Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Fluktuacje


Rekomendowane odpowiedzi

Widzisz? Spójrz.. Na mnie. Albo na pustkę za mną, obok, tuż przy mnie. Albo najdalej…

Spójrz w głąb niczego. W mrok. W noc. W westchnienia zimne i ciężkie…

 

Posłuchaj jak przytula się do mnie cisza.

Wsłuchaj się

w to swoje okrutne milczenie.

 

To jest tutaj. I jest nie tutaj.

 

W odmętach jakieś szelesty. Za oknem deszcz. Wiatr kołysze gałęziami…

 

Szelesty uschniętych liści. Złotych, rdzawych… Liści umarłych.

Szorujących po asfalcie ulicy, po chodnikowych płytach. Po trotuarze…

 

Wiesz, nie ma tu ciebie.

I nigdy nie było.

 

Za oknami wiatr.

 

Odbija się i huczy kawalkada skłębionych chmur,

co snują się. Idą gęsiego.

 

Ten wiatr. Ten oto wiatr. I deszcz.

 

Wiesz, w tym zimnie.

W tym chłodzie

przytkniętych

do twarzy dłoni.

 

W tym szumie

płynącej w uszach krwi…

 

W pustym pokoju. Przy regale...

 

Przy ścianie. Stoję w niemodnej koszuli. I patrzę. W blask oczu, które mogłyby być twoje.

Ale nie są i nigdy nie będą.

 

W ten blask szarego popołudnia. W te okna, która są zastępczo twoimi oczami.

Oczami z fałdami firanek. Falującym bielmem. Atomową kataraktą...

 

Stoję i patrzę.

Patrzę

za ciebie.

 

I słucham, słuchając za ciebie tego ptaka, po którym

nie pozostała nawet szczypta prochu.

 

Stoję twarzą do ściany.

Tej oto ściany

pełnej grudek mikroskopijnego kwarcu.

 

Przywieram nosem, czołem do chłodnej powierzchni. Do bieli. Do tej pajęczyny pęknięć…

I podążam paznokciem po tych rzekach, dorzeczach. Po tych krainach gorączkowej fantasmagorii.

 

W ciszy mojego oddechu. W piskliwym szumie. W biciu serca…

 

Jesteś tutaj?

Ja jestem.

 

Za oknem szary świt.

Deszczowy dzień.

Za oknem nagie gałęzie kasztanów.

 

I w tej ciszy. W tej zakurzonej otchłani pełnej martwego czasu…

W tej opuszczonej komnacie z białych ścian…

 

W żeliwnych rurach przetaczają się ciche jęki, bulgotania…

 

A więc,

ktoś tu

jeszcze jest.

 

A więc coś tu jeszcze żyje, mimo że dawno umarło. Jest nade mną. Piętro wyżej. Na poddaszu.

 

Kroki nade mną. Kroki. Czyjeś kroki.

 

Tam i z powrotem.

 

T a m i z p o w r o t e m…

 

A więc coś tam żyje. Albowiem żyje moim własnym życiem. Żyje wciąż we mnie,

tylko milcząc.

W absolutnym milczeniu…

 

Tylko te kroki. Moje własne k r o k i…

 

Mój nieżywy od dawna ojciec. Moja umarła matka…

 

Chodzą i snują się bez celu. Dotykają ścian.

Dotykają ich opuszkami palców jak ja.

Muskają je, jakby w straszliwej ślepocie

wiecznego unicestwienia.

 

Muskają je jak ślepcy,

co próbują okiełznać

tajemnicę czasu i miejsca.

 

Ja tu z nimi jestem.

Między nimi.

Są i nie są, zarazem.

 

Przemieszczają się,. Płyną…

Przekraczają przezroczyste bramy z powietrza.

 

Przechodzę.

 

Wchodzę między nich. Między te dwa skrzydła drżącego chłodu. W samo centrum próżni kosmosu,

która jednak nie jest próżnią a przestrzenią kipiącą od kwantowych fluktuacji.

Do niedających się przewidzieć odchyleń. Stochastycznych zmian w czasie. Niewykazujących

żadnej tendencji i całkowicie przypadkowych.

 

Opieram się teraz plecami o lodowaną ścianę. I widzę przed sobą

w dziwnym migocie fotele, kanapę, stół…

Dwie pufy, stolik z kryształową popielnicą…

 

Drzwi obite skajem. Regał w kolorze orzecha, z którego spoglądają na mnie twarze. Zamazane.

Twarze bohaterów z zapleśniałych stronic. Zapomnianych.

 

Na podłodze stosy pocztówek

zaadresowanych do nikogo,

z jakichś tam bliżej nieznanych okazji albo niesprecyzowanej rocznicy.

Rozrzucone. Wyblakłe,

poprzecierane.

Pogięte krajobrazy.

 

Popękana emulsja na zdumionych obliczach.

 

Pergaminowych.

 

Zdumionych moim szeptem

do samego siebie…

Moją cichą przemową.

 

Moją litanią niezrozumiałych, niewyraźnych słów.

 

Patrzą się na mnie. Przeszywają na wskroś. I wszytko na mnie spogląda

w tej monotonni przepływającego kurzu.

 

Na lastrykowych parapetach nie do końca wypalone świece.

 

Wystygłe.

 

Kładę policzek

na zimnym

kamieniu

I dotykam palcem.

 

Obrysowuję te resztki pełne zaschniętych grud…

 

Na dębowej klepce rozlewa się

w szczelinie źrenic

plama bladego światła.

 

W kapiących z kranu kroplach.

Do zlewu pełnego rdzawych smug.

 

W tykającym zegarze… Zatapiam się w konstrukcie przeszłego czasu. Niknę...

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-11)

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...