Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sunka-wakan cz.I


Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem czy nie uderzam w zbyt wysokie progi umieszczając tu swój tekst.;)
JEśli jenak kilka osób uzna, że nalezy go przenieść to po 4 dniach wywalę go i wrzucę do działu dla początkujących ;)

A oto on.

Sunka-wakan

1

Nad bezkresną, puszczą powoli zapadał zmrok. Przez gęste leśne poszycie przekradało się trzech czerwonoskórych. Byli to kilkunastoletni chłopcy wracający z polowania. Jeden z nich dźwigał dwa duże, dzikie indyki, których długie skrzydła okrywały mu plecy niczym płaszcz. Pozostali nieśli tylko swoja broń. Po pewnym czasie ptaki przejął ten idący w środku.
Gdzieś w pobliżu rozległ się cichy szelest, to mała wiewiórka, spłoszona ludzką obecnością przerwała konsumpcje żołędzia i stanęła na tylnych łapkach uważnie obserwując otoczenie. Zwierzątko przyglądało się przez moment intruzom, którzy zakłócili jego spokój poczym złapało swoją kolację i umknęło na najbliższe drzewo. Zwinnie przeskakiwało z konaru na konar i wkrótce zniknęło w plątaninie gałęzi.
Chłopcy ruszyli dalej. Nagle usłyszeli głośne końskie rżenie. Natychmiast się zatrzymali. Gdy wyruszali rano, wszyscy wojownicy byli w wiosce i żaden nigdzie się nie wybierał. Dwaj idący na końcu wymienili miedzi sobą podekscytowane spojrzenia, jednak najstarszy z nich, Lekka Stopa, nakazał im milczenie i powoli się oddalił. Wrócił po chwili i gestem polecił wycofanie się. Gdy odeszli kilkaset metrów, kazał im usiąść i odezwał się szeptem:

- Widziałem Shi-e-a-la * kąpiących się w rzece. Konie zostawili bez opieki w nadbrzeżnych zaroślach. Jest ich trzech, tyle samo co nas. Można by spróbować. Gdyby nam się powiodło mielibyśmy własne sunka-wakan * *.

Młodsi nie byli tak pewni. Lekka Stopa spojrzał na nich i z politowaniem machnął ręką i rzekł:

- Jesteście jak małe, tchórzliwe polne myszy. Jeśli chcecie zostańcie tutaj i pobawicie się patykami. Przynajmniej będę miął trzy sunka-wakan zamiast jednego.
- Nie jesteśmy tchórzami– odparł Szybki Mokasyn starając się nadać swemu głosowi odważny ton - idziemy z tobą.

Mała Sowa, który był najmłodszy i nie posiadał jeszcze prawdziwego, wojennego imienia skinął tylko głową, lecz widać było, że najchętniej by został. Wszyscy trzej wstali i poczęli skradać się powoli w kierunku wskazanym przez Stopę.


2

Świtało. Gładka powierzchnia wody lśniła w promieniach wschodzącego słońca. Jego blask na złoto podświetlał, powoli opadające ranne mgły zalegające nad jeziorem. Ptactwo wodne z krzykiem i trzepotem budziło się z niespokojnego snu. Gładką powierzchnię wody rozcinały piersiami pierwsze, nieliczne jeszcze stadka kaczek i dzikich gęsi.
Grupa czapli leniwie rozprostowywała swoje wielkie, szare skrzydła, a ich głośne wrzaski nieprzyjemnie zakłócały ciszę poranka. Ptaszyska odprawiwszy poranny rytuał poczęły gorączkowo buszować w wysokich trzcinach w poszukiwaniu pierwszego tego dnia posiłku. Z pod ich długopalczastych nóg z pluskiem uciekały w popłochu ropuchy, lecz były zbyt ospałe aby ujść szybkim, morderczym uderzeniom silnych dziobów.
Nagle z oparów wynurzyło się małe, brzozowe canoe. Siedział w nim młody Indianin z plemienia Odżibuejów, Nakrapiany Orzeł. Wyruszał właśnie na poranny połów. Miał na sobie w legginsy i kurtkę z miękko wyprawnej skóry jelenia, zaś jego stopy osłaniały wysokie mokasyny ozdobione kolcami jeżozwierza. Na dnie łodzi leżał sprzęt wędkarski oraz typowo indiańska broń, łuk i strzały. Podczas gdy wielu jego współplemieńców posiadało już strzelby on wierny był tradycjom przodków i odrzucał wszystko co pochodziło od białych. Ponadto za jego pasem połyskiwał ostry, obosieczny nóż .
Czerwonoskóry skierował canoe na prawo, w kierunku miejsca, w którym do jeziora wpadał mały strumyk. Przybił do brzegu i ukrywszy łódź w zaroślach wziął wędki i broń, poczym ruszył dalej piechotą. Po chwili dotarł do miejsca gdzie stara bobrowa tama utworzyła na potoku rozległy, długi na dwieście, a szerokie na pięćdziesiąt jardów zalew. Rozebrał się, położył ubranie na brzegu i z wędkami oraz bronią na plecach w pław dostał się do małej tratwy zacumowanej na środku rozlewiska. Usiadł na niej z nogami w wodzie, nałożył na haczyk przynętę z kawałka robaka i zaczął łowić.
Mijały godziny, a na wędkę Nakrapianego Orła nie złapała się nawet marna płotka, w dodatku robiło się coraz goręcej. Indianin spojrzał na niebo i stwierdził, że dawno minęło południe i dzień po woli miał się ku końcowi. Był niezadowolony. Nigdy jeszcze nie miał takiego pecha i zaczynał już myśleć, że obraził czymś ducha potoku, ale powód mógł być również bardziej przyziemny i banalny, po prostu łowisko mogło się wyczerpać. Złożył więc sprzęt i przeprawiwszy się na brzeg poszedł w stronę canoe. Odnalazł je bez problemu i wypłynął na jezioro. Po godzinie dotarł do miejsca gdzie jego brzegi schodziły się ze sobą tworząc wąski przesmyk. Przedostał się nim na drugie większe jezioro. Na jego przeciwległym krańcu leżała osada niefortunnego rybaka.
Gdy czerwonoskórego dzieliło od brzegu zaledwie parę metrów dały się słyszeć krzyki gniewu i przerażenia. Nakrapiany Orzeł przepełniony złymi przeczuciami zacumował i szybkim krokiem udał się w kierunku placu w centrum wioski. Przed tipi wodza, Kruczego Skrzydła stało dwóch obcych przybyszów. Jeden z nich był ciężko ranny i podpierał się na kiju. Drugi opowiadał coś naczelnikowi wioski.

