Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Współczesna Arkadia (Groteska)


Małgorzata Bryl

Rekomendowane odpowiedzi

Na podstawie scenariusza sztuki teatralnej o tym samym tytule




- Ludzie, ludzie, to już dziś! Słynna sprawa Konstantego C.! Co to będzie, co to będzie?! Sami przeczytajcie! Tylko w „Kurierze”!
Ulica Główna oblana pięknym południowym słońcem. Dookoła rozlegają się szepty podnieconych przechodniów, przez które przebija się krzyk ulicznego gazeciarza. Miliony nóg równo maszerujących po chodnikach, miliony ust szeptających mechanicznie: „To już dziś”, aż wreszcie miliony zdałoby się zahipnotyzowanych oczu wpatrujących się w strategiczny punkt – gmach sadu rejonowego. Gromadzą się tłumnie przed sądem i stoją w południowym słońcu z iskrzącymi oczyma i spoconymi twarzami. Raz po raz błyska gdzieś szyderczy uśmiech tak, jakby znali już wyrok.
Na sali sądowej panuje straszny zaduch. Przy suficie leniwie obracają się cztery wentylatory, które jednak nie przynoszą wymarzonego chłodu. Tutaj nawet powietrze zdało się znieruchomieć w napięciu. Nikt jednak się nie żali, wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Nagle bocznym wejściem na salę wchodzą ławnicy. Nieco przestraszeni, ale rzecz jasna uśmiechnięci. Jedna z ławniczek przyodziana w nadzwyczaj seksowną sukienkę mruga w stronę prokuratora, na co tamten mruży filuternie oczy. Po chwili na salę wtacza się spasiony sędzia i z dumą zajmuje swoje najwyższe miejsce. Przez chwilę napawa się widokiem wypełnionej po brzegi sali, po czym przybiera znudzony wyraz twarzy.
- Rozpoczynamy sprawę Konstantego C. Wprowadzić oskarżonego.
Na te słowa na salę zostaje wepchnięty przez parę potężnych rąk Konstanty C. Na sali rozlegają się szmery niezadowolenia i przerażenia na widok tej bladej, smutnej twarzy. Prokurator podnosi się z miejsca i mierzy oskarżonego surowym spojrzeniem. Pan Konstanty zdaje się jednak nie przejmować, ani negatywnym nastawieniem publiki, ani groźnym wzrokiem prokuratora. Jego błękitne oczy chłoną widok zielonych koron drzew za oknem, a myśli są już znacznie dalej: „Gdybym był jednym z tych zielonych liści i wiatr oderwałby mnie od łodygi, poleciałbym na pewno gdzieś bardzo daleko. Tylko co ja bym zrobił, gdyby wiatr o mnie zapomniał, gdybym spadł na ziemię?” Pan Konstanty nie wiedział ile trwał w takim zamyśleniu. Nagle znów pojawia się przed nim sala sądowa i purpurowy na twarzy prokurator, wymachujący rękami.
-Wysoki sądzie, oskarżony Konstanty C. winny jest popełnienia straszliwej zbrodni. Przyznał się do działań wymierzonych przeciw rządowi, przeciw dobrobytowi społeczeństwa, przeciw demokracji- słowem przeciw podstawom naszego państwa. Przyznał się do… - tu prokurator z lubością zawiesza głos - przyznał się do bycia nieszczęśliwym!
Na sali daje się słyszeć okrzyk zgrozy jednej z ławniczek, niektórzy ludzie zakrywają sobie dłońmi usta w niemym geście przerażenia, jakaś kobieta z tyłu sali osuwa się na podłogę.
- Zbrodnia ta – kontynuuje prokurator - popełniona z premedytacją i bez żadnych łagodzących okoliczności naraziła na szwank jedyny, słuszny i prawdziwy wizerunek naszego narodu jako społeczeństwa szczęśliwego i pozbawionego wszelkich trosk. Nieskrywane przygnębienie oskarżonego mogło mieć daleko idące skutki dla polityki wewnętrznej i zagranicznej naszego kraju. Postawa Konstantego C. demoralizuje niepełnoletnich obywateli naszego państwa i podważa naszą wiarygodność u zachodnich inwestorów. Przede wszystkim jednak godzi w wartości, które od wieków odgrywają pierwszorzędną rolę w życiu naszego narodu: zadowolenie i dobry humor niezależnie od okoliczności. Oskarżony nie zadał sobie nawet trudu ukrycia swoich emocji, pomimo iż doskonale zdawał sobie sprawę, że jedynie ciągłe aktorstwo, zakłamanie i hipokryzja są drogą do zbudowania zdrowego i ponad wszystko SZCZĘŚLIWEGO społeczeństwa.
