Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Link do mojego bloga literackiego:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Link do mojego kanału na YouTube:

Przygody walecznych psów

 

 

 

Porzucony

        Działo się to być może już naprawdę dawno temu i na terenach półdzikich, o których krążyły najróżniejsze legendy, jednakże nikt ich nie usłyszał, jeśli żył w odległości jedenastu kilometrów od tego miejsca albo większej.

        W pewnej chatce krytej strzechą, stojącej na skraju tajemniczej wsi i nieopodal nieprzebytego lasu, mieszkała jedna z wielu nieodpowiedzialnych rodzin. Mieli oni psa rasy Alaskan Malamute, który przeżył już swoje pełne dwa lata. Mężczyzna, będący ojcem dwójki dzieci, nie mógł nie zwracać uwagi na zachowanie czworonoga. Twierdził, że stawał się
z czasem coraz bardziej agresywny, dlatego pewnego dnia wyprowadził go do owego tajemniczego lasu. I krzyknął
– wynoś się! … Już! … Żebym cię więcej nie zobaczył! …

Pies tylko krótko zawarczał i sobie poszedł, najwyraźniej zadowolony z tego wszystkiego, a nosił on imię Alfa, ponieważ od swoich najmłodszych lat potrafił pokazać zęby, ale dzieciom się podobał i nie chciały się go pozbyć, dlatego – gdy się dowiedziały, że już raczej nigdy nie spotkają swojego pupila, wybuchła awantura – i nie wiadomo, co się tam dalej działo.

Alfa się bardzo szybko zaczął przyzwyczajać do nowego trybu życia. Nauczył się polować – i już wkrótce robił to tak dobrze, iż nawet trzy najsilniejsze wilki nie pokonałyby go.
Z szukaniem sobie wody pitnej także nie miał żadnych problemów, bo od razu po rozstaniu z właścicielami pobiegł dziesięć kilometrów w głąb lasu, a może i więcej, aż wreszcie dotarł do sporego jeziora, z którego mógł pić wodę. Gdy pewnego razu poszedł jeszcze trochę dalej, aby zobaczyć, co się tam znajduje, napotkał rzekę – ale z niej już nie mógł korzystać, gdyż brzeg był po obu stronach bardzo stromy.

Czasem tylko mówił sobie pod nosem – ach! Nie jestem pewien – czy postąpiłem słusznie. Jestem teraz bardzo samotny. – Jednak zawsze był w stanie przypomnieć sobie, jak traktowali go byli dorośli opiekunowie. W ten sposób walczył ze sobą, kiedy rozważał powrót do domu.

Ale – jeśli miał żyć w lesie, musiał przedostać się na drugą stronę rzeki, gdzie jedzenia było więcej, natomiast ludzi – mniej. (Może nawet żaden z nich już tam nie chodził.) Nic dziwnego
– przejście przez szybko płynącą wodę, która obrosła niegdyś
w „gałęzie”, nie mogło wydawać się łatwe. Tym bardziej, że po obu stronach było stromo i wysoko, a rzeka wyglądała na dość głęboką.

Alfie wydawało się, iż nie potrafił pływać, ponieważ nigdy nie próbował, lecz jeśli miał żyć w lesie, musiał znaleźć w sobie siłę i odwagę, aby móc TEGO dokonać.

Po trzech dniach od dojścia do rzeki stwierdził, że był już gotowy, dlatego spojrzał jeszcze chwilę na otchłań, która mogła go pogrzebać…, aż wreszcie skoczył. Zobaczył to pewien młodzieniec i natychmiast pobiegł ratować Alfę, wołając
– piesku! Nie bój się! Idę po ciebie! – Ale gdy tylko dobiegł do rzeki, stwierdził, że mu się przywidziało i poczuł się zmieszany.

Nie zobaczył on Malamuta, gdyż ten się zaczął topić, jednak pod wpływem nagłego, nieznanego mu wcześniej impulsu, wynurzył się na powierzchnię i płynął dalej. Nie poddawał się, chociaż wiele razy zaczepiał się i ranił o dzikie gałęzie drzew. Kiedy dotarł do brzegu, musiał się jakoś wspiąć na górę, jednak każda z jego prób kończyła się powrotnym wpadnięciem do rzeki. Wkrótce jednak zobaczył w górze pewnego Bernardyna, któremu jakimś cudem udało się przewrócić jedno z wielu drzew tak, że Alfa mógł wejść po nim na brzeg.

