Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Koronkowe przeznaczenie


Rekomendowane odpowiedzi

O trzeciej nad ranem, zlany potem, otworzył oczy. Szeroko.
To, co zobaczył, zaledwie chwilę temu, wcale mu się nie podobało. Ściślej mówiąc- był przerażony. Ten sen... Dama rzucała mu kokieteryjne spojrzenia znad okoronkowej parasolki. Znał ją- miała twarz Kaśki z jego klasy. Ładna, o owalnej twarzy okolonej burzą złocistych loczków. Słodki uśmiech, długie rzęsy. Porcelanowa laleczka, jak to zwykł o niej myśleć, nie kryjąc swej sympatii.
Jednak we śnie... laleczka, wbrew pozorom, wcale nie była aż tak podobna do jego ślicznej koleżanki. Długa falbaniasta suknia, pamiętająca czasy Ludwika XV czy śmiesznie merdający ogonkiem pies- liliput. To nie to sprawiło jednak, że ze zdumienia przetarł oczy. Bo oto miał przed sobą coś, co nie tylko współcześnie budziło wiele emocji, ale też wielokrotnie przedstawiane było na płótnie. Uśmiechała się do niego... „Nie, pomyślał, to nie może być to!”. On jednak wiedział. Był pewien.
Przepych stroju i pozornie młodzieńcza postawa nie były w stanie ukryć tego, jak blada była ta kobieta, którą początkowo wziął za przebrana koleżankę. Trupio blada. Zapadnięte oczy, wystające kości policzkowe- to tylko utwierdziło go w przekonaniu, że miał do czynienia z postacią rodem z średniowiecznego brewiarza. Przypomniał sobie taniec śmierci. Obie, niby tak różne- ta ze snu bogato odziana, ta druga- w łachmanach, jedna pokracznie wykręcająca się w danse macabra, druga- stojąca dostojnie, bez drgnięcia- a jednak nie miał wątpliwości, że to jedna i ta sama osoba. Śmierć.
Makabryczna arystokratka raz po raz wzdychała. On wiedział, co to oznaczało. Intuicyjnie.
Śmierć obwieszczała w ten sposób czyjś koniec.
Zapragnął się obudzić... i dokonał tego. O trzeciej nad ranem. W mokrej z potu pidżamie. Instynktownie przycisnął rękę do klatki piersiowej, bojąc się, by serce nie wyskoczyło mu z przerażenia.

Trudno się dziwić, że następnego dnia ani słowem nie odezwał się do Kaśki. Milczał także przez kolejne dni, potem tygodnie. Minął rok, a on nadal nie chciał przyznać się sam przed sobą, jak bardzo boi się konfrontacji z nieświadomą niczego dziewczyną.
A bał się. Bał się cholernie.

Mimo że o wszystkim starał się zapomnieć, Śmierć towarzyszyła mu na każdym kroku. Nie nękała go w snach, ale dużo, dużo skuteczniej. Wciskając swe chude, wścibskie palce w każdy zakamarek jego chłopięcej rzeczywistości, doprowadzała go do histerii. Wpierw przyszła kolej na dziadka, potem wujka z siódmej linii, stryjenkę. Następnie matka kolegi, znajomy sprzedawca. I jeszcze paru. W ciągu jednego roku, zaledwie 365 krótkich i szarych dni, stracił siedmiu towarzyszy. Jedni bliżsi, inni mniej, ale on opłakiwał każdego jednakowo- płacząc tak naprawdę nad utraconymi złudzeniami. Czuł, że Śmierć zacieśnia krąg, już drżał na myśl o dotyku jej przerażających szponów. Lecz co mógł robić? Czekał. Cały rok. Zmoczył wiele chusteczek, choć wpajano mu, że „chłopaki nie płaczą”. Trząsł się jak osika, chociaż zawsze powtarzano, że „prawdziwy mężczyzna niczego się nie boi”.
A on się bał. I płakał.
Uśmiech? Nigdy.

