Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

(próba prozy poetyckiej)

 

Ten czas już nastał. Albowiem jest. Jest… I wkrótce uderzy. W nas. A więc ta korelacja zdarzeń nastąpiła już wcześniej, tylko nikt nie wiedział. Nikt…

 

Nawet my.

 

Drżały płomienie świec w tej ciszy wielkiego oczekiwania. I drżały moje

usta. I gdybyś je dotknęła, gdybyś pocałowała, to poczułabyś zimno i drżenie. I zawarty w nim lęk

o przetrwanie

-- naszej miłości)

 

Wiesz, to mnie obserwuje spoza przeszłości na klucz zamkniętej.

I owiewa puste pokoje tchnieniem

białej ciszy szumiącej piskliwie i smętnie.

 

(zawsze wtedy, kiedy gorączka rozsadza umysł...)

 

I owiewa stropy, ściany, podłogi. I wiruje wokół sęków na deskach, na klepkach, na pozłacanych

ramach obrazów, na brzegach kryształowego wazonu, który zdaje się być epicentrum wydarzeń…

 

Płomienie dopalających się knotów tańczą jak oszalałe, jak w halucynogennych zwidach.

W delirium… Nie widzę za wiele i widzę wiele…

 

Wyostrzone obrazy. Wyostrzone zmysły...

 

(I dzień jakiś. Dzień późnej zimy, bądź wczesnego przedwiośnia. Ten dzień słoneczny i mżący

kroplami skapujących z sopli. I mżący jakoś tak perliście. Wszędzie. I wszędzie…

Wiesz… Matka mi wtedy umarła. W ten dzień marcowy. Wilgotny i tkliwy. Choć, nie.

To było w przeddzień jej śmierci, kiedy szedłem ulicą z książką pod pachą.)

 

Wracając z antykwariatu, niosłem Sołżenicyna. Jego „Przełomy”

 

I uczestniczę w tym pędzie nadal. Jak wtedy, kiedy byłem. I kiedy jestem… Bądź kiedy jestem

w tej zgorzkniałej iluzji dawnych wyobrażeń.

 

I jestem tutaj.

I jestem…

 

Przy stole

odsunięte krzesło...

 

(Bo widzisz… -- ja ciebie kocham...)

 

Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba.

I szklanka, pusta butelka… W wazonie suche patyki jakichś kwiatów.

 

Co to za kwiaty? Nie wiem. Nie znam się. Kwiaty, jak kwiaty.

Ty, wiedziałabyś, bo wiem, że wiesz.

Ale czy zaakceptowałabyś je?

Może rzuciłabyś nimi o ziemię i odwróciłabyś się ze wstrętem?

 

I odeszła?

 

Nie wiem…

 

Ale miały być dla ciebie. Wtedy, kiedy niosłem je dla ciebie, jedyna.

 

Pamiętasz?

Deszcz zastał mnie samotnego o zmroku. Pisałem. Pisałem wtedy wiele do ciebie,. Telefon grzał mi się w dłoni.

I w tej dłoni drżącej. W tej scenerii osamotnienia. W tej dziwnej twojej nieobecności.

i w tej…

 

Chmury szły wysoko. Niosły sklepienia smutku. Szare bardzo. Coraz bardziej mroczne.

 

Wiem. To było dawno. W innym czasie.

W innej przestrzeni.

Na innej planecie… Na innej…

 

Nie spotkaliśmy się wówczas

z powodu dziwnego splotu zdarzeń.

 

I wiersz niosłem spisany na kartce odręcznie…

 

Dla ciebie...

 

To mnie zabiera. To wspomnienie. Tak powoli. Po kawałku…

 

Więc podchodzę nagi do ściany.

I całuję ją. Liżę lubieżnie.

 

Zlizuję gorzki kurz i pajęczyny.

I te grudki. Te drobinki maleńkiego kwarcu.

I patrzę w górę, kiedy przywieram w kącie pokoju.

 

Kiedy przywieram,,,

 

I patrzę w ten punkt zbiegających się ścian i sufitu. Wyciągam rękę, by go dosięgnąć.

 

Wyciągam…

 

Wyciągam…

Wysoko.

To jest zbyt wysoko…

 

Za mną tańczące cienie.

 

Kolebią się między płomieniami świec

puszyste ćmy.

I tańczą wokół. Wirują…

 

Wiem, że już jest. Jest blisko. Za firanką,

za otwartym oknem noc. I ta noc zimna.

Ta noc nieskończona. Ona trwa i trwa we mnie.

