w przemysłowej dolinie
dzień był upalny
choć wiosna zakwitła dopiero
i śnieg na górach zalegał
nad rzeką dymiła
jak garść piachu w oczy
fabryka poezji
(gdzie świat nie doskwiera)
kwitły tam puste
imponderabilia
jałowe pejzaże
pocztówki znad morza
piosenki dla biednych
sonety dla mądrych
pół-romantyków
w srebrzonych porożach
życzenia na święta
i trudne pastisze
nawet manifest
zagrany na lirze
setce poetów nad
setkami biurek
sterczą głowy jak
w spalonym lesie
ostańce. sypane popiołem
głowy chylą nad kartki
w poetyckiej bessie.
co mniej zlagrowani
kpią sobie z tego
kpią z głupich rymów
i kpią z czytelników
z romantycznej tradycji
ze stert na opały
wierszy pisanych
przez apoplektyków
kończą na bruku
stracone złudzenia
leją w satyry
dla byle złotówki
piszą słowa przymglone
i niezrozumiałe
bo wódki za dużo
a żywot za krótki
gdy nie ma emocji
a słowo nie żyje
to krwi wylewają
pod groteski hasłem
krzyczą ją potem
w dworcowym tunelu
zionąc alkoholem
zanosząc się kaszlem
a dzień był upalny
(pragnę przypomnieć)
strofy powstawały
strasznie stłoczone
ciasne i parne
duszne i tłuste
nie miód dla uszu
a żółć na wątrobę
na niedługiej przerwie
na 2 papierosy
wtoczono na halę
blisko dwie tony stali
w fioletowej blasze
z ogromem przycisków
malutkim lufcikiem
i dwiema lampkami
miejscowy menedżer
ogłosił przez radio
że można się rozejść
roboty dziś nie ma
i jeden poeta
z rudym wąsikiem
(robił pastisze
przerwy-tetmajera)
wyszedł przed szereg
powiedzieć znudzony
że on to już kiedyś
widział u Lema
maszyna to słysząc
jakby urażona
mały pokwitunek
z okienka wypluwa
"
gdzie noc księżycowa
i zawroty serca
miejsca tam dla mnie
i dla ciebie nie ma
"