Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

   W końcu, targana sprzecznymi emocjami - i oczywiście myślami - zdecydowałam się doń zatelefonować. Jak jednak okazało się, potrzebowałam włożyć w urzeczywistnienie tej decyzji wiele wysiłku. W pierwszej chwili zdało mi się nawet, że telefon parzy mi dłoń. Ale gdy utrzymałam go, wrażenie zanikło w jednej chwili. Wybrałam numer Jerzego z listy kontaktów, zapisany pod wizytówką "Mój Jerzy" i nacisnęłam ikonkę "Połącz". Odebrał po pierwszym sygnale. 

   - Cześć, Aga - aparat zabrzmiał jego głosem, pełnym spokoju i ciepła. Gdziekolwiek się znajdował, najwyraźniej nie był sam - słyszałam w tle przytłumiony gwar nakładających się na siebie rozmów innych osób. - U ciebie, mam nadzieję, wszystko w porządku. 

   - Hmm... - myśli zawahały moją odpowiedzią. - Cześć, Jerzy. Możesz rozmawiać swobodnie? - odparłam pytaniem, chociaż pierwszym impulsem było powiedzieć mu, że w porządku, tak - ale niezupełnie. 

   - Nie bardzo - odrzekł. - Wiesz, jestem w tej chwili na dworcu kolejowym. Stąd ten gwar, który na pewno słyszysz. O, i komunikat stacyjny.

   - Słyszę - potwierdziłam. Po czym zapytałam: 

   - Zaraz, Jerzy. Jakim dworcu? 

   - No kolejowym, przecież powiedziałem - w tonie jego głosu dał się słyszeć uśmiech. 

   - Zaraz - powtórzyłam. - Ale przecież ty mieszkasz w Holandii. 

   - Tak, zgadza się. Ale tutaj też są dworce i jeżdżą pociągi - radość nadal pobrzmiewała w jego słowach. 

   - Czyli jesteś w Holandii i dokądś jedziesz - taką treść uznałam za oczywistą. - A dokąd? 

   - Jedno sprostowanie - wyczułam kolejny uśmiech. - Nie jestem w Holandii. 

   Poczułam, że myśli łączące się w jeden logiczny ciąg sprawiają, że zaczyna robić mi się słabo. 

   Spróbowałam zachować spokój i włożyć go do odpowiedzi jak najwięcej. Okazało się to, wbrew pozorom, nie tak łatwe. 

   - Tylko mi nie mów - zaczęłam wypowiadać domyśliwane - że jesteś w Polsce. Mało tego: że jedziesz do mnie. 

   - Chciałem ci zrobić niespodziankę - uśmiechnął się po raz kolejny. 

   Chociaż zarówno serce, jak i umysł podpowiadały mi, że powinnam się cieszyć i być wdzięczna za starania, płynące przecież z troski o mnie, troski, której istnienie właśnie pojęłam - to dawne lęki znów mocno dały znać o sobie. Z trudem zapanowałam nad nimi. Odetchnęłam z ulgą ciesząc się, że mi się udało.

   - Ale Jerzy, powinieneś mnie uprzedzić - zaprotestowałam. Chyba wyczuł w moim głosie tak wahanie, jak i radość ze zbliżającego się spotkania. 

   - Wtedy nie byłoby niespodzianki - odparł. 

   Kolejny uśmiech przeważył szalę. Poczułam, jak obawy we mnie ustępują przestrzeń spokojowi i szczęściu.

   - Ale - postanowiłam, że drocząc się z nim chwilę, ugruntuję w sobie doznawane uczucia. - Czy jednak nie sądzisz, że powinieneś mnie uprzedzić? Że powinnam wiedzieć?

   Znów się uśmiechnął i znów ten uśmiech dał się wyczuć w wypowiadanych przezeń słowach.

   - Powinienem - przyznał. - Ale odpowiedz sobie na pytanie: czy wtedy byłabyś mniej zaskoczona?

   - Och, ty mój Jerzy - pomyślałam. - Jak ty to robisz, że tak często masz rację?

   - Nie byłabym - przyznałam, uśmiechając się i wyobrażając sobie, że podbiegam doń, obejmuję i przytulam. Po czym zapytałam: 

   - Czujesz, że się uśmiecham?

   - Czuję - odpowiedział.

   Moje niepokoje, pomimo odczuwanej radości, znów dały znać o sobie. Milczałam chwilę, rozdrażniona sobą. 

   - To o której się widzimy? - spytałam, opanowawszy je. - I gdzie? 

   - Na dworcu w twoim mieście - odparł. - Według rozkładu pociąg powinien przyjechać tuż po piętnastej. Dokładnie siedem minut po. 

   - Czyli mam trochę ponad cztery godziny - stwierdziłam. - Dobrze, Jerzy. Będę tam i wtedy. Uważaj na siebie... proszę - dodałam alubiane słowo; nie lubię o nic prosić. - Pa i do zobaczenia. 

   - Pa i do zobaczenia - odrzekł i dodał: Zaraz wsiadam, pociąg właśnie wjeżdża na peron.

   - Ach, ty mój Jerzy! - pomyślałam, nagle znowu zła na niego. - Jednak trochę ci natrę uszu... 

 

   Voorhout, 2. Marca 2025 

   

 

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

   IwonoromoSomalijoLeszczym - dzięki Wam wielce za czytanie i za literackie uznanie dla kolejnych rozdziałów "Dzisiaj". 

   Pozdrawiam Was serdecznie.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...