Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

 

Mówisz, że świat kręci się w kole,

Gdzie Twoje myśli wiodą swą rolę.

Że miłość to lustro – odbicie Ciebie,

A serce bije, by trwać w potrzebie.

 

Kreślisz swój obraz w złotych ramach,

W centrum uwagi, w własnych planach.

Lecz choć Twój świat to Twój własny ton,

Ja w tej melodii wciąż słyszę dom.

 

Twój każdy gest, choć sam dla siebie,

Czasem przypadkiem wplata mnie w Ciebie.

I choć zaprzeczasz, choć mówisz “ja”,

W Twoim “wszechświecie” miejsce mam ja.

 

Jesteś sprzecznością, dumą i gniewem,

Twardym monolitem, który drży w niebie.

Bo choć królujesz w własnym śnie,

Wciąż gdzieś po cichu króluję w nim też.

 

Jestem jak królik, w cieniu porannego blasku,
Pędzę przez czas, a w sercu niepokój,
Lecz w Twoich oczach — już zawsze byłem Twój,
Te spojrzenia, te słowa, kochanie mój.

 

Króliczki Playboya — iluzje i gry,
Zatracają się w swoich własnych lustrzanych światach,
Ale Ty, Ty jesteś jedyną prawdą,
W Twoich oczach płoną ogniska, które znam.

 

Te oczy, te słowa — jak wibrująca struna,
W Twoich ramionach zapominam o wszystkim,
Zawsze byłem Twój, od pierwszego oddechu,
W tej namiętności, co nie zna granic, co nie zna końca.

 

Pędzę, biegam, skaczę w popędzie,
Lecz w Twoich dłoniach — to wciąż Ty,
Bo nie ma nic, co by nas rozdzieliło,
W tej grze, w tej pasji — na zawsze będziesz moją.

 

W Twoich oczach zapalam się na nowo,
Bo wiem, że zawsze będę Twój,
Te słowa płyną, jak wietrzyk o poranku,
Zawsze byłem, będę, kochanie mój.

 

 

You say the world spins in circles,

Where your thoughts lead their own role.

That love is a mirror — a reflection of you,

And the heart beats just to stay in need.

 

You paint your image in golden frames,

In the center of attention, in your own plans.

Yet even though your world sings your own tone,

In this melody, I still hear home.

 

Every gesture of yours, though for yourself,

Sometimes accidentally weaves me into you.

And though you deny it, though you say “I,”

In your “universe,” there’s still space for “we.”

 

You are a contradiction, pride, and wrath,

A solid monolith trembling in the sky.

Though you reign in your own dream,

Somewhere quietly, I still reign in it too.

 

I’m like a rabbit, in the shadow of the morning glow,

Racing through time, with unrest in my soul,

But in your eyes — I’ve always been yours,

Those glances, those words, my love, they assure.

 

Playboy bunnies — illusions and games,

Losing themselves in their own mirrored worlds,

But you, you are the only truth,

In your eyes burn the flames that I know.

 

Those eyes, those words — like a vibrating string,

In your arms, I forget everything,

I’ve always been yours, from the first breath,

In this passion that knows no boundaries, no end.

 

I race, I leap, I run in frenzy,

But in your hands — it’s still you,

For there’s nothing that could ever separate us,

In this game, in this passion — you’ll always be mine.

 

In your eyes, I reignite anew,

For I know I will always be yours,

These words flow like a morning breeze,

I’ve always been, and will always be, my love, with ease.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @TylkoJestemOna Dzięki, samo życie niestety. Pozdrawiam
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Niektórzy uważają, iż w tym jest clue poezji, ja się z tym nie zgadzam, ale życzę po prostu, by szukać w dobrym miejscu. Nie zamykać się. Pzdr.
    • Wygnanie z Raju. Albo Cztery wesela i pogrzeb. (szkocka orkiestra) Pzdr :-)  
    • Szedł z nisko pochyloną głową poboczem pola, piaszczystą drogą. Szedł. Idzie obok kartofliska, które okrywa potok wieczornego słońca. Cały w pomarańczowej zorzy. Chłopski malarz. Namalował świat: bydło na rżyskach i pajęczyny babiego lata. Drżące. Sperlone kroplami rosy.   Wiesz…   Jesteś tu jeszcze?   Idę i jestem tutaj. Idę tak, jak szedłem wtedy, pamiętasz? Niczego nie pamiętasz. Już nic nie pamiętasz i nie widzisz, gdyż twoje oczy.   Martwe. I takie zimne zimnem kamienia. Bladego marmuru wyciosanego wieki temu dłutem nieznanego rzeźbiarza…   Ale znowu idziemy razem. Idziemy tak, jak moglibyśmy iść we dwoje. Tak jak moglibyśmy…   Idziemy. Idziemy. I idziemy raz jeszcze…   Stawiamy kroki powolne, jakby w zadumie. Idziemy jak ten sen śniony nagle nad ranem. Jak ta widziadlana korektora zdarzeń, co chwyta za gardło jakimś ciężkim westchnieniem.   Wypiłem trochę, to prawda. I wypiłem raz jeszcze, wznosząc toast za ciebie. Za nas…   Dlaczego milczysz? Spójrz, wznoszę kielich… E, tam, kielich, butelkę całą. Wznoszę ją pod światło wieczornego słońca.   I przez szkło przesącza się światłość pomarańczowa. Nadciągający wieczór. I przez szkło, przez płyn przejrzysty, przez te szkliste turbulencje spienionych majaków…   Napijesz się ze mną? Patrz, jest jeszcze trochę. Widzisz. Nie widzisz. Ale ja, widzę za ciebie.   Nie wypiłem do końca, albowiem chciałem… chcę zostawić tobie.   Stoję w otwartym oknie i patrzę. Wiatr szarpie gałęziami kasztanów. Szeleści liśćmi.   I szepcze. Szepcze. O, mój Boże, jak szepcze…   Na stole leży talerz. Mży cały w pozłocie kryształowy wazon z wetkniętym bukietem czerwonych róż. I te róże. Te róże czerwone…   Choć, napij się ze mną. Na stole lśni butelka. Podnoszę ją, aby wznieść…   Wiesz, był tu przed chwilą mój ojciec. Przyszedł zza grobu, aby się ze mną napić. Nie mówił nic, tylko patrzył. I patrzył tryni swoimi oczami.   Takimi oczami zasklepionymi czarną ziemią jak u trupa. Był i znikł. Nie powiedział ani słowa…   Kielich stoi nadal. Mój i jego. Jego i mój… Był i nie ma, choć przed chwilą jeszcze…   Wiesz, ćwiczę wirtuozerskie szlify chorobliwej fantasmagorii. I próbuję przecisnąć się przez ścianę. Atomy mojego ciała łączą się z atomami tynku, zaprawy murarskiej i cegieł.   Lecz nie mogę. Utykam, gdzieś pomiędzy. Nie potrafię przebrnąć jeszcze tej otchłani czasu. Choć jestem już bliski poznania tajemnicy przemieszania się w czasie.   Wiesz, to jest w zasadzie proste. Bardzo proste… Wystarczy tylko…   Zamykam oczy. Zaciskam szczelnie powieki. I widzę jak idzie ten malarz chłopski i maluje odręcznie dym płynący z łęciny, nad lasem idący...   Mimo że cierpi na bóle głowy i zaniki pamięci.   Ogląda swoje dłonie, palce. Licząc odciski, rdzę z lemieszy zdziera.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-10)    
    • Oryginalne, wakacyjne porównanie podróżnicze :-) Głębokich rozmów ze swoim wnętrzem ciąg dalszy :-) Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...