Wobec przedstawionych faktów nie muszę chyba zniżać się do wyliczania wszystkich przewinień oskarżonego, towarzyszących popełnionej zbrodni. Wystarczy jedynie, jeśli wspomnę, że w mijającym tygodniu oskarżony nie uśmiechnął się ani razu. Nie zrobił tego nawet, gdy wujek robił mu zdjęcie nowo kupionym aparatem fotograficznym. Pozwolę sobie zaznaczyć, że zgodnie z paragrafem 13 kodeksu karnego każdorazowy brak uśmiechu podczas pozowania do zdjęcia jest sprzeczny z prawem i powinien być karany grzywną pieniężną.
Wysoki sądzie, jako, że oskarżony przyznał się już do winy postaram się udowodnić, iż postępowanie Konstantego C. nie miało uzasadnienia ani racjonalnego wytłumaczenia, mogącego wpłynąć na złagodzenie wyroku. Dowiodę, że nie istnieją żadne okoliczności, które mogłyby zmusić człowieka do bycia nieszczęśliwym.
Tu prokurator milknie i znów poczyna przeszywać Konstantego C. swoim iskrzącym spojrzeniem. Na sali zalega cisza, którą prokurator się rozkoszuje, a Konstantemu jest ona całkowicie obojętna. Adwokat co chwila z przerażeniem spogląda na drzwi wyjściowe, tak jakby rozważał poważnie kwestię ucieczki z sali sądowej.
- Chciałbym teraz wezwać pierwszego świadka oskarżenia: pana Teodora K., z zawodu księgowego.
Na te słowa na salę zostaje wprowadzony niski człowieczek w okularach. Drobnymi kroczkami z zawrotną prędkością przemierza salę i siada na wskazanym przez prokuratora krześle.
- Czy przysięga pan mówić tylko, to, co jest wygodne i korzystne dla ogółu naszego społeczeństwa, a zataić to, co mogłoby przynieść mu ujmę? – pyta sędzia kierując znużone spojrzenie na zdezorientowanego świadka.
- Przysięgam.
- Panie Teodorze, czy jest pan zadowolony ze swojego zawodu? – zapytuje prokurator, czając się za stołem.
- O, tak to zajęcie bardzo ciekawe i emocjonujące, pełne przygód i mocnych wrażeń. Każdy dzień przynosi coś nowego. Każdego ranka wprost nie mogę się doczekać pójścia do pracy.
- A pańskie życie prywatne? – kontynuuje prokurator, powoli wychodząc zza stołu.
- Nie mam na co narzekać. Wczoraj odbył się pogrzeb mojej żony i proszę sobie wyobrazić, nie padało!
Wszyscy uśmiechają się z zadowoleniem, niektóre ławniczki nawet przyklaskują.
- Ma pan dzieci?
- Dwoje. Starszy Tomaszek, już niedługo wyjdzie z więzienia (tak się cieszę na tę okazję!). A młodsza Zuzia to jeszcze pięcioletni brzdąc. Ale jaka dzielna! Nawet nie pisnęła, kiedy doberman ją pogryzł…
Pan Teodor przerywa i napawa się z rozmarzeniem wspomnieniami, jednak po chwili przerywa mu zasadniczy ton prokuratora.
- Pańska sytuacja finansowa?
- Powodzi mi się znakomicie. Jestem pogrążony w długach. Doprawdy nie mógłbym chcieć więcej.
Znów zalega cisza. Prokurator spogląda wyczekująco na świadka.
- A więc jest pan szczęśliwy?
- Oczywiście.
Prokurator obraca się na pięcie i kaczkowatym krokiem zmierza do swojego stołu, jednak w połowie drogi zatrzymuje się z szyderczym uśmiechem.
- Nie mam więcej pytań. Oddaję świadka do dyspozycji obrony.
Adwokat wykrzywia fizys w jakimś potężnym wewnętrznym bólu i z trudem wstając z krzesła, cedzi przez zęby:
- Obrona nie ma żadnych pytań.