Wtedy zaczęło mu się wydawać, iż powrót byłby jeszcze wiele trudniejszy (a nawet może niemożliwy), ponieważ teren,
z którego przybył, był położony jeszcze wyżej nad rzeką niż ten, na który pomógł się Alfie dostać Bernardyn.

Kiedy Malamute odpoczął już trochę, zaskomlał i zapytał nieznajomego bez przeciągania. – Ale skąd ty się tu właściwie wziąłeś?
–– – Jestem tutaj dokładnie z tego samego powodu, co ty.
– Odpowiedział. – A teraz zapraszam cię na ucztę. –– Chodź,
–– nie bój się. – Zatem Alfa chwilę jeszcze poleżał, rozważając, co zrobić, aż w końcu zgodził się pójść razem z Bernardynem.

 

Przyjaciel

Kiedy przeczłapali razem już nieco ponad sto metrów, nieznajomy oznajmił – rozgość się, kolego. Oto jest mój obóz,
w którym spędzę jeszcze kilka dni, zanim rozpoznam, że gdzieś niedaleko, głębiej w lesie, jest jakiś zbiornik wody pitnej.
– Dziękuję… – szepnął Alfa. – Byle dalej od tej okropnej rzeki…
– Ach tak! Od tej rzeki! –– Rozumiem cię! – Także miałem problem z przedostaniem się na drugi brzeg…, jednak po wszystkim odczułem jedynie zmęczenie umysłowe – nie wiedziałem, co robić, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że jestem przecież dosyć silny jak na psa… i przewróciłem któreś drzewo… Powstał most.
– Przecież ta rzeka jest zbyt szeroka!
– Taka się tylko wydaje… Ach! – Uczta! Zapomniałem! Wybacz, już ci przynoszę jedzenie, poczekaj chwilkę. – Zatem Bernardyn oddalił się na chwilkę.

Wracając do Alfy, ciągnął w jego stronę skórę dzika, która była pełna mięsa oraz dzikorosnących jagód. Wkrótce oba czworonogi przystąpiły do konsumpcji.

Wkrótce Malamute zapytał. – Ale dlaczego nigdzie tego drzewa nie widziałem?
–– – Cóż… Nie chciałem, aby jacyś ludzie mnie znaleźli…
–– – Rozumiem…, lecz… – skąd masz wodę?
– Później odkryłem pewne jezioro, z którego teraz piję.
– Większe niż tamto?
– O czym mówisz? Ach tak! – Oczywiście, że większe – tamto jest malutkie…
– Ciekawe… –– Co to za mięso?
– To dzik… i trochę sarniny. Wszędzie się kręcą i nauczyłem się na nie polować.
– Jak długo mieszkasz w lesie?
– Chyba od jakichś dwóch tygodni…, dlatego trzeba będzie jak najprędzej udać się dalej. Tu nie jest wcale aż tak bezpiecznie…
– Tak… – l u d z i e…
– Rodzina, do której trafiłem, chciała mnie oddać do psiego rzeźnika… – po mojej śmierci. Grozili mi także, że trafię tam wcześniej, jeśli będę szczekał na ich znajomych…, a przecież oni wyrządzali im dużo większe przykrości niż te, które najgroźniejszy z psów jest sobie w stanie wyobrazić.
– Co robili?
– Nie wiem, nic nie zrozumiałem…, ale czułem te łzy, których nie byli w stanie wypłakać. Współczułem wszystkim tym ludziom, chciałem im pomóc, jednak wkrótce uświadomiłem sobie, iż nie potrafię wspierać ludzi tak, żeby poznali w tym moją zasługę, dlatego postanowiłem zacząć leczyć i ratować inne psy…, i udało mi się uratować ciebie!
–– –– – Czy ten świat… musi być taki okropny?
– Wcale nie! –– – Ale trzeba wiedzieć, co się robi i mieć nad tym kontrolę, lecz większość osób, które spotkałem, zachowywało się tak, jakby nie mogli rozpoznać w sobie przyjaciół. Patrzyli sobie w oczy…
– Jak napastnik napastnikowi?
– Gorzej…, nie wyrażę tego słowami, to takie skomplikowane.

