Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

* * * [to nie jest koniec świata...]


Rekomendowane odpowiedzi

to nie jest koniec świata
sensu stricte to zwykła porażka

ten świat się całkiem rozpętlił

nie ma tu miejsca na rymy
rytm i zabawy z formą
wiersze są bardzo puste
niczego nie mogą zmienić

brak jest mitycznych połówek
widać to nie kwestia boga
a tylko instynkt i chemia

nie ma we mnie nic ze zwierzęcia
sam będę przez daty się sączył

[V 2005]

------------------------

Z podziękowaniami dla Izy. Ja wiem, wygląda jakby wszystkie słowa o ścianę - ale pomogły. Dzięki :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znam i pewnie masz rację: ale wiesz, że ja mam (własnie przez te rymy) skłonność do bajdurzenia, to opowiastkowania, do dodawania takich niewinnych wypełniaczy. Bez tego mi melodyka nie śpiewa - widać chyba, że się z tej rytmiki nie umiem wyzwolić. Więc podskórnie licze sylaby i takty - i stąd to przegadanie :)

Jeśli będę pisał białe - to pewnie się w tym wyćwiczę :) Wtedy do tego wrócę.

Pozdrawiam, Antek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niesamowite :) pierwszy raz widzę wiersz biały w twoim wykonaniu :) .
Tylko to mi się nie podoba:
"niewinne kocha nie kocha
jest już nieadekwatne"
Reszta w porządku, przemawia do mnie ten wiersz :) , bo sam chciałem coś podobnego napisać.
Czekam na więcej...

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo to pierwszy biały wiersz, jaki napisałem :) Masz rację, Qui: coś jest nie tak z tymi dwoma wersami - myślę, że będzie mi trzeba poszukać w przyszłości jakiegoś zamiennika, czegoś z nieco innej ligi. I wtedy, jak już znajdę, to się z wierszem podziele.

Bartek: sensu stricte. Nie wiem, jak z tym "jest". Mam opory przed usunięcie One wynikają z mojego codziennego rymowania: się boję, że bez tej jednej sylaby rytm się zakłóci i się będize gorzej czytało. Muszę się z tym przemyśleć, a potem ewentualnie przełamać :)

Dzięki za komentarze!
Pozdrawiam, Antek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A gdyby tak?

to nie jest koniec świata
sensu stricte to zwykła porażka

ten świat się całkiem rozpętlił


Szkoda mi zabierać świat z tego zdania - dużo straci na zamienniku. Brzmi toto lepiej? I czy brzmi - co najważniejsze - równie czytelnie? To są nadal pytania, na które odpowiedzieć po prostu póki co nie umiem: będę więc póki co wszystkie pomysły zbierał do kapelusza i wtedy coś z nich wykrzesam :)

Pozdrawiam, dzięki Ci za komentarz!

Julia, Vera - także dziękuję ślicznie :)

