Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Osobliwy Obiad


Rekomendowane odpowiedzi

Trochę inna wersja dawnego tekstu

 

 

Spogląda tłustym oleistym wzrokiem, poprzez dryfujące ślepia rosołu. Pomimo niecierpliwych chęci, skroplonych na czole w kapsułkach tęsknoty, nie może dojrzeć dna. Wszystko żółte, mętne i chaotycznie nieprzezroczyste. Chciałby wiedzieć, co w siebie wkłada, by móc wydalić zrozumiałe. Macha aluminiową, skrzywioną łyżeczką, pośród smukłych żaglowców, przeganiając powstałym wiatrem, czterojajeczne włosy topielicy. Pływają leniwie niespiesznym nurtem, w wielkich okach czasu. Rzęsa wodna nieświadoma istnienia tego, co ma ją pożreć.

 

Za oknem czarne niebo, pełne przylepionych do przestrzeni, gwiazd.

 

Niektóre trudno nabrać. Ślizgowym lotem opuszczają płytką depresję, snując ciała po srebrnym obrzeżu eliptycznego wszechświata. Szczupłe malutkie węże w złotawej toni. Nie dostrzega tego. Pragnie ujrzeć dno. Początek. Tam jest taki ładny obrazek, przedstawiający białą owieczkę na zielonym mostku. Wśród kolorowych kwiatków, na zupełnej nieznanej planecie o pomarańczowym niebie i podwójnym kwadratowym słońcu, wygląda doprawdy uroczo. Pilnuje punktu. Chce wierzyć, że dla niego. Może wreszcie dzisiaj przejdzie na drugą stronę.

 

Mógłby oczywiście wylać zawartość na czasoprzestrzeń podłogi. Rozlać w ciemną materię i już teraz obejrzeć, zanim obraz spłynąłby do czarnej dziury, po rozlanej Drodze Mlecznej, by już nigdy nie powrócić, wstrzymany szponami zaborczego przyciągania. W tej właśnie chwili, która za moment przeminie bezpowrotnie. To by jednak zakłóciło codzienny rytuał. Wybiło z rytmu podniecenie, wsparte oczekiwaniem. Obrazek oglądał ze sto razy, ale wciąż tak samo tęskni.

 

Ma nadzieję, że teraz będzie inaczej niż zazwyczaj. Stąd ten nienaglący pośpiech. Za oknem bezgłośna smuga migoczących odrobinek, zaprasza srebrny glob do tańca. Chciałby już teraz obejrzeć. Również zatańczyć z radości. Być tam. Być tym. Owa myśl prześladuje orbitę umysłu, nieustannym wirowaniem. Szalona jaźń, rozdwojona niczym język węża, pośród roju meteorytów.A dna jak nie widać, tak nie widać.

 

Poprzez stół prześwituje niekończony bezkres, zawieszonych w próżni galaktyk. Owce wypasane pośród miliardów światów, płynących po bezgłośnych falach czasoprzestrzeni. Niektóre o spiralnej wełnie, pobrudzonej barwą czerwonych karłów. Ciemne kłaki na blacie stołu pokrywają oleiste kropelki potu.

 

Pod spodem przelatuję kometa, a on odczuwa naglące zniecierpliwienie, które w końcu opiera o wirujący pierścień Saturna. Słyszy trzeszczący szelest ocierania, pod naporem ciężaru. Jest teraz spokojniejszy. Nie ma tego w sobie, lecz nie wie, że coś za coś. Że jakaś siła powolutku uszkadza skafander. Nie martwi go to. Przecież już niedługo zobaczy obrazek. A wtedy będzie całością. Będzie nim. Spełnionym.

 

Dostrzega na ręce wybrzuszenie. Fragment przezroczystej. Pod powierzchnią, powyżej nadgarstka z prostopadłą blizną, wybucha supernowa. Cholernie przeszkadza w jedzeniu, ten nagły rozbłysk światła. Oślepia paskudnie, przez co spowalnia możliwość szybszego obejrzenia. Dotarcia do celu. Nie może spokojnie myśleć, że za chwilę zobaczy wyśnione marzenie. Rzuca nienawiścią o szafę, przez co podłogę i ciemną stronę Księżyca, zaśmieca kawałkami zwykłej niechęci. Opada na mgławicę w zwolnionym tempie, w absolutnie czarnej ciszy.

 

Powraca względny spokój, lecz sytuacja ulega powtórzeniu. Spogląda na owłosiony spocony tors. To zbyt przyziemne. Nie w tym kierunku, co trzeba. Za oknem coraz więcej gwiazd. Jakby chciały wejść do środka. Usiąść przy nim, gwiazdorzyć o tajemnicach kosmosu, lśnić perłami białych zębów uśmiechniętych karłów. Kolejna zmiana. Też jakaś dziwna. A on przecież kocha jeść. Czyżby za szybko to robił i dno czasoprzestrzeni odczuwa strach, schowane przed nim pod horyzontem zdarzeń?

