Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dwie Twarze IX


Rekomendowane odpowiedzi

 Widzę ją przed sobą. Czuję jej dotyk, ciepły jak światło letniego słońca. Dłoń gładka jak skóra niemowlęcia usuwa skazę mojej duszy i w końcu czuję, że to czas na zmianę. 

 Ona uśmiecha się do mnie i wiem, że wierzy we mnie. W jej oczach widzę dobroć, której nie jestem godzien, ale nie ośmielam się przeciwstawiać. Odpłacę się za to dobro, nieważne ile będzie mnie to kosztowało.

 Mówi do mnie, a jej anielski głos odbija się echem w mojej głowie. Przyjmuję każde słowo jak błogosławieństwo, rozkoszując się ich mądrością. I widzę, że ją to cieszy, i jestem jeszcze szczęśliwszy.

 Moja pani rozkłada ręce, ale nie mogę przyjąć tego uścisku. Wrócę do niej, kiedy już wszystko naprawię. I ona to rozumie, i jest dumna. 

 Czuję, jak ktoś z zewnątrz próbuje mnie wybudzić. Ona powoli się rozmazuje, ale nie smucę się. Kiedy następnym razem ją zobaczę, będę oczyszczony, a ona zabierze mnie ze sobą w niebiosa. 

 

Dotyk bogini

Autor nieznany

 

Rozdział IX

 

 Rodrick przyjrzał się swojemu dziełu. Pochylił się nad deską i przymknął jedno oko. Trochę krzywo. Uznał, że nie warto zaprzątać sobie głowy poprawianiem. Pamiętał, jak ciężko było wyciągnąć od Braenów pieniądze za zamówienie ostatnim razem. Skoro nie traktowali poważnie jego pracy, to równie dobrze on mógł pójść za ich przykładem.

 Już sięgał po następną deskę do heblowania, kiedy usłyszał krzyki z piętra swojego mieszkania. Oczywiście nie był na tyle bogaty, żeby móc sobie pozwolić na warsztat poza miejscem zamieszkania, ale jednocześnie nie na tyle biedny, żeby pracować w pokojach mieszkalnych.

 Wyszedł przed budynek i zamarł, kiedy zobaczył pióropusz dymu unoszący się nad jego chatą. Nim zdołał zareagować, obłok zamienił się w jęzor ognia rozrastający się w przerażającym tempie.

 Ninegard było niewielką wsią, a jej mieszkańcy nie należeli do najbogatszych. Tak jak architektura większości miast Larissy sprowadzała się do kamiennych budowli, tutejszych mieszkańców zwyczajnie nie było stać na luksus, jakim był trwały materiał. Zamiast tego korzystali z drewna sosnowego, którego był nadmiar w okolicznych lasach, a strzechy wykładali w większości ze słomy. Takie budynki nie miały szans z niszczycielską siłą ognia. 

 – POŻAR! – wykrzyknął Rodrick całą siłą swoich płuc. Do gaszenia ognia zawsze przyłączała się cała wieś, bo domy były na tyle gęsto rozstawione, że pożoga mogła zabrać ze sobą całą osadę.

  Nie czekając nawet na wsparcie, wbiegł do domu, zasłaniając usta ręką. Trujący dym dostawał się mu do oczu, ale starając się zignorować pieczenie, wbiegł po schodach na piętro.

 Z przerażeniem spojrzał na drzwi od pokoju swojej córki. Ogień buchał tam najmocniej. Syczące płomienie wyrywały się przez teraz już dziurawe drzwi. Na oczach Rodricka belki podporowe nie wytrzymały i sterta słomy spadła na korytarz przed nim, natychmiast zajmując się ogniem.

 Starając się zignorować szalejący żywioł, wbiegł do pokoju i natychmiast udał się do kołyski. Podziękował bogom, kiedy po przebiegnięciu przez próg usłyszał wycie niemowlęcia. Przeskoczył nad płonącą biblioteczką która zwaliła się na podłogę i wyciągnął dziecko z kołyski. 

  Długo nie myśląc, wyskoczył przez dziurę, która pozostała po okiennicy. Grupka ludzi, która zdążyła już zauważyć pożar, stała w kolejce i podawała sobie wiadra pełne wody, starając się zminimalizować straty. Kiedy zobaczyli spadającego Rodricka, rozległy się krzyki.

 Była to zaledwie wysokość trzech metrów, ale w panice skoczył tak niezgrabnie, że wylądował na kolanie. Poczuł pękające kości i mimowolnie zawył z bólu. 

 Nie minęła chwila i wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie, przekrzykując się nawzajem. W chaosie nie mógł nawet odróżnić twarzy, więc jedynie wystawił ręce z niemowlęciem przed siebie.

 – Zabierzcie ją do lasu – wychrypiał – błagam. 

 

***

 

 – A więc czego ode mnie chcecie? – zapytał w końcu Einzaff. 

 – Miałem nadzieję, że się dogadamy – odparł Kalam. Wziął łyk piwa i rozciągnął się na krześle – mam do pana dwie delikatne sprawy. Po pierwsze, chcę zabronienia wszelkiego dostępu do katakumb miejskich. Nie interesuje mnie jak pan to wykona, ważny jest efekt.

 Einzaff pogrążył się w zadumie. Katakumby? Jaki mogli mieć w tym interes? Czyżby tam znajdowała się ich siedziba?

 To było dosyć prawdopodobne. Mieliby stamtąd łatwy dostęp do centrum miasta, choć jednocześnie wejście musiałoby być dobrze ukryte. Z drugiej strony Kalam nie powiedziałby mu tak po prostu gdzie znajduje się siedziba zakonu. Mimo całej tej gadki o zostaniu przyjaciółmi, dobrze wiedział że zabójca nie ufa mu za grosz. Był narzędziem, jak zawsze. 

 Pomyśli o tym w swoim czasie. Skinął głową.

 – Po drugie – kontynuował Kalam – poszukuję jednej zaginionej duszyczki. Na pewno pamięta pan egzekucję mordercy Declana Seaforda. Była tam dziewczynka, która narobiła niezłego szumu – zaśmiał się na myśl o tym wydarzeniu – chcę ją znaleźć i śmiem podejrzewać, że jeden ze strażników mógł maczać palce w jej zniknięciu. 

 Oczywiście że to pamiętał. Takie przedstawienie nieczęsto miało miejsce w Nowej Sorannie. Generał żałował jedynie, że nie był tam osobiście, bo historie które słyszał były niewiarygodne.

 – Rozumiem, że nie ma sensu pytać, jakie są wasze cele – westchnął Einzaff – jeśli zgodzę się wam pomóc, co niby możecie mi zaoferować?

 – Liczyłem, że to będzie przyjacielska przysługa – odpowiedział Kalam z wyczuwalną ironią – jako życzliwy gest, ja i moi ludzie moglibyśmy pomóc panu w jakiejś drobnostce... Jak na przykład w uratowaniu Larissy przed cansadończykami.

 Generał nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.

 – Nie wiedziałem, że tacy z was patrioci – rzekł z rozbawieniem w głosie Einzaff.

 – Wiele rzeczy pan o nas nie wie. Ostatnie, czego byśmy chcieli to jeszcze większa władza w ich rękach – Kalam zamlaskał z niesmakiem – oczywiście dopóki korona należy do Harluna, Larissa nigdy nie stanie na nogi. Ale tym problemem zajmiemy się w swoim czasie. Jako że król nie ma syna, który mógłby zająć należne mu miejsce, zostanie nam jedynie rada pięciu. A wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnio. Zakładamy, że rozegrają to tak samo i tym razem: turniejem.

 Ostatnim razem, czyli podczas legendarnej już walki wojowniczki Larissy z morkandyjskim szermierzem Mirgo. Czy to się udało? Poniekąd tak, bo choć uwolnili się w końcu od wojny, to władcy nadal im brakowało, jako że dwoje uczestników pojedynku poległo. Choć dla większości larissyjczyków był to dzień, który samoistnie przerodził się w święto, Einzaff uważał go za jeden z najgorszych. W końcu to przez to wydarzenie Harlun objął władzę.

 – Skąd macie pewność, że tak właśnie będzie?
Kalam parsknął śmiechem w odpowiedzi.

 – My już się o to postaramy.

