Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

spójrz na mnie
nieważne jak to będzie banalne
bo czasem tak trzeba
zabić coś ostatecznością spojrzeń

ukryj się w moim przebaczeniu
będzie Ci łatwiej
krzycz głośniej
tak żeby cały świat się zamknął
teraz

i w tej ciszy marnej
bez skrupułów wyjaw prawdę
zrozumiem
choćbym miał przy tym upaść

nie martw się
co najwyżej z krzesła spadnę
potem i tak się podniosę
i otrzepię z kurzu

więc spojrzałaś
przesadziłaś
bum trzask
po chwili wyszłaś

a ja leżę samotnie
w niedoli
krzesło do wymiany
i tyłek mnie boli

Opublikowano

po raz kolejny heheh mój eksperyment :P taki lekki... trochę go zagłębiłem, żebyście się mieli nad czym zastanowić... hehe ale bez przesadyzmu.. w sumie wiersz nieskomplikowany, ale niesie ze sobą radę życiową :P zawartą zresztą w tytule...
oceniajcie opieprzajcie :)

pzdr
wiktor

Opublikowano

heh no wiem, że każdy ma własny mózg i może wszystko na swój sposób rozkimniać... ciekawa ta Twoja interpretacja hehe, ale w rzeczywistości to chodziło mi o coś innego... główna myśl tego wiersza to fakt, że nieczego nie można przeiwdzieć.. chciałem pokazać faceta, któremu się wydaje, że z miłości wybaczy każde przewinienie... i że nic się nie stanie, co najwyżej spadnie z krzesła... i jakież jest jego zdziwienie gdy nie tylko spada z krzesła, ale też je niszczy! nie był przygotowany na taki obrót sprawy :P kobieta przesadziła, a on ma przesrane hehe

pzdr
wiktor

Opublikowano

za długie
i do puenty (pointy ranyrany) jakoś średnio pasujące

ja bym wolała zobaczyć ta nie-pogłębioną wersję
coś mi mówi, że była lepsza ;)

te takie tam o ciszach i wybaczaniu
o prawdach i krzykach - jakoś do mnie
nie ten teges ;)

ale bolący tyłek aż poczułam ;)
więc gdzie jest tamta wersja?
gdzie ją mogę poczytać?

pozdrawiam

Opublikowano

niestety tylko i wyłącznie w mojej głowie hehe... :) i raczej nie zapowiada się żeby wyszła heh... nie mam teraz do tego głowy heh... ale cieszę się, że chociaż puenta wyszła jak należała heh... no ale w sumie tak miał być w tym wierszu.. najpierw takie podniosłe gadanie o wybaczaniu... jak widać jakiegoś niepoprawnego romantyka, by na końcu zabolała go dupa, bo się chłopak jednak przejechał heh

pzdr
wiktor

Opublikowano

nie wiem co mają na celu te eksperymenty, bo jeśli schrzanienie wmiarę dobrego tekstu to całkiem nieźle Ci to wychodzi, jak dla mnie za tania i za słaba ta prowokacja...

początek dobry, reszta nie dorasta

pozdr.

Opublikowano

hehe co człowiek to inny pogląd..
dlatego wziąłem się za eksperymentowanie, bo zaczęła mnie nudzić (często piękna) poezja... poprostu napisałem się tyle wierszy w życiu, tyle się naczytałem, że w końcu postanowiłem z tym skończyć :P wszystko wydało mi się takie samo
jakoże na tym forum są ludzie, którzy się znają, postanowiłem umieszczać tu moje nowe spojrzenie... taki mój styl - który jak widać jednym się nie podoba, innym tak... dziękuję za komentarz, bo i takich potrzebujemy! ja nie uważam jednak, że schrzaniłem ten tekst... no ale każdy ma własne zdanie

pzdr
wiktor :)

Opublikowano

Włala Wiktor:) a teraz moje zdanie - wiersz na plus i przyznaje że ciekawy :P pozdrawiam .

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Klip Świetny!!!  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa...   Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu.   Kurtyna!   Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników...   W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy.   Po chwili wahania…   Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny.   Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach.   Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram...   I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji…   Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania.   Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania.   Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego…   Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech.   To niemożliwe!   Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu.   W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym…   Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie.   A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy...   Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu.   A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane?   Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko…   (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!)   A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem.   Przestrzeń będzie żyzna.   Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu.   Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu…   O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy.   Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia!   Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura...   Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona.   Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany.   Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze…   Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny.   A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem.   I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne...   Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele...   Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele.   Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców.   Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła.   Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną…   A jeśli mnie dotknie – zniknę.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)      
    • Ty tutaj jesteś aż człowiekiem masz wolny wybór oraz wolę nie pozwól na to by być echem myśl samodzielnie - to Twój oręż :))
    • @Bożena De-Tre Wzajemnie, dobrego tygodnia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...