Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie rozumiem. Są różne możliwości, wiele rozwiązań, motywów, które można by całkiem nawet logicznie określić (bo on pyta, czy widzę jakąś logikę w swoim działaniu). Podczas rozprawy sądowej powiedziałabym, że nie miałam wyjścia, albo udowadniłabym sobie chwilową niepoczytalność, zamroczenie. Gdyby rozprawa się odbyła, powiedziałabym to na pewno. Ale nie popełniłam przestępstwa, wykroczenia też nie (bo on pyta, czy czuję, że zrobiłam coś złego). Oszalałam na jeden wieczór, to wszystko. Oszalałam. To się przecież zdarza ludziom. Więc dlaczego niby miałabym ponieść karę? Odpokutować? Za co? Dlaczego każą mi sądzić, że zgrzeszyłam, że nie jestem normalna, że mam jakiś problem. Ze sobą. Ze swoją psyche. Dlaczego każą mi rozmawiać z tym nudziarzem? Wywlekać różne śmieci z dzieciństwa (bo on pyta, czy rodzice są razem, czy się kochają, czy kochają mnie i tak dalej), opowiadać mu o swoich związkach (bo on pyta, czy miałam kogoś bliskiego, czy mam kogoś teraz, kim jest dla mnie Oskar), płakać i śmiać się na zawołanie (bo on pyta, czy potrafię płakać i śmiać się na zawołanie). Dlaczego?

Maciek jest wysokim brunetem, ma grzywkę, okrągłą, pyzatą twarz i nosi glany. Już na pierwszym spotkaniu kazał mi zwracać się do siebie po imieniu. Podobno to ułatwia kontakt. Nie czuję, żeby istniało między nami jakiekolwiek, choćby minimalne porozumienie. Odpowiadam z obowiązku, ze względu na reguły, które rządzą moimi u niego wizytami, ze względu na pieniądze Oskara, które mój wspaniały ulizany psycholog dostał za dwa miesiące sesji z góry. Drogi Maćku – zaczynam list, który mi kazał napisać w ramach terapii. Uznał, że na piśmie będzie mi łatwiej o szczerość. Gówno prawda. Nic nie zmieni faktu, że trafiłam do niego niezasłużenie i cierpię niewinnie. Żeby miał chociaż wygodną kozetkę, jak na filmach, ale nie – przyjmuje w gabinecie ginekologicznym. Między nami biurko w okleinie, pod tyłkiem twarde metalowe krzesło bez poręczy, a z tyłu za parawanem – autentyczne narzędzia tortur. Drogi Maćku, piszę jednak, jestem zupełnie normalna. Moja rodzina to wprost nieosiągalny dla innych ideał – pełna, zdrowa, wykształcona i kochająca. Mój mężczyzna, Oskar, którego miałeś przyjemność poznać, jest również wcieleniem wszelkich cnót. Troszczy się o mnie aż nadto, czego najlepszym dowodem jest Twoja obecność w moim życiu. Szczerze mówiąc (pisząc), nie potrafię dostrzec wokół siebie niczego, co mogłoby zachwiać moją równowagą psychiczną. Nie doświadczyłam nigdy żadnych przykrości, nie przeżyłam żadnej traumy. Jestem po prostu chodzącym okazem szczęścia. Tu zakończyłam. Co w zasadzie mogłabym dodać? Przecież wszystko było jasne. Jeden wieczór, jedno zawirowanie i od razu zostałam posądzona o szaleństwo. Jedna mała ryska na szkle. Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież ludziom często zdarzają się takie rzeczy. Czym ja różnię się od innych? Nie, no wiem, czym się różnię. Ale…

