Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Trzymając się za ręce zaczęliśmy biec w stronę drewnianej chaty, która skryje nas przed ciekawskim wzrokiem.

I
Weszłam do dużego kwadratowego pokoju z niskim sufitem. Zaciekawiona rozglądałam się po salonie; wzdłuż kremowych ścian stały trzy srebrno-metalowe witryny z matową, mleczną szybą w ramie. Stąpałam boso, a ciepła terakota pochłaniała ślady mokrych stóp. Najbardziej zainteresował mnie leżący na etażerce album z dziełami impresjonistów.
- Widzę, że przygotowałeś dla mnie ucztę nie tyle dla podniebienia, co dla oczu.
- I dla zmysłów – dodał, uśmiechając się przy tym.
Niecierpliwie zaczął zdejmować z siebie mokre spodnie i koszulę, nagle zachwiał się zaplątany w nogawki. Zaczęłam śmiać się coraz głośniej i Darck razem ze mną. Śmiesznie to wyglądało, gdy podskakiwał na jedne nodze aż przewrócił się na miękki, kolorowy paczwork. Pociągnął mnie ze sobą.
Delikatnie usiadłam na jego biodrach, cudownie miękkim brzuchu. Oczami dałam znak, że chcę zostać w mokrej sukience, która przyklejając się wprawiała w drżenie moje ciało.
Obejmując mnie w tych wklęsłych zaułkach, mieszczących się między biodrami a ramionami wprawiał w lekkie falowanie moje ciało. Wiedziałam, że nie będę mogła oprzeć się jego pieszczotom, łagodnym pocałunkom. Na myśl o tym, jeszcze dziś przechodzą mnie dreszcze.
Nasze ciała splotły się w miłosnym uścisku, unosiły się, to opadały. Niczym kaskada kropel deszczu, nutki szczęścia rozbijając się na ćwierć nuty, półnuty tworzyły muzyczną frazę z utworu „Lato” Vivaldiego.
Patrząc w jego płonące pożądaniem oczy na plecach pozostawiałam mocne zadrapania. Wzmagał się przyspieszał rytm naszych serc. Zanurzałam się w jego szerokie ramiona i płynęliśmy w rozkosz. Spełnienie. Moje ciało nie należało do mnie. W stanie nieważkości unosiłam się w zamarzenie.
Za oknem gołębie gwałtownie wzleciały, uniosły się. Na bladoniebieskim niebie migotały jak wyrzucone w górę srebrne konfetti.
- Solaris, dałem Tobie to, co mężczyzna może dać najcenniejszego. Przytulając mnie do siebie dodał szeptem - Cząstkę siebie.
Spełnieni, zanurzeni w półśnie leżeliśmy przytuleni do siebie. Bezwładne, opadłe ze zmęczenia ciało zdradzało, że Darck nie jest już tak młody.
Leżąc obok niego delektowałam się jego twardym, muskularnym, chropowatym ciałem. Jego usta były ciemnoczerwone, nabrzmiałe od moich pocałunków, oczy lekko błyszczały. Choć twarz wyrażała odprężenie, jednak lekki uśmiech zatrzymał się w kącikach ust.
Czy bardziej było to pragnienie czegoś ekscytującego? Czy tylko iluzja szczęścia. Poszłam do domu trochę przerażona, tym co zrobiłam.

II

Nie pokazywałam, nie opowiadałam o swoich ukradkowych spotkaniach. Lecz miałam wrażenie że Paweł nie może tego nie odczuwać, że wchodzi w moje stany duszy, że widzi tą inną Lucy, którą kryłam troskliwie w cieniu.
Któregoś dnia, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem z trudem wyszeptał: - Dlaczego rozmawiasz ze mną, jakbym był kimś obcym? – W miarę jak mówił, jego głos stawał się coraz słabszy, jak z przekłutego balonu życie uchodziło z niego. Chciał wstać i objąć mnie, lecz moja sztywna, wroga postawa powstrzymała go. W dłoniach zamknął swoją twarz, swoje poczucie winy.
Nie odezwałam się ani słowem, lecz po raz pierwszy uświadomiłam sobie bezsensowność lokowania uczuć w kimś, z kim nie mogę wiązać żadnych planów na przyszłość. Przekraczając cienką granicę między tym co najważniejsze, a tym co jest tylko chwilowym kaprysem pozwoliłam, aby uczucia kierowały moim życiem. Dopiero wtedy pojęłam całą prawdę, zrozumiałam, że jestem rozdarta między dwa światy.

