Pewna pani
bardzo lubiła flirt i grę.
Gdy czegoś chciała, mówiła: „chcę”.
Kręciła lokiem, rzucała okiem
i usta miała czerwone.
A w słowie „chcę” jej „ę”
miało filuterny ogonek.
Zalotne brzmienie
jej trzepoczących rzęs,
burzyło słów jakichkolwiek sens.
I czarowała, kokietowała,
serce jej drżało namiętnie.
A w słowie „drżę” jej „ę”
ogonkiem igrało ponętnie.
Aż kiedyś raz,
pojawił się przystojny pan,
który w zanadrzu miał sprytny plan.
Objął ramieniem, ściągnął na ziemię,
rzucił intencją szaloną.
Nie dał się zwieść, nie dał się nieść :
-„Zostaniesz moją żoną.”
Przepadło gdzieś „chcę”, rozmyło się „ę”,
a w kokieterii „i” kropki zgubiło.
W jej drżącym „tak” nie było już gry...
Była po prostu… miłość.