Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

O świcie, gdy zaspany poranek budził słońce schowane pod puchową kołdrą z chmur, trzy Moiry tkały z mgły snop światła.
Jedna uprzędła początek, druga delikatnie rozciągnęła biały obłok od nieba do granic ziemskiej wytrzymałości, a trzecia wprawną ręką przycięła. Na koniec lekkim pociągnięciem pędzla akwarelą namalowała smugi bladego różu.
Snop światła spłynął na chatę, wyglądającą z kosmosu jak ziarnko piasku. Wraz z nim, z pełną powagą choć w niemodnych już sukniach, zsunęły się trzy siostry.
Zapukały do drzwi.
Już na progu domownicy - tej na którą niecierpliwie czekali - z ulgą oznajmiają:
- W końcu przyszłaś! – I śmierć starca przyjęto z wielką ulgą.
Lecz nikt nie chce następnych darów jakie ze sobą przyniosły jeszcze dwie siostry.
Na twarzach domowników maluje się zakłopotanie.
Kobieta, z niechęcią przyjmuje z rąk Moiry dopiero co utkany początek kruchego istnienia.
Mężczyzna siedząc ze spuszczoną głową, rozmyśla : - Po co mi takie długie życie!

- Załamał się odwieczny porządek. Śmierć przyjęto bez należnego jej szacunku. Radość z poczęcia stłumiła niepewność. Nie widzą sensu własnego istnienia...
Wracając na nieboskłon zastanawiają się:
- Co Ananke na to powie?
Pogrążone w myślach zapomniały, że Ananke z konieczności, lecz pewną ręką rozdaje karty, ale też nie przyjmuje odwołania od wyznaczonego losu.

Opublikowano

Podoba mi isę strasznie początek- o tkaniu z mgły snopu światła. Ogólnie zgrabne, krótkie i dobrze się czyta, tylko nie wiem do końca czy zrozumiałam..:( Ananke i Moiry to tylko imiona czy mają jakieś znaczenie? jestem może niedouczona...:(

Opublikowano

ot anka
Moiry to postacie z mitologii jedna tka życie , druga nadaje mu długość a trzecia kończy .
Ananke-zwana Konieczność to ich matka nawet bogowie na Olimpie nie mogli się jej sprzeciawiać to los jaki nam przypada w udziale...cieszę że Tobie spodobało się!
pozdrawiam i dziekuję

Opublikowano

Zbyszek cieplutkie dzięki....
j.renata !!
czytasz, widzisz, czujesz i nie tylko zmysłami ! intelektem ! tak utkałam tą minaturkę ze słów niczym jubiler ze złota.... ty to odczytałaś jak to ja odczuwałam....
pozdrawiam

Opublikowano

O świcie, gdy zaspany poranek budził słońce schowane pod puchową kołdrą z chmur - wybacz, Lucy, ale straszna tandeta. Nie gniewaj się za takie ujęcie sprawy - pisałem Ci już, że w moim odczuciu czasem starasz się za bardzo upoetyzować swoją twórczość prozatorską. Nie o gderanie zatem chodzi, ale o to, że obraz jest oklepany i przesłodzony.

trzy Moiry - obecna pisownia jest: Mojry. Twój sposób jest archaizujący i można to podciągnąć pod budowanie klimatu opowiadania, co moim zdaniem będzie jednak mimo wszystko podciągnięciem.

od nieba do granic ziemskiej wytrzymałości - a to jest bardzo ładny zabieg lingwistyczny, naprawdę udany :)

z pełną powagą choć w niemodnych już sukniach - brak przecinka przed choć.

zsunęły się trzy siostry - niezręczni brzmi to "zsunęły się"; z górki zaśnieżonej się zsunęły? warto to poprawić, bo o ile w poprzednich zdaniach jest kilka satyrycznych chwytów, o tyle ten wypada niedobrze.

Zapukały do drzwi.
Już na progu domownicy - tej na którą niecierpliwie czekali - z ulgą oznajmiają:
- W końcu przyszłaś! – I śmierć starca przyjęto z wielką ulgą. Lecz nikt nie chce następnych darów jakie ze sobą przyniosły jeszcze dwie siostry.
Na twarzach domowników maluje się zakłopotanie. - Lucy, cały środek miniatury jest obrzydliwie zamotany. Za dużo chcesz powiedzieć i za dużo wycinasz słów. To nie Twój sposób prowadzenia narracji i jeśli próbujesz czegoś nowego to na przykładzie powyższym czuć, że nie do końca sobie radzisz. Środek opowiadania jest do rozwinięcia, przy czym jest to kwestia pewnie ze 20 słów.

Bardzo doceniam to, że szukasz adresów, nawiązań, korespondencji - to bardzo ubogaca i tak należy trzymać, trzymając się przy tym w bezpiecznej odległości od tzw. "twórczości muzealnej". Nie podejmę zachwytów przedmówców, niemniej bardzo cieszy to, że pracujesz i starasz się szlifować ile się tylko da. Zatem - jeszcze raz proszę o cierpliwość do mojej gderliwości :)

Serdeczności garść,
K.

Opublikowano

Basiu dzięki!
czyli zadziałało.
Freney
jesteś bezlitosny / hihihi/ podziwiam twoją skrupulatność... i cierpliwość dla mnie przede wszystkim!

pozdrawiam Was słonecznie a słonce dzić zacheca do rozpłynięcia się...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...