 Ta jedna, powierzchownie prosta wypowiedź dała Einzaffowi do myślenia. Naprawdę zakon był aż tak pewny siebie? Mówił to jakby wszystko już zostało ustalone. Zabiją członków rady? To jedynie spowodowałoby opóźnienie werdyktu. To musiało być coś innego...
A co jeśli mieli własnych ludzi w radzie? Ta myśl przeszyła generała jak strzała. Nie widział innej możliwości, a jeśli rzeczywiście tak było, zakon był o wiele większym zagrożeniem niż mógłby przypuszczać. Kontrola nad radą dawała kontrolę nad krajem.
Larissa była w rękach wyznawców Reny? To szaleństwo. A on się bał, że Harlun zniszczy jego kraj.
– Naszym następnym celem jest potężny sojusznik cansadończyków – kontynuował Kalam – okazał się niestety o wiele sprytniejszy niż moglibyśmy przypuszczać. Mogę jednak pana zapewnić, że prędzej poślemy na śmierć wszystkich naszych ludzi niż pozwolimy mu żyć. 

 To jedno nas łączy pomyślał sobie Einzaff i poczuł niesmak. Byli przerażająco podobni.

 – Niech będzie – rzekł w końcu – sprawę katakumb możecie uznać za załatwioną, a co do dziewczynki, nie mogę niczego obiecać. Minęło sporo czasu.
– Wierzę w pańskie możliwości – odpowiedział mu Kalam – mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli współpracować jeszcze więcej.

 Można było to uznać za zakończenie rozmów. Oboje wstali i zaczęli zbierać swój oręż. Einzaff złapał za Ru’lekona, kiedy usłyszał śmiech zabójcy.

 – Wilczy Szpon, hę? Jeśli sam pan wymyślił tę nazwę, gratuluję świetnego poczucia humoru. Jeśli nie, to czyż to nie jest niesamowity zbieg okoliczności?
 

***

 

  To będzie bardzo długi dzień, pomyślał Evan kiedy wstał z łóżka. Bolały go wszystkie części ciała. Ledwo mógł się ruszać, a jego prawe oko było tak podbite, że prawie na nie widział. Zastanawiał się, jak komicznie musiał wyglądać. Tak czy inaczej, wstał szczęśliwy.
Rano opowiedział wszystko swoim współlokatorom, i tak jak się spodziewał, mieli go za idiotę. Nie żartowali; szczerze uważali, że jego poświęcenie było niesamowicie głupie i totalnie bez sensu. Nie zważał na to, był z siebie dumny.
Oczywiście najgorsza część była dopiero przed nim. Dopóki nie wydobrzeje, lekcje w zakonie to będzie prawdziwe piekło. 

 

 W końcu przyszedł moment na który tyle czekał. Kiedy tylko zaczęła się lekcja walki taktycznej u Rotha, zaczął szukać wzrokiem po sali w poszukiwaniu Zeke’a. Ten, kiedy tylko zobaczył swoją ofiarę z dnia wcześniej, posłał mu nienawistny uśmieszek. Kiedy Evan odpowiedział mu tym samym, natychmiast spoważniał i na jego twarzy zagościła wściekłość.

 – Dobra, to samo co wczoraj – powiedział do nich Roth – w pary i trenujemy niskie uderzenia. Celujecie w nogi, ale mając tak wyprostowane plecy jak tylko możecie.

Evan posłusznie stanął naprzeciwko Carris i zaczęli wymieniać ciosy. Niespecjalnie zwracali uwagę na trening, co chwila patrzyli na Zeke’a i jego kolegę, którzy teraz stali z niepewnością naprzeciw siebie, nie wiedząc co zrobić.
W końcu podszedł do nich Roth i zaczęli rozmawiać. Evan czuł coraz większą słodycz w sercu, kiedy zobaczył jak opiekun robi się czerwony na twarzy. Nie minęła chwila i zaczął wrzeszczeć na Zeke’a, który wyglądał teraz jak pies z podkulonym ogonem.
– ZGUBIŁEŚ GO?! – głos dwumetrowego opiekuna rozniósł się po sali. Wszyscy na moment zaprzestali treningu i spojrzeli z zaciekawieniem na scenkę.

 – Został mi skradziony – odpowiedział mu Zeke piskliwym głosem i wskazał palcem na Evana, ale to doprowadziło Rotha do jeszcze gorszego stanu.

 – MASZ MNIE ZA IDIOTĘ?! – wrzasnął i spoliczkował Zeke’a tak, że ten niemal się przewrócił – WIEM O WASZYM MAŁYM KONFLIKCIE, NIE UDA CI SIĘ GO W TO WCIĄGNĄĆ! CO MAM NIBY TERAZ Z TOBĄ ZROBIĆ?!
Evan zorientował się, że uśmiecha się sam do siebie. Sprawiedliwość. Słodka zemsta, o jakie piękne to było uczucie! Upajał się tą chwilą jak gdyby to był szczególny dzień w jego życiu. Może dla kogoś byłby to ślub, dla innych urodziny, ale on żył właśnie dla takich chwil jak ta. Nie było nic piękniejszego niż oglądanie, jak ciemiężca dostaje to, na co zasłużył. 

 Cały trik polegał na tym, że Zeke myślał, że Evan się go boi. Wydawało mu się, że go złamie, że zrobi sobie z niego popychadło. Chciał się żywić jego strachem i niepewnością, a teraz cała prawda zwaliła mu się na głowę.
Patrzył co chwila na to na Evana, to na Rotha, a na jego twarzy zagościło niedowierzanie. Wiedział już, że Evan to wszystko miał w planach i doskonale wiedział, że tak to się potoczy. I nie bał się go. Wręcz przeciwnie, patrzył na niego spojrzeniem zwycięzcy. To było dla Zeke'a za dużo. Nie dość, że zrobił z niego pośmiewisko, to mógł sprowadzić na niego poważne kłopoty. I nie przejmował się niczym.
Zeke poprzysiągł sobie jedno: kiedy nadejdzie czas, zabije go. Zapłaci za wszyst...
Kolejny policzek od Rotha wyrwał go z przemyśleń.
 

***

 

 Nie mogła się powstrzymać od patrzenia na niego. Była jak zauroczona.
Ten widok był upajający. Kiedy pierwszy raz usłyszała, co zrobił Evan i po co było to wszystko, miała ochotę dołożyć mu jeszcze trochę, poprawić po Zeke’u. Nigdy w życiu nie słyszała czegoś równie głupiego. Ale teraz wszystko się zmieniło.

 Jego spojrzenie, mimika twarzy... Powiedzieć, że był szczęśliwy, to za mało. Widziała właśnie człowieka, który jest naprawdę spełniony. Uparł się i poświęcił tak wiele, żeby osiągnąć tak głupi cel, ale to było dla niego wszystko. Sprawiedliwość. Teraz patrzył na owoce swojej pracy i wiedziała, że chłopak nie żałuje żadnej swojej decyzji. Z każdym następnym krzykiem Rotha jego twarz rozjaśniała się bardziej i bardziej.
Kiedy przyszedł (a raczej przypełznął) poprzedniego wieczoru do ich dormitorium, cały we krwi i świeżo nabitych siniakach, wyglądał żałośnie. Jak chłopiec, który znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Teraz był jak mężczyzna. Zrobił to wszystko, żeby pomścić Willy’ego i mu się to udało.
Też go lubię. Jest szalony.
Uśmiechnęła się do siebie. Co za głupiec. Pewnie gdyby mógł, zginąłby za przyjaciół. Może nawet nie chodziło o to, a o samo wymierzenie sprawiedliwości, tak czy inaczej, działało to na nią zniewalająco. Dopiero do niej doszło, jak bardzo atrakcyjna w facecie może być sama zdolność do działania. Ona i Dean oczywiście współczuli Willy’emu jak tylko mogli, ale Evan ruszył bez zastanowienia. To nie była ani odwaga, ani głupota. Po prostu wiedział, co należy zrobić i nie zawahał się. 

 Nadal nie mogę pojąć waszej rasy. Chcesz go zniewolić?
Nie mogła wytrzymać i zaśmiała się. Demon oczywiście nie zrozumiał co ją tak rozbawiło w jego wypowiedzi, ale zaraz poczuła, że śmieje się razem z nią. 


