w świetle neonów połyskuje pustka
przykładam dłonie do gładkiej struktury
szukam odbicia
idę przez lustrzany labirynt
zagubiona chcę odnaleźć siebie
nagle widzę go
czarne oczy przeszywają
jak zardzewiała pinezka papier
gdy śmieje się szkło pęka
biegnę
jest tuż za mną
nie ucieknę
ślepa uliczka sprowadza na manowce
ściany napierają z każdej strony
gdzie jest powietrze
błysk ostrych zębów przegryza ciemność
ręce miażdżą szyję
chcę oddychać
chcę tylko oddychać
mdleję
gdy otwieram oczy
znowu widzę lustra
mój krzyk rozdziera je na kawałki
rozpadają się jak
zraniona męska duma
skrawki przecinają skórę
krew ścina z nóg
ostatnie co pamiętam
to śmiech diabelski śmiech
otwieram oczy
czarna tkanina zasłania tafle
on stoi z boku
więzi mnie wściekłym spojrzeniem
nie odwracam wzroku
im wyższy puls tym on jest większy
zachowuję spokój
podchodzę bliżej
uśmiecham się a on maleje
wyciągam rękę
jest coraz mniejszy
przytulam go
zrywam zasłony
patrzę na swoje odbicie