- A więc mówicie, że napadli was Dakoci ?
- Poznaliśmy ich ubraniach. Nie byliśmy przygotowani do odparcia ataku. Jeden z nas zginął, a mój brat Wilczy Pazur jest ciężko ranny. Zdarzyło się to zaledwie parę godzin drogi od waszej wioski.
- Zaraz poproszę mojego syna który właśnie nadchodzi, aby zaprowadził twego brata do naszego szamana. Ciebie zapraszam do swojego namiotu. O Wilczego Pazura nie musisz się martwić.


3

Gdy wszyscy się już zebrali i odprawiony został ceremoniał palenia fajki pokoju. Wódz, Krucze Skrzydło przemówił pokrótce wyjaśniając sytuacje.

- Moim zdaniem – rzekł Lisi Ogon. - Należało by wysłać do Dakotów kilku naszych wojowników. Obecnie żyjemy z nimi w zgodzie, lecz jak wszyscy wiemy ten pokój jest bardzo kruchy.
- Nie wypada nam jednak mieszać się w sprawy innych plemion - odparł Samotny Jeleń.
- To prawda - odezwał się doświadczony Bizoni Róg - Cree powinni sami się o siebie troszczyć, my możemy im jedynie udzielić pomocy. Dostarczymy konia i pozwolimy rannemu Wilczemu Pazurowi pozostać w naszej wiosce do czasu powrotu jego brata. Nie możemy jednak ignorować pojawienia się wojowników obcego plemienia tak blisko naszych siedzib. Proponowałbym więc wysłanie z Cree kogoś z naszych by wyjaśnić tę sprawę.


4

W tipi panował półmrok. Dwóch mężczyzn siedziało przy ognisku i pykało fajki. Nagle rozległ się głuchy tętent kopyt, który ucichł tuż przy wejściu do namiotu i w chwile później do wnętrza weszło trzech „koniokradów”. Jeden z siedzących bez słowa polecił im zajęli miejsce naprzeciw niego.

* Shi-e-a-la (dakota) – nazwa nadana Indianom Cree
* * sunka-wakan (dakota) –konie, dosł. „tajemnicze psy”.

Dane do przypisów pochodzą z książki Alfreda Szklarskiego „Złoto Gór Czarnych”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Salazar malowniczo opisujesz krajobrazy, z fotograficzną wręcz dokładnością, spokój tknie z tych opisow jakas wewnetrzna radość, lecz dialogi - to jest tylko moje zdanie z ktorym wcale nie mosisz sie zgadzać - są troszke drętwe,za mało soli i pieprzu.
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cośik zmieniłem w dialogach, ale niewiele. Problem z tego typu opowiadaniami jeste taki, ze Indianie (sam ich nie słyszałem, wiem to z książek, a połknąłem ich masę) tak właśnie nieco drętwo się wypowiadają. Są sztywni, poważni i nie uzewnżtrzniają uczucz. Tradycyjny stereotypowy anglik to przy nich totalny luzak.

Co do powtarzalności, nie nietety też tak jest z tymi Indiańcami, cokolwiek się wydarzy musi zebrać sie narada i tyle. Mogę jedynie skasować jej przebieg i opisać jej rezultat w kilku zdaniach, jeśli myślicie że to dobry pomysł i tak będzie lepiej to powiedzcie.

Ale jeśli ktos nie czytał poprzedniego, to nie będzie mu przeszkadzać, podobny schemat początku, zresztą to dopiero pocztek opowiadania i dalej będzie już zupłnie inaczej.

pozdrawiam i dziekuję za odzew

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Dzięki waszmości za miłe słowo"
OStro to sie wziąłem, ale za moje stare teksty, które biorę na warsztat i znęcam się nad nimi dla ich dobra. Zostawiam tylko szkielet, a resztę buduje od nowa. Własnie powstaje kolejne i gdyby nie ta przekleta sesja pewnie już dawno by sie ukazało.

pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...