O tak, chciała go zniewolić. Przez całą lekcję u Rotha nie myślała o niczym innym.

 

***

 

 To było aż zbyt proste. Nikt nawet go nie pytał o stosowne pozwolenia, które teraz już bez wyrzutów sumienia fałszował. Kiedy zarządca tylko zobaczył, że ma do czynienia z generałem, zgodził się na zamknięcie katakumb od razu. Nie musiał nawet pokazywać dokumentów, nad których powstaniem tyle się napracował.
Oczywiście Einzaff nie miał zamiaru dać sobą kierować jak marionetką. Znali jego największy sekret i to go przerażało. Jakim cudem się o tym dowiedzieli? To, co powiedział mu Kalam nie mogło być przypadkiem, ktoś musiał puścić parę z ust. Jedyne osoby które o tym wiedziały to on, Rins i jego żołnierze z bitwy o Miranę. Musiał się dowiedzieć kto i dlaczego go wydał.

 

  Nie miał żadnego lepszego planu, niż spełniać prośby zakonu, ale postanowił mieć czujne oko na wszystko. Przeszedł całe katakumby kilka razy i nie znalazł absolutnie niczego. Samych pomieszczeń grobowych było niewiele, bo chowano tam jedynie najbardziej zamożnych obywateli. Oprócz tego, o miejscu pochówku decydowała rodzina, a rzadkością było żeby ktoś chciał wydać fortunę na to, żeby trup leżał w ładnym miejscu.
Panowały tam niemal całkowicie ciemności, a w kilkugodzinnych poszukiwaniach Einzaff wypalił trzy pochodnie. Pukał w ściany, szukając pustej przestrzeni za nimi, dotykał każdej cegiełki w poszukiwaniu ukrytego mechanizmu. Absolutnie nic. Posunął się nawet do otwierania sarkofagów, ale znalazł tam jedynie bogato ubrane kości.

 

 Zostało mu jedynie czekać. Postanowił zaglądać tu codziennie, w poszukiwaniu jakichś śladów pobytu człowieka, nie mógł zrobić wiele więcej.

Zrezygnowany, powoli skierował swoje kroki do wyjścia. Jego drugim celem było znaleźć dziewczynkę, która tamtego dnia postawiła się królowi.
Zaśmiał się w duchu. Ta mała, brudna i zapewne bezdomna duszyczka, była lepsza od niego. Zrobiła coś, na co on się zbierał przez kilka lat. 

 Oczywiście nie miał zamiaru oddawać jej w ręce zakonu. Jeśli jakimś cudem udałoby mu się ją znaleźć, miał zamiar wypytać o wszystko, a pewnie miała o czym opowiadać. Później może poszukałby dla niej jakiegoś schronienia. Zakładając, że jeszcze żyła, co było mało prawdopodobne. 

 

 Nie miał pojęcia od czego zacząć. Podczas tamtej egzekucji panował taki chaos, że mało kto tak naprawdę wiedział co się dzieje. Kalam wspominał o jakimś strażniku, ale nie powiedział mu o kogo dokładnie chodziło. Wielu brało udział w tamtym wydarzeniu.

Przechadzał się teraz bez celu po mieście, próbując pozbierać myśli, kiedy zaczepiła go jakaś kobieta.

 – Przepraszam, chciałby pan może złożyć drobny datek na pomoc cho... – urwała, kiedy się obrócił – generał Einzaff? Najmocniej przepraszam, pomyli...

 – Nie ma sprawy – odparł i wymusił uśmiech na twarzy. Młoda kobieta w białej sukni była zapewne praktykantką w domu uzdrowienia. W tym miejscu to zawsze starsi stażem uzdrowiciele zajmowali się chorymi, podczas gdy ci w trakcie szkolenia zajmowali się takimi rzeczami jak sprzątanie lub właśnie zbieranie datków. Harlun oczywiście ukrócił im finanse, więc zaczęli prosić ludzi o pomoc – ile wynosi datek?
– To zależy od waszej hojności, szlachetny panie – ukłoniła się. Rumieńce wylały się na jej policzki i widać było od razu, że jest onieśmielona jego obecnością – a–ale starsi uzdrowiciele zawsze mówią, że dwa srebrniki to wystarczająco, żeby kupić balsamy dla chorych, i nie za dużo, żebyśmy nie wyszli na chciwych.

 Einzaff znał główną uzdrowicielkę, Rose, i wiedział, że to byłoby coś w jej stylu. Mimo wszystko zastanawiał się, jak źle się u nich działo że kupowali najtańsze balsamy na rynku.

 Zorientował się, że nie zabrał ze sobą pieniędzy. Już miał zacząć przepraszać młodą uzdrowicielkę, kiedy przypomniało mu się pudełko z symbolem zakonu Reny, które dostał od bezdomnego kuriera. Sięgnął ręką pod tunikę, gdzie trzymał pakunek. Starając się, żeby kobieta nie zobaczyła rysunku na wieku, wyciągnął z niego mieszek.
W środku nadal były dwa srebrniki. 

 Teraz generał już nie dowierzał. Patrzył na pieniądze przed sobą z otwartymi ustami.

 To niemożliwe. Nie mogli wiedzieć że tu będzie. 

 – Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się lekarka. 

 Potrzebował chwili na analizę. 

 Czy to mógł być przypadek? Może. Szansa na to była raczej mała, zważając na ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń który się odbyły. Jaki mogliby mieć inny powód żeby przysyłać mu akurat taką sumę? 

 Czy uzdrowicielka to aktorka?
To było bardzo możliwe. Z daleka nie zauważyła wielkiego faceta w zbroi z ogromnym mieczem na plecach? Na ulicach nie było aż takiego tłumu, musiała specjalnie na niego wpaść. Dał się na to złapać jak małe dziecko. Kolejny przykład na to, że mogli go zabić bez problemu. Pewnie korciło ją żeby nakarmić go sztyletem schowanym pod szatą, kiedy on się do niej przymilał.
Co ze mnie za głupiec.

 Porobili go jak starego kozła. Cała scena która się odbyła wyglądała teraz dla niego komicznie. Nie miał pojęcia czy to Kalam za tym stał, ale jeśli tak to też miał świetne poczucie humoru. Pewnie go teraz obserwuje i kona ze śmiechu. 

 “Uzdrowicielka” nadal patrzyła na niego jakby z oszołomieniem, kiedy stał przy niej z otwartymi ustami. Nie wiedział na ile była w to wszystko wplątana, ale zakładał że też nie wytrzymuje.

 Troszeczkę się zawiódł na całej sławie zakonu. Miał ich za profesjonalistów, a okazało się że cały czas się popisywali. Ale musiał przyznać, ta dziewczyna to była urodzona aktorka.

 

 W końcu spróbował się opanować i głęboko odetchnął.

– Dobra, czego chcecie? Ty jesteś tu szefową?

– Hmm..? Przepraszam, nie za bardzo wiem co pan ma na myśli, nasza szefowa to pani Rose...

 – Ukróć mi tego – machnął do niej ręką – to o co chodzi?

 W jednej sekundzie jej wyraz twarzy zmienił się na całkiem obojętny. Wyprostowała plecy i rozpięła włosy, momentalnie stając się całkiem inną osobą.

 – W końcu. Myślałam że zaraz mnie coś strzeli. Do środka, i żadnych sztuczek, bo poderżnę ci gardło.


***

 

 Koniec końców okazało się, że Zeke dostał nowy sztylet i nie poniósł żadnych innych konsekwencji. Evanowi to wystarczyło, wiedział że cała sytuacja zapewni mu spokojniejszy sen przez następne kilka dni.

 Pod wieczór zaczęła się lekcja Zii. Postanowiła dać im przez jeden dzień wypocząć od treningu, co do to tej pory jeszcze się im nie zdarzyło.

 – Jak myślicie, co miała na myśli mówiąc “lekcja specjalna”? – Przełknął ślinę Dean – Nie podoba mi się to.

 – Mi to mówisz? – Spojrzał na swoją rękę Willy. Nadal bolała go niemiłosiernie i pewnie jakikolwiek ruch będzie powodował cierpienie, a nie pozwolono mu dłużej się kurować, więc musiał wracać do treningów – jeśli wymyśli coś szalonego, to ja tam mogę umrzeć.

 – Dasz sobie radę – wzruszyła ramionami Carris – zakładam, że zrobiła nam wolne ze względu na ciebie. 

 – Jasne. Prędzej wymyśliła coś żeby mnie dobić. 

 Evan chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Zia wiele razy mu pokazała że raczej ciężko u niej o współczucie, ale po ostatniej rozmowie z nią już sam nie wiedział co myśleć. 

 

 Wszyscy jak jeden mąż stanęli zdziwieni, kiedy weszli na salę. Zia czekała na nich z założonymi rękami, a za nią stało kilka skrzyń. Co dziwniejsze, byli tam też wszyscy inni opiekunowie. Siedzieli pod ścianą i rozmawiali między sobą. 

 – Co oni tu robią? – zdziwił się Evan – Teraz już sam zaczynam się bać.

 Nim zdążył dostać jakąś odpowiedź, Zia w końcu się odezwała.

 – Dobra, dzisiejsza lekcja będzie wyjątkowa. Miałam nadzieję że do tej pory skończycie już siatkę i będę mogła przejść dalej, ale najwyraźniej się przeliczyłam – przeleciała po nich wzrokiem – Dzisiaj pokażę wam jak się ukrywać. Każdy doświadczony zabójca wie, że nie ma lepszej kryjówki niż dobre przebranie. Kiedy chowasz się w cieniu, jest wiele czynników które decydują o tym, czy uda wam się dostać gdzieś niezauważenie. Światło, liczebność świadków, budowa podłoża czy nawet kierunek wiatru. To wszystko jest nieważne, kiedy możecie po prostu wtopić się w tłum.

 Obróciła się i poszła w kierunku jednej ze skrzyń. Schyliła się i wyciągnęła długi jednoręczny miecz, po czym przeszła do kufra na końcu. Przez chwilę przeszukiwała skrzynię, aż w końcu coś z niej wydobyła. 

 W sali dało się usłyszeć śmiech Rotha, kiedy przyczepiła sobie sztuczną brodę. Uczniowie nie mieli odwagi się zaśmiać i tylko patrzyli na nią zdziwieni.

– Pracujecie w grupach. Scenariusz jest prosty: od celu dzieli was jedynie podejrzliwy strażnik, którym jestem ja. Jeśli uda się wam mnie przekonać o czystości waszych zamiarów, zdaliście. W skrzyniach znajdziecie odzież, akcesoria a nawet perfumy. Im bardziej wiarygodne przebranie, tym lepiej. Będziecie ciągnąć słomki i na ich podstawie ustalimy kto zaczyna. Nie muszę chyba mówić, że pierwsza grupa ma najtrudniej? Oprócz tego, że macie wtedy najmniej czasu na przygotowanie, to nie będziecie mogli nauczyć się na błędach swoich poprzedników. Po losowaniu macie dziesięć minut na przebieranki, potem startujemy z pierwszą grupą. Oczywiście nie mamy czasu na stosowne przygotowanie waszych nowych tożsamości, więc po części możecie to uznać za zabawę. Prawdziwym wyzwaniem jest przeprowadzenie rozmowy.

 No i zaczęli losowanie. Pierwsza była grupa Rotha, później w kolejności byli uczniowie Khalida, Kalama, Zii a na końcu Teru. 

 A więc byli czwarci. Evan jedynie liczył na to, że nie będą pierwsi, a okazało się że są przedostatni. To dawało im mnóstwo czasu na przygotowanie. 

 – Dziesięć minut i startujemy – powiedziała do nich Zia – spodziewam się chociaż odrobiny kreatywności z waszej strony, ale też sprytu. Nie zależy mi na tym, żebyście byli nie do poznania, bardziej chodzi mi o to, jak dobrze potraficie kłamać. Pamiętajcie, że sam wybór ubioru może zadecydować o mojej postawie w stosunku do was.  

 

 Wszyscy rzucili się na skrzynie, starając się znaleźć cokolwiek wartego uwagi nim zrobią to inne grupy. W środku znaleźli mnóstwo różnorodnej odzieży, od łachmanów po drogie szaty, suknie, togi a nawet żołnierskie mundury. Inny kufer zawierał rekwizyty, rzeczy codziennego użytku jak i broń wszelkiej maści. Były też peruki, barwiące pasty, perfumy czy spinki. Znajdowało się tam wszystko, czego mogli potrzebować.

 Po krótkiej naradzie doszli do wniosku, że będą po prostu udawać rodzinę. Carris z Deanem mieli być małżeństwem, Willy, którego postura i rysy twarzy odmładzały o kilka lat ich dzieckiem, a Evan jego dziadkiem. Pomysł wydawał im się dosyć zabawny, a skoro Zia nie miała nic przeciwko kreatywności postanowili zaszaleć.
Popatrzyli po innych grupach i nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Wszyscy wydawali się być wielce zaangażowani, a pomysłów im nie brakowało. Grupa Teru złożona z samych mężczyzn miała udawać grupę mnichów. Evan skarcił się że sam na to nie wpadł, bo wtedy mógłby jedynie stać ze spuszczoną głową i udawać, że się modli. 

  Uczniowie Khalida poszli w trochę innym kierunku, przebierając się za wędrownych kupców z egzotycznymi dobrami. Wybrali najbardziej kolorowe ubrania jakie udało im się znaleźć, buty z długimi czubkami i jaskrawe czepki. Pofarbowali nawet skórę na ciemniejszy odcień, jak gdyby przybywali z bardzo dalekich stron.

 Grupa Kalama udawała żebraków. Wszyscy przywdziali łachmany i wysmarowali włosy, nadając wrażenie jak gdyby były tłuste. Niektórzy nawet pofarbowali sobie zęby czarną pastą. Evan niemal wybuchnął śmiechem, kiedy zobaczył Zeke’a trenującego zachrypły głos. 

 Uczniowie Rotha, złożeni z dwóch dziewczyn i dwóch chłopców grali rodzinę szlachecką. Chichotali między sobą, pokazując ręce ozdobione brylantowymi pierścionkami i oglądając bogate stroje. Nikt się im nie dziwił, w końcu przez ostatnie kilka miesięcy chodzili cały czas w tych samych czarnych pelerynach. To była miła odmiana.

 Patrząc na innych, Evan poczuł się trochę nieswojo. Wszyscy mieli doskonałe pomysły i świetne wykonanie, a oni po prostu mieli udawać rodzinę. Kończył im się czas i było raczej za późno na zmianę taktyki, ale nagle zaczął powątpiewać. Na początku wydawało mu się to genialnym pomysłem, bo mogli wymyślić takie historie jakie tylko chcieli, ale patrząc na inne grupy uznał, że mogli bardziej się postarać.

 – Koniec czasu – rzekła w końcu Zia. Podniosła miecz z podłogi przed sobą, oparła się o niego i przybrała znudzony wyraz twarzy.

 A więc zaczęło się. Evan wyszczerzył się na sam widok swojej opiekunki udającej strażnika. Jej poza wyglądała komicznie. Wyglądała jak ktoś, kto czeka jedynie aż będzie mógł wrócić do domu i napić się piwa. Była świetna. 

 Nagle pojął po co byli tam inni opiekunowie.

Przyszli na przedstawienie.

 

 To nie mogła być pierwsza taka lekcja w zakonie. Doskonale wiedzieli, co będzie się działo i po prostu przyszli oglądać. Nieważne jak bardzo Zia próbowała zrobić z tego poważny temat, oni mieli nadzieję trochę się pośmiać.

 

 Pierwsza grupa ustawiła się niepewnie w szeregu i zaczęli iść w kierunku Zii. Evan uznał, że byli wspaniali. Idąc z dumnie uniesionymi głowami i równym, spokojnym krokiem wyglądali bardzo dostojnie. Kiedy byli ledwie kilka metrów od niej, ta podniosła głowę i zaczęła przyglądać im się czujnie.

 – Przepraszam panią bardzo – w tle dało się słychać chichoty, kiedy Zia zaczęła mówić niższym tonem – mogę zapytać, gdzie się państwo wybierają? 

 Na twarzy jednej z dziewczyn Rotha na chwilę pokazało się zdziwienie, kiedy zorientowała się, że do niej skierowane było to pytanie. Zaraz jednak się opamiętała i uśmiechnęła się do “strażnika”.

 – Och, po prostu sobie spacerujemy. Jakiś problem, drogi panie? 

 – Rutynowe sprawdzanie – odrzekła sucho Zia – wzięliście ze sobą wiele kosztowności jak na zwyczajny spacer. To prawdziwy rubin na pani pierścionku? 

 W jednej chwili wszyscy w grupie popatrzyli po sobie, nie spodziewając się takiego obrotu sytuacji. Wszyscy w sali zaczęli się śmiać, widząc powątpiewanie w grupie Rotha.

 – Coś nie tak? Wyglądacie bardzo podejrzanie – Zia wykorzystała sytuację i teraz już stała niemal na baczność, mocno trzymając chwyt na rękojeści miecza. Wyszli z roli ledwie na dwie sekundy.

 – Dobrze, proszę pana – rzekła w końcu druga dziewczyna z grupy i spuściła ręce – przyznaję się, wybieramy się na przyjęcie z okazji ślubu naszej przyjaciółki. Jest to prywatna impreza, chyba pan rozumie jak natrętni potrafią być zazdrośni mężowie – wbiła wzrok w ziemię i skrzyżowała nogi – chcieliśmy wymknąć się po cichu. 

 Zia wyraźnie się uspokoiła. Zaczęła mówić spokojniejszym tonem a na jej twarzy znów malowało się znudzenie, jednak nie dawała za wygraną.

 – Rozumiem, droga pani. Mimo wszystko, to dziwne że chadzają państwo po mieście mając na sobie małą fortunę. To niebezpieczna okolica, nie obawia się pani zbirów i rzezimieszków?

 Dziewczyna uśmiechnęła się szeroką i odgarnęła włosy za ucho. 

 – Skoro o bezpieczeństwo dbają tacy mężczyźni jak pan to chyba nie mam się czego obawiać – mówiąc to, patrzyła Zii centralnie w oczy, jednocześnie delikatnie rozchylając dekolt. 

 Po sali poniosła się fala śmiechu. 

 Flirtuje z nią? Evan nie mógł nie czuć szacunku do tej dziewczyny. Flirtować ze strażnikiem? Gorzej, flirtować z Zią przebraną za strażnika? To była dopiero odwaga.
Jedynie uczniowie przebrani za szlachtę i Zia stali z kamiennymi twarzami, kiedy cała reszta śmiała się do rozpuku. Po kilku długich sekundach w końcu wszystko ucichło. Zia odchrząknęła i kontynuowała przedstawienie. Bardzo wczuła się w swoją rolę, bo teraz nie odrywała nawet wzroku od piersi dziewczyny. 

 – Ekhm... To nic takiego, proszę pani. Mimo wszystko, będę musiał panią przeszukać. 

 Cała grupa nagle pobladła, a do Evana momentalnie doszło o co chodzi. Zapomnieli o swoich sztyletach. Zostawili je pod ubraniami i teraz przez to wpadli. 

 Naprawdę o wszystkim pomyślała, stwierdził z niepokojem. Kiedy przyjdzie kolej na nich, miał tylko nadzieję że on sam nie będzie musiał odpowiadać na jej pytania. 

 Dziewczyna przysunęła się bliżej rzekomego strażnika i zdjęła z palca pierścionek.

 – Może poczeka pan z tym do później – spojrzała lubieżnie na Zię i wsunęła jej do ręki biżuterię, jednocześnie delikatnie muskając palcami jej dłoń – kiedy nie będzie wokół nas tylu ludzi.

 Nie tylko flirtowała. Próbowała ją przekupić. Po sali znów rozległy się fale śmiechu, a Zia podniosła ręce w geście zrezygnowania.

 – Dobra, zdaliście – dała sobie spokój i śmiała się razem z innymi – Rubinowy pierścień żeby przekupić jednego strażnika? To samo w sobie już by was wydało, wystarczyłaby złota moneta. Kiedy oferujesz taką sumę jasno pokazujesz, że coś ukrywasz. Ale widziałam że się staraliście i dam wam spokój. Moje gratulacje. 

 Cała grupa Rotha zaczęła wiwatować swojej koleżance, która wyraźnie poczuła ulgę, że nie musi dłużej udawać. 

 

 – Czyli sami wymyślamy okoliczności – odezwał się nagle Willy – to ułatwia sprawę.

 Carris spojrzała na niego pytająco.

 – Zia nie mówiła nic gdzie dzieje się rzekoma sytuacja – kontynuował – daje nam to dużo możliwości. 

 – Co wcale nie znaczy, że będzie to łatwe – wtrącił się Dean – widziałeś jak czepia się szczegółów? 

 Evan ucieszył się na myśl, że inni podzielają jego obawy. Wystarczy, że powiedzą słowo za dużo lub za mało a ona to wykorzysta.

 

 – Dobra, następni – mruknęła Zia i przybrała pozę jak na początku. Stanęła przed nią grupa wędrownych kupców.

Tym razem, zamiast grzecznie pytać gdzie się wybierają, natychmiast się wyprostowała i wymierzyła miecz w ich kierunku.

 – Stać! Kto idzie?

 Jeden z chłopców skinął do niej zieloną czapeczką i delikatnie się ukłonił.

 – Nazywam się Abuyin ad Shadir – wypowiedział bez zająknięcia i się uśmiechnął – to moi bracia, Shon ad Shadir i Ahman ad Shadir, a to moja droga siostra, Latifa. Przybyliśmy do waszego kraju w nadziei na powiększenie rodzinnej fortuny.

 Zia opuściła miecz i spojrzała na nich z ukosa.

 – Latanczycy? Myślałem, że kobiety z waszego kraju zostają jedynie kurami domowymi.

  Chłopak zaśmiał się i odpowiedział bez wahania.

 – Dlatego właśnie tutaj przybyliśmy. Tradycje naszego państwa potrafią być bardzo staromodne – uśmiechnął się smutno do swojej rzekomej siostry, a ona odpowiedziała mu tym samym. 

 – To ile czasu już spędziliście u nas?

 – Jakieś trzy miesiące.

 – Znasz język bardzo dobrze jak na tak krótki pobyt tutaj.

 Evan na chwilę wstrzymał oddech. Chciała, żeby mówili w innym języku? Rozumiał, że żądała zaangażowania, ale to było coś ponad ich możliwości.

 Chłopak jednak się nie poddał. Spuścił głowę i przysunął do siebie braci.

 – Często to słyszę, niestety wiąże się z tym pewna smutna historia. Nasza rodzina przez długie dziesięć lat była w niewoli, przez co nauczyliśmy się języka uniwersalnego. Ledwie już pamiętam mój ojczysty – cała czwórka spuściła głowę i zapadła cisza.

 – Jakaś broń?

 – Oczywiście. Masz nas za głupców?

 – Pokazać. 

 Uczniowie spojrzeli po sobie i posłusznie wyciągnęli spod ekstrawaganckich ubrań takie same, zakrzywione miecze jednosieczne. Zia patrzyła z niedowierzaniem to na Khalida, to na jego uczniów.

 – Niesamowite – rzekła już swoim zwyczajnym tonem – macie sporą wiedzę o Latan – skinęła głową do nich – zdaliście.

 Kiedy rozradowani uczniowie odeszli, Zia zwróciła się do reszty.

 – Zakładam że żadne z was nie miało pojęcia jaka sztuka się tutaj rozegrała. Przebierając się za cudzoziemców postawili sobie poprzeczkę najwyżej jak tylko mogli. Typowy strażnik nie podejrzewa nikogo bardziej niż obcokrajowca. Mimo wszystko wasi koledzy dopięli wszystko na ostatni guzik. Sejmitary są bronią rozpoznawczą latanczyków, unikając zwrotów "proszę pana" jasno zaznaczyli swoje pochodzenie, że nie wspomnę nawet o doborze imion – pokręciła głową – właśnie czegoś takiego oczekuję. Nie zapominajcie, że możecie zostać zapytani o wszystko. Dobra, wasza kolej – skinęła głową na wychowanków Kalama.
Cała grupa z Zeke’m na czele ruszyła w kierunku Zii. Wszyscy byli zgarbieni, a jeden z chłopców nawet utykał na jedną nogę. 

 – Ej, obszczymurki – rzuciła do nich Zia – nie macie gdzie się szwędać?
Evan aż nie dowierzał. Czuł się zupełnie tak jak kiedy jego zaczepiano, kiedy był jeszcze ulicznikiem w Nowej Sorannie. Mógłby przysiąc, że usłyszał to przezwisko przynajmniej kilka razy w życiu.

 – Hę? – odpowiedział jej jeden z chłopaków – Może panienka powtórzyć?

 W jednej chwili Zeke spiorunował go wzrokiem, mimo że chłopak nawet nie wiedział gdzie popełnił błąd. Wydawało mu się, że udawanie głuchoty to był wspaniały pomysł.

 – Panienko? – zapytała go chłodnym głosem Zia i już wiedział, co zrobił nie tak.

 – Ty idioto! – Zeke krzyknął na swojego kolegę i patrzył na niego wzrokiem mordercy. Evan myślał, że ten dzień już nie może stać się lepszy, a teraz patrzył na swojego rywala który niemal trząsł się z wściekłości. 

 – Zejdźcie mi z oczu – westchnęła Zia i odprawiła ich natychmiast, nawet nie dając im drugiej szansy. Odchodząc, kłócili się między sobą i Evan miał cichą nadzieję, że rzucą się sobie do gardeł – chyba nie muszę omawiać co poszło nie tak? Następni.

 

***

 

 Ostatnim razem, kiedy Einzaff był w domu uzdrawiania kilka miesięcy temu, uznał że to nie jest najprzyjemniejsze miejsce. Teraz było tu jak w piekle.

 Zapach kurzu i starości zmienił się w odór gnijącego mięsa. Zamiast cichych melodii nuconych przez uzdrowicielki do uspokojenia chorych, dało się słyszeć jedynie jęki i krzyki cierpienia. Nie trzymano już tutaj rannych, tylko umierających. 

 W końcu dotarli do gabinetu starszej uzdrowicielki. Zabójczyni, która wcześniej udawała uprzejmą służkę teraz nawet nie przytrzymała mu drzwi. 

 

 Spodziewał się albo Rose, albo Kalama. Jego przypuszczenia okazały się błędne, kiedy zobaczył przywiązanego do krzesła mężczyznę. 

 – Zostawię was samych. Nie bawcie się za dobrze – rzuciła mu drwiąco siepaczka i wyszła, zamykając drzwi za sobą. 

 Einzaff westchnął. Jak w ogóle udało mu się wplątać w ten cały syf?

 Popatrzył na faceta, który wyglądał jak trup. Posiniaczone oczy i blada jak płótno twarz, połączone z wielkimi czarnymi kropkami na całym ciele i martwym spojrzeniem wbitym w podłogę dawały wrażenie jak gdyby już wyzionął ducha. Jedynie ledwie unosząca się wraz z oddechem pierś mężczyzny ujawniała resztki życia.

 Generał popatrzył na niego z ukosa. Nie miał pojęcia gdzie, ale na pewno gdzieś widział tego człowieka. Może gdyby jego twarz nie wyglądała jakby przejechał po niej wóz to byłoby łatwiej go rozpoznać. 

 Po chwili nędznie wyglądający mężczyzna podniósł wzrok na Einzaffa. Chyba go poznał, bo w jednej chwili jego oczy rozszerzyły się i wyglądały jakby miały zaraz wyskoczyć z orbit.

 – Ge–generał Einzaff? Przepraszam, przepraszam, przepraszam – zalał się nagle łzami, wprawiając go w jeszcze większe osłupienie. Nie płakał jak mężczyzna, tylko jak małe dziecko. Z jego oczu lał się ciągły strumyczek, z nosa zaczęły mu lecieć krwawe smarki a jego ręce trzęsły się jakby były zrobione z galaretki. Patrzył na prawdziwą rozpacz tego człowieka.

 – Przepraszam za wszystko! Zmusili mnie do tego, zmusili mnie! – Z ust mężczyzny zwisała ślina, która zaraz zmieniła się w małą kałużę na biurku przed nim.

 – Co masz na myśli? – zapytał chłodno Einzaff – Kim jesteś? 

 Mężczyzna schował twarz w dłoniach. Szloch wyraźnie utrudniał mu mówienie i walczył ze sobą, próbując się opanować.

 – Moja córeczka, moja mała Meg... Powiedzieli, że ją zabiją, jeśli im nie powiem... 

 – Do rzeczy – przerwał mu, odsuwając na bok współczucie. Widział cierpienie tego człowieka i nawet nie próbował sobie wyobrażać co teraz musi przeżywać, ale taki bełkot do niczego nie prowadził. Potrzebował informacji.

 Mężczyzna w końcu odetchnął głęboko i z trudem podniósł się z krzesła. Ledwo stojąc na nogach, wyprostował się niezgrabnie i zasalutował.

 – Olrik Vennusen, regiment pierwszy pod dowództwem kapitana Einzaffa Bencklera, kompania czwarta. 

 Zamarł. To był jeden z jego żołnierzy z bitwy o Miranę. Nazwał go kapitanem, a to był jedyny okres w jego życiu kiedy miał taki stopień.
Szybkim krokiem podszedł do Olrika, złapał go kołnierz i przyszpilił do ściany.

 – Ile im powiedziałeś?
– Wszystko co wiedziałem.

 – A ile wiedziałeś? Gdzie ukrywa się reszta? 

 – Mieliśmy z chłopakami swoje przypuszczenia – nie miał odwagi spojrzeć generałowi w oczy – nie wiem, na ile jest w tym prawdy, ale powiedziałem im wszystko co wymyśliliśmy.

 – Chłopaki? Kto?

 – Wszyscy, którzy nie brali udziału w bitwie. 

 Einzaff zaklął. Dwunastu ludzi. Znalezienie ich teraz oznaczałoby dużo pracy. Ale skoro Olrik powiedział zakonowi wszystko, to już nie mogli nic więcej z nich wycisnąć, równie dobrze mógł dać sobie spokój.

 W końcu puścił mężczyznę, który upadł na podłogę. Zaczął podnosić się niezgrabnie i uklęknął przed generałem, nadal nie podnosząc wzroku.

 – Pamiętam o mojej przysiędze, sir. 

 A więc jednak miał w sobie jeszcze resztkę honoru. Mimo nędznego stanu Olrika jak i myśli o rodzinie, która zapewne czekała na niego w domu, Einzaff nie mógł mu wybaczyć. Chciał uratować swoją córkę, a być może podpisał tym wyrok na setki ludzi. Żaden wstyd nie jest w stanie zmyć takiego grzechu. Każdy żołnierz rozumiał, że wszystkie życia są warte tyle samo. To była prosta matematyka. 

 Powoli zdjął z pleców Ru’lekona i stanął obok Olrika, który dopiero teraz przestał płakać. 

 – To był zaszczyt móc służyć u twojego boku, kapitanie.

 

***

 

 Cała satysfakcja spowodowana absolutną porażką Zeke’a i jego grupy odeszła w zapomnienie, kiedy przyszła kolej na nich. Czuli się jak owieczki, które idą na rzeź.
Ich plan ograniczył się do tego, żeby dopuszczać do głosu jedynie Carris i Willy’ego. Evan z Deanem nie uważali się za aż tak sprytnych, żeby móc przechytrzyć Zię. 

 – A gdzie to się państwo wybierają? – zaczęła swoją formułkę, tak jak się spodziewali.

 – Och, wybieramy się po leki dla naszego staruszka – uśmiechnęła się od ucha do ucha Carris i spojrzała na Evana, który tylko trzymał się swojej drewnianej laski i pilnował, żeby się nie odzywać.

 – W czwórkę?

 A niech to, zaczyna się.

 Oczywiście nie wzięli tego pod uwagę. Pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że jego współlokatorzy potrafią improwizować. 

 – Uznaliśmy, że spacer dobrze zrobi nam wszystkim – odpowiedziała Carris głosem troskliwej kobiety i złapała Deana za rękę, który w jednej chwili spiął się jak struna. 

 – Pan jest jej mężem? – zwróciła się bezpośrednio do niego. Teraz aż zrobił się czerwony na twarzy. 

 – Ja... Eeee... Jestem... – zaczął się jąkać, a po sali rozległy się śmiechy. Spowodowało to, że Dean jeszcze bardziej się zawstydził i wbił wzrok w podłogę, nawet już nie próbując się odzywać.

 Evan w desperacji zdzielił go w tył głowy.

 – Odpowiadaj na pytania! Przepraszam za niego – przez chwilę zapomniał o głosie staruszka, ale miał nadzieję że Zia tego nie zauważyła – biedaczek spadł z drabiny kilka miesięcy temu. Coś mu się poprzestawiało i od tamtej pory ciężko się z nim dogadać.

 Usłyszał ciche parsknięcie Willy’ego i miał ochotę zdzielić jeszcze jego, ale się powstrzymał.

 – Widzi pan – kontynuował – może i mój chłopaczek nigdy nie grzeszył inteligencją, ale po tym wypadku to już jest głupi jak koza.

 Poczuł na sobie świdrujące spojrzenie Deana, ale zignorował je. Prawie przez niego wpadli, zasłużył sobie. 

 – Rozumiem – cmoknęła ustami i spojrzała prosto na Evana – to na co te lekarstwa?

 O bogowie.

Jedyne zadanie jakie miał, to się nie odzywać. Oczywiście spaprałem nawet to. 

Nie miał absolutnego pojęcia co jej odpowiedzieć. Na co chorowali starsi ludzie? Czy mógł wybrać jakąkolwiek chorobę? Czy Zia będzie ciągnęła temat dalej?
Spojrzał zrezygnowanym wzrokiem na Carris, która szybko wychwyciła jego rozpacz i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

 – Nasz kochany staruszek cierpi na to, co wszyscy inni staruszkowie – wtrąciła się – niestety, młodość nie jest wieczna.

 – Nie widziałem jeszcze żadnego dziadka, który cierpi na prostość pleców.

 Evan zaklął w duchu. Nawet nie pomyślał, żeby się garbić. Wziął ze sobą drewnianą laskę, ale jakby zapomniał o jej istnieniu i stała się jedynie dekoracją. Nie dotykała nawet podłogi. Doszło do niego, że nie idzie im za dobrze, a w większości była to jego wina. 

 – Nasze uzdrowicielki naprawdę znają się na swoim fachu – desperacko próbując uratować sytuację znów zabrała głos Carris – kto by pomyślał, że zwyczajny balsam z pokrzyw połączony z masażem może tak zadziałać na człowieka?
– Na pewno nie ja – odparła sucho Zia – może uśmierzy ból, ale kręgosłupa nie wyprostuje.

 – Przyznaję, sięgnęliśmy po dodatkową pomoc do magów – ciągnęła temat Carris – choć ich usługi nie należą do najtańszych, jesteśmy to winni naszemu staruszkowi – znów wysłała ciepły uśmiech Deanowi – wiele mu zawdzięczamy. 

 – Magów? Jakich magów?
– Druidów z lasów Do’cendi. Słyszałam wiele dobrych rzeczy o ich technikach manipulacji ciałem i postanowiliśmy spróbować szczęścia.

 – Myślałem, że nie przyjmują nikogo z zewnątrz.

 – Mamy szczęście mieć tam przyjaciela, któremu udało się ich przekonać.

 – Wasz przyjaciel jest druidem?

 – Badaczem. Interesuje się tamtejszymi terenami.

 – A więc jak to możliwe że jego tam wpuścili?

 – Zna się całkiem nieźle na tresurze, zaproponował pomoc i go przyjęli.

 – Jest lepszym treserem od druidów?

 – Dużo wędrował po świecie i zna różne techniki hodowlane, którymi mógł się z nimi podzielić. To bardzo obszerny temat...

 Trwało to tak jeszcze przez kilka minut. Dean, Willy i Evan stali się już tylko biernymi słuchaczami, kiedy Carris z Zią prowadziły zażartą dyskusję, próbując nawzajem złapać się w jakąś pułapkę słowną. Powstała z tego nie lada historia, dzięki której zaczęli już poznawać dzieje całej ich wymyślonej rodziny łącznie z kuzynostwem.  W końcu jednak jedna ze stron nie wytrzymała.

 – To koniec. Nie mam już siły, poddaję się.

 Na twarzy Zii pokazał się uśmiech zwycięzcy. Chociaż bardzo starała się to ukryć, Evan zauważył, że też już musiała mieć dosyć.

 – No cóż, próbowałaś. A zaczynało się już robić ciekawie. Następni.

 

 – Nigdy więcej nie będę z tobą rozmawiał – odezwał się Dean do Carris – potrafisz kłamać jak najęta. 

 – Nie denerwuj mnie – warknęła do niego – odpadliśmy prawie na samym początku, bo nigdy nie trzymałeś dziewczyny za rękę. 

 – To nieprawda! – naburmuszył się – Po prostu wstydzę się występować przed publiką. 

  Zignorowała go i spojrzała w kierunku Evana.

 – A ty... Miałeś jedno...

 – Tak, wiem. Spartoliłem – przyznał jej rację i wzruszył ramionami – mówi się trudno.

 – Ja nie próbowałem nawet się odezwać – wtrącił się Willy – i musicie przyznać, byłem w tym piekielnie dobry.

 Oglądali ostatnią grupę, która poległa na samym początku. Kiedy tylko Zia zapytała ich, z jakiego klasztoru się wywodzą i zauważyła, że chyba zapomnieli o swoich przysięgach milczenia, przedstawienie zakończyło się niemal natychmiast. 

 – To zawsze jakieś pocieszenie – mruknął Willy – choć za karę pewnie stracę rękę.

 – Jeśli chcesz, to mam swojego człowieka wśród druidów, a oni manipulują ciałem – Evan wyszczerzył do niego zęby – to przyjaciel wujka pasierba ojca mojej matki, na pewno go znasz. 

 – Ten, co tresuje górskie niedźwiedzie? Słyszałem, że dużo wędruje po świecie – od razu do rozmowy dołączył się Dean – jest badaczem i zna różne techniki hodowlane!

 – Jesteście żałośni – odezwała się Carris. Choć tego nie przyznała, niemal od razu poprawili jej humor – brakuje wam wyobraźni. 

 

 – Dobra, to już koniec zabawy – przerwała im Zia. Ku niezadowoleniu wszystkich wokół, w końcu odczepiła swoją sztuczną brodę i znów stała się w pełni sobą – zacznijmy od mojej ulubionej części, czyli od kar. Grupy, który nie przeszły testu, zajmą się dzisiaj zbrojownią. 

 Evan jęknął. Była to najgorsza z prac, jaką można było zajmować się w zakonie. Posiadali ogromną ilość oręża wszelkiego rodzaju, a zajmowanie się metalem było prawdziwą mordęgą. Nie mieli jedynie wyszorować ich na błysk; ostrzyli je, odrdzewiali a nawet wymieniali niektóre części. Chodziło tu o elementy niewymagające żadnej znajomości sztuki kowalskiej bądź łuczniczej, jak na przykład rękojeści lub co niektóre części kusz. 

 – Jest też dobra wiadomość. Otóż to co się tutaj przed chwilą działo nie za bardzo odzwierciedla rzeczywistość. Chyba oczywiste jest to, że w prawdziwej sytuacji musielibyście naprawdę popracować nad przebraniem, żeby móc zmienić tożsamość. Mamy w zakonie od tego specjalistów, więc kiedy już zakończycie swoje szkolenie i dostaniecie jakieś zadanie, być może się z nimi zapoznacie. Potrafią zdziałać cuda. Z drugiej strony zaś, cała ta lekcja prawdopodobnie nigdy się nie przyda, ktoś wie dlaczego? – zadała pytanie w tłum, choć nie oczekiwała odpowiedzi.

 – Otóż strażnicy dzielą się na cztery typy: nowy, który jeszcze się trochę stara, licząc na awans. Tacy są najbardziej wścibscy. Później mamy takich z doświadczeniem, którzy tylko czekają na koniec swojej zmiany. Nazywamy ich pieszczotliwie leniwcami. Trzeci typ to strażnik–dureń. Nie macie nawet pojęcia, jak niewiele kwalifikacji trzeba mieć, żeby zostać stróżem prawa – pokręciła głową z niesmakiem – ostatni typ jest jednocześnie tym najczęściej spotykanym: strażnik–dureń–leniwiec. Innymi słowy, idealny strażnik.

 

***

 

 Choć Isabelle uważała się za osobę zazwyczaj rozważną, postanowiła ten jeden raz w końcu spróbować coś zdziałać.

 

Nawet nie potrafiła stwierdzić, czy kiedyś w życiu czegoś żałowała tak bardzo jak tego.

 

 Przybyła na miejsce zdarzenia dosyć późno, bo kiedy się tam zjawiła, chata Carillów zmieniła się już w jedno wielkie ognisko. Miała zamiar przyłączyć się do kolejki ugaszaczy pożaru, kiedy zaledwie kilka kroków przed nią z nieba spadł Rodrick. Widziała jak wylądował na brukowanej drodze, prawdopodobnie łamiąc sobie przy tym nogę. Był jak bohater z baśni dla dzieci, który poświęca wszystko żeby uratować niewinnych. Może to jego działanie ją natchnęło, żeby zabrać niemowlę i pobiec w kierunku lasu? 

 

 Oczywiście w takich bajeczkach wszyscy żyją długo i szczęśliwie, a bohaterowie zawsze wygrywają. Rodrick za to stracił mieszkanie i pewnie jeszcze nogę. 

 

 Rzeczywistość potrafiła być brutalna. Stwierdziła to po raz szósty, kiedy znowu wpadła w kolczaste zarośla, rozcinając sobie przy tym uda. Uwielbiała chodzić w sukience, więc kiedy tylko pogoda na to pozwalała, pokazywała światu swoje nogi, z których była tak bardzo dumna. Teraz ledwie można było zobaczyć na nich skrawek skóry, przez spływająco z góry krew.

 

 Niech to szlag, mogła zostać i pomagać przy gaszeniu. W Ninegard mieszkały dziesiątki ludzi, którzy lepiej by się nadawali do tego zadania od niej. Przez fatalną kondycję ledwie była w stanie złapać oddech.

 

 Rodrick pewnie myśli teraz o tym samym. Tak się poświęcił, żeby uratować córeczkę, ale wszystko pójdzie na marne, bo bezużyteczna Isabelle ją zabrała. 

 

 Przestała kląć w duchu, teraz już robiła to na głos. 

 – Kurwa, kurwa, kurwa – powtarzała, jak gdyby miało jej to dodać siły. W rzeczywistości marnowała tylko cenne powietrze, którego jej organizm teraz tak bardzo potrzebował.

 Nie miała nawet pojęcia, gdzie się znajduje. Był co prawda środek dnia, ale drzewa rosły tutaj tak gęsto, że niemal nie docierało żadne światło. Oczywiście, zdarzyło się już jej kilka razy odwiedzać niewidomą wiedźmę, ale zawsze miała ze sobą jakiegoś kompana. Nawigacja nie była jej mocną stroną.

 – Kurwa – nie zauważyła spadku i poślizgnęła się, lądując tyłkiem w błocie – kurwa, kurwa, kurwa.

 Do tej pory nie zastanowiła się nawet, czy wiedźma w ogóle ją przyjmie. Nie wyglądała na taką, co to lubi ludzkie towarzystwo. Gdyby tak było, nie mieszkałaby w środku ciemnego lasu. Stwierdziła, że w sumie nigdy nie widziała jej z bliska. Mieszkańcy Ninegard opowiadali jej mnóstwo dziwnych historii o tej dziewczynie, więc Isabelle wolała unikać niepotrzebnego kontaktu. Życie zrobiło jej psikusa, bo teraz nie dość, że musiała z nią porozmawiać, to jeszcze poprosić o pomoc. Dlaczego miałaby w ogóle się nie zgodzić?

 – Kurwa – mogłaby przysiąc, że już widziała gdzieś ten krzak. Jeśli krążyła w kółko, to los córki Rodricka był już przesądzony. Równie dobrze mógł zostawić ją w płonącym domu, bo wtedy chociaż miałby jej prochy. Zważając jednak na fakt, że wspaniała, waleczna bohaterka Isabelle postanowiła zabrać ją ze sobą do lasu, prawdopodobnie obie zaginą na zawsze, a ich zwłoki zostaną pożarte przez okoliczną zwierzynę.

 – Kurwa, kurwa, kurwa – zobaczyła rozdarty materiał na jednym z krzewów. No to teraz była już pewna, że błądziła. Zastanawiała się nad powrotem do wioski. 

 Tak, to byłby świetny pomysł. Rodrick udusiłby ją gołymi rękami, a jeśli by tego nie zrobił, poczucie winy zjadałoby ją przez resztę życia. W końcu powierzył jej życie swojej jedynej córeczki. Jeśli umrę, to próbując. 

 Już miała rzucić na wiatr kolejne przekleństwo, kiedy doszło do niej coś niepokojącego: panowała absolutna cisza. Spojrzała na niemowlę, które trzymała w rękach.

 Miało zamknięte oczy. Przestało płakać.

 Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa.

 Spanikowała. Co miała teraz niby zrobić? Jak sprawdzić, czy dziecko oddycha? Może gdyby była w stanie zachować trzeźwość umysłu, udałoby jej się coś wykombinować. Teraz jednak myśli wędrowały po jej głowie jak szalone. Powinna spróbować ją jakoś wybudzić? 

 Oczywiście Is, jesteś genialna. Z pewnością dziewczynka zrobiła sobie drzemkę.

 Poczuła, jak po policzkach lecą jej łzy. Była bezsilna.

 Bezsilna, żałosna i głupia.

 Co ona sobie w ogóle myślała? Wróci do Rodricka z niemowlęciem zdrowym jak nigdy dotąd, zyskując jego dozgonną wdzięczność, a on obrzuci ją złotem?
Życie to nie bajka, Is. Otrząśnij się. Przynajmniej gorzej już być nie może.

 Z przemyśleń wyrwał ją cichy dźwięk, dochodzący z jej prawej strony. Powoli obróciła głowę i objęło ją przerażenie, kiedy zobaczyła parę wpatrzonych w nią czerwonych ślepi. Małe, ledwie dostrzegalnie kropki zbliżały się w jej kierunku.

 Strach odebrał jej jakąkolwiek zdolność do działania. Rozum nakazywał jej uciekać gdzie pieprz rośnie, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Jej cichy płacz nagle się zatrzymał, kiedy bestia zatrzymała się kilka kroków od niej.

 W innej sytuacji pomyślałaby, że jest piękna. Ogromny wilk z futrem czarnym jak noc niewątpliwie budził grozę, ale też podziw. Gdyby nie widziała go z takiego bliska, pewnie pomyliłaby go z niedźwiedziem. Miał pysk na wysokości jej piersi. 

 Powolnym krokiem zbliżył się do niej i zaczął ją obwąchiwać. Jej pęcherz nie wytrzymał i poczuła na nodze ciepło spływającego moczu. 

 Strach przeszywał każdą część jej ciała jak strzała. Przed oczami latały jej setki obrazów, na których bestia wbijała swoje długie jak sztylety kły w jej miękkie, słabe ciało. Mimo ciemności widziała zarys mięśni kończyn zwierzęcia, i była pewna że nie miałaby żadnych szans gdyby chciała spróbować ucieczki. 

 Po kilku trwających wieczność sekundach wilk stanął centralnie przed nią, jak gdyby kazał patrzeć na siebie, a ona nie mogła mu odmówić. Spoglądała na jego czerwone ślepia, wręcz jarzące się w mroku otoczenia i czuła, jak przewiercają się przez jej duszę. 

 Stała bezczynnie jak do tej pory, kiedy bestia zbliżyła się do niej i złapała za owinięte w prześcieradło niemowlę. Nie chciała go pożreć, w każdym razie jeszcze nie, bo zgrabnie zacisnęła szczęki wokół materiału. 

  Isabelle patrzyła, jak wilk odchodzi w kierunku z którego przyszedł, z dzieckiem dyndającym jak na huśtawce. Po raz kolejny poczuła ciepło swoich płynów fizjologicznych, mimo tego, że zwierzę najwyraźniej straciło nią zainteresowanie. Nadal nie mogła ruszyć się z miejsca.

 W pewnym momencie wilk nagle się zatrzymał i obrócił się w jej stronę. Może już wariowała, ale to wyglądało jakby na nią czekał. Mrugnęła kilka razy, nie wierząc własnym oczom. Czy właśnie zamerdał ogonem? 

 

 Kurwa.

 I pobiegła w jego stronę. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...