Wtedy Bernardyn udał się na pobliskie wzniesienie i zawył. – Ach! Gdybyśmy tylko mogli spotkać więcej biednych towarzyszy i utworzyć stado…
– Stado?
– Tak…, a ty postąpiłeś dzisiaj jak pies, który byłby w stanie wszystkim zarządzać. Twoja determinacja i odwaga wywarły na mnie tak silne wrażenie, że… nie mam co do ciebie wątpliwości. – A potrafiłbym rządzić?
– Nie „rządzić” …, ale – przywodzić. –– To bardzo duża różnica. –– –– – Nie wiem…
– Dasz sobie radę, nie bój się.
– Spróbuję…

– Mam pewien problem – nie wiem, jak pogodzić ze sobą moje pomysły. Pomożesz mi?
– Cóż…, nie powinniśmy się tak spieszyć z zapuszczaniem
w dalsze części lasu, poczekajmy jeszcze tydzień – może ktoś do nas dołączy? …
– To jest myśl, dziękuję! … –– Myślę…, że zostaniemy przyjaciółmi… i oczywiście zrobimy tak, jak zaplanowałeś.

 

Wyczekiwanie

Zatem Alfa i Bernardyn zostali w pobliżu rzeki z nadzieją, iż dołączy do nich więcej porzuconych psów.

Minęły trzy dni oczekiwania, ale nikt nie przychodził. Jednak w chwili, gdy Słońce osiągnęło swój „najwyższy punkt na niebie”, rozległo się jakieś głośne skomlenie, dochodzące
z okolic rzeki. Okazało się, iż na jej pierwszym brzegu (czyli tym, który opuścili już Alfa i Bernardyn) leżał całkiem spory, zawiązany, płócienny wór. To właśnie stamtąd było słychać rozpaczanie.

– Dobrze, dalej jest łagodniejszy brzeg, ale nie powinniśmy tracić teraz czasu, nawet na przewracanie drzew. – Oznajmił Bernardyn, po czym skoczył do wody i już wkrótce, nie wiadomo jakim sposobem, znalazł się przy owym worze. Nie czekał ani chwili, lecz natychmiast zaczął radzić sobie z jego oporami – i gdy go już rozdarł, okazało się, iż w środku był zapakowany pewien związany grubym, szorstkim sznurem, mocno krwawiący, spragniony i głodny Golden Retriever.

Wtedy Bernardyn postanowił pomóc poszkodowanemu psu. Zaniósł go szybko nad jezioro, następnie zaczął przemywać jego rany, a potem zrobił mu bandaże z liści.
Wkrótce Alfie także udało się pokonać rzekę, po czym odnalazł przyjaciela, który powiedział do Malamuta. – Upoluj coś dla niego…, ja go napoję. – Zatem Alaskan szybko zdobył mięso
i przyniósł je Goldenowi. Wtedy Bernardyn poprosił jeszcze
o trochę owoców, które można było znaleźć w lesie, więc Alfa spełnił jego prośbę.

Chwilę później Malamute postanowił. – Zanieśmy go na drugi brzeg. – Jednak teraz pozwolili już sobie przejść przez rzekę w miejscu, w którym po obu stronach było dość łagodnie.
Następnie Alaskan zdecydował. – Znajdźmy tamto jezioro, znane nam, dużo większe od tego, gdzie położyłeś Goldena.
– Zatem tak właśnie zrobili Alfa i Bernardyn.