W tym dniu podjęłam decyzję, a było ona dla mnie ciężka i bolesna.

Planowałam tak wyjście z domu, aby nie iść ulicą, która prowadziła do miejsca naszych spotkań. Wiedziałam, że za tą bramą kryje się maleńki skrawek świata, który polubiłam ale który bezpowrotnie opuściłam. Z czasem zaczęłam się bać i unikać witryn sklepowych, luster w których pojawiał się cień tak dobrze znanej twarzy. Widziałam w nich oczy w wyrazie niemego błagania, żalu za czymś bezpowrotnie minionym
W przypadkowo spotykanych twarzach, nieświadoma tego, zaczęłam odnajdywać charakterystyczne rysy, które wręcz zaczęły mnie prześladować. Niczym echo wydobyte z czeluści cembrowanej studni, głos niezmiennie powtarzał:- „Solaris. Przeżyłem z tobą tyle cudownych, niezapomnianych, niesamowitych chwil!”
Tylko ja słyszałam te słowa i doznawałam ulgi, gdy głosy w mojej głowie cichły.
Któregoś dnia, po drugiej stronie ulicy na ogromnym białym bilbordzie zobaczyłam hologram z jego twarzą. Patrzył na mnie w wyrazie niemego błagania.
- Kobieto, gdzie leziesz! Życie ci nie miłe? - usłyszałam pisk opon i ostry głos kierowcy.
To jakiś obłęd! Widzę, słyszę- słyszę, widzę. Dźwięki i obrazy niczym koło przetaczały się przeze mnie. Za każdym pytałam zrozpaczona: - Dlaczego? I łzy nabiegały mi do oczu.

Dziś strumienie zdarzeń splatając się tworzą spiralę i już niemożliwe jest oddzielenie faktów od ich interpretacji.

III

Słysząc strzępki przyciszonych rozmów dwóch nastolatków powoli zaczynam się wybudzać. Jeden z tych głosów jest mi znany. Gdybym mogła chociaż kątem oka zobaczyć go. Chcę zdjąć opaskę, lecz ręce odmawiają mi posłuszeństwa.

- On to zrobił, jestem tego pewny!- złość przemieszana ze smutkiem przebija z
tonu szczupłego, wysokiego młodzieńca. Stojąc w uchylonych drzwiach prowadzących do sali niecierpliwie porusza się w jednym miejscu.
- Nie masz na to żadnych dowodów. – Młody mężczyzna siedząc zgarbiony na krześle podniósł wzrok a niepewność w jego głosie zdradzała, że zastanawia się nad inną wersją wypadków.
- Wiem, policja tam już była. Wczoraj bezskutecznie prosiłem o bardziej szczegółowe
zbadanie tej sprawy. Lecz mama milczała, gdy pytali się o szczegóły wypadku.
- Nie znam na tyle sprawy aby coś konstruktywnego powiedzieć, lecz zastanawiałaś się nad innym scenariuszem zdarzeń? - Możliwe że...- urwał zamyślony.
- Że co?
- Nic, już nic, tak sobie pomyślałem.

Ktoś nachyla się nade mną.
- Jak się czujesz ? Powiedz, co się stało tego feralnego dnia. – Wypowiadane z zatroskaniem słowa powstrzymują mnie przed odpowiedzią. To mój syn.

Pamiętam doskonale ten dzień. Po długim, męczącym dniu wszyscy w laboratorium szykowali się do wyjścia. Postanowiłam jeszcze zostać. Na stole służącym do przeprowadzania badań poustawiałam menzurki do pomiaru cieczy, zlewki i kolby w których codziennie podgrzewam ciekłe, łatwopalne substancje.
Skupiona nad kolbą z acetonem usłyszałam w mojej głowie tak dobrze znany głos: - Solaris! Przeraziłam się, ręce zaczęły się trząść. Wystarczył ułamek sekundy, próbówka z cieczą przewróciła się i w mgnieniu oka wybuchł płomień.

