Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
dziś (jest sobota)

Ptaki albo liście zlatują ruchem wirowym z drzew jak kapelusze
z głów żałobników w dość wietrzny pogrzeb. Dowiaduje się,
że wakacje w tym roku spędzę w mieście, gdzie cegły na ścianach
są uśmiechnięte, a domy są całkiem wysokie jak przystało na ten
twardy, niegościnny, kontynent. Pieprzona Atlantyda!

sen 1 (jest niedziela)

Miałem sen, nie tak proroczy i rewolucyjny jak Martin Luther King,
raczej jak Prior z Aniołów w Ameryce. W tym śnie byłeś deszczem,
przeglądałem się w tobie, kiedy leżałeś na ulicy. Powiedziałeś, że
jest już listopad, że o tej porze masz tak zawsze. Śpisz sobie,
gdzie popadnie, a budzisz się dopiero w kwietniu, kiedy powietrze
roi się od latawców. Wtedy ożywają wszystkie cząstki ciała, wracasz
do chmur na kolejne parę miesięcy lub na zawsze, jak wolisz.


dziś (jest poniedziałek)

Kobieta na przeciw spakowała swoje rzeczy, do tej pory wspólne
i wsiadła do samochodu marki Mercedes. Jej mąż stał na balkonie,
nic go to nie obchodziło, gładził tylko zapuchniętą, oranżową buzię syna.
Samochód ruszył. Uzupełnienie; minął miesiąc, kobieta jeszcze nie wróciła,
synek mówi mamo do cioci spod piątki. Maniakalny poniedziałek.

dziś (jest środa)

Jeden dzień w plecy. Siedzę z Maćkiem na krawężniku, na przeciw sklepu
cynamonowego, realizujemy motto Lennona*, plując w ludzi pestkami
słonecznika. Między ulicą Konopnickiej, a Orwella m miejsce rok 1984.
Sąsiadka cały czas na balkonie czuwa nad cnotą córki. Wieli brat patrzy
w lokówkach z drinkiem w ręce. Córka w bramie, brama zamknięta. Auć!
*living for today

dziś (jest piątek)

Chyba kupię sobie lennonki na e – bayu, coś mi ten świat wydaje się
mało okrągły i jakiś taki niewyraźny. Godzinę temu, piętro wyżej
chłopczyk lat dziesięć, ugodził nożem siostrę lat pięć. Moja babcia
powiedziała straszny jest ten świat i kroiła dalej mielonkę. Dziadek
oglądał Zbuntowanego anioła, pokiwał tylko głową ze zdziwieniem,
kiedy Milagros dotknęła dłoni Federico di Carlo, krzyknął: To jej ojciec!


sen 2 (jest sobota)

Rozmawiałem dziś z Sylvią Plath o Księżycu i cisie i tym ciemnym
przesłaniu, powiedziałem jej, że je rozumiem i że moje światło też
jest zimne i planetarne, ale ona tylko ssała lizaka. Potem przemówiła,
a raczej zaśpiewała głosem Nancy Sinatry: Bang! Bang! I hit the ground
Bang! Bang! My Baby shot me down
. Nie lubię takich snów, nigdy
nie wiem co myśleć po przebudzeniu się.
Opublikowano

wytrwałem to dobre słowo.
po pierwsze, po co zamieszczać to w poezji, jak to jest ewidentnie proza? Nie ma to żadnego związku z poezją.

po drugie, całość wygląda jak krótkie wyrażenie skrótu z własnego świata, który niestety nie przyciąga. niby jest modna sylvia plath, modna piosenka z kill billa i wiele innych "ikon", ale nie zachwyca to ani trochę.

pozdr.
mz

Opublikowano

samo zło - cieszę się, że ktoś dotarł do NOP
Michale, wbrew temu co piszesz, będę się upierał, przy swoim, może i ten tekst nie jest, utworem czysto poetycki, ale też nie jest, utworem prozatorskim, jest czyms pomiędzy, dlatego ja widzę sens publikacji w tym, a nie innym dziale.

pozdrawiam i dziękuję za wizytę.

Opublikowano

Bardzo dobra dawka prozy w formie wiersza.
Nikt nie musiał mnie zmuszać do przeczytania całości. Sama nie wiem kiedy skończyłam.
Bardzo wciągnęło. Cieszę się, że wracasz do dłuższych wersów gdyż dają oczom więcej radości i pomysłów na życie. Pewnie nie wiesz, że czasem tak głębokie myśli przeplatujące się w Twoich wierszach są dla mnie mocnym uderzeniem na kolejny dzień.
Nie gniewaj się ale przeżywam je jak własne.
Pozdrawiam Tomasz.
Lucyna

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Z całym szacunkiem... wiele tu (i nietylko tu, zresztą) przysyłanych putworów to plony paraalchemicznych prób przeistoczenia prozy w poezję podług przepisu: posiekać pół przypadkowego paragrafu, podrzucić szczyptę patosu, pomieszać i podać na półgorąco.

Pozdrawiam,

SAO

najwyraźnie niektórzy potrafią spojrzeć, poza wytarte ścieżki i asekuracyjne formy.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



najwyraźnie niektórzy potrafią spojrzeć, poza wytarte ścieżki i asekuracyjne formy.

Hemm, to był głos na Ciebie.

SAO

wiem wiem, ale jakos mnie tak naleciała refleksja, o poezji współczesnej:)

zdrówka.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Z całym szacunkiem... wiele tu (i nietylko tu, zresztą) przysyłanych putworów to plony paraalchemicznych prób przeistoczenia prozy w poezję podług przepisu: posiekać pół przypadkowego paragrafu, podrzucić szczyptę patosu, pomieszać i podać na półgorąco.

Pozdrawiam,

SAO

najwyraźnie niektórzy potrafią spojrzeć, poza wytarte ścieżki i asekuracyjne formy.
tak, myślę że to najlepsza reakcja.
hehe

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
    • Witam - super - lubię takie klimaty -                                                                    Pzdr.
    • Witam - lubię takie wiersze - super -                                                                   Pzdr.uśmiechem.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...