Kiedy położyli już poszkodowanego psa nad wodą, Malamute spytał. – Kto cię tak urządził?
–– –– – Ludzie…, moi właściciele…
– Czym ci te rany zadali?
–– – Siekierą…
– Poważna sprawa. Nie wiem, co robić, by ci pomóc.
– Nie musisz…, właściwie – nie musicie. Nikomu już teraz nie ufam.
– Rozumiem… chyba…, ale samemu możesz nie dać rady przeżyć.
– Więc nie mam wyboru, przyłączę się do was.
– Witamy w naszym gronie! Ja jestem Alfa, a obok mnie stoi Bernardyn. To on cię wydostał z tego wora, w którym cierpiałeś. – Dziękuję…, dziękuję wam… –– –– Kiedy już dojdę do siebie, znajdę sobie jakichś ludzi…
– Niebezpieczny pomysł! A jeśli historia się powtórzy?
– Trzeba kogoś kochać…
– A my?
– Wolałbym właścicieli…
– Dlaczego?
– Nie wiem…, chyba taka po prostu jest moja natura.
– Ale – skoro takie myślenie może cię zgubić, możesz je zmienić. Gdy ja zostałem porzucony, zawarczałem na tych,
z którymi spędziłem jakieś dwa lata. W końcu – dlaczego miałbym żyć z ludźmi, niekochającymi mnie szczerze?
– Ja byłem kochany…
–– –– – Zagłębiałeś się w emocje swoich właścicieli?
– Żyłem, łudząc się nadzieją…, iż pewnego dnia… wszystko się zmieni… Niestety…, nie doczekałem się takiego…

–– –– – Cóż, czasami zmiany nie wyglądają tak, jak my je sobie wyobrażamy. Zrozum to, bo – w przeciwnym razie
– przytrafi ci się coś złego.
– Ach! Alfo…, muszę przemyśleć twoje słowa. Teraz chcę spać.

Kiedy Golden zmienił pozycję na taką, która była dla niego najwygodniejsza, Alaskan zapytał Bernardyna szeptem. – Czy nie umrze, gdy zaśnie?
– Nie powinien. Odpoczynek dobrze mu zrobi.
– Dobrze…, możesz spać, Retrieverze. – Zwrócił się więc Malamute do poszkodowanego, a ten zamknął oczy.

– Widzisz, Alfo? Potrafisz przewodzić. – Oznajmił Bernardyn. – Nie potrafiłbym podjąć wszystkich tych decyzji, gdyby nie ty…
– Jednak – w dużej mierze – wiedziałeś, co robić.
– Pomagałem…, ale nie organizowałem, a jeśli tak, to tylko trochę…
– Kto wie…
– Uwierz w siebie, Alfo.

I tak zakończyła się rozmowa dwóch przyjaciół, wyczekujących następnych towarzyszy, którzy zapewne także mieliby za sobą pewne przejścia.

Następnego dnia, podczas gdy Słońce jeszcze nie górowało, Alfa usłyszał jakieś donośne szczekanie. Okazało się, iż nie dobiegało ono zza rzeki – więc pewien pies musiał się już przez nią przeprawić.

Malamute postanowił podążać za odgłosami. Wkrótce znalazł mocno obitego Boksera, który nie wyglądał jednak tak źle jak Golden Retriever po wydostaniu z płóciennego wora.

Wtedy Alfa go spytał. – Przyjacielu…, coś ty przeszedł?
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Pierwszy raz cię widzę na oczy.
– Nie musisz brać tego dosłownie…
– Więc – jak?
– Dostrzeż w tym zwrot grzecznościowy.
– Aha… Może…

–– – Ale – dlaczego jesteś tak niechętny do rozmowy ze mną?
– Cóż – nie ufam nieznajomym.
–– – A swoim właścicielom zaufałeś?
– Niestety… – popełniłem ten błąd.
– Jednak my nie jesteśmy twoimi oprawcami.
– Więc domyślasz się, co mnie spotkało?
– Naturalnie. Zostałeś obity i porzucony.
–– – Dobrze, że nie wiesz, w jaki sposób…, może kiedyś ci
o tym opowiem – jeśli pozyskasz moje zaufanie.
– Niektórzy dużo szybciej nawiązują relacje…
– I właśnie dlatego – między innymi – są one tak nieszczere
i nietrwałe. Aby nazwać kogoś przyjacielem, trzeba go w pewien sposób… zbadać – a raczej… dobrze poznać.
– Skąd to przekonanie?
–– –– – Ach! – Często ci, którzy uchodzą za naszych ulubionych towarzyszy, zdradzają nas później, obrażają, zadają ból…, a więc nie wiedzieliśmy o nich właściwie nic.
– Możesz mieć rację.
– Jednak wolałbym się mylić.
–– – Rozumiem cię.

