Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Spory o historię przy grzanym piwie


Rekomendowane odpowiedzi

I.

 

      Gdy niczym w rozłożystych gniazdach maleńkie ptaszyny,

Otulone tajemniczym płaszczem nieprzeniknionej nocy,

Zagnieździły się w rubrykach indeksów piątki,

Rozniecając tak wiele bezcennych emocji…

Pamiętam, zawsze po zdanych egzaminach...

Zbierała się licznie studencka brać,

Wieczorami przy kuflach grzanego piwa,

By snuć swe opowieści o zamierzchłych czasach…

 

Piątki z historii, archeologii, teologii,

Pretekstem były do długich dyskusji,

Na zawiłe światopoglądowe tematy,

Rodząc zarzewia rozlicznych sporów i kłótni…

Gdy z licznej i gwarnej studentów gromadki,

Każdy biorąc duży grzanego piwa łyk,

Rzucał śmiało kontrowersyjne swe tezy,

Licząc na wywołanie burzliwych reakcji…

 

Jeden przechwalał się piątką z archeologii,

Snując opowieść o rozwoju medycyny w starożytności,

Drugi piątką z bioetyki się chełpił,

By temat zbrodniczości eugeniki ochoczo poruszyć…

Jednego nieziemsko fascynowała paleoastronautyka,

Drugiego skrycie pociągała angelologia,

Jednego pochłaniała najnowocześniejsza wojskowa technika,

Drugiego przyciągał swą tajemniczością duchowy świat…

 

Gdy gorące studentów o historię spory,

Zawładnęły niejednym stolikiem kawiarnianym,

Niczym niegdyś żywiołowe najeźdźców hordy,

Rozległym i warownym grodem podbitym,

Emocje rozpalone w burzliwej dyskusji,

Studził dopiero pszenicznego piwa łyk,

Pozwalając ochrypłe gardło zwilżyć,

Dając czas dla ułożenia błyskotliwej riposty…

 

II.

 

Gdy filmowe megaprodukcje o polskiej historii,

Miały wejść dopiero na ekrany kin,

A w prawicowej prasie szumne ich zapowiedzi,

Do młodych pasjonatów przemawiały wyobraźni,

Wyczekując tych upragnionych premier kinowych,

Biorąc po wykładach duży piwa łyk,

Pokrzepialiśmy się wzajemnie barwnymi opowieściami,

O chlubnych kartach wielkiego narodu przeszłości…

 

Czasem ktoś przyniósł album stary,

Wyjęty z nieżyjącego już dziadka szuflady,

W limitowanej serii niegdyś wydany,

Przez co w oczach kolekcjonerów po tysiąckroć bezcenny…

A czasem w starym antykwariacie dziś nieistniejącym,

Udało się upolować jakiś historyczny komiks,

Poświęcony wybitnej w dziejach świata postaci,

Której dokonania wpłynęły na losy ludzkości…

 

Na błyszczących krążkach filmy dokumentalne,

Do prasowych tytułów niegdyś dołączane,

Kupowaliśmy ochoczo sypiąc ostatnie grosze,

Nieraz tracąc pieniądze odłożone na bilet…

A wymieniając się naszymi filmowymi kolekcjami,

Łataliśmy nawzajem swojej wiedzy braki,

Zszywając je w głowie niewidzialnymi nićmi,

Łączącymi tak wiele wielkich wydarzeń historycznych…

 

Czasem jakaś historyczna ciekawostka,

Rzucona mimochodem przez starego profesora,

Na wykładzie skrzętnie zapisana i podkreślona,

W pamięci naszej na lata zapadała...

A ubrana umiejętnie w wyszukane słowa,

Dla prostego studenta większą wagę miała,

Niż pełne brukowej prasy stoiska,

Zalegającej stertami w supermarketach…

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

III.