Włączam ENTER

Opublikowano

po pierwsze to co mi się rzuciło w oczy to powtórzenie na samym początku: "zatrzymałam SIĘ w drzwiach" ,"zaczęłam rozglądać SIĘ" jedno po drugim- ugryzło mnie to:)
z po za tym bardzo:) ale poprzednia część bardziej dała mi po głowie:)
ciekawam czy to już koniec...

Opublikowano

I znów o miłości!!!! Czy nie ma na świecie innych tematów? Jest tak wiele uczuć, a wszyscy piszą o miłości. Tekst nudny. Nie dzieje się w nim kompletnie nic. Jest to chyba proza dla spragnionych literackich uniesień kobiet, ale i tu nie wiem czy znajdą to co chcą.

Opublikowano

"Czy bardziej była to moja imaginacja, wytwór mojej wyobraźni, pragnienie czegoś ekscytującego? Czy tylko iluzja szczęścia."

OBSESJA
to zamknięcie, blokada, a jednocześnie uporczywa walka o wolność; wyraźne poszukiwanie balansu, maniakalne wręcz pragnienie pogodzenia jasnej solarnej części z jej nieodłączną mroczną stroną...naturalnie
obsesja
to magiczna wyprawa
to widzenie w ciemnościach, łagodność w szale, upojenie w pragnieniu
to parada rozdwojonej jaźni przechodzącej metamorfozę paradoksalnie scalającej mozaikę uczuć i emocji w drogę do jedynego JA

BRAWA I UKŁONY

Opublikowano

Zbyszek ot anka dzieki za koment!
j.renata / sister hihihi!/ twój komentarz to esencja tego co chciałam przekazać! /jestes w tym najlepsza!! / jest on dla mnie wręcz intrygujący, niepokojący i zarazem spaja rozbite kawałki mej nadwarażliwości w jedna całość...
pozdrawiam

Opublikowano

a jakie ma mieć?
jedwabne, gładkie jak pupa niemowlaka? /hihihihi/
sadzę że meskie ciało powinno mieć coś ze skały a ona nigdy nie jest gładka.
dzięki że wpadłeś! pozdrawiam

Opublikowano

Też swietnie, choć pozostał jakiś niedosyt...
Moim zdaniem pisze się patchwork- to słowo chyba jeszcze nie uległo spolszczeniu.
Przy okazji- Darck ma chyba nadmiernie wysokie mniemanie o sobie, skoro parę plemników uważa za najcenniejszą cząstkę siebie. A co z mózgiem?... No i "dałem ci"- nie tobie.