Poznałam Jamiego na imprezie u Donaty. Odwiedzał ojca i jego nową młodą żonę. Po raz pierwszy trafił do „ojczyzny”. Donata i jego śliczna macocha chodziły razem do podstawówki. Przez osiem lat siedziały w jednej ławce, więc zabawienie pasierba przyjaciółki nie stanowiło żadnego problemu. Zwłaszcza, że chłopak był przystojny i wyjątkowo szarmancki. Po polsku znał zaledwie kilka słów, ale akurat te, które robiły na kobietach największe wrażenie. Dziewczyny piszczały, wisząc u jego ramion i wybuchały śmiechem z częstotliwością kilkuset razy na sekundę. Wpadłam tylko po notatki. Oskar wyjechał w delegację i miałam zamiar wykorzystać pierwszy od pół roku samotny wieczór na intensywną naukę. Wypiłam dwa piwa, pogadałam z Doną i już, już zbierałam się do wyjścia, kiedy Jamie poprosił mnie do tańca. Odmówiłam, ale upierał się tak długo i uroczo, że w końcu mu uległam. To właściwie klasyka takich domowych zabaw. Można o tym przeczytać w każdym fotostory: dziewczyna jest szarą myszką, chłopak loverboyem, on wyławia ją z tłumu, tańczą całą noc, a podczas najromantyczniejszej z „przytulanek” całują się słodko i namiętnie, potem on odprowadza ją do domu, na pożegnanie mówi jej jeszcze, że nigdy nie znał nikogo takiego jak ona i że chociaż musi jutro z samego rana wyjechać i pewnie nie wróci już do kraju, z pewnością o niej nie zapomni, a może nawet napisze od czasu do czasu jakiś bardzo, bardzo czuły list. Bywa, że jeśli historia jest ciekawa, pod ostatnim zdjęciem pojawia się obietnica: ciąg dalszy nastąpi. I oczywiście następuje. Na pierwszym zdjęciu nasza bohaterka cieszy się, że Jamie znika na zawsze i nie będzie jej robił problemów, że nie chce się wiązać i na pewno nie wyśle jej nawet kartki. Porządkuje notatki i zabiera się za wkuwanie. Ale jej radość trwa krótko. Na zdjęciu dziesiątym do domu wraca Oskar i robi jej scenę. Ktoś „uprzejmy” doniósł mu o wczorajszym wieczorze. Jest wściekły. Krzyczy: - Znowu?! Znowu?! Czy ty nie umiesz nad sobą zapanować?! Nasza bohaterka nic z tego nie rozumie. Zrobiła to tylko raz, a ponadto nie poczuwa się do winy. Jej zdaniem nic wielkiego się nie stało. Ot, jeden przelotny pocałunek bez znaczenia. O co ta cała afera? Ale zanim się dowie, już wędruje posłusznie na pierwszą wizytę do „specjalisty”. A po ostatnim obrazkiem znów czytamy: cdn.

- Jak sądzisz: dlaczego Oskar od razu z tobą nie zerwał? Dlaczego przyprowadził cię tutaj? Przecież każdy inny facet na jego miejscu uznałby, że to była zdrada i niczego nie chciałby wyjaśniać, tak? – wzruszam ramionami.
- Skoro zdarzyło ci się to po raz pierwszy… Jesteś tego pewna? – potakuję.
- Wiesz, że Oskar twierdzi co innego? Wymienił co najmniej pięć podobnych przypadków. Mówi, że za każdym razem wydajesz się być w stu procentach przekonana, że nic się nie stało, a po jakimś czasie zaczynasz wszystkiemu zaprzeczać – wybucham śmiechem.
- Co to w ogóle za brednie? Chcecie mi wmówić schizofrenię jakąś, czy co?
- Nie. Uspokój się. Powtarzam ci tylko, co wiem od Oskara. Chciałbym poznać twoje zdanie na ten temat.
- Nie mam zdania. To jakaś kompletna bzdura. Pocałowałam innego chłopaka. Raz jeden. Nie ma się o co wściekać. Można się obrazić, no pewnie. Można się nawet wyprowadzić. Ale robienie ze mnie z tej okazji wariatki to już chyba lekka przesada, nie uważasz?
- Więc dlaczego przychodzisz?
- Szanuję Oskara. Nie chcę mu robić więcej przykrości. Żałuję tego, co się stało. Dlatego.
- Powiedziałaś, że go szanujesz. A kochasz?
- Czy muszę odpowiadać? To chyba zbyt intymne.
- Jesteśmy tu po to, żeby mówić o sprawach intymnych, o problemach. Chcemy je przecież rozwiązać.
- Ja nie mam problemów. To raczej Oskar je ma. Zamiast wyrazić swoją zazdrość, przyznać, że został skrzywdzony, że okazał się niedoskonały, niewystarczający dla mnie, woli uznać, że ześwirowłam.
- Tak o tym myślisz?
- Dokładnie tak.

Miałam sen: idę ulicą i mijam całe grupy ludzi. Oni są razem, a ja jakby osobno. Chyba mnie nawet nie widzą. Jakbym była duchem. I nagle czuję, że ktoś na mnie patrzy. Prosto na mnie. Wielkimi czarnymi oczami. Czarne długie rzęsy. Czarne gęste brwi. Nie wiem, kto to jest, ale w uszach wyraźnie brzmi mi coś jakby jego imię, albo pseudonim: Umir. Jest Węgrem. Próbuje dotrzeć na dworzec. Pyta mnie o drogę. Akurat mnie – osobę, której nikt dotąd nie dostrzegał, którą wszyscy ignorowali. Odprowadzam go aż na stację. Przez całą drogę praktycznie nie rozmawiamy, ale już po minucie trzymamy się za ręce, a na peronie, przed odjazdem pociągu całujemy się dziko, gryziemy w usta i wbijamy sobie nawzajem paznokcie w plecy. Umir macha mi jeszcze z okna przedziału. Uśmiecham się.