– Kto wie…, ale – czy przeszedłeś przez to wszystko, co ja?
– Raczej nie – u mnie było inaczej…, lecz także źle.
– Bili cię?
– Słabo karmili, więc dojadałem po śmietnikach; nie dawali wystarczająco dużo wody, zatem żebrałem; spałem na dworze, dlatego dziczałem…
– Ale cię nie b i l i?
– Pogrzebaczem…, gdy coś im się we mnie nie podobało.
–– – To oznacza, że także miałeś niełatwo…
– Ufasz mi teraz? … Pewnie nadal nie.
–– –– – Ach! Poznałem już bardzo wiele innych psów… i żaden nigdy nie skłamał…, więc ty raczej…
– Tak, mówię prawdę – staram się…
– To bardzo dobrze. W końcu kłamstwo jest wadą ludzkości, ale my jesteśmy na nie chyba odporni.
– Możliwe.

– Formujesz jakieś stado?
– Skąd taki pomysł?
– Nie jesteś sam. Słyszałem, jak zarządzałeś.
– Kiedy?
– Choćby wczoraj – jednakże nie zwróciliście na mnie wtedy uwagi.
– Cóż…, mieliśmy trochę zajęć…
– Naturalnie… Myślę, że mogę się do was przyłączyć. Wydaje mi się, iż całkiem dobrze się rozumiemy…
– Ponadto – działać razem jest łatwiej… Psom oczywiście…, nie – wszystkim.
– To prawda, a teraz, jeśli to dla ciebie nie jest problem, przedstaw mnie swoim.
– Podążaj więc za mną. – Rzekł Alfa, po czym zaczął prowadzić Boksera ku psom, które Malamute wcześniej spotkał – i już wkrótce cała czwórka leżała razem w kręgu.

Alaskan zdawał sobie sprawę z tego, że musiał obudzić Goldena, jednak ten obudził się we właściwym momencie – i
zanim się zorientował, co się dzieje, zajęczał. – Ach! Słodkie jest życie na podwórku…

 

Razem będziemy silniejsi

Słowa, które wypowiedział Retriever, wydały się pozostałym nieco kontrowersyjne, natomiast on sam się zmieszał, gdy zdał sobie już sprawę, że powiedział coś, co było nie na miejscu.

Chwilę później Alfa zaczął przedstawiać Boksera, jednak ten poszedł się umyć w jeziorze – i kiedy wrócił, okazało się, iż miał ciemnobrązowe umaszczenie. Wcześniej rozpoznanie koloru jego sierści stanowiłoby problem, ponieważ był bardzo brudny.

Niebawem Malamute mógł go wreszcie zapoznać z resztą – i – oczywiście – wszyscy go polubili.

Dwa dni później Alaskanowi udało się wytropić trzech psich wędrowców, a byli to – Dalmatyńczyk, który natychmiast zasłynął z zamiłowania do walki; Border Colie – inteligentny
i rozgadany; oraz Biszkoptowy Labrador Retriever – zwierzę nadzwyczaj uparte.

Kiedy jeszcze jedna noc minęła, Bokserowi udało się sprowadzić spokojnego, tajemniczego, Berneńskiego Psa Pasterskiego o trójkolorowym umaszczeniu – czarny, jasnobrązowy, biały – i dominował u niego ten pierwszy.

Następnego dnia udało się sprowadzić roześmianą Czekoladową suczkę rasy Labrador, która się tłumaczyła, że to ludzie tak ją urządzili – i uprzejmie poprosiła, żeby nie traktowano jej źle. Malamute jednak oznajmił – każdy psi charakter jest u nas mile widziany – na co ta odpowiedziała.
– Dziękuję, jestem ci wdzięczna.

I wreszcie! – Kilka godzin później Alfa podjął decyzję, którą Bernardyn, Golden i Bokser już dawno chcieli usłyszeć jako wdrożoną w życie (tak – Złoty Aporter także). – Słuchajcie, drodzy obywatele – ciągnął Alaskan. – Jest nas już odpowiednio dużo, abyśmy mogli sformować stado. Bernardyn uważa, że to ja powinienem przewodzić. Nie wiem jednak – czy wyrazicie zgodę.

Nikt nie miał nic przeciwko, zatem Malamute został alfą
w nowo utworzonej przez niego formacji, –– –– a argument Goldena brzmiał następująco: „wytropił wielu z nas…, ma dobry węch… – I na szczęście dłużej tego już nie przeciągał (przecież jego wypowiedź mogła przerodzić się w zwykłą, pustą gadaninę).

Po chwili Alfa powiedział. – Słuchajcie. Odpocznijmy dzisiaj trochę. Czeka nas bardzo długa droga. W końcu nie możemy tu pozostać – nie jesteśmy zbyt daleko od ludzi.
–– –– Zbadamy jednak teren, kiedy będziemy czuli się na siłach. Ach! Zapomniałem! – Przecież najpierw trzeba coś upolować! Chodźcie więc za mną. Wiem, gdzie jest dużo jedzenia.

Zatem Malamute zaprowadził stado trochę za jezioro. Następnie oznajmił. – Dobrze, tutaj znajdziemy trochę zwierząt, które moglibyśmy zjeść. Trzeba więc pójść tak, aby je zaskoczyć. Labradory mają niesamowity węch, dlatego to one wytyczą dla nas trasę.

Jednak Biszkoptowy rzekł. – A moim zdaniem trzeba tu poczekać, aż zdobycz sama wpadnie nam w łapy.
– Zły pomysł. – Stwierdził Alfa. – Nic nie przyjdzie, bo my tak chcemy.
– Mylisz się.
– Chodź z resztą stada.
– Dobrze…
– Dziękujemy ci…
–– – Ale mój pomysł jest lepszy. – Skończył labrador.

Wkrótce psom udało się zaskoczyć grupę saren, posilającą się w pobliskiej części lasu – i każdy z grupy Malamuta wyskoczył na nie z innej strony, co zakończyło się powodzeniem – i stado mogło się najeść.

Później Alfa zarządził, żeby wrócić nad jezioro, aby się napić i przespać. Dodał jednak, że należało zachować ostrożność.

Następnego dnia Alaskan zabrał swoich towarzyszy po następne zdobycze – i kiedy już wszyscy ponownie nasycili się oraz ugasili pragnienie, oznajmił. – Słuchajcie, już czas.

Wtedy okazało się, iż przybiegł do nich jakiś Owczarek Niemiecki. Nie wyglądał on tragicznie, ale był gdzieniegdzie lekko ranny i trochę obity. – Uciekłem właścicielom.
– Powiedział. – Chciałbym się przyłączyć – widzę, że sformowaliście stado. – I Alfa wyraził zgodę.

Zatem Malamute jeszcze raz wyjaśnił, co należy zrobić. Kiedy zdecydował, iż trzeba najpierw pójść trochę wzdłuż rzeki, Biszkoptowy Labrador zgłosił sprzeciw. – Uważam – ciągnął
– że to tylko przedłuży naszą wyprawę. Lepiej iść od razu
w głąb.
– Ale musimy coś pić – wyjaśnił Alaskan. – Nie wiemy – czy
w pobliżu nie ma innej rzeki.
– Nie może być jezioro?
– Zaszli byśmy bardzo niedaleko.
–– –– – Dobrze…, zrobimy, jak uważasz…, jednak mój pomysł jest lepszy.

Więc stado zaczęło iść wzdłuż rzeki – w lewą, względem Alfy, patrzącego wcześniej na wodę, przez którą miał się przeprawić.

Oczywiście – trzeba było się czasami zatrzymywać, aby coś upolować.

Przy jednym z wielu postojów, ósmym już, Border Colie zaczął mówić swoim szybkim głosem. – Ja uważam, że powinniśmy wytropić jakąś odleglejszą rzekę. To się na pewno uda, jednakże – labradory muszą współpracować.
– Możesz mieć rację… – Stwierdził Alfa. – Niech więc tropią.

Na szczęście – tym razem żaden z nich nie stawiał oporu. – Oba natychmiast zaczęły węszyć.

– Ale najpierw coś upolujemy. – Oznajmił Biszkoptowy. Malamute wyraził zgodę.

Kiedy grupa się posiliła i wypiła trochę wody (bo brzeg nie był stromy), okazało się, iż dwa nosy stada wywąchały coś.

– Chodźcie! – Zawołała Czekoladowa, zatem cała reszta zaczęła za nią podążać.