Po równo 52 tygodniach we śnie znów pojawiła się Kaśka. A raczej Ona. Ze wszystkich sił pragnął się obudzić, tym razem jednak nie wyszło. Cały wysiłek na nic. Musiał wyśnić tę wizję do końca. Tak widać postanowiła dama w lakierkach.
Stała tyłem- mógł podziwiać jedynie złociste pukle i wielkie fasady drogocennych materiałów. Nie podziwiał. Nuciła starą piosenkę o słonku i słowiku, poruszając przy tym lekko biodrami. Nie mógł odwrócić wzroku. „Szkoda, że stoi tyłem- westchnął i natychmiast tego pożałował.
Śmierć pomogła mu zobaczyć swoją twarz. Zwróciła się ku niemu. Miała orzechowe oczy. Osłupiał. Te oczy śmiały się do niego!
- Trudno mi się do tego przyznać, ale popełniłam błąd. Nie powinnam była wtedy zaczynać. Złe posunięcie... Jesteś jeszcze taki młody
Zbliżyła się na kilka kroków
- Taki młody i niewinny... A ja mimo to zamachnęłam się moja parasolką i psss, poleciało siedem głów. Wcale nie musiałam się tak spieszyć. Mogłam odczekać. Tych siedmiu ludzi mogło sobie jeszcze trochę poistnieć.
Nachyliła się nad nim delikatnie
- Ale nie, nie zawahałam się. Psss, poleciało siedem głów. A z nimi wiadra łez. Chłopaki nie płaczą, co?
Śnieżnobiałą ręką pogładziła go po policzku
- Nie przejmuj się, to bzdury. Wiem dobrze. Miałam do czynienia z nie jednym twardzielem...
Chwila pauzy.
On, struchlał w oczekiwaniu
- Jesteś wciąż taki młody. Zbytnio się spieszyłam. Nie ma sensu tak wcześnie. Owoc trzeba zerwać, gdy dojrzeje. Ciebie, chłopcze, czeka jeszcze tak wiele! Czy ja ślepa byłam, liczyć nie umiem? 17 lat! 17 lat i 3 miesiące! Zabieranie piskląt z gniazda to żadna rozrywka, przyjemność raczej poślednia. Co we mnie wstąpiło, żeś rok się musiał męczyć?
Ujęła jego chłopięcą jeszcze twarz w białe dłonie
- Oj biedaku, biedaku...
Pocałunek spadł jak grom z jasnego nieba. Wpierw jeden policzek, potem drugi. Oba paliły jednakowo mocno. I przyjemnie
- Wybacz za tamto. Poznałeś mnie, zaznałeś, nie przeżywszy dotychczas niczego, co godne uwagi. Nie taka powinna być kolejność.
Następny pocałunek spłynął na czoło
- Wciąż drżysz, chłopcze. Czy to wypada w towarzystwie damy tak manifestować swą niechęć? Uważasz, że jestem straszna? Nie ty jeden! Ale jestem też wybawieniem. Ulgą. Rozkoszą po latach cierpień. I twoi przyjaciele to zrozumieli.
Spojrzała mu głęboko w oczy. Stał jak zaklęty. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy słodki nosek dotknął jego policzka i poczuł niespodziewanie gorący oddech
- Ty też spróbuj. Ja ci pomogę. Chcę wynagrodzić ci ten smutny rok. Wiem, że o mnie nie zapomnisz, ale sprawię, byś się już nie bał. Strach jest taki obślizgły... Nie bój się więc, mój drogi. Ja czuwam. Będę przy tobie, lecz daleko. A teraz pozostaje ci tylko jedno- żyj. Żyj pełną parą! Nie wiadomo, kiedy znów cię odwiedzę...”
Podświadomie tylko na to czekał. Serce mu podskoczyło. Pocałowała go. Mocno i bez zastanowienia. Aż siadł na łóżku. Kompletnie rozbudzony.
„Zrobię to”
Z oddali doszło go jeszcze „Zrób. Życie może być takie piękne! Spraw, bym ja, Śmierć, też taka była! Liczę na ciebie”. Nie zadrżał.

Nazajutrz postanowił wypełnić powierzone mu przez damę zadanie. Kaśka stała na korytarzu. Sama. Zapytana o samopoczucie, posłała mu swój promienny uśmiech, który przeszył go dreszczem. Znał go.

Kilkadziesiąt lat później, siedząc w starym, zdezelowanym fotelu na biegunach, zaśmiał się, wspominając słowa pani w lakierkach. Słowa tamtej nocy, która zmieniła całe jego życie.
Wszystko wypełniło się co do joty.

Śmierć była przy nim zawsze. Czuwała. Czekała. Choć daleko, w każdej chwili na wyciągnięcie ręki.
Piękna i pociągająca...

Miał czasem problemy. Trudne momenty. Kryzysy. A któż ich nie miewa!

Śmierć była blisko, piękna i pociągająca, on jednak zdecydowanie wybrał życie.
I patrząc na równie jak on bezzębną Kaśkę- wcale nie żałował.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jay jayu, adamie, leszku! dzieki za komentarze.
kwestia śmierci to temat drażliwy i trudny, dlatego na ogół wolę sie nad tym nie zastanawiać...
ale kiedy zdajemy sobie sprawę jak wszechobacna jest, to juz nie ma ucieczki od takich przemyslen. ich owocem jest to, dość dziwne, opowiadanko...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...