Zabrałem się za to wszystko za późno.
Kałuże wchodzą mi w buty.
Poranki jeszcze na plusie – ale to chwila,
wczoraj widziałem żurawie – w kupie, a dziś
sam jak ptak – pozbierałem butelki. Wrzuciłem do kosza.
Jest porządek.
Und es muss sein – der einzige Weg.
Głupia dyskusja w Manekinie o szarfes S – wydłużeniu głoski,
nowa ortografia,
gramatyka,
nowomowa – jestem urzeczony nowym światem. Wiadomości
o celebrytach, promocje na lodówki, majtki,
pieluchy (jeszcze mogę olać) – pozorna wolność
słowa, którą cenię,
choć pętla - jak cenzura - dynda u sufitu, niuanse wojny –
korupcyjna afera. Dziwię się. A przecież przed rokiem
wariat z rakiem donosił ściszonym głosem
o szwindlach (wycieli mu krtań za karę), dziewczyna z magla
trzeci rok tyra
po studiach – boi się wracać i płacić kontrybucje. Dwóch –
bracia - też nie wraca.
Mówią jak nasi, znają się na robocie, chwalą się - my po szkołach.
Poza tym obcym – Poliaki. Ale to między sobą.
Opowiadam historię Saszy, śmieją się. Sasza pewnie też.
I pije. Od dziecka. Trząsł się z rozpadu przy podpisie, kreśląc w szpitalu
sprzeciw: „Nie zgadzam się”.
Tym - wiedzie się,
założyli rodziny.
Brakuje znajomych. Matka jak brzoza na podwórzu wrosła w ziemię
i ojciec stary – nie przyjedzie.
Komuś zależy na wojennym strachu. Nie wiem –
zostać,
czy wyjeżdżać.
Jestem urzeczony Nowym Światem – wystarczy one way ticket
albo zamiana bałtyckiego śledzia stającego ością
na ceviche z corvina. Es gibt immer einen anderen Weg.
Immer.
Każą nam iść – więc idziemy, kałuże wchodzą nam w buty.