- Wobec tego świadek jest wolny – odpowiada znudzony sędzia.
Prokurator zasiada na swoim miejscu i niszczy spojrzeniem adwokata, który już prawie cały wsunął się pod stół. Korzystając z momentu wyprowadzania pana Teodora z sali, prokurator spogląda teraz na pana Konstantego. Ten jednak patrzy z rozmarzeniem w stronę otwartego okna.
„Czy ten świat jest naprawdę chory nieuleczalnie? Czy umrze na znieczulicę? Blichtr, snobizm, fałsz… Przyjacielu mówiłeś prawdę, to nie do zniesienia, że nie ma rzeczy nie do zniesienia.”
Postawa Konstantego deprymuje adwokata do tego stopnia, że zaczyna on krzyczeć dwa razy głośniej, a w związku z tym robi się purpurowo czerwony.
- Powołuję kolejnego świadka! – ryknął prokurator, a w kącikach jego ust pojawiła się ślina.
- Ależ bardzo prosimy, panie prokuratorze – odparł sędzia, ziewając.
- Jest nim pan Ksawery Z., z zawodu kierownik działu zaopatrzenia w zakładzie dla obłąkanych, z zamiłowania zaś hodowca gołębi.
Nagle drzwi z hukiem się otwierają i na salę wtacza się brzuchaty (choć tuszą nie dorównywał sędziemu) jegomość o połyskującej z lekka łysince i zajmuje miejsce poprzednika.
- Czy przysięga pan…- zaczął sędzia
- Tak, tak przysięgam - przerywa zniecierpliwiony świadek.
- A jakże się pan dzisiaj czuje, panie Ksawery? – pyta prokurator, który jakby trochę ochłonął.
- Dziękuję, znakomicie. Mam świetny humor. – recytuje pan Ksawery.
- Z jakiego powodu?
Świadek zaczyna się niespokojnie wiercić na krześle i wywracać oczami.
- No, niechże się pan skupi - podpowiada zniecierpliwiony sędzia.
- Czy ja wiem… - świadek robi głupie miny i drapie się po głowie.
- Jeszcze raz, panie Ksawery, z jakiego powodu ma pan taki świetny humor? – pyta prokurator, z niepokojem spoglądając na sędziego.
- Bo, bo, bo… - jąka świadek.
- No, do jasnej ciasnej, chyba pan pamiętasz?! – krzyczy sędzia.
- Acha! – wykrzykuje w nagłym przypływie weny pan Ksawery.
- No, Bogu dzięki – odpowiada prokurator wywracając oczyma na co ławnicy przyklaskują z entuzjazmem.
- Mam świetny humor, bo interesy świetnie idą. Nasz zakład zyskuje coraz większą popularność. Codziennie przybywają nowi pacjenci.
- Codziennie – podchwytuje prokurator.
- Tak, każdego dnia przybywają tysiące, setki, no właściwie to dziesiątki nowych wariatów…
- Dziesiątki?
- Tak, dziesięciu…No może dziewięciu. A właściwie to pięciu. Prawie pięciu. Jeśli mam być szczery, to dwóch.
- Dwóch każdego dnia?
- Tak naprawdę to jeden. – świadek odpowiada z niepokojem.
- Codziennie przybywa jeden szaleniec, czy tak?
- Ani jeden. Właściwie to nie przybył dotąd żaden.
- Panie Ksawery, czy mam rozumieć, że żaden…
- Tak, żaden, żaden, żaden nie został! Wszyscy uciekli przedwczoraj! – wykrzykuje w pasji świadek.
- Rozumiem – odparł z zadowoleniem prokurator.
- A jak się czują pańskie gołębie?
- Fantastycznie!
- Fantastycznie?
- To jest czułyby się fantastycznie, gdyby żyły. Ostatni zdechł tydzień temu.
Nastała cisza. Pan Ksawery spogląda niespokojnie to na prokuratora, to na sędziego, a adwokat siedzący nieopodal ociera zimny pot z czoła.
- A więc powiada pan, że ma dobry humor?
- Jak najbardziej. Czuję się świetnie! – odpowiada świadek, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań.
- Ani ja – piszczy cienkim głosem adwokat i po chwili wpada pod stół.