 

Pamiętam wtedy w studenckich latach,

Gdy zrosił okolicę księżyca blask,

W obszernych średniowiecznych Rocznikach Długosza,

Kochałem bez pamięci się rozczytywać…

A nakreślony piórem wybitnego kronikarza,

Dziejów polskich jakże barwny świat,

Szepcząc o wielkich tajemnicach średniowiecza,

Wyobraźnię moją tak bardzo rozbudzał…

 

I pasją do średniowiecznych polskich kronik,

Cały świat naiwnie niegdyś chciałem zarazić,

O pięknie tychże nie szczędząc słów wzniosłych,

Głoszonych przy każdej możliwej okazji…

Tak w snach i na jawie,

W wyśnionych karczmach i w całkiem realnym pubie,

Kosztując sporządzoną podług zapomnianej receptury nalewkę,

Unosząc namacalny grzanego piwa kufel,

 

Otwierając Mistrza Wincentego Kronikę,

Sięgając po zaznaczony w Rocznikach Długosza fragment,

O dziejach rodu Piastów opowieści swe snułem,

Przyodziewając średniowieczne zapisy w słowa wyszukane…

Paniczom i żakom z zamierzchłych czasów,

Współczesnym mi studentom wszelkich kierunków,

Nie szczędząc barwnych wyszukanych słów,

Dla opowiedzenia zasnutych mgłą niepamięci dziejów…

 

I nad wielkimi bitwami polskiego średniowiecza,

Pochylaliśmy się wspólnie w wnikliwych dociekaniach,

Każdy aspekt tamtych wiekopomnych starć,

Analizując przez naukowych opracowań pryzmat…

By gdy snem znużona przymknie się powieka,

Powędrowała w tamten utkany legendami świat,

Rozbudzona nocą senna wyobraźnia,

Każdego jednego ciekawego przeszłości studenta…

 

IV.

 

Gdy smakowych papierosów niedopałki,

Dociśnięte zdecydowanym ruchem dłoni,

Sypiąc ostatnie rozżarzone iskry,

Kończyły swój żywot na dnie popielniczki…

Z zamierzchłych czasów przeszłości szept,

Niósł się po spowitej dymem knajpie,

Poruszając niejednego młodego studenta serce,

Rozbudzając uśpioną wieczorami wyobraźnię…

 

O tajemniczych początkach prastarej słowiańszczyzny,

Snuli młodzi studenci najśmielsze domysły,

Popuszczając niekiedy wodze wyobraźni,

Zapuszczając się w gąszcza pseudonaukowych teorii…

Gdy o pochodzeniu Słowian od Wenedów teorii,

Jedni ochoczo czapkowali,

Drudzy w przypuszczeniach swych nadzwyczaj ostrożni,

Przy allochtonicznej koncepcji roztropnie obstawali…

 

Ciągnące się latami o historię spory,

Z pogranicza rzetelnej wiedzy i teorii spiskowych,

Kto wzniósł w starożytności potężne piramidy,

Kto tak naprawdę pierwszy Amerykę odkrył,

Gdy mrok wielotysięczne miasta otulił,

Oznajmiając czas końca letnich sesji,

Przy zastawionych piwem stolikach rozstrzygali studenci,

Sypiąc jedni drugim ironiczne przytyki…

 

O historyczność oracza Piasta i króla Popiela,

Wykłócali się do ostatniej kropli piwa,

O miejsce ukrycia Świętego Graala,

Toczyli swe spory do lokali zamknięcia…

Dzwoniły kufle wznoszone na zdrowie,

Odrapane krzesła szurały o podłogę,

A toczące się wieczorami burzliwe dyskusje,

Pozostawały bez rozstrzygnięcia w próżni zawieszone...

 

 

V.

 

Kto najwięcej zna tajemnic historii,

Wciąż między sobą się licytowaliśmy,

Przechwalając się swymi bogatymi kolekcjami,

Poupychanych w napęczniałe segregatory,

Bogato ilustrowanych popularnonaukowych czasopism…

By znanych tytułów kompletnymi rocznikami,

Dostrzegając w ich oczach nutkę zazdrości,

Na kolegach z uczelni wrażenie zrobić...