Opublikowano

Leszek!
rozśmieszyłeś mnie swion komentarzem / hihihi - a co!/
to jak z powieści "niebespieczne związki" facet zbytnio nie myśli jak jest z kobietami...
niedosyt- hm- zakończenia jako takiego nie ma - tyle że katharsis nie ma, bo nie będzie...
jak myślimy tylko emocjonalnie...
ale pomyślę...
serdeczne dzięki! i życzę dużo radości!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Annna2 Tutaj się bardzo mylisz, osoba nie musi być katolikiem aby wierzyć w Boga. Religia katolicka pokazała swoje oblicze przez wieki swojego panowania.  Trzeba brać pod uwagę dlaczego powstały kościoły ewangelickie, prostestanckie. W tych religiach przywiązuje się dużą wagę do tego co mówi Biblia, natomiast kościół katolicki odszedł od tych biblijnych zasad stwarzając system zastraszania, przynajmniej było tak niegdyś. 
    • Kat odłożył siekierę na kamienny bruk i jak błyskawica przyskoczył do mojej osoby. Widać podniecenie jakie w nim zbierało od początku tego wątpliwie miłego przedstawienia, teraz uzyskało wrzenie pod łysiejącą i twardą kopułą czaszki i spowodowało w ciele nad wyraz duże ożywienie i gibkość, zupełnie niepodobne i niepasujące do niedźwiedziej postury Piotra. Przez chwilę nawet pomyślałem o stawieniu, zdecydowanego oporu, lecz gdy uczułem na swoich związanych przegubach, siłę dłoni kata to szybko dotarło do mnie, że jakikolwiek opór jest daremny. O dziwo gdy ten ciągnął mnie bezwładnie ku stryczkowi to stanął mi przed oczyma mój ojczym Lefort i rzekł te słowa jak zawsze kiedy grymasiłem nad miską niedzielnej strawy w ogrodach biskupiej rezydencji.   - Jedz, jedz Orlon. Bo swięta panienka wszystko widzi z nieba i wie że nie chcesz zjeść tego obiadu. A jak nie będziesz jadł grzecznie i słuchał się mnie i jej. To ona Cię pokarze i nie urośniesz i siły nie nabierzesz, urwipołciu mały. Będziesz jak ten wróbelek bezbronny i wątły. Będą Tobą pomiatać szumowiny Orlon a kto to widział by synem biskupa pomiatał pierwszy lepszy, zapijaczony pludrak. Jedz Orlon, bo skończysz jak te wszystkie ludziom niepodobne szumowiny z Gayet. A kto to widział by syn biskupa, został alfonsem albo złodziejem. Wstyd i hańba. Już lepiej by było gdybyś maurem został albo albigensem. Herezję. Herezję. Pamiętaj synu, już lepiej niewiernym być niż alfonsem. Zapamiętaj Orlon.   I pamiętałem. Nawet w godzinie śmierci. Tym czasem kat ustawił mnie na zapadni i stanął ze mną oko w oko. Gdyby nie to, że zostało mi ledwie kilkanaście minut ziemskiego pobytu na tym padole to stwierdziłbym, że obraz oczu tego szaleńca prześladowałby mnie do końca mych dni. Krwią nabiegłe białka miały żółte plamy a źrenice były bardzo duże. Nieludzko rozszerzone i przybrały barwę nicości. Bezdennej pustki i nocy wiecznej.   - Jakieś ostatnie słowo lub życzenie śmieciu - warknął przez zęby trzymając w dłoniach pętle.   Zanim przez zaschnięte gardło przeszedł mi choć zaczątek jakichkolwiek słów, niebiosa zesłały mi ratunek w najlepszej postaci.   - Poniechaj swe żądzę kacie - znajomy głos wyrwał wszystkich z sielanki ostatnich chwil - Pierwej daj się wypowiedzieć woli bożej i królowi naszemu Karolowi, który to dekret wydał na me skromne, zakonne ręce odnośnie losu tego franta.   Przed szafot, wystąpił zakonnik w habicie dominikańskim, za nim w stronę stołu trybunału podążyło kilku niskich, chuderlawych o postaci wręcz niewieściej franciszkanów, tych samych co dzielili się mamoną z tacy zebranej. Również ukryli swe oblicza pod kapturami. W całkowitej ciszy stanęli między trybunałem a szafotem, dzierżąc w dłoniach jedynie wyciosane w drewnie krzyże. Jeszcze raz zlustrowałem ich oblicza a później machinalnie zacząłem szukać w tłumie zebranych gapiów, miłych twarzyczek dziewcząt. Szybko je odnalazłem. Były tam wszystkie trzy. Wszystkie zapłakane i o rysach tak pietycznych, jakby żałobę im przyszło niedługo nosić po kochającym je czule ojcu a nie mocodawcy z burdelu. Umiały udawać na potrzeby chwili. W końcu uczyły się od mistrza.     