Maciek twierdzi, że to nie ja opowiedziałam mu o Umirze, ale Oskar. Oskar nie mógłby o tym wiedzieć. To był tylko sen i nie mówiłam o nim nikomu. Skądś jednak wie. Oboje wiedzą. – Jak to możliwe? – pytam. – Może to wydarzyło się naprawdę – sugeruje Maciek. – Może po prostu zapomniałaś.

- A kim jest lub był dla ciebie Gilbert? – chce wiedzieć przy kolejnym spotkaniu.
- Jak to? – dziwię się. – Nikim. Zmyśliłam go. Chciałam wypaść światowo przed koleżankami, więc opowiadałam im o swoim nadmorskim romansie z Francuzem.
- Co opowiadałaś?
- Nic nadzwyczajnego. Że chodziliśmy po plaży, a on szukał nazw dla kształtów, które dzieci zbudowały z piasku, dla śladów stóp, dla dziwactw wiatru. Że kupił mi broszkę z bursztynu.
- Podobno masz taką broszkę.
- Oskar? – potwierdza. – No, mam. Sama ją sobie kupiłam. W Międzyzdrojach.
- W Międzyzdrojach poznałaś Gilberta. Postawił ci drinka z parasolką. Śmialiście się, że to takie oklepane, potem poszliście na spacer. Czy tak?
- Taaaaak. Ale…
- Jakie „ale”?
- W y m y ś l i ł a m g o. Wymyśliłam, prawda?

Ruben Koben istniał naprawę. Nie wiem za dobrze, skąd pochodził. Z Turcji może. Albo okolic. Chyba nie zapytałam. Studiowaliśmy razem przez jeden semestr. Dużo rozmawialiśmy, kilka razy poszliśmy do kina, raz do teatru. Nie byliśmy parą. Nie oficjalnie na pewno. Całowaliśmy się rzadko, właściwie tylko wtedy, gdy pożyczał samochód od kumpla z akademika. I tylko w samochodzie. Miał długi, szorstki język i bardzo cienkie wargi. Za to jego zęby, nawet przednie, przypominały kształtem kły – były szpiczaste i wąskie, niemal kłuły. To było naprawdę interesujące doświadczenie. Nie byłam wtedy z Oskarem. Jeszcze nie. I już nie. Mieliśmy „przerwę”. W pewnym wieku większość par robi sobie „przerwę”, żeby coś przeżyć, żeby odetchnąć, żeby móc się troszeczkę pozdradzać bez wyrzutów sumienia. Ja w każdym razie nie miałam wyrzutów. Oskar też nie, tyle że on z nikim się nie spotykał. Może dlatego wypomina mi teraz Kobena. Może dlatego Maciek ma go w notatkach.

- Pociągają cię obcokrajowcy?
- Co? Nie. Dlaczego? To bez znaczenia. Pociągają mnie mężczyźni w ogóle. To chyba normalne, prawda? Jestem zwyczajną heteroseksualną dziewczyną.
- Rozumiem. A ja?
- Co ty?
- Pociągam cię?
- No wiesz!
- Odpowiedz. Dla dobra terapii. Chcę się o czymś przekonać.
- Nie dam się w to wciągnąć. Jeśli powiem, że nie, uznasz, że to przez twoją ewidentną polskość. Jeśli powiem, że tak, zbłaźnię się, a ty znów zatriumfujesz. Nie, nie nabierzesz mnie. Zresztą i tak pewnie odnalazłbyś na swoim drzewie genealogicznym jakichś zagranicznych przodków. Żydów może. Albo Hiszpanów. Wiesz, że ojciec Oskara jest Włochem, prawda? Powiedział ci? Głupie pytanie. Wszystko ci przecież mówi.