 

Choć różnie rozkładały się nasze fascynacje,

Pomiędzy poszczególnych bohaterów Kampanii Wrześniowej,

Jeden wielbił niestrudzenie generała Kutrzebę,

Drugi murem stawał za Hubalem…

W każdej z tamtych wieczornych dyskusji,

Dało się wyczuć w głosie nadłamanym,

Iż bohaterskich obrońców naszych polskich granic,

Wszystkich bez wyjątku szczerze szanowaliśmy…

 

Choć listę największych bitew II Wojny Światowej,

Każdy bez wyjątku znając na pamięć,

Wszczynał z kolegami burzliwe dyskusje,

Kreśląc tego światowego konfliktu alternatywne scenariusze…

Narosłych przez lata stereotypów twierdzę,

O nieuchronności klęski Kampanii Wrześniowej,

Niczym doborowym partyzantów oddziałem,

Zdobywaliśmy wspólnie naszych kontrargumentów szturmem…

 

O prawdziwych przyczynach katastrofy w Gibraltarze,

Snuliśmy swe spiskowe teorie,

O fiasku operacji Market Garden,

Wymienialiśmy się czasem wiązkami spostrzeżeń…

Czy dało się uniknąć Wołynia tragedii,

Czasem z łzą w oku jeden drugiego pytaliśmy,

Ignorując wymownie pogardliwe uśmieszki,

Wykolczykowanych nastolatek nieopodal sączących drinki…

 

VI.

 

Gdy kolejny aromatycznego piwa łyk,

Niejedno gardło skutecznie zwilżył,

I przyszło do zawiłych światopoglądowych dyskusji,

Nie szczędzących tematów bolesnych i trudnych,

Chłodnymi wieczorami gorący patriotyzm,

W duszy każdego młodego studenta się tlił,

Pomimo tej całej lewackiej propagandy,

Sączonej nam w głowy z mediów mainstreamowych…

 

Pamiętam jak z drżeniem w głosie,

Wspominaliśmy Żołnierzy Niezłomnych ofiarę,

Przeglądając w knajpach kolejne publikacje,

Dotykające tematu IPN-owskich historyków piórem…

Bo wiedzieliśmy z opowieści że i w naszym regionie,

Bezgraniczne swe oddanie Ojczyźnie,

Niejeden Żołnierz Wyklęty przepłacił życiem,

Przez bezpiekę zakatowany na śmierć…

 

Choć byli niekiedy i w naszym wieku,

W burzliwy wir okrutnych dziejów,

Wrzuceni zostali zrządzeniem losu,

Pośród upiornego historii chichotu...

I każdy z nas choć raz się zadumał,

Nad ofiarą młodego ich życia,

Naznaczonego tak bardzo przez wojny czas

I w okresie stalinizmu dotkliwego Polski upodlenia...

 

Progów wymarzonych uczelni,

Nigdy nie dane im było przekroczyć,

Rozległe puszcze, lasy i bory,

Były im ich uniwersytetem wyśnionym…

A najtrudniejszy egzamin z życia,

Każdy z nich niemal wzorowo zdał,

Gdy kresu dobiegła nierówna walka

I przyszło zdać raport przed obliczem Boga…

 

 

VII.

