Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

                     - dla Belli i dla A. 

 

   - Śluby, śluby! - pomyślała  Angoulême, spojrzawszy najpierw na swoje własne myśli, a potem wokoło,  po twarzach przyjaciół. Rozradowanych i przejętych usłyszanymi od Jezusa nowinozapowiedziami. - Piękne to uroczystości, pełne pozytywnych emocji i takie wzruszające. Ale czy tak naprawdę potrzebne? Przecież można i bez nich! Żyć razem można bez nich i bez nich można...   

   - Angoulême - usłyszała w głowie lekko upominający Jezusogłos. - Można. Ale ślub to uroczystość wzajemnego zaufania. Co nie przeczy prawdzie, że owo zaufanie okazuje się też w codzienności. Byciem, słowami, czynami. Całym zwykłym i zarazem niezwykłym postępowaniem. Zresztą, aby daleko nie szukać - ty sama chcesz z Regisem ślubu. Tak samo, jak on z tobą. Co prawda - które to wyrazy pozwalam sobie niniejszym powtórzyć - potwierdziliście już seksem wasze wzajemne uczucia. Ale to dlatego, że było, jest i jeszcze długo będzie co potwierdzać. Bardzo długo.

   - Jak bardzo długo? - dziewczyna odruchowo podjęła telepatyczną rozmowę. 

   - Bardzo - uśmiech w potwierdzeniu był wyraźnie wyczuwalny. - Dlatego, że - jak wiesz - twój narzeczony jest osobą prawą. I stałą w uczuciach, o czym ci właśnie po raz następny powiedziałem. 

   - Dobrze, Jezusie - Angoulême zdecydowała się zakończyć rozmowę lekkim, pełnym spokoju uśmiechem.

   - Regisie, mój ukochany - w kolejny uśmiech włożyła całą emocję dziewczęcego serca. Zakochanego, czystego i szczerze oddanego narzeczonemu. - To kiedy weźmiemy ów ślub?

 

                    *     *     *

 

   - Kiedy więc weźmiemy ów ślub? - zbiegiem okoliczności, a może było to oczywiste? - Milwa zadała podobnie brzmiące pytanie Amadisowi. - Ukochany, skoro mają przyjść na świat nasze dzieci... - zawahała się, nie chcąc wyjść na natarczywą. 

   - Kochanie - baron przyklęknął przed nią na jedno kolano. - Do wspólnego planowania możemy zasiąść choćby za chwilę. W naszych komnatach lub tutaj w ogrodzie, w przyjacielskim gronie. Tym bardziej, że oprócz naszego święta będzie jeszcze jedno... 

   - Co tu wiele mówić: przed nami bardzo uroczyste dni - uśmiechnęła się Yennefer. - Przyda się magia...

   - Magia przydaje się zawsze - uśmiechnąwszy się szeroko odrzekł jej Jezus. Pierwszy Czarodziej albo Pierwszy Mag, było nie było. - Albo, ujmując to innymi słowy: umiejętności energetyczne przydają się zawsze. Także do organizowania ślubów... 

Cdn.

 

   Voorhout, 23. Lutego 2024

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Natuskaa

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Buch!    Rach!   Ciach!   Maszyna  Czy strach?   I życie ukryte  Za zasłoną świadomości    Bo czas nie ma  Dla nikogo litości    Gdy pędzi za nieznanym 
    • MRÓWKI część trzecia Zacząłem się zastanawiać nad marnością ludzkiego ciała, ale szybko tego zaniechałem, myśli przekierowałem na inny tor tak adekwatny w mojej obecnej sytuacji. Podświadomie żałowałem, że rozbiłem namiot w tak niebezpiecznym miejscu, lecz teraz było już za późno na skorygowanie tej pozycji.  Mrówki coraz natarczywiej atakowały. W pewnej chwili zobaczyłem, że przez dolną część namiotu w lewym rogu wchodzą masy mrówek jak czująca krew krwiożercza banda małych wampirów.  Zdarzyły przegryźć mocne namiotowe płótno w 10 minut, to co dopiero ze mną będzie, wystarczy im 5 minut aby dokończyć krwiożerczego dzieła. Wtuliłem się w ten jeszcze cały róg namiotu i zdrętwiały ze strachu czekałem na tą straszną powolną śmierć.  Pierwsze mrówki już zaczęły mnie gryźć, opędzałem się jak mogłem najlepiej i wyłem z bólu. Było ich coraz więcej, wnętrze  namiotu zrobiło się czerwone jak zachodzące słońce od ich małych szkarłatnych ciałek. Nagle usłyszałem tuż nad namiotem, ale może się tylko przesłyszałem, warkot silnika, chyba śmigłowca. Wybiegłem z namiotu resztkami sił, cały pogryziony i zobaczyłem drabinkę, która piloci helikoptera zrzucili mi na ratunek. Był to patrol powietrzny strzegący lasów przed pożarami, etc. Chwyciłem się kurczowo drabinki jak tonący brzytwy, to była ostatnia szansa na wybawienie od tych małych potworków. NIe miałem już siły, aby wspiąć się wyżej. Tracąc z bólu przytomność czułem jeszcze, że jestem wciągany do śmigłowca przez pilotów. Tracąc resztki przytomności, usłyszałem jeszcze jak pilot meldował do bazy, że zauważyli na leśnej polanie masę czerwonych mrówek oblegających mały, jednoosobowy zielony namiot i właśnie uratowali turystę pół przytomnego i pogryzionego przez mrówki i zmierzają szybko jak tylko możliwe do najbliższego szpitala. Koniec   P.S. Odpowiadanko napisałem w Grudniu 1976 roku. Kontynuując mrówkowe przygody, następnym razem będzie to trochę inną historyjka zatytułowana: Bitwa Mrówek.
    • Ma Dag: odmawiam, a i wam Doga dam.        
    • Samo zło łzo mas.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...