Pozdrawiam, Antek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobre. Wydaje mi się, że będzie lepiej.
Jeszcze jedno mi nie leży:
"widać to nie kwestia boga"
"to" i "nie" blisko siebie :) dwa krótkie słowa, zaburzają rytm.
Gdy jest np. "widać to kwestia nie boga" lepiej się czyta, ale to zdanie ma zmieniony sens.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • nie przepadamy za płynieciem z prądem. szukamy doznań błądząc w utopijnych marzeniach   rozbudzone myśli burzą mury idealnego gmachu nie tam mieszka nadzieja   zamknięte drzwi są drogą która kusi obiecuje spełnienie kwiaty kwitną dla każdego   1.2025 andrew
    • Ładnie    Łukasz Jasiński 
    • Poprawnie    Łukasz Jasiński 
    • Za oknem szerokim jak wszechświat brodata twarz jakiegoś mędrca. Gdzieś tam, pośród liści drzew. W migocie słońca. W blasku, co kładzie się na podłogowej klepce prostokątami światła...   Niesie się w przestrzeni (niesie się poprzez przestrzeń) świergot ptaków. Twarz mędrca. Jego oczy... Wzrok opuszczony, jakby w zadumie. W tych oto obszarach. W myślach niedostępnych. W mgłach płynących nisko nad płaszczyznami zrudziałych pól.   Czy ty mnie w ogóle słuchasz?   W ekranie telewizora padający śnieg. Milczący szum mżących pikseli, który trwa. I który trwa. Zamykam oczy. Otwieram. Mrugam sennie. Mrużę. Zaciskam szczypiące powieki… Jakaś kobieta z długimi rzęsami stoi tam, na brzegu delty. Stoi w słomkowym kapeluszu z długą, powiewającą wstążką. Błękitną… Trzyma w dłoni skręconą muszlę, przykłada do ucha. Uszła z niej dawno wrąca kipiel spienionych fal. Morza uderzającego o skały. To jak drżący w słońcu miraż, co się materializuje tylko na chwilę. I kroczy swobodnie po ścieżkach szumiącej ciszy. W oddechach. W łopotach żaglowych płócien, jakże odległych. I nieuchwytnych… Skąd ta nagła zmiana obrazu? To jak oglądanie starych fotografii, które wysypują się z szafki jedna po drugiej, albo spadają na podłogę ze stołu po nagłym przesunięciu dłonią. W tej oto chwili słabości i lęku. W napadzie straszliwego zniekształcenia twarzy, która odbija się w ściance szklanej butelki. Na niej etykieta: Piękny mężczyzna w kapitańskiej czapce. Stojący tyłem i zerkający zalotnie z boku. A więc przesypują się w dłoniach drżących od mroku bezkresnej nocy. Te fotografie. Te pozostałości nieistniejącego od dawna czasu. Od zimna. Od chłodu samotności. Mimo powietrza pełnego słonecznych migotów i szeptów, które trwają jednocześnie w jakiejś niezbadanej korelacji zdarzeń. Które istnieją w sobie, a jednak odrębnie.   Wiesz, ja tutaj byłem. Ja. Albo nie-ja. Jestem. Nie ma mnie. Albo znowu nie ma… Wodzę palcem po czarno-białej powierzchni, po spękanej emulsji, która jakimś cudem wymiguje się nadal żarłocznej nicości. Rozpędzonej entropii wszechświata… Zdmuchuję kurz i pajęczyny, kiedy podchodzę do przedmiotów zastygłych w odlewie. W żółtawym świetle, co pada pod kątem z kinkietu -- twarze, popiersia… Wyrzeźbione dłonie w różnych gestykulacjach i wariantach uchwyceń. Nieskończone dzieła mistrza o niezrównanym kunszcie. Porozrzucane wokół dłuta. Resztki gruzu, okruchy. Biały pył modelarskiego gipsu... Na podłodze stosy gazet. Na lastrykowych parapetach. Na półkach regałów. Na krzesłach… Na nich, pomiędzy świecami, pomiędzy wypalonymi kikutami stopionej stearyny -- blaszane puszki. W zakrzepłej na kamień chemicznej treści lakierów powykrzywiany las wystających rękojeści zatopionych na zawsze pędzli, wałków, mieszadeł… I wszystko w pajęczynach. W falującej woalce pajęczyn. W zwietrzałej woni…   Tutaj już od dawna nikogo nie ma. I tak naprawdę nikogo nie było. Wtedy. I teraz. I nigdy… Siedzę na podłodze pośród stert niczego. I oglądam. Podziwiam wszystko pod różnymi kątami, ćwicząc przy tym zamykanie i otwieranie swędzących powiek. Pełzam w szumiącej, piskliwej ciszy. W gorączce. Kiedy nachylam się, prostuję. Kiedy przywieram swoje spierzchnięte wargi do warg gipsowej rzeźby... -- w jej oczach dostrzegam jedynie obojętne bielmo martwego kamienia.   Jesteś tu jeszcze?   Mówię coś niewyraźnie, szepczę… Otaczają mnie jakieś niezrozumiałe słowa. Wyrwane z kontekstu frazy. Coś o miłości i euklidesowej geometrii. Figury geometryczne na ścianach, podłodze… -- na wszystkim…   Nade mną spirale galaktyk niewzruszonego wszechświata…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-15)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...