 

(Włodzimierz Zastawniaqk, 2025-10-12)

 

 

Arsis

Arsis

(próba prozy poetyckiej)

 

Ten czas już nastał. Albowiem jest. Jest… I wkrótce uderzy. W nas. A więc ta korelacja zdarzeń nastąpiła już wcześniej, tylko nikt nie wiedział. Nikt…

 

Nawet my.

 

Drżały płomienie świec w tej ciszy wielkiego oczekiwania. I drżały moje

usta. I gdybyś je dotknęła, gdybyś pocałowała, to poczułabyś zimno i drżenie. I zawarty w nim lęk

o przetrwanie

-- naszej miłości)

 

Wiesz, to mnie obserwuje spoza przeszłości na klucz zamkniętej.

I owiewa puste pokoje tchnieniem

białej ciszy szumiącej piskliwie i smętnie.

 

(zawsze wtedy, kiedy gorączka rozsada umysł...)

 

I owiewa stropy, ściany, podłogi. I wiruje wokół sęków na deskach, na klepkach, na pozłacanych

ramach obrazów, na brzegach kryształowego wazonu, który zdaje się być epicentrum wydarzeń…

 

Płomienie dopalających się knotów tańczą jak oszalałe, jak w halucynogennych zwidach.

W delirium… Nie widzę za wiele i widzę wiele…

 

Wyostrzone obrazy. Wyostrzone zmysły...

 

(I dzień jakiś. Dzień późnej zimy, bądź wczesnego przedwiośnia. Ten dzień słoneczny i mżący

kroplami skapujących z sopli. I mżący jakoś tak perliście. Wszędzie. I wszędzie…

Wiesz… Matka mi wtedy umarła. W ten dzień marcowy. Wilgotny i tkliwy. Choć, nie.

To było w przeddzień jej śmierci, kiedy szedłem ulicą z książką pod pachą.)

 

Wracając z antykwariatu, niosłem Sołżenicyna. Jego „Przełomy”

 

I uczestniczę w tym pędzie nadal. Jak wtedy, kiedy byłem. I kiedy jestem… Bądź kiedy jestem

w tej zgorzkniałej iluzji dawnych wyobrażeń.

 

I jestem tutaj.

I jestem…

 

Przy stole

odsunięte krzesło...

 

(Bo widzisz… -- ja ciebie kocham...)

 

Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba.

I szklanka, pusta butelka… W wazonie suche patyki jakichś kwiatów.

 

Co to za kwiaty? Nie wiem. Nie znam się. Kwiaty, jak kwiaty.

Ty, wiedziałabyś, bo wiem, że wiesz.

Ale czy zaakceptowałabyś je?

Może rzuciłabyś nimi o ziemię i odwróciłabyś się ze wstrętem?

 

I odeszła?

 

Nie wiem…

 

Ale miały być dla ciebie. Wtedy, kiedy niosłem je dla ciebie, jedyna.

 

Pamiętasz?

Deszcz zastał mnie samotnego o zmroku. Pisałem. Pisałem wtedy wiele do ciebie,. Telefon grzał mi się w dłoni.

I w tej dłoni drżącej. W tej scenerii osamotnienia. W tej dziwnej twojej nieobecności.

i w tej…

 

Chmury szły wysoko. Niosły sklepienia smutku. Szare bardzo. Coraz bardziej mroczne.

 

Wiem. To było dawno. W innym czasie.

W innej przestrzeni.

Na innej planecie… Na innej…

 

Nie spotkaliśmy się wówczas

z powodu dziwnego splotu zdarzeń.

 

I wiersz niosłem spisany na kartce odręcznie…

 

Dla ciebie...

 

To mnie zabiera. To wspomnienie. Tak powoli. Po kawałku…

 

Więc podchodzę nagi do ściany.

I całuję ją. Liżę lubieżnie.

 

Zlizuję gorzki kurz i pajęczyny.

I te grudki. Te drobinki maleńkiego kwarcu.

I patrzę w górę, kiedy przywieram w kącie pokoju.

 

Kiedy przywieram,,,

 

I patrzę w ten punkt zbiegających się ścian i sufitu. Wyciągam rękę, by go dosięgnąć.

 

Wyciągam…

 

Wyciągam…

Wysoko.

To jest zbyt wysoko…

 

Za mną tańczące cienie.

 

Kolebią się między płomieniami świec

puszyste ćmy.

I tańczą wokół. Wirują…

 

Wiem, że już jest. Jest blisko. Za firanką,

za otwartym oknem noc. I ta noc zimna.

Ta noc nieskończona. Ona trwa i trwa we mnie.

