lepiej se poczytam "Podstawionego", przynajmniej w druku...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem :-). Wszystkich szczegółów z poprzednich części dokładnie nie pamiętam, ale czytałam (mam wydrukowane).
Ten kawałek naprawdę świetny, ciekawe sformułowania,zwroty. Z pewnością przerobię to jeszcze kilka razy. Zresztą Twoje teksty powinni czytać wszyscy, którzy chcą doskonalić swój warsztat :-).
Jak pisałeś o Tychach to się rozanieliłam :-))), spędziłam tam kawał dzieciństwa u mojej kochanej babci Weroniczki (niestety już nie żyje). W nowych Tychach rzeczywiście osiedla noszą nazwy liter alfabetu i wszystko, co piszesz o tym mieście jest najprawdziwszą prawdą. Moim zdaniem, po mistrzowsku oddałeś klimat tego miasta.
Co do akcji: stopniowo podkręcasz atmosferę, potem jest wartko, gorąco i zwariowanie.
Owacje na stojąco, (jak to lubi mówić Freney) również za ta mama, co godo po śląsku :-))).
Pozdrawiam i dziękuję za tę wyrafinowaną potrawę literacką.

P.S. Przepraszam, a kiedy idzie do druku??? :-)))))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...