Zakonnik zrzucił kaptur. Ojciec Orest od Ran Chrystusa zwrócił się w ostrych słowach do Nérée, który zesztywniał nieprzyjemnie na ciele i stężał w nerwie drgającym, spazmem uciążliwym na widok dominikanina. Teraz zaczął przeczuwać kłopoty.   - Ojcze Nérée. Nie chcę wchodzić w buty trybunału i nie mi pouczać wasze świątobliwe umysły i czyny - wziął zwinięty niemal identycznie jak niedawny wyrok, pergamin z rąk jednego z braci mniejszych i wycelował nim w przewodniczącego oficjum - Lecz myślę, że ten człowiek, choć morderca, szelma i łotr. Ma prawo głosu przed naszymi obliczami. A król w swym wyroku, nakazuje bezsprzecznie udzielić mu woli głosu i obrony. Lecz najpierw pozwolicie, że ja odczytam słowa króla. I pamiętajcie. Nie sądźcie nawet szelmów upadłych dopóki wasze serca nie są czyste. Inaczej będziecie w oczach Pana osądzeni a kto wie, może i zgubieni bardziej niż ten któremu stryczek już gotujecie.     Zerwał pieczęć królewską z dokumentu, rozwinął go, ujął w trzy palce kielich Nèrée z winem, osuszył go do dna bez ceregieli, czknął i swym delikatnym głosem, donośnie rozpoczął     - Ja Karol Czwarty z bożej łaski król Francji i Nawarry, hrabia La Marché. Powołując się na wstawiennictwo aniołów i świętych oraz Boga w trójcy świętej jedynego, który dał mi ziemskie prawo do rozstrzygania sporów i sądów między ludem moim. Ogłaszam biorąc na świadka ojca Oresta od Ran Chrystusa, w sprawie Orlona de Villargent, syna murwy I wszetecznicy a ojca nieznanego lecz syna przybranego biskupa Leforta. Po zapoznaniu się z jawnymi dowodami przeciw członkom trybunału karnego dostarczonym mi przez ojca Oresta od Ran Chrystusa. Ogłaszam z bożej łaski postanowienie…   Nérée zbladł i uchwycił się w miejscu serca. Chciał wstać i przerwać Orestowi lecz uchwycił go w pół jego sąsiad u stołu, generał kartuski Célestin d'Aubignac a siedzący od lewej od dominikanina urzędnik królewski i skarbnik biskupi Maurice de La Ronte z rezygnacją wbił wzrok w stopy pod blatem, w dłoniach ściskał bezużyteczny w tej chwili różaniec. Nérée posłał kolejne zabójcze spojrzenie ku ojcu Orestowi, lecz pozwolił wreszcie usadowić się na powrót na swoim prawie królewskim tronie. W ogóle u stołu zapadła chwila konsternacji a zarazem jakby ruchy wszystkich zdradzały chęć opuszczenia placu i ukrycia się na powrót w swych niedostępnych pospólstwu apartamentach. Każdy się wiercił, odwracał wzrok od szubienicy lub szukał wzrokiem w tłumie choć cienia wsparcia lub pobłażliwości. Sytuację wykorzystał Orlon, który mimo pętli na szyi, odzyskał cięty język dziecka ulicy.   - Rzycie swe ulane dostatkiem i tłuszczem jak świnie u koryta, posadziliście na węglach piekielnych czy krzesłach mości ojczulkowie - tłum zareagował wdzięcznym śmiechem I nawet usta Oresta na krótką chwile wygieły się ku górze - Nie wierćcie się jak murwy galopujące ku spełnieniu na jajcach, tylko słuchajcie głosu króla, który nie zapomina w swej sprawiedliwości o szelmach i frantach. Mówiłem, że sąd i ku Wam idzie z całą mocą swego majestatu.   - Dość Orlonie de Villargent! Do trybunału przemawiasz a nie do dziewcząt swych w bramie zapadłej. Wola króla nie zwalnia Cię z wyroku szelmo a jedynie nakazuje wyjaśnienie sprawy. Więc zawrzyj swój cięty język za zęby i słuchaj a najlepiej módl się ku swemu odkupieniu duszy.   