- Porozmawiajmy może o Hiszpanach?
- To znaczy? W moim erotycznym życiorysie, tak?
- Tak.
- To proste. Nie było takich.
- A mężczyzna z przystanku?
- Jaki mężczyzna z przystanku?
- Podobno całowałaś się z jakimś facetem na przystanku autobusowym. Czy on nie był Hiszpanem?
- Rany! O co tu chodzi?! To był taki impuls tylko, chwila. Nawet się nie znaliśmy. Powiedział kilka słów, których nie zrozumiałam, pewnie coś o pogodzie. Brzmiało to tak telenowelowo. Roześmiałam się, a on dotknął palcem moich warg. Poniosło mnie. To wszystko. Każde z nas pojechało w swoją stronę. W czym problem?
- Byłaś wtedy z Oskarem?
- No, tak. Ale to nie była zdrada. To nic nie było. Taki wybryk. Nieistotny szczegół.
- Nie jedyny…
- O co ci chodzi, co?! Przestań się mnie czepiać. Czy tobie nigdy nie zdarzyła się chwila słabości? Czy nie ponosi cię czasem fantazja? Czy nie działasz spontanicznie? Nie dajesz się ponieść?
- Nie atakuj mnie. Nie jestem twoim wrogiem. Próbuję ci tylko pomóc.
- W czym? Ja nie mam problemów, rozumiesz? Żadnych. To wy mi je notorycznie wmawiacie, a sami macie nie po kolei pod sufitem.

Droga Magdo,
trafiłaś do mnie, bo ktoś bardzo cię kocha. Ten ktoś, kogo wielokrotnie zawiodłaś, nie skreślił cię jednak, nie położył na tobie lachy, jak sama często mówisz, ale zrobił, co mógł, żebyście mogli być razem, żeby cię wyleczyć. Masz problem, wbrew temu, co sobie wmawiasz, i to niemały. Być może to nie jest nimfomania, jeszcze nie, ale musisz z tym walczyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że to ekscytujące – obcokrajowcy, nowi, świeży, jednorazowi. Wiem, że to przygoda, zabawa, że nie traktujesz tego poważnie. Ale nie jesteś sama i nie możesz myśleć tylko o sobie. Zastanów się. Jeśli chcesz uratować swój związek z Oskarem, wróć i popracuj nad sobą. Jeśli nie - droga wolna. Możesz żyć, jak chcesz, dokonać wyboru. Po prostu nie decyduj się na nic pochopnie. Przemyśl to, proszę.
Maciek

