Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

okno na północ


Rekomendowane odpowiedzi

skostniałe palce stukają w okno
natrętnie wierząc w coś
czego już nie ma

połamane paznokcie spadają z drzew
mieszają się z błotem
wśród martwych plam po słońcu

resztki światła
wyssie z nich księżyc

wyczuwam jego metaliczny smak
przecięty szybą na pół
obecnie niewidoczny
obecny niewidocznie
tak blisko
tak daleko
gdzieś za szybą
okna na północ

oczy przymarzły do szyby
słodko winna samotność
pachnie wnętrzem tornistra

w próżni jest bezpiecznie

zasypiam wewnątrz
przechodząc przez szybę
za którą wschodzi
nierzeczywiście ciepłe słońce
[sub]Tekst był edytowany przez joaxii dnia 27-10-2003 10:39.[/sub]
[sub]Tekst był edytowany przez joaxii dnia 27-10-2003 11:55.[/sub]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Muszę Cię zmartwić, joaxii, ale nie trafia do mnie ten wiersz. Rozumiem, co chciałaś powiedzieć, ale sposób przekazu jest niedobry. Za dużo tu placebo, za dużo chybionych metafor. Połamane paznokcie spadające z drzew, a zwłaszcza oczy przymarznięte do szyby to naprawdę bardzo ryzykowny pomysł.
podobają mi się tylko dwa momenty: 'słodko winna samotność', ale bardziej cała cząstka o metalicznym smaku księżyca przeciętego szybą na pół. Aż czuje się smak krwi w ustach. W tym kontekście nie przeszkadza nawet, że księżyc (jako rekwizyt) - strasznie zużyty.
Tornistra za to nie rozumiem wcale :)

pozdrawiam serdecznie




Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie chciałam tego robić, ale co tam. Po pierwsze: dlaczego odbierasz wszystko tak dosłownie? Pierwsze dwie zwrotki to po prostu opis jesiennego deszczu. Stąd palce stukajace w okno i cała reszta. Takie stukanie świadczy też o nerwowym wyczekiwaniu. Oczy przymarzły? Tak, bo jest zimno, ciemno, a pl stoi przy oknie i się gapi, choć pewnie niewiele za nim widać. I nie moze oderwać wzroku, jakby mu oczy przymarzły. A tornister? Jeżeli samotność jest słodko-winna, jak jabłko, to kojarzy mi się z dzieciństwem i zapachem tornistra właśnie, w którym nosiłam zawsze jabłko, bo mama dbała o zdrowe odżywianie ;). Nie wiem, może to nienormalne, ale do dziś czuję ten zapach. Jakie było dzieciństwo, jak jest teraz - to chyba wynika z całości tekstu.
Nie twierdzę, ze jest to dobry wiersz - ja nie piszę dobrych wierszy, ale właśnie dlatego tu jestem. Uczę się od innych, a możliwość obcowania z poezją niektórych piszących tu osób jest dla mnie bardzo ważna. Zawsze chętnie wysłucham ich życzliwych (zazwyczaj) uwag, choć wiem, ze im nie dorównam. A Szymborską i tak nie zostanę ;)
Pozdrawiam i dzięki za komentarz, j.




Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja tornister rozumiem i wychwalam.
Uwagę mam do:
obecnie niewidoczny
obecny niewidocznie
tak blisko
tak daleko
gdzieś za szybą
okna na północ

To znaczy do żadnego fragmentu konkrernie! Po prostu trochę za długie jak dla mnie.
Klimat bliski mojemu oknu. Do ulubionych - by wrócić jeszcze...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

joaxii][...]

> Nie chciałam tego robić, ale co tam.

Tak, tłumaczenie wiersza z zakłóconym przekazem nie popłaca TUTAJ. Brawo za odwagę :)

> Po pierwsze: dlaczego odbierasz wszystko tak dosłownie?