 

(Włodzimierz Zastawniaqk, 2025-10-12)

 

 

Arsis

Arsis

(próba prozy poetyckiej)

 

Ten czas już nastał. Albowiem jest. Jest… I wkrótce uderzy. W nas. A więc ta korelacja zdarzeń nastąpiła już wcześniej, tylko nikt nie wiedział. Nikt…

 

Nawet my.

 

Drżały płomienie świec w tej ciszy wielkiego oczekiwania. I drżały moje

usta. I gdybyś je dotknęła, gdybyś pocałowała, to poczułabyś zimno i drżenie. I zawarty w nim lęk

o przetrwanie

-- naszej miłości)

 

Wiesz, to mnie obserwuje spoza przeszłości na klucz zamkniętej.

I owiewa puste pokoje tchnieniem

białej ciszy szumiącej piskliwie i smętnie.

 

(zawsze wtedy, kiedy gorączka rozsada umysł...)

 

I owiewa stropy, ściany, podłogi. I wiruje wokół sęków na deskach, na klepkach, na pozłacanych

ramach obrazów, na brzegach kryształowego wazonu, który zdaje się być epicentrum wydarzeń…

 

Płomienie dopalających się knotów tańczą jak oszalałe, jak w halucynogennych zwidach.

W delirium… Nie widzę za wiele i widzę wiele…

 

Wyostrzone obrazy. Wyostrzone zmysły...

 

(I dzień jakiś. Dzień późnej zimy, bądź wczesnego przedwiośnia. Ten dzień słoneczny i mżący

kroplami skapujących z sopli. I mżący jakoś tak perliście. Wszędzie. I wszędzie…

Wiesz… Matka mi wtedy umarła. W ten dzień marcowy. Wilgotny i tkliwy. Choć, nie.

To było w przeddzień jej śmierci, kiedy szedłem ulicą z książką pod pachą.)

 

Wracając z antykwariatu, niosłem Sołżenicyna. Jego „Przełomy”

 

I uczestniczę w tym pędzie nadal. Jak wtedy, kiedy byłem. I kiedy jestem… Bądź kiedy jestem

w tej zgorzkniałej iluzji dawnych wyobrażeń.

 

I jestem tutaj.

I jestem…

 

Przy stole

odsunięte krzesło...

 

(Bo widzisz… -- ja ciebie kocham...)

 

Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba.

I szklanka, pusta butelka… W wazonie suche patyki jakichś kwiatów.

 

Co to za kwiaty? Nie wiem. Nie znam się. Kwiaty, jak kwiaty.

Ty, wiedziałabyś, bo wiem, że wiesz.

Ale czy zaakceptowałabyś je?

Może rzuciłabyś nimi o ziemię i odwróciłabyś się ze wstrętem?

 

I odeszła?

 

Nie wiem…

 

Ale miały być dla ciebie. Wtedy, kiedy niosłem je dla ciebie, jedyna.

 

Pamiętasz?

Deszcz zastał mnie samotnego o zmroku. Pisałem. Pisałem wtedy wiele do ciebie,. Telefon grzał mi się w dłoni. I w tej dłoni drżącej. W tej scenerii osamotnienia. W tej dziwnej twojej nieobecności.

i w tej…

 

Chmury szły wysoko. Niosły sklepienia smutku. Szare bardzo. Coraz bardziej mroczne.

 

Wiem. To było dawno. W innym czasie.

W innej przestrzeni.

Na innej planecie… Na innej…

 

Nie spotkaliśmy się wówczas

z powodu dziwnego splotu zdarzeń.

 

I wiersz niosłem spisany na kartce odręcznie…

 

Dla ciebie...

 

To mnie zabiera. To wspomnienie. Tak powoli. Po kawałku…

 

Więc podchodzę nagi do ściany.

I całuję ją. Liżę lubieżnie.

 

Zlizuję gorzki kurz i pajęczyny.

I te grudki. Te drobinki maleńkiego kwarcu.

I patrzę w górę, kiedy przywieram w kącie pokoju.

 

Kiedy przywieram,,,

 

I patrzę w ten punkt zbiegających się ścian i sufitu. Wyciągam rękę, by go dosięgnąć.

 

Wyciągam…

 

Wyciągam…

Wysoko.

To jest zbyt wysoko…

 

Za mną tańczące cienie.

 

Kolebią się między płomieniami świec

puszyste ćmy.

I tańczą wokół. Wirują…

 

Wiem, że już jest. Jest blisko. Za firanką,

za otwartym oknem noc. I ta noc zimna.

Ta noc nieskończona. Ona trwa i trwa we mnie.

 

(Włodzimierz Zastawniaqk, 2025-10-12)

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...