On i te jego listy. Dobrze, zastanowię się. Może wrócę na terapię. Może chcę utrzymać związek. Tylko: czy aby z Oskarem?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mnie proszę nie liczyć. Policzcie sobie nawet psa, kota czy świnkę morską. Ale beze mnie… Że co? Że co się ma wydarzyć? Nie. Nie wydarzy się nic ciekawego tak jak i nie wydarzy się nic na płaskiej i ciągłej linii kardiomonitora podłączonego do sztywnego już nieboszczyka.   I po co ten udawany szloch? Przecież to tylko kawał zimnego mięsa. Za życia kpiarsko-knajpiane docinki, głupoty, a teraz, co? Było minęło. Jedynie, co należy zrobić, to wyłączyć ten nieustanny piskliwy w uszach szum. Ten szum wtłaczanego przez respirator powietrza. Po co płacić wysoki rachunek za prąd? Wyłączyć i już. A jak wyłączyć? Po prostu… Jednym strzałem w skroń.   Dymiący jeszcze rewolwer potoczy się w kąt, gdzieś pod szafę czy regał z książkami. I tyle. Więcej nic… Zabójstwo? Jakie tam zabójstwo. Raczej samobójstwo. Nieistotne z punktu widzenia rozradowanych gówniano-parcianą zabawą mas. Szukać nikt nie będzie. W TV pokazują najnowszy seans telewizji intymnej, najnowszy pokaz mody. Na wybiegu maszerują wieszaki, szczudła i stojaki na kroplówki… Nienaganną aż do wyrzygania rodzinkę upakowaną w najnowszym modelu Infiniti, aby tylko się pokazać: patrzcie na nas! Czy w innym zmotoryzowanym kuble na śmieci. Jadą, diabli wiedzą, gdzie. Może mąż do kochanki a żona do kochanka... I te ich uśmieszki fałszywe, że niby nic. I wszystko jak należy. Jak w podręczniku dla zdewociałych kucht. I leżących na plaży kochanków. Jak Lancaster i Kerr z filmu „Stąd do wieczności”? A gdzie tam. Zwykły ordynarny seks muskularnego kretyna i plastikowej kretynki. I nie ważne, że to plaża Eniwetok. Z zastygłymi śladami nuklearnych testów sprzed lat. Z zasklepionymi otworami w ziemi… Kto o tym teraz pamięta… Jedynie czarno białe stronice starych gazet. Informujące o najnowszych zdobyczach nauki. O nowej bombie kobaltowej hamującej nieskończony rozrost… Kto to pamięta… Spogląda na mnie z wielkiego plakatu uśmiechnięty Ray Charles w czarnych okularach i zębach białych jak śnieg...   A więc mnie już nie liczcie. Idźcie beze mnie. Dokąd.? A dokąd chcecie. Na kolejne pokazy niezrównanych lingwistów i speców od socjologicznych wynurzeń. Na bazgranie kredą po tablicy matematyczno-fizycznych esów-floresów, egipskich hieroglifów dowodzących nowej teorii Wielkiego Wybuchu, którego, jak się okazuje, wcale nie było. A skąd ta śmiała teza? Ano stąd. Kilka dni temu jakiś baran ględził na cały autobus, że był w filharmonii na koncercie z utworami Johanna Straussa. (syna). Ględził do telefonu. A z telefonu odpowiadał mu na głośnomówiącym niejaki Mariusz. I wiedzieliśmy, że dzwonił ktoś do niego z Austrii. I że mówi trochę po niemiecku. I że… - jest bardzo mądry…   Ja wysiadam. Nie. Ja nawet nie wsiadłem do tego statku do gwiazd. Wsiadajcie. Prędzej! Bo już odpala silniki! Ja zostaję na tym padole. Tu mi dobrze. Adieu! Poprzytulam się do tego marynarza z etykiety Tom of Finland. Spogląda na mnie zalotnie, a ja na niego. Pocałuj, kochany. No, pocałuj… Chcesz? No, proszę, weź… - na pamiątkę. Poczuj ten niebiański smak… Inni zdążyli się już przepoczwarzyć w cudowne motyle albo zrzucić z siebie kolejną pajęczą wylinkę. I dalej być… W przytuleniu, w świecidełkach, w gorących uściskach aksamitnego tańca bardzo wielu drżących odnóży… Mnie proszę nie liczyć. Rzekłem.   Przechadzam się po korytarzach pustego domu. Jak ten zdziwaczały książę. Ten dziwoląg w jedwabnych pantalonach, który po wielu latach oczekiwania zszedł niebacznie z zakurzonej półki w lombardzie. Przechadzam się po pokojach pełnych płonących świec. To jest cudowne. To jest niemalże boskie. Aż kapią łzy z oczu okrytych kurzem, pyłem skrą…   Jesteś? Nie. I tam nie. Bo nie. Dobra. Dosyć już tych wygłupów. Nie, to nie. Widzisz? Właśnie dotarłem do mety swojego własnego nieistnienia, w którym moje słowa tak zabawnie brzęczą i stukoczą w otchłani nocy, w tym ogromnie pustym domu. Jak klocki układane przez niedorozwinięte dziecko. Co ono układa? Jakąś wieżę, most, mur… W płomieniach świec migoczące na ścianach cienie. Rozedrgane palce… Za oknem jedynie deszcz…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-03)    
    • @m1234wiedzialem, że nie zrozumiesz, szkoda mojego czasu. Dziękuję za niezrozumienie i pozdrawiam fana.   PS Żarcik etymologiczny od AI       Etymologia słowa "fun" nie jest w pełni jasna, ale prawdopodobnie wywodzi się ze średnioangielskiego, gdzie mogło oznaczać "oszukiwanie" lub "żart" (od XVI wieku). Z czasem znaczenie ewoluowało w kierunku "przyjemności" i "rozrywki", które są obecnie głównymi znaczeniami tego słowa.  Początkowe znaczenie: W XVI wieku angielskie słowo "fun" oznaczało "oszukiwanie" lub "żart". Ewolucja znaczenia: W XVIII wieku jego znaczenie ewoluowało w kierunku "przyjemności" i "rozrywki". Inne teorie: Istnieją spekulacje, że słowo "fun" mogło pochodzić od średnioangielskich słów "fonne" (głupiec) i "fonnen" (jeden oszukuje drugiego). 
    • Po drugiej stronie Cienie upadają    Tak jak my  I nasze łzy    Bo w oceanie nieskończoności  Wciąż topimy się    A potem wracamy  Bez śladu obrażeń    I patrzymy w niebo  Wszyscy pochodzimy z gwiazd 
    • na listopad nie liczę a chciałbym się przeliczyć tym razem
    • Dziś dzień Wszystkich Świętych: Na płótnach ponurych I tych uśmiechniętych, Ale wspomnij zmarłych, Nie tych, co tu karły, – Co drzwi nieb otwarli! Choć w spisach nie ma, Bo jakieś problema... – Na dziś modlitw temat!?   Ilustrował „Grok” (pod moje dyktando) „Nierozpoznany święty”.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...