Nie, Kochanie. Niczego bardziej nie pragnę, jak znajdowania w wierszach drugich, ukrytych den. Lubię łazić z wierszem, zastanawiać się nad nim, drążyć ukryte sensy. Lubię te nagłe olśnienia, kiedy wiersz eksploduje mi w głowie. Mylisz dosłowny odbiór z moimi zarzutami co do niezgrabnych, karkołomnych sformułowań, które zamiast skłaniać do zadumy - po prostu śmieszą (z całym szacunkiem, ale wszystkim nam zdarza się nieraz bezwiednie napisać coś takiego, co się czytelnikowi skojarzy niewłaściwie, niezgodnie z naszymi intencjami).

> Pierwsze dwie zwrotki to po prostu opis jesiennego
> deszczu. Stąd palce stukajace w okno i cała reszta.

Tak? Skoro peelka stuka palcami w okno (w pierwszej strofie), to dlaczego (w drugiej) "połamane paznokcie spadają z drzew"? To jest kompletna niekonsekwencja i brak logiki.

> Takie stukanie świadczy też o nerwowym wyczekiwaniu.

OK, chodzi mi wyłącznie o to, skąd paznokcie wzięły się na drzewach :)

> Oczy przymarzły? Tak, bo jest zimno, ciemno, a pl stoi
> przy oknie i się gapi, choć pewnie niewiele za nim widać. > I nie moze oderwać wzroku, jakby mu oczy przymarzły.

OK, znów rozumiem sens, ale śmieszy mnie sformułowanie. Z metaforami trzeba bardzo uważać :) Próbowałaś kiedyś (jako dziecko) w siarczysty mróz lizać coś metalowego? Ozór może się przykleić, ale nie oczy, osadzone głęboko w czaszce! Idź proszę na kompromis, zamień oczy na wzrok i już będzie znacznie lepiej.

> A tornister? Jeżeli samotność jest słodko-winna, jak
> jabłko, to kojarzy mi się z dzieciństwem i zapachem
> tornistra właśnie, w którym nosiłam zawsze jabłko,(...)
> Nie wiem, może to nienormalne, ale do dziś czuję ten
> zapach. Jakie było dzieciństwo, jak jest teraz - to chyba > wynika z całości tekstu.

Ależ :) To bardzo normalne, że używasz zmysłów do przenoszenia się w przeszłość; każdy to robi. Właśnie w tym sęk, że z tekstu nie wynika, jakie było dzieciństwo. Ja wręcz nie widzę tam nic o dzieciństwie (poza tornistrem, który właśnie dlatego mi nie pasował). "natrętnie wierząc w coś czego już nie ma"? Byłam przekonana, że peelka została opuszczona przez jakiegoś wrednego faceta i dlatego się maże! :)

> Nie twierdzę, ze jest to dobry wiersz - ja nie piszę
> dobrych wierszy, ale właśnie dlatego tu jestem. Uczę się > od innych, a możliwość obcowania z poezją niektórych
> piszących tu osób jest dla mnie bardzo ważna. Zawsze
> chętnie wysłucham ich życzliwych (zazwyczaj) uwag, choć
> wiem, ze im nie dorównam.

Powinnaś mieć więcej wiary w siebie, ale również w dobre intencje innych ludzi. Nie jestem potworem z Elm Street. Skoro zabrałam głos pod Twoim wierszem oraz okradam mojego pracodawcę z czasu, za który płaci mi ciężkie (;) pieniądze, to znaczy, że widzę sens Twojego pisania. Przecież chcę Ci podsunąć jakiś pomysł, dzięki któremu wiersz naprawdę popłynie. Wskazuję Ci konkretne słowa, frazy, które warto przeredagować. Ktoś nieżyczliwy raczej miałby to gdzieś, prawda?

> A Szymborską i tak nie zostanę ;)

Dzięki Bogu. Masz duże szanse, że będziesz lepsza :)

> Pozdrawiam i dzięki za komentarz, j.

Prowadzenie z Tobą dyskusji to prawdziwa przyjemność.
pozdrawiam


[sub]Tekst był edytowany przez Maria_Magdalena_Kowalska dnia 30-10-2003 13:52.[/sub]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...