Poeta, w niemym geście, pochyla się nad stołem.
Długopis, wąż z kryształowymi oczami,
ślizga się po stole - zimny i obcy,
sycząc alfabetem, który zapomniał istnieć.
Jego tusz pachnie gwiezdnym pyłem
i wspomnieniem spadających słońc.
Kartka patrzy na niego
niczym zimne, puste niebo po burzy -
gotowa przyjąć wszystko,
lecz nic nie wydać,
choć skrywa w sobie miniaturowe galaktyki
spragnione tylko hałasu.
Ich orbitujące atomy
tańczą w rytmie śmiechu kwantowego kota.
Chce pisać - ale słowa uciekają,
robią mu w głowie kabaret.
Pomysły wirują
jak kalejdoskop roztrzaskanych szyb.
On łapie je dłonią pełną powietrza i chaosu,
jakby łowił spadające gwiazdy
w beczce mleka.
A w kącie jego myśli
samotny smok z migoczącymi skrzydłami,
podśpiewuje starożytne formuły nonsensu.
Lustro pokazuje go jako
klauna w płomiennych skarpetkach,
pół geniusza, pół katastrofę.
Jego cień tańczy własnym życiem przez dziurę w suficie,
a wnętrze - puste jak opuszczony statek
w porcie z mgły,
pełne echa nieopowiedzianych legend
i szemrzących w nim mgławic szeptów.
Śmiech i rozpacz
tańczą w nim tango groteski,
wirując w rytmie, którego świat nie potrafi zobaczyć
za kotarą absurdalnej codzienności.
Długopis drży
jak skrzydło motyla w trzęsieniu ziemi.
Czas pęka jak bańka mydlana.
A on siedzi -
groteskowy i majestatyczny w swojej niemocy -
jak kamień, który próbuje krzyczeć na ocean,
a ocean odpowiada mu ciszą
z dna świata.
W jego cieniu rośnie las
zrobiony z melodii,
który szepcze w rytmie galaktyk.
Kartka jest morzem ciszy,
falującym od pustych słów.
Każda linia niewypowiedziana -
wybuch gwiazdy,
eksplozja koloru i śmiechu w czerni,
czasem rozpryskująca się w tęczę
utkaną z chaosu komet.
Poeta, zamknięty w swoim własnym teatrze,
czuje, że jego niemoc
to najbardziej dziki,
najbardziej szalony
i najpiękniejszy wiersz,
jaki mógłby napisać.
Bo Stwórca też czasem gubi długopis,
a wtedy pisze sobą,
udając, że wie, co pisze.