Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

 

Szpury w śniygu, ziosna i żniwowanie w lato,
bo jasiań łu noju zawdy przychodziuła chibko.
Grózki, Siostra i Matulka śwanto,
to jek lelijo, nelki i zonenblumy z łogródka.
Warnijoki mojó -spsik nie łoddoło.

 

 

Do jeleni strzelać nie będę" oznajmia Steinbeck na polowaniu.
A potem nad Jeziorem Mokrym spotka się z Małłkiem, porozmawia z Newerlym.
Może zajrzał do Kurhausu, piramidę w Rapie widział, o geniuszu z Ławic słyszał.

Konferencja teherańska a potem Jałta ustanowiła nowy podział Prus Wschodnich.
Część południową otrzymała Polska,
północna wraz z Królewcem przypadła ZSRR.

Stawka większa niż życie" i wieczory w Siedlisku".
Trudne powojenne życie warmińskich autochtonów, rugowania i bilety bez powrotów.
Używanie mowy nie było mile widziane,
więc powolne jej umieranie.

Każda droga ma znak zapytania.
Słońce jeszcze zakwitnie jak wielki słonecznik.
Nią biegnę, kocham, Warmia mną pochłania.
Zniknę deszczem wraz z melodią świerszczy.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

szpury- tropy
chibko- szybko
Grózki- Dziadkowie
lelijo- lilia
nelki- goździki
zonenblumy- słoneczniki
spsik nie łoddoło- sen niemożliwy

(Gwara warmińska)

Opublikowano

@Annna2@Annna2Wiersz wielowątkowy, przy każdym temacie - muszę się zatrzymać, wywołuje wiele refleksji. Jest tu historia i polityka, kultura i pamięć, tożsamość regionalna. I piękne metafory 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

niosące nadzieje, końcowe wersy - cudne. 

Opublikowano

@Annna2 tak kolejna porcja solidnej historii, ja tylko się zastanawiam komu przeszkadzało mauzoleum w Rapie żeby tak nimi pomiatać a to historia taka sama jak i dziesiątki innych. Końcówka smutna to języki świadczą o naszej tożsamości z małymi ojczyznami nie powinny zanikać. Znam taką pokrewną historię o serbołużyczanach. Dopóki Niemcy ich prześladowali mieli swój język zbierali się aby kultywować tradycję. W momencie kiedy wszystko już wywalczyli i nawet nazwy w ich języku zostały napisane na tablicach w ich miejscowościach nie było komu już tradycji kultywować i rozjechali się po świecie. Okazało się że to co ich jednoczyło to walka z niemieckimi prześladowaniami jak już osiągnęli wszystko to wszystko umarło. Tyle mi przekazała znajoma z Drezna będzie już 30 lat temu.

Opublikowano

@Robert Witold Gorzkowski  Tak też i było.

Ale były też powojenne bilety w jedną stronę. Moim Rodzicom też zaproponowano, Babci- a ona przez całe życie czekała na Dziadka. A Mama bardzo się bała. Zostali.

Ale tak rozjechali się po świecie- zapomnieli może nie wiem. Pochłonęło ich nowe życie- tak jak piszesz.

Wszystko co trzymało w grupie- rozeszło się jakoś.

Dziękuję

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena rozmarzyłam się takim wyjazdem, to ja mogę gotować po hiszpańsku:) znam smaki z Kanarów i Hiszpanii, uwielbiam sos romesco:) kiedyś często chodziłam na lunche koło pracy na kuchnię kanaryjską, doskonale rozpoznawałam smaki, próbując je:)
    • Bardzo oryginalny ten erotyk, a rozbieranie to jedna z dróg do nieba:). Pozdrawiam
    • @Alicja_Wysocka "Każda myśl się namyśla", póki siedzi hen w duszy,                                  co tu zrobić...  drobino, zabić czy też wzruszyć? Pięknie Alicjo.
    • Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Kiedy  bowiem podgrzewał jakieś specyfiki, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weźmiesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś  pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił  parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę  w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach  pod marynarką, często częstując  swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy.  Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka.  Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu  stateczny i dostojny,  o nienagannym wyglądzie i niebanalnej  inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech  latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies  wyprowadził  na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć.  Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe  uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego  z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im  całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę  osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego,  srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę.  Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji  łysy człowiek  krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwił kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami,  nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich  jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami  bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora  wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie  na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.    
    • @Alicja_Wysocka I powiem więcej my mężczyźni jesteśmy niewinni to wy, Wy kobiety nas kusicie;)) Nawet sąd kiedyś przyznał rację mężczyźnie "że kobieta była tak wyzywająco ubrana że musiało dojść do zbliżenia" to autentyk z sali rozpraw.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...