Ojciec Orest zrugał skazanego i powrócił do karty pergaminu. Znów przybrał wręcz wisielczo radosny wyraz twarzy i rozpoczął po raz kolejny   - Na mocy dostarczonych dowodów, relacji świadków i pieczęci papieskiej kancelarii z Awinionu, dowiedziono, iż kardynał Magnion, nieboszczyk już, zginął nie przypadkiem w dzielnicy Gayet, lecz tam, gdzie przystało mu zginąć — między plugastwem, które hołubił bardziej niż świętych. Bywał on stałym i pożądanym widać gościem w domach rozpusty. Upijał swe ciało trunkami i miksturami, które warzyły i podsuwały mu wszetecznice. A duszę swą grzeszną upajał widokiem ich ciał nagich, wiodących na pokuszenie. Oddalały go one od ścieżki Pana Naszego i roli kardynała w świętym kościele rzymskim. Łożył on pieniądze niemałe na swe faworyty w tych pałacach upadku moralności. A brał je ze skarbca arcybiskupstwa za przyzwoleniem skarbnika królewskiego Maurice'a de La Ronte, z którym nie raz wspólnie cudzołożył nie tylko dzieląc się kupnymi dziewczętami lecz i grzech sodomii uprawiając, dzieląc jedno łoże.   Wśród gawiedzi przeszedł szmer. Pełen grozy i chłodu. Wielu widać jak niewierny Tomasz, przejrzało na oczy. Lecz byli i Ci którzy domagali się głowy ojca Oresta a nawet króla. Murwy z Gayet, rozsiane wśród tłumu, klaskały wesoło i przytakiwały każdemu słowu. “Liściki jego pokaż klecho. Miłosne wyznania i marne jak jego siła lędźwi podstarzałych, wierszyki sprośne o bałamuceniu naszych ciał w piernatach garsonier”. Stare kobiety zakryły usta z przerażenia a mężczyźni z niedowierzaniem patrzyli na półnagie ciała murew, które jak kapłanki westfalskie, bez strachu już i z niezachwianą butą odwracały żywot świętego od bram raju ku ogniom piekielnym i wiecznemu potępieniu.     Straż miejska nie do końca wiedziała jak zareagować i kogo rozkazów słuchać, więc po prostu stali, patrząc tępo w tłum i znosząc coraz głośniejsze obelgi wobec majestatu króla coraz większym zniechęceniem. Byli jak te chorągwie upięte na szpicach blanków, murów miejskich. Gotowi stanąć po stronie tych co wreszcie mocą i gwałtem przejmą władzę nad resztą.     Ojciec Orest podszedł do kolejnego zakapturzonego franciszkanina, stojącego ledwie o krok od szubienicy i schodów prowadzących na szafot. Ten wyjął z połów habitu jakiś tobołek zawinięty w aksamitny materiał, nosił on ślady woskowej pieczęci kardynała Magnion. Ojciec Orest ujął zawiniątko i zerwał jednym ruchem skrawek materiału. Wszyscy wlepili wzrok w prostokątny, czarny, skórzany, przypominający księgę obiekt. I zaiste była to księga. Ojciec Orest uniósł ja wysoko nad głowę by każdy mógł ją zobaczyć, poczym położył ją na blacie stołu zaraz obok dłoni ojca Nérée. Ten niechętnie lecz przygarnął księgę bliżej siebie, otworzył ją i odczytał na głos tytuł   - De sincera et fervida oratione at Dominum Nostrum qui hanc civitatem perditam servabit*   Ojciec Orest pokiwał z uznaniem głową a później nagle wybuchł ostrym głosem   - Znać próbował zbawić to miasto. Lecz Szatan widać ma swe sztuczki by nawet kardynała opleść mackami Lewiatana swego sługi plugawego. A czym one są te macki powiecie bracia i siostry w Chrystusie jako prawdzie ostali? Oto I one. - wskazał na moje dziewczęta palcem. Pluie zsunęła delikatnie rękaw sukni z prawego ramienia i bez dalszego ceremoniału, bezwstydnie obnażyła swą dziewczęca pierś, Alipsa lubieżnie wystawiła język I zaczęła krążyć nim po swych wspaniałych, pełnych ustach a Tibelle odwróciła się na pięcie i zadarła fałdy sukni do góry ukazując braciom zakonnym części swego ciała do których światło słoneczne raczej nie dochodzi a widzą je tylko szczęśliwcy, którzy wpierw płacą niemałe ku temu sumy - Tak. Oto jest grzech i jego macki w całej pełni. Napatrzcie się, ludzie pobożni na ich piersi, łona i usta skalane. Kobieta upadła jest grzechem i przyjaciółką Szatana. Lecz czy tylko one noszą w sobie grzech. Sprawdźmy to dobrzy ludzie. Ojcze Nérée obróćcie kolejne stronnice.   