 

O zmarnowanych szansach transformacji ustrojowej,

Tocząc dyskusje z niejednym szanowanym profesorem,

Opuszczając nasze uniwersytety i uczelnie,

Zadowalających odpowiedzi wiedzieni niedosytem,

Kierowaliśmy wieczorami kroki ku knajpie,

By spróbować choć na kufla dnie,

Na nurtujące pytanie znaleźć odpowiedź,

O braku dekomunizacji w wolnej Polsce przyczynę…

 

Na kuflu piwa opierając dłoń,

Wspominaliśmy jak jeszcze przed chwilą,

Drżący starego profesora głos,

Hołdem był złożonym komunizmu ofiarom…

I tamte pamiętne z lat studenckich wykłady,

O globalnego komunizmu niewysłowionej zbrodniczości,

Wraz z zeszytami po brzegi zapisanymi notatkami,

W głębinach pamięci skrzętnie ukryliśmy…

 

Wspomnień siwowłosych profesorów,

Podczas prywatnych rozmów i akademickich wykładów,

Wysłuchiwaliśmy bez najmniejszego szmeru,

Usiłując zapamiętać każde ze słów…

Czasem w oczach starych profesorów pojawiały się łzy,

Gdy wspominali stanu wojennego ofiary,

Pozostawiając nas z dręczącymi duszę pytaniami,

Na które sami w dyskusjach szukaliśmy odpowiedzi…

 

W toku burzliwych wielogodzinnych dyskusji,

W studenckich latach sami powoli odkrywaliśmy,

Że o wspaniałości PRL-u wszelakie mity,

Najmniejszego nie miały pokrycia w rzeczywistości...

A gdy na temat zbrodniczego PRL-u,

Wymsknęło się komuś kilka dobrych słów,

Reszta rugała go bez namysłu,

Od kufli nawet nie odrywając wzroku…

 

VIII.

 

Choć od tamtych naszych pamiętnych dyskusji,

Upłynęły już tysiące dni,

Podług kalendarza praw bezlitosnych,

W kolejne lata pozaplatanych…

Czasem gdy na poświęconych historii forach,

Napiszę o północy ostatni już komentarz,

Wpatrując się nocami w pełnię księżyca…

Sięgam po puszkę pszenicznego piwa…

 

Drewnianą warzechę wielokwiatowego miodu,

Zatapiam w wrzącego piwa rondlu,

By okraszone szczyptą cynamonu,

Gorące jeszcze unieść do ust…

By kłębiąca się z wolna piana,

Była dla misternie zdobionego kufla,

Niczym najkosztowniejsza błyszcząca klejnotami korona,

Dla siwej głowy baśniowego króla…

 

Gdy powieje niekiedy przeszłości wiatr,

Zatapiając się w rzewnych wspomnieniach,

W niesionych emocjami myślach powracam,

Do tamtych pełnych szczęścia studenckich lat…

Gdy wytęskniony grzanego piwa kufel,

W doborowym pasjonatów historii towarzystwie,

Nagrodą był za piątkę w indeksie,

Budząc na twarzy łagodny szczęścia uśmiech…

 

Gdy tak zatapiam się w wspomnieniach,

Niejedna uroniona ukradkiem łza,

Spadnie niekiedy do kufla grzanego piwa,

Przez duchy przeszłości jedynie dostrzeżona…

By niczym trzaskające z świętego ognia iskry

Rozniecić nocą barwnych snów obrazy,

O tamtych minionych latach studenckich,

Zatopionych w niezliczone o historię spory…

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

"Grzane piwo należy podgrzać i urozmaicić dodatkami, takimi jak: miód, cynamon, sok malinowy, goździki czy owoce. Najważniejsze, by w trakcie przygotowywania nie doprowadzić płynu do wrzenia. Zarówno piwo jak i jego grzana odmiana mają pozytywny wpływ na ludzkie zdrowie, gdyż pomagają się rozluźnić, doskonale nawadniają i pobudzają nerki do pracy". - Tekst zaczerpnięty z internetu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Kamil Olszówka

   

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Kamilu, po raz kolejny jestem pod wrażeniem. Wielkim - Twoich Precyzji i Pieczołowitości . 

   Zwrócę Ci uwagę jedynie na dwa miejsca. Na trzeci fragment pierwszej części, gdzie - aby uniknąć "wyliczanki" napisałeś naprzemiennie "Jednego" - "Drugiego" i gdzie mogłeś użyć słów "Trzeciego" - "Następnego" - "Kolejnego" - "Ostatniego". Oraz na trzeci fragment piątej, gdzie zamiast "II" lepiej będzie użyć pełnego słowa - "Drugiej". Zdecydowanie, dlatego nalegam na zmianę.