- Świadek jest wobec tego wolny. Panie adwokacie przyzywam pana do porządku – odzywa się sędzia, z politowaniem patrząc na stół adwokata.
- Wzywam ostatniego świadka oskarżenia – pana Cyryla P.
- Ależ on nie żyje. Zmarł przed miesiącem. – odpowiada zdumiony sędzia.
- Eeee, nie możliwe, doprawdy? – mówi speszony prokurator i spogląda w swoje notatki. Po chwili wychodzi na środek sali. Wszyscy wstrzymują oddech. Prokurator nagle w natchnieniu podnosi głowę.
- Panie Cyrylu, jest pan obecnie w stanie, że jak to ujmę, niebytu. Nie ma pana. Nie korzysta pan z żadnych przyjemności życia. Czy ma pan coś do powiedzenia na ten temat?
W sali zalega cisza, słychać tylko szczękanie zębów adwokata.
- Wysoki sądzie! Ten człowiek znajduje się w sytuacji, której nie zazdrości mu żaden z nas. On po prostu nie żyje. – mówi prokurator i głupkowato się uśmiecha – Mimo to jednak ani słowem nie uskarża się na swój los. Jest SZCZĘŚLIWY!
Nagle w sali wybucha burza oklasków. Prokurator kłania się na wszystkie strony i posyła całuski do ławniczek.
- Cisza! Dosyć tego! Niniejszym ogłaszam wyrok! – odzywa się sędzia, będący również pod wrażeniem argumentu prokuratora.
- A, a, a…- jąka adwokat.
- Czego pan chce? - pyta zirytowany sędzia.
- A moi świadkowie?
- Te formalności to strata czasu. Skończmy z ty jak najszybciej i chodźmy na obiad. – odpowiada sędzia.
- Właśnie! Obiad! Obiad! – krzyczy ktoś na sali.
- Niech już tam panu będzie. Gadaj pan, ale zwięźle i krótko – wzdycha sędzia.
Adwokat pomału wstaje z miejsca i staje naprzeciwko oskarżonego.
- Powołuję na świadka oskarżonego: Konstantego C. Panie Konstanty, czy mógłby pan podać powód, dla którego jest pan nieszczęśliwy?
- Widzicie państwo… ja… jestem nieszczęśliwy, bo, bo… czuję. – prawie szepta Konstanty.
- Co to za banialuki! – wrzeszczy prokurator.
Ławniczki pukają się palcem w czoło, niektórzy na sali kręcą głowami.
- Zgodzę się. I tak oskarżony jest winny. Skazuje go na karę śmierci. To go powinno nauczyć należytego stosunku do obowiązków obywatelskich – mówi sędzia znudzony do granic niemożliwości.
Na sali daje się słyszeć potężny oddech ulgi, który wypływa przez okna na ulicę i przekształca się w wiatr. Wysoko, coraz wyżej wzbija się w górę. Gdzieś, gdzie nie słychać już ciężkiego oddechu miasta, leci przed siebie, jak zielony liść. Bez ograniczeń, niesie na ustach radosny okrzyk wolności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Małgosiu - jestem pod wielkim wrażeniem tego, co napisałaś, zarówno pod względem tematyki, jak i warsztatu. To jest torpeda literacka. Piszesz o ważnym w sposób bezceremonialny. Nawet się przyznam, że Ci zazdroszczę tego utworu, bo sama planuję coś o podobnej tematyce i formie, ale niestety... pustka. Pozdrawiam/B.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Basiu, za tą "torpedę literacką" bardzo dziękuję, aż mi się ciepło na sercu zrobiło :). Nie ukrywam, że się nad tym napracowałam, ale tym bardziej cieszą mnie pozytywne opinie. Jeśli chodzi o pustkę w głowie, to znam ten ból. Niby bardzo chcesz coś napisać, aż palce rwą się do klawiatury, a tu nic. Życzę pomysłów i trzymam kciuki za Twoje opowiadanie. :)

Asher, tak może pewien wydźwięk jest podobny, ale w życiu nie wpadłabym na takie powiązanie. Przecież Mostowicz lubował się w powieściach obyczajowo- satyrycznych nie przypadkiem w większości sfilmowanych. Mi tam jeszcze daleko do komizmu sytuacyjnego jaki on umie stworzyć. Dziękuję za odwiedziny :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...