 

Wyciąga z siebie miłość do wszystkiego, oprócz rosołu. Kładzie na stole. Tak jakoś głupio rzucać nią o kosmiczne skały. Zauważa następną zmianę w innej części ciała. Dużo go wszędzie wokół. Kiedy rozkłada ręce, tym bardziej jest tego świadom. Dotyka przeciwległych końców nieskończoności. Chyba nie wszystko jest tak, jak powinno. Na klamce od drzwi, powstaje zakrzywienie czasoprzestrzeni. Dwa punkty są styczne. Mógłby uciec daleko w jednej chwili. Lecz nie chce. Musiałby przeoczyć obrazek. Żółty płomień za chwile gaśnie. Coś spadało z dołu. Zakłóciło porządek rzeczy.

 

Przesadnym apetytem rzuca o stojący taboret. Rozbija na małe cząsteczki nieszkodliwej awersji do jedzenia. Nie ma już w nim aż takiego głodu. Spokojnie stuka łyżeczką o dno skośnego świata. Widzi samego siebie za mgłą niedostępności, w poświacie krwawego pulsara. Dobrze, że to ogromne, pulsujące serce, nie wisi nad nim, jak jakieś fatum.

 

Za chwilę, spowity spełnieniem, nacieszy wzrok widokiem obrazka. Radość przerywa głośny trzask. Wszędzie sobą zawadza lub właśnie przeciwnie, potrzebnie wypełnia. Siada na podłodze wśród ruin krzesła, z dala od stołu, lecz blisko wszechrzeczy. Wycofanie z orbity krążącej planety, było konieczne. Mógłby nie przeżyć zderzenia. Po drodze przewraca lampę z koślawym światłem o mniejszej prędkości. Nad szafą błyszczy błękitna Ziemia. Jest tak daleko od niej, że aż bardzo blisko w przeciwieństwie. Nie odczuwa tęsknoty. Jeszcze trochę, a będzie wszystkim.

 

Wyczuwa wewnętrzny niepokój. To nic dziwnego. Przecież siedzi w kuchni. Powinien zauważyć. Dokładnie obejrzeć. Może by dostrzegł podobieństwo. Ciągłe wyrzucanie z siebie męczących odczuć, nie było za darmo. Za bardzo myślał o obrazku. O tym odległym świecie, w którym jednocześnie przebywa. Nie tylko o tym. To był cel nad cele. Nie dostrzegał oczywistego faktu, który zmieniał życie na inne. Ubywało, lecz jednocześnie przybywało. Deformowało ciało i umysł. Poza wszelki czas. Co z tego, skoro może szybować, gdzie chce. Tylko musi jeść. Do końca. Do dna.

 

Rozpoczęta następna faza przemiany. Przebiega samoistnie i metodycznie. Dał nieświadomie początek. Poruszył koło, które nie potrafi zatrzymać. Za późno na asteroidę w szprychy. Wiruje nieustannie, przyciągając pragnienie po obwodzie, razem z nim. Chyba przedobrzył z tym obrazkiem. Nie widział nic innego. Poza tym, tylko oczami. A to o wiele za mało, żeby zrozumieć meritum sprawy i zgłębić niewiadomą.

 

Przez to, że zobaczył tak wiele, to rozumie tak mało. Chyba za dużo pragnął, ponosząc niewielki koszt. Zjedzenie tego, co na talerzu. Przecież i tak ma apetyt. Czyżby musiał powrócić. A tak niewiele brakowało, do doskonałego przeobrażenia. Zostania punktem. Rozpoczęcia po swojemu. Według innych zasad. Może zobaczył obrazek nie takim, jakim faktycznie jest?

 

***

Poprzez resztki rosołu może dostrzec to, na co tak czekał.

Z wełnianej niewiele już zostało. Rozszarpane strzępki mięsa, przylepione do połamanych desek rozwalonego mostu, między ślicznymi kwiatami na wyschniętych strzępkach pomarańczowego błota oraz płynne namiastki czerwonych ziemskich maków, dopełniają wygląd. Naczynie nadal drga w jednej ze strun wieloświata możliwości.

 

***

Uczta dobiega końca. Słychać dzwonienie drobnych kosteczek o gładkie, śliskie dno białej materii. Odgłosy miażdżenia, połykania oraz stukanie pazurów o porcelanową powierzchnię, tłumi owłosiona skóra owcy. Dziwna osobliwość.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...