Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jaskiniowiec, Żółte Koło i Reszta...


Rekomendowane odpowiedzi

Nieco zmieniony, dawny tekst.

 

 

Zachodzące Słońce, omiata gasnącą, pomarańczową poświatą, ogromne Żółte Koło, stojące na pustkowiu. Jego dolna część, trochę zanurzona w gruncie, pozwala na to, by górna była wynurzona. Dlatego nie ma wyglądu pełnego koła, aczkolwiek tylko głupi by pomyślał, że to byle kwadrat. Ta dziwna żółtawa rzecz, liczy z dwadzieścia metrów średnicy i z trzy grubości. Lekko chyboce boki, w powiewach ciepłego wiatru. Aż dziwne, nieprawdaż? Taka wielka i ciężka, a wierci bryłowatość od byle podmuchu. A może coś tam w środku kombinuje? Licho ją wie. Powierzchnia nie za twarda i nie za miękka. Tak w sam raz, do dotknięcia.

  

Ale za to strasznie śmierdzi.

  

Właśnie ów smród, budzi mnie: Pana Jaskiniowca, w mojej jaskini. Co prawda, okolicę można nazwać: pustkowiem… ale niezupełnym. Jednak coś na niej jest {oprócz koła oczywiście} a mianowicie: skały, pagórki, zwierzęta oraz początek ludzkości, czyli ja: wyżej wspomniany. Teraz jestem pierwotnie wnerwiony. Wściekła woń, wchodzi smrodliwymi nóżkami do mojego domku. Niby to dziura w skale, ale jednak musiałem sporo nadłubać innym kawałkiem skały, bardziej twardej i wytrzymałej, zanim wydłubałem pielesze.

  

Lecz byłem cierpliwy, a muskularny jestem nadal. Całe życie górę miętosiłem, aż powstała na tyle obszerna jama, że mogłem w nią cały wejść i po trzydziestoletniej robocie, trochę wreszcie spocony odpocząć. Co dopiero położyłem głowę na kamiennej maczudze… i masz ci los… smród, jakby szablasty bąka puścił i okoliczne małpy. Nie jestem małpą. Co to to nie! Wiem, że stoję wyżej. Ponad nimi.

  

Zaczynam mruczeć przekleństwa, bo słów jeszcze nikt nie wykombinował. Ale jednak nimi myślę. Co u diabła? Wychodzę ze kamiennej komnaty, by zobaczyć: co to za cholerstwo tak cuchnie. Zatykam początek nosa, który ma tylko jedną dziurkę i właśnie ewoluuje, by mieć kiedyś dwie, ale guzik to daje. Czuję to świństwo nadal, jakby mnie gówno oblazło i oklepało że wszystkich stron, wkurzającą wonią.

  

Małpy jak to małpy, też przyszły, ale w białych maseczkach na ryjkach. Zazdroszczę takiego pomysłu, bo coś mi w głowie lekko kołuje, do czego te dodatkowe twarze służą. Czyżby przegoniły moje myślenie? Nie, to niemożliwe. To ja stoję na najwyższym szczeblu rozwoju. One dopiero dobiegają do drabiny. A jednak… skąd to wzięły lub z czego zrobiły? Dlaczego umiały? Widzę, że idą do żółtego koła i go obwąchują. Co za durne małpy. Po co one to robią? Co im z tego przyjdzie? Co innego ja.

  

Też zaczynam tam iść, by chociaż dotknąć tego dziwa. Nie wiadomo skąd tu ono. Nic nie było i nagle jest. Z innego drzewa złażą dalsze małpy. Trochę większe i bardziej wyprostowane. Ale nie aż takie prostaki, podobne do mnie. Trzymają przy uszach dziwaczne klapki. Coś do nich mruczą. Nie wiem, że to słowa, ale nimi myślę. Na diabła im takie głupoty. Małpy gadają do telefonów komórkowych. Słowami? A co to za paskudztwo, te: telefony komórkowe? Skąd znam takie nazwy w takich słowach, skoro słów nie znam. I skąd one znają? Wszystkie gnębią takie gadżety. Poza tym są ubrane. Wcale nie gołe, jak święty turecki. Jaki znowu turecki? Chyba głupieję z wolna. Dobrze, że nie szybko. Nie, ja nie mogę zgłupieć. Jestem mądrzejszy. Na samym szczycie rozwoju.

  

Harmider coraz głośniejszy. Wprost nie do wytrzymania. Nie dosyć, że smród, to jeszcze to. Na dodatek przyłażą mamuty, co to na kłach mają doczepione anteny satelitarne, a przed gębą, na aluminiowym wsporniku: ekran. Na cholerę im takie wielkie okulary. Okulary? I dlaczego wciąż dumam słowami, chociaż nie wiem, co to jest. I po diabła, wciąż powtarzam w myślach... że myślę. Po co mi to. Mało to mam zmartwień na głowie. Ale jednak muszę. Stoję wyżej w hierarchii. A oni wszyscy doszczętnie powariowali. Maczugą takich lać i tyle. Jeszcze toporkiem kamiennym po łbach dołożyć. Przestaną mieć durnowate pomysły.

  

W głowie mi mieszają. Tyle czasu był święty spokój. Tylko odgłosy stukania w skałę, przez trzydzieści lat było słychać. A teraz co? Dupa, smród i zamieszanie. Podchodzi tygrys szablasty. Ma łagodne usposobienie. Łagodne? Chyba go z lekka pogięło? To znaczy dla mnie tak lepiej, bo jeszcze trochę pożyje. Tygrys staje na dwóch łapach. Z prostokątnej małej rzeczy, wylatują jakieś dźwięki. Szablasty nadal stoi, lecz zaczyna drgać. Robić jakieś szaleńcze wygibasy. Małpy też.