   Cieszę się Ogromnie, że mogłem przeczytać Twój kolejny Utwór .

   Pozdrawiam Cię serdecznie.  

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Corleone 11 Dziękuję Ci po tysiąckroć!

 

Co do tej ,,wyliczanki"... Jednym z moich ukochanych poetów na których najczęściej się wzoruję jest Artur Oppman, a On pisał w taki właśnie sposób jak ja:

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ale to właśnie zapis rzymską cyfrą zdecydowanie jest jak najbardziej poprawny:

 

 

By podziękować Ci za ten Twój pełen pochwał komentarz specjalnie dla Ciebie ułożyłem krótką rymowankę... Specjalnie dla Ciebie:

 

Dla każdego pisarza oddany czytelnik,

Cenniejszym jest od najkosztowniejszych kamieni,

Zdobiących smukłe szyje księżniczek indyjskich,

Obsypywanych na kartach powieści czułymi pocałunkami...

 

Dla każdego pisarza oddany czytelnik,

Cenniejszy jest od kufrów złotem wypełnionych,

Ukrytych przed światem w jaskiniach niedostępnych,

Chłodem wielkiej tajemnicy przez wieki zacienionych…

 

Pozdrawiam po tysiąckroć!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Kamil Olszówka

   Świadomość własnej wartości jest Ogromnie Cenna. Ale zapytam, po pierwsze: Artur Oppman pisał tak, jak Ty - czy Ty piszesz tak, jak on? Po drugie - równie Ogromnie Warto dążyć do wypracowania własnego stylu. 

   Po kolejne: ogólne  

zasady swoją drogą, a tu jest Twój Utwór. Twoja osobista treść. Zgodnie z moim wyczuciem, w tej Przestrzeni właśnie pełne polskie słowa są bardziej na miejscu, niż latynizmy. Ale oczywiście decyzja o zmianie należy do Ciebie. 

   Po tysiąckroć dziękuję za poetycki prezent

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Kamilu, wielce mi miło .   

   Serdeczne pozdrowienia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Kamil... czytałam wcześniej... dłuuuugaśne jak licho...;)

Co do wyliczanek, czasem, Corleone ma rację. I tak podziwiam Twój zapał, że takie długie historie opisujesz.

Serdecznie pozdrawiam, życząc spokoju, na każdej linii.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Corleone 11 Oczywiście że to ja wzoruję się na Mistrzu polskiej poezji Arturze Oppmanie! Ten wybitny polski poeta ciągle jest za mało przez nas doceniany!