Dominikanin nie miał wyjścia i musiał ulec prośbie niżej w hierarchii stojącego brata. Przekręcił od niechcenia jeszcze kilka stron. Prawie każda skrywała małe kawałki pergaminu, zapisane maczkiem wręcz. Nérée wyjmował je na stół i pobieżnie rzucał okiem na treść zapisków. Jego mina mówiła wiele, głównie to że nie ma już dla nich żadnej nadziei.     Wtem pod same nogi straży podeszła kobieta już nie młoda o na wpół siwych włosach, zielonych, wyłupiastych oczach I aparycji jakby właśnie wyszła na świat z czeluści grobu. I nawet rozsiewała wokół siebie woń nagrobną. Orlon nie znał jej zbyt dobrze choć wiedział że również była ulicznicą, choć oczywiście nie tak elitarną jak jego dziewczęta. Wołano na nią wśród dusznych i brudnych zaułków przydomkiem, Biała Myszka. Nikt nie znał jej imienia.     Była Angielką z urodzenia i przypłynęła kilkanaście lat temu do Francji wraz z bogatym kupcem a jej mężem. Ten niestety oddał żywot pod nóż w trakcie jakiejś targowej sprzeczki z żydowskimi handlarzami. Ich spalono za morderstwo a ona nie mogąc odnaleźć się wśród męskiego świata. Szybko popadła w kłopoty i długi i wylądowała na ulicy. Żeby przeżyć tym razem musiała kupczyć swymi wdziękami. Lecz nigdy widać nie trafiła na ludzkiego opiekuna bo długi czas spała pod gołym niebem a ostatnie lata ukrywała się często na cmentarzu zaraz za kościołem św Jana Chrzciciela. Biała Myszka zaproszona miłym i serdecznym gestem ojca Oresta, przebiła się przez straż i stanęła między szubienicą a stołem trybunału.   - Czyżby ojczulkowie były to liściki do nas, niewiast upadłych. Jeden czy dwa adresowane nawet do mnie - wyciągnęła dłoń o brudnych, długich i pełnych żółtawych zgrubień paznokciach i wzięła pierwszy zwitek z brzegu - Cóż za dopust - zaśmiała się kokieteryjnie - akurat mój. Biała Myszko, poniedziałek wczesnym rankiem, dom księdza Brissota na świętym krzyżu, przywdziej na siebie to co ostatnio i bądź posłuszną owieczką w stadzie swego Pana. Będę szubrował po Twym ciele jak hieny cmentarne po grobowcach wśród których spędzasz swe samotne godziny. Podążaj za głosem pańskim. L.M - Lothaire de Magnion.   Biała Myszka zanim ktokolwiek ja powstrzymał ukazała swą obnażoną pierś oficjum trybunału.   - Nie trwożcie bracia przed piersią kobiety jak przed wężem biblijnym. Spójrzcie choć przez palce a zobaczycie i poznacie jaka pamiątka mi została po naszym drogim kardynale - I zaiste ponad prawą piersią miała wypalony herb kardynalski, zapewne rozżażonym do białości sygnetem co było bezsprzecznym dowodem bycia owieczką z pastwiska kardynała Magnion.   * Błaganie, ze szczerą i żarliwą modlitwą do Naszego Pana, który uratuje to zagubione miasto. 
    • Był raz sobie cud kogucik Wszystkie kury bałamucił. One piórka układają I tak z sobą rozprawiają:   - Wczoraj byłam na spacerze za stodołą…   - Ja nie wierzę, przecież jadłam z nim śniadanie, cóż to było za spotkanie…   - Mnie ustąpił wczoraj grzędę…   - Za mną wczoraj leciał pędem.   Inna z miną zatroskaną: - Jak to?, dla mnie  piał co rano!   - On tak do mnie, wam dowiodę bardzo grzecznie puszczał przodem   - Hej słuchajcie, moje panie Zróbmy jakieś  tu zebranie. Oskubiemy mu te piórka Już nie spojrzy żadna kurka.   Popamięta należycie jakie wieść należy życie. * Znowu morał nie umyka Biednaś, gdy masz kogucika Jemu znów odrosną piórka I tak spotkasz go przy kurkach.         ps. Wszelkie podobieństwo do kogokolwiek - wykluczone  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Alicja_Wysocka Alicjo, lubię herbaty ziołowe. :) @Robert Witold Gorzkowski Takie myśli przychodzą do głowy, gdy siedzi się w czterech ścianach, a na dworze ziąb. Również pozdrawiam @Annna2 być może podświadomie - tak! dziękuję :)
    • -Mistrzu, czy urodziwa będzie dobrą żoną? -Urodziwa, czy nie, nigdy nie wiadomo.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...