  

Nagle widzę kolejne dziwo: coś jedzie na dwóch… takich samych, jak to wielkie żółte. Nagle wiem, że to rower. Rower? Małpo cośtam zsiada, pytając o coś. Może jak dojechać na stacje benzynową. Co to w ogóle jest ta: benzyna. Można chociaż upić obecną sytuację,takim czymś? Albo co najmniej, zapalić myślenie do tego pomysłu? Ja słów nie znam, tak żeby na głos gadać, chociaż stoję wyżej, ponad nimi. I znowu ze mnie chwalipięta, wciąż to samo nawijam, jak mamut węża na kieł. Co będzie mi tu mruczał nad uchem, jak mucha do kupy gnoju.

  

Ten z roweru, wyciąga pudełko i do niego gada. Podchodzi małpa i coś mu tłumaczy. Po chwili, on odjeżdża. A Wielkie Żółte Koło stoi jak stało. Potrzebne jak kościany kosmolot. Niby na co? Tylko teraz trochę bardziej wiruje. Ma na sobie kupę śladów różnych łap. Zostało dotknięte przez wielu tu obecnych. A dokuczliwa woń, nawet przez maski przelazła. A może jeszcze wtedy masek nie było.

  

***

 

Ogromny statek kosmiczny, nagle nad nami, jakby nie wiadomo skąd. A dokładniej nad Żółtym Kołem. Niektórzy go widzą, inni nie. Jedni słyszą jakiś szum, drudzy wcale. Koło nadal wiruje, tylko szybciej. Na dole odpadają z niego grudki piasku. Wiatr jak diabli od tego obracania. Dostajemy rozwiewanym smrodem po naszych mordach. Małpy nawet maski zdejmują ze zdziwienia.

  

Nie widzę żadnego kołowania, ale o nim wiem. Dla mnie jest nieruchome. Mamuty chyba coś widzą, bo kręcą w kółko głowami. Szablasty przestaje tańczyć, ale nie wiadomo dlaczego. Stoi na czterech łapach, podpierając dupę ogonem. Żółte zaczyna świecić jasnym blaskiem. A może już kiedyś tu świeciło i śmierdziało. Nikt tego nie wie. Nawet taki ktoś jak: ja. Wszyscy do zjawiska podbiegają, chociaż niektórzy, tylko dlatego, że inni gdzieś biegną, więc oni też... myk, myk, w tym samym kierunku. Doprawdy… jak stado baranów.

  

Koło zaczyna wzlatywać, pozostawiając łukowate wgniecenie. Jest coraz wyżej i coraz mniejsze, aż wreszcie znika, w tym wielkim klamocie, co wisi nad nami. Od powstałego podmuchu, aż teren wyrównany, jakby tu nigdy nic nie stało. I bardzo dobrze. Czort go brał! Wreszcie cisza i spokój.

  

***

 

[ * Dyskusja hen wysoko, nad Żółtym Kołem *]

  

– Na próżno żeśmy im ten ser podarowali. Niby pojęli, jak to czy tamto wytwarzać, korzystać z dobrodziejstw naszej cywilizacji, ale jak widać, nie wszyscy.

– Ten głupek… no ten, co to wiercił skałę, wszystko popsuł. Namieszał im w głowach.

– Cholerny jaskiniowiec.

– Małpy chociaż zeszły z drzewa. Maski zrobiły, telefony.

– Tylko jak je używały. Sam widziałeś.

– Mamuty też pojętne.

– Żebyś wiedział. Tylko po co im te ekrany przed łbami? Przecież mogły potknąć chodzenie!

– Ale ten szablasty, to super gościu. Chociaż jakiś taki...drgający.

– Ech… i wszystko o kant czarnej dziury rozbite.

– Chciałeś powiedzieć: dupy?

– Też.

 

– A dołożyliśmy tyle starań, żeby to był ser: długo dojrzewający. By dać im czas na różne przemyślenia…chociaż z drugiej strony, uszczęśliwiać kogoś na siłę, to jak gołemu gacie założyć.

– Co komu założyć?... w zasadzie można powiedzieć, że największy problem mieliśmy z początkiem człowieka.

– Żebyś wiedział. A przecież jako jedyny, smrodem obudzony... i najwięcej go wchłonął.

– I co z tego. Sam bardziej śmierdział. Był o tym przekonany. Samochwała jedna. Nasz smród miał w zadzie.

– Swój też. Obydwa tam były.

– Ale tylko jednego używał.

 

– Taaa… Wsysajmy Ser i odlatujmy.

– Może gdzie indziej, zalążek człowieka nam nie przeszkodzi.

– Raczej to jego głupie myślenie: co to nie ja.

– Takiego to maczugą w łeb i po sprawie.

– No nie, panowie. Tak nie wypada. Nie jesteśmy barbarzyńcami, spod spalonej gwiazdy.

– Tylko z jakiej?

– A co z nimi tam na dole?

– Po prostu, to wszystko im zniknie. Zapomną zupełnie. To już nie nasz problem, kto zdominuje planetę i co kiedyś wymyślą.

– Ale potrwa to na pewno dłużej.

– Może to i lepiej. Dostaną wędkę i kiedyś tu wrócimy.

– Wędkę?

 

– Wrócimy, jeżeli będzie do czego.

– Nie dla wszystkich myszy, smród sera.

– Niektórym może zaszkodzić nadmiar.

– Taaa… a jeśli nie tak śmierdział, jak powinien, bo za mało żeśmy wysiłku włożyli w jego produkcję? Za mało wiedzy, serca, miłości… no wiecie sami...

– Kapitanie! Proszę nie robić sobie wyrzutów. Śmierdział właściwie, tylko oni niewłaściwie wąchali.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...