Wkrótce okazało się, że trzeba było się przeprawić przez następną rzekę – jednak brzegi były łagodne i nikt nie rozpoznał tam żadnych nieoczekiwanych przeszkód, dlatego wszystkie psy, spokojnie i bez trudu, przekroczyły rzekę.

– Teraz musimy iść w lewą stronę, także wzdłuż wody.
– Powiedział Border Colie. – Gdybyśmy poszli w prawo, kto wie, może byśmy doszli do jakiejś osady? … –– – Mówisz rozsądnie. – Oznajmił Alfa, ponownie zgadzając się ze swoim doradcą.

Zatem stado szło dalej – tak, jak doradzono Alaskanowi.

 

Wyprawa

Wkrótce psy napotkały leśną polanę. Bały się, że gdzieś w jej okolicach mogłaby się im ukazać jakaś osada
– wzniesiona przez ludzi.

Mimo to Malamute powiedział. – Zbadajmy ten obszar.
– Na co Biszkoptowy Labrador: – przecież stracimy trochę czasu!
– Jednak musimy mieć pewność, iż jesteśmy bezpieczni. Poza tym, mamy przecież węch.
– Więc polana przeszuka się sama.
–– – Posłuchaj – czy gdybyś spuścił głowę w dół, spostrzegłbyś drapieżnika, który chciałby cię upolować?
–– – Uważam, że – mimo wszystko – tak. –– Na pewno bym go poczuł.
– A jeśli miałbyś katar?
– To rzadkość u psów.
– Aleś ty uparty!
– Nie – po prostu tłumaczę ci swoje racje. –– Dobrze…, zrób, jak uważasz…, lecz mój pomysł jest dużo lepszy.
– Ja jednak myślę, iż tym razem zmierzamy w tę samą stronę.
– Może… –– Niech będzie… – już węszę.

Okazało się, że stado żadnej osady nie wytropiło ani nie dostrzegło.

Znaleziona przez psy polana nie leżała tuż przy rzece, dlatego grupa dalej szła lasem – i nie wyglądało to tak, jakby w pobliżu miało czekać jakieś większe niebezpieczeństwo albo nawet większa, podejrzanie wyglądająca łąka.

Jednak wkrótce ów brzeg, który przemierzali Alfa
i jego towarzysze, był już zadrzewiony dużo mniej – i tylko
w okolicach samej wody. Malamute zaczął się niepokoić.

– Słuchajcie, –– to miejsce wydaje się nieprzyjazne. Trzeba się trochę oddalić od rzeki i sprawdzić – czy nie ma tak żadnych zabudowań. – Zadecydował przywódca stada.
– Bezpieczeństwo jest naprawdę ważne.
– Znowu? – Zajęczał Biszkoptowy Labrador. – Alfo…
– Dlaczego nie?
– Widzisz w tym jakiś sens? …

– Oczywiście.
– A ja – nie.
– Jednakże musisz mi uwierzyć…
– Niech ci będzie…, –– ale pamiętaj, że mam rację.

Zatem stado zaczęło przeszukiwać dużą część łąki
– i ostatecznie – nic nie znalazło.

– Ech! … Ten obszar jest ogromny – nie damy rady sprawdzić całego. Zaszliśmy wprawdzie daleko i nadal nie dostrzegamy oraz nie czujemy żadnej cywilizacji. – Oznajmił Alfa. – Wróćmy lepiej nad rzekę. – Więc tak właśnie psy zrobiły – i znowu szły wzdłuż wody – w tę samą stronę, co wcześniej.

Wkrótce Biszkoptowy Labrador zaprotestował. – Nie widać już tutaj żadnych lasów…, a drugi brzeg wydaje się być bardziej atrakcyjnym – i co będziemy jeść, kiedy nie ma zwierząt.
– I tym razem Alfa musiał przyznać mu rację. – Przeprawimy się zatem przez tę rzekę.

Gdy wszyscy znaleźli się już tam, gdzie trzeba, Malamute zdecydował. – Słuchajcie, od teraz Labradory będą wytyczały nam drogę, ponieważ mają one naprawdę bardzo dobry węch. – Mówisz rozsądnie, Alfo. – Przyznał Border Colie.
– Zaprowadzą stado tam, gdzie jest najbezpieczniej.
– Tak…, ale najpierw – upolujmy coś.

Połów nie był łatwy, jednak po pewnym czasie psy mogły się już nasycić.

Kiedy Labradory, na polecenie Alaskana, zaczęły nawigować, okazało się, iż zaczęły prowadzić stado bardziej
w głąb lasu, ale i wzdłuż wody jednocześnie (choć trochę dalej od niej).

Niebawem owym niestrudzonym wędrowcom udało się dojść do innej rzeki. Okazało się, że kierowała się w tamtą stronę, w którą obecnie szło stado.

Jak widać – Labradory nawigowały bardzo umiejętnie.

Teraz będzie łatwiej

Odkąd Alfa wybrał swoich dwóch przewodników, podróż stała się dużo przyjemniejsza. Nie było już problemów dotyczących takich rzeczy, jak: wybór drogi, polowania, wodopój; ponieważ Biszkoptowy i Czekoladowa prawie zawsze wiedzieli, dokąd prowadzą stado.

Wkrótce udało im się stwierdzić, że odeszli ponad dwadzieścia pięć kilometrów od cywilizacji. Wtedy też dopiero Labradory wyjawiły Alaskanowi, iż lepiej było pójść w inną stronę, kiedy napotkali łąkę, co dla większości psów wydawało się dość abstrakcyjne.

Czasem udawało się też znaleźć jakieś krzaki owoców leśnych, zatem stado mogło sobie dodatkowo dojadać.

Niebawem Alfa i jego towarzysze dotarli do miejsca, gdzie jedna rzeka łączyła się z drugą. Były to te dwie, przez które stado się już wcześniej przeprawiało.

Psy znajdowały się między nimi, dlatego z niecierpliwością czekały na decyzję Labradorów. Co ciekawe, postanowiły przekroczyć wodę bliższą cywilizacji. – Uznały, że skoro znalazły się już dosyć daleko od wszelkich zabudowań, nie narażą się ludziom i chciały się także pójść jeszcze głębiej
w las – tam, gdzie nie byłoby żadnych łąk.

Godzinę później okazało się, iż między drzewami przebiegał jakiś sportowiec, dlatego stado musiało przeprawić się na przeciwny brzeg rzeki.

Chociaż była ona nieco szersza od tej, którą wcześniej pokonywał Malamute, to łagodna, dlatego przepłynięcie jej nie stanowiło problemu.

Okazało się, że przygotowujący się w lesie do jakichś zawodów człowiek podszedł do rzeki, kiedy psy jeszcze nie stanęły na lądzie. Zanurzyły się więc, aby ich nie zauważono
– i miały nadzieję, iż się im udało.

Niestety, gdy wychodziły z wody, ów sportowiec nadal patrzył, jednakże – stado nie mogło utknąć między brzegami
z powodu jednego człowieka.

Wkrótce, już za drzewami, Dalmatyńczyk postanowił zaproponować coś Alfie. – Słuchaj – mówił – ten ktoś powinien umrzeć.
– Dlaczego? – Spytał Malamute. – Poza tym, nie opadnie z sił, ponieważ my tak chcemy.
– Zaatakujmy go!
– To nierozsądne – ludzie dysponują bronią.
– Chyba nie wszyscy.
– Ale większość – i niekoniecznie ze względu na takie stada.
–– –– Oni sami siebie mordują.
– Po co?
–– – Nie wiem. – Może walczą o dominację? …
– Trochę, jak my.
– Skąd wiesz? Przecież nie napotkaliśmy jeszcze żadnej obcej grupy psów.
–– – Poza nami… istnieje jeszcze wiele innych zwierząt…
– Aha… Dlaczego o tym mówisz?
– I być może, jeśli zechcemy się gdzieś wreszcie osiedlić, to nie obejdzie się bez walki.
– Ale nie jesteśmy tacy, jak ludzie.
– Czy ja tak powiedziałem? … Słuchaj, teraz właśnie powinniśmy zapewnić sobie bezpieczeństwo. Przecież on zwoła swoich… i wszyscy zginiemy!
– Ech! … –– Możesz mieć rację… Stado! – Zapolujemy na człowieka! Atak poprowadzi Bokser.
– Zgoda, Alfo. – Rzekł wybrany. – Musimy go