Poszum lasu przegarnia żywiczną cięciwą
Chmurne luki powietrza nad atramentem pól,
Łamiąc lamentem znaczeń pieśń w ustach kłamliwą…
Rdzawy promyk krwi buja się w szeleście trawy
Biegnie, ucieka, kryje się, oddech, strach, pada…
W szmer stłumiony, podskórną struną śmierci - jak ból
Odurzony, jak widok namacalny zjawy
Nad jakim wisi bezkresny blask kanonady…
Nadchodzi… przez krzyk, pręgą twardego skowytu
Zamazując kontury z dogasających gwiazd,
Tam dokąd wciąż pytanie ginie z niedosytu…
Siny powój karni woń słonecznej wikliny
Pod zmrużona powieka na drodze ku wieczności,
Gdzie próżno dla ptaków szukać lazurowych gniazd
I cienia pod listowiem trującej rośliny.
Lecz co my wiemy- ludzie naiwni i prości.