@Nata_Kruk Polecam czytać ten mój długi wierszowany tekst koniecznie przy dużym kuflu grzanego piwa...Wtedy czas z pewnością nie będzie się dłużył... Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • oddalam się od prawideł ułożonych wersów zatracam częściej w szklane oko nie szkiełko każe wstrzymać oddech gdy wylewa się słowo   gdyby o tym wiedział wieszcz napisałby pewnie tylko  dwanaście zgłosek w jednym szeregu stanął może nawet uderzył w klawiaturę zamiast w dzwony                        
    • Światło pod sufitem. Długi rząd brzęczących jarzeniówek. Brudna, żółtawa biel poprzetykana czernią rozkładu i defragmentacji. Zupełnie jak wybrakowane uzębienie starca. Choć w zasadzie trupa, żywego jeszcze, ale trupa. Przechodzę. Idę. Nieskończona dal. Usiana opiłkami żelaza podłoga. Śmierdzące smarami zgarbione korpusy martwych frezarek. Jakichś urządzeń niewiadomego przeznaczenia… Zapaliłem świeczkę. Nie jedną. Kilka. Cały las świeczek. Płoną wszędzie. Na podłodze. Stole. Lastrykowych parapetach, krzesłach, drewnianych półkach regałów. Pełnych, uginających od starych, rozsypujących się książek. Pozostałości po umarłym ojcu, umarłej matce... Płoną i drżą płomienie. Żółte, drgające płomyki. Drgające od oddechów niewidzialnych widm. W mroku nocy z zaprzepaszczonej otuliny snu. Matka przychodzi czasami. Widzę ją. Przychodzi z uśmiechem. Z werwą. Albo z jakąś pretensją. Z marsową miną. Przychodzi sama albo z ciotką, albo z ojcem. Ale zawsze wyrazista. Jakby przesycona kolorami. I cała w falujących płachtach. Jakichś falujących częściach zwiewnej garderoby. Jakiejś takiej, której nigdy nie nosiła za życia. Wielokolorowych, wyciętych niczym z modowego żurnalu peniuarach długich do samej ziemi. A zatem przechodzą przeze mnie. Wychodzą ze ścian. Idą. Płyną. Stąpają bezgłośnie po dębowej klepce. W pokoju. W przedpokoju. W całej amfiladzie długiej jak rodny kanał martwej od dawna rodzicielki. Niekończącej się gardzieli jakiegoś przejścia. Jakiegoś korytarza z tego do tamtego życia albo śmierci. Idziesz ze mną? Czy idziesz? Dlaczego milczysz?   Świece płoną. Jedna przy drugiej. W odstępach. W oddaleniu. W nicości nocy… Drgające ogniki. Deliryczne cienie na suficie i ścianach. Skrzydlate. Bezskrzydłe. Albo wypełzające dopiero z kokonów. Nieporadne… Rozmaite, nienasycone jestestwa. Metamorficzne egzystencje. Wyczulone na każdy najmniejszy nawet ruch. Na każde poruszenie, nawet tak szybkie, że przekształcające się momentalnie w nieruchomość. W cienistą skamielinę. W odwieczny kamień pokryty zielonym mchem zagradzający przejście do drugiego pokoju. Skąd tu nagle taka bariera? Ta niemożność przejścia? Owiewa mnie leśny chłód po twarzy, po skroniach i plecach. Las szumiący wokół. Szumiące wokół dęby. Za oknami otwartymi na oścież… Za oknami gałęzie. Liście… Cicho. Ciii… Ktoś idzie ulicą. Chodnikiem. Trotuarem. Ktoś spóźniony na umówione spotkanie w parku okraszonym nocną ciszą. Tam, przy ławce. Przy tym dębie, kasztanie, topoli… Tam wtedy. Tam, kiedyś… To było kiedyś… To było…   Dlaczego milczysz? Przecież jestem. Przyszedłem. Wprawdzie po czasie, ale jestem. Rozglądam się wokół, lecz jedynie wirują lodowe kryształki w sześcianach powietrza. W żółtawej poświacie latarni, które giną w przymglonej substancji czasu. I płyną powoli, powoli. Powoli… Całe flotylle kłębiących się, zapomnianych… Dawno umarłych. Nieistotnych… Zatracających się na powrót w ciszy… Milczysz, albo zmieniłaś ton. Nie. To zmieniły się jedynie okoliczności. Ty, nie zmieniłaś się wcale. Cały czas milczysz w piskliwym szumie gorączki. I chowasz się, gdzieś dalej. I znikasz. Zza drzewa wychodzi starzec o siwej brodzie z gałązek i chrustu. Nie. Nie idzie. Stoi. I tylko chwieje się w podmuchach wiatru. I drży. I porusza milczącymi ustami. I opowiada coś czego dosłyszeć nie sposób. I opowiada coś z egzaltacją i pasją. I mówi wśród teatralnych gestów. Przesadnych… Kiedy podchodzę. Kiedy zbliżam się, aby dostrzec, usłyszeć cokolwiek, zatraca się wszystko, co przed chwilą wydawało się takie realne. I staje się jedynie krzakiem nagiego bzu, co zaszedł mi znienacka drogę. I staje się jedynie plątawiskiem gałęzi. Plątaniną korzeni. Podziemną egzystencją nie wiadomo czego…   Zamykam oczy. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Otwieram. Zamykam. Otwieram szeroko. I widzę. I próbuję dostrzec. I widzę jakieś kontury. Zarysy na ścianie. Na drzwiach trzydrzwiowej szafy. Na drzwiach pokrytych fornirem. Na drzwiach starej szafy skrzydlate cienie. Na drzwiach wielki motyl rozpościera skrzydła. Szykuje się do odlotu wieka istota… Wiesz, piję Bushmills'a, taką starą irlandzką whisky. Napijesz się ze mną, tato? Masz. Pij i nie dyskutuj. Ja, piję. Uśmiecha się do mnie skrzydlata istota. Ojciec leży tu od wieków w stosie rozsypanych piór i chrzęści resztkami spróchniałego truchła. Jakiś taki niepodobny do samego siebie. Leży profilem swojej podłużnej czaszki. Czaszki podobnej cośkolwiek do jakiegoś ptaka. Patny się na mnie. Nie patrzy. Zwraca się do mnie pustymi oczodołami zasklepionymi czarną, wilgotną ziemią… Co chcesz powiedzieć, tato? Nic. Milczenie. Tylko piskliwa w uszach cisza. Tylko szum i szmer padającego zza otwartego szeroko okna deszczu. Trącane kroplami listki lśnią w półmroku. Migoczą. I drżą w żółtawej poświacie ulicznej latarni… Matka krząta się w kuchni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Coś tam robi. Szykuje kolację wigilijną. Choć odgłosy to jakieś odległe. Płynące spomiędzy przeszłych warstw dawno minionych dziejów. Milknie wszystko. I znowu nic. Znowu piszcząca w uszach cisza. W pokoju. W pomroku pokoju lśni płaszczyzna drzwi. Lakierowana powłoka starej szafy, w której czai się pustka wiszących na pręcie pokrytych kurzem drewnianych wieszaków. Wisiały tu kiedyś płaszcze i bluzki. Marynarki. Na wewnętrznej ścianie krawaty ojca… Czy ty mnie kochasz? Powiedz. Mów. Albowiem dawno nie było kochania. Wiesz, przychodzą do mnie. Przychodzą jakieś osobistości, płaskie jak książkowe fotografie. Kto to? Nie wiem. Ale chyba są ważni, bo wyniośli i sztywni. Tacy królewscy. Masz, pij. Dlaczego milczysz? Rozgrzewa mnie w środku kolejny łyk alkoholu. Trunek to szlachetny. Herbaciany. Potrójnie destylowany. Nie uroń tylko kropli, bo spłynie ci po brodzie palącą do szpiku kości rozpaloną strugą.   Przychodzą do mnie znowu. Aktywizują się po śmierci. Przechodzą przez ściany i drzwi. Przechodzą w ciszy i jakoś tak obojętnie. Nie patrzą na mnie te natrętne mary. Te najgorsze widma. Owijają się w przezrocza minionych dni. Za otwartymi oknami drzewo przy drzewie. Dęby, kasztany... Kładące po sobie liście topole. I te topole strzeliste do nieba. I te topole trzeszczące w pochyleniach od wiatru… Ktoś znowu idzie. To ja idę pomału. Wstałem i idę powoli jak ktoś, kto uczy się dopiero chodzić. Idę, stanąwszy po długim leżeniu. Po długiej niemocy. Po gorączce toczącej ciało. Idę daleko, nie wiadomo gdzie. Chyba do toalety oddać mocz, choć oddałem go już wszędzie… I obejmuję ściany, próbując utrzymać równowagę z powodu ogromnego pędu kuli ziemskiej. Przytulam się do niczego, będąc niczym i nigdy nie będąc czymkolwiek ponad nicość. Ponad okrutną nicość i pustkę lodowatego wszechświata. Płynąłem. Płynę. I jeszcze raz płynę. Byłem wszędzie. I byłem równocześnie w kilku innych czasach i przestrzeniach. Być może we śnie. W malignie. Na jawie…   Coś się świeci nade mną. Coś się do mnie przymila. Coś nagiego w swoim bezwstydzie. Otula mnie ciemny poemat z piekła rodem. W szumach i piskach. W szmerach i cichych stukach w żeliwnych rurach. W starych rurach. W plątaninie starych żeliwnych rur. Jakieś jęki i szepty. Jakieś przekleństwa hydraulików. Nade mną mieszka jedynie nicość. Pustka tak przeogromna, że aż rozsadza czaszkę w swoim bolesnym pulsowaniu. I w tej pustce czyjeś kroki. Powolne kroki. Czyje? Czy to ty, tato? Milczysz, a więc milcz dalej. Tak jak milczysz do tej pory swoim grobowym milczeniem. Matka? Nie. To nie ona. Ponieważ poszła już sobie po chwilowym krzątaniu się po kuchni. Stwierdziła, że nic tu po niej. A przyszła jedynie z przyzwyczajenia. Pokrzątała się w kurzu i w pyle. W pajęczynach… W zapleśniałych tworach wypełzających z ciemnych kątów. A więc przywołało ją tutaj jej własne echo przeszłości. Poszła sobie. Zniknęła w drzwiach, w półmroku klasztornym pełnym umarłych twarzy. Poszła jak wtedy, rzucając na pożegnanie swój cień na ogród.   Przy stole stoi odsunięte krzesło. Na stole pęknięty wazon z pękiem uschnięty melancholii. Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. A więc ktoś tu był na tej ostatniej wieczerzy. Skosztował ciała Chrystusa i jego krwi. Lecz ta krew miała posmak irlandzkiej, potrójnie destylowanej whisky. Pusta butelka mieni się w drgających płomieniach świec. Napijesz się ze mną, Jezu? Masz, pij. Kilka kropel spadło na twoje wytarte dżinsy. Masz za sobą długą podróż. Jego płonące oczy. Jego świecący na głowie diadem. Na co ci on? Po co? Kładzie na stole naszyjnik z pereł. To nic. To tylko kamienie, kamienie… Powtarza jak echo. Powtarza cicho… Była tu twoja matka, mówi. Wiem, odpowiadam. Lecz widzę nagle, że jest nagi. I widzę jego wargi nabrzmiałe. Coś chciał jeszcze powiedzieć, lecz milczy. I rysuje w powietrzu kręgi. Ramionami oplata swoje smukłe nogi i ręce. Słyszę go w szmerze przesuwanego krzesła. Mówi coś. Mówi, porusza obrzmiałymi, sinymi ustami… Wstaje i idzie. Ku zaskoczeniu cały w bieli. W falujących, w powiewających szatach… I ostrymi skrzydłami bez szelestu się w niebo wzbija, jak ptak… I uderza mnie cisza. Cisza tak wielka, że aż ogłuszająca. Cisza tak wielka, idąca jak fala za falą...   Otwieram oczy. Otwieram szeroko. Razi mnie słońce, co wpada z ukosa. Na podłodze, na sękach, na słojach dębowej klepki… Na suficie plama zacieku. Wznoszące się drzewo żeliwnych rur… Drapie mnie w gardle. Dusi wirujący w powietrzu kurz. Świece dopaliły się do końca. Spalone knoty. Stearynowe kikuty...   Jesteś tu jeszcze?   (Włodzimierz Zastawniak, 24-12-25)      
    • Typowy typ typuje topy.   Warszawa – Stegny, 25.12.2024r.
    • Święta Choinka   Śnieg Prezenty   I delikatne sentymenty        
    • Dziękuję i wzajemnie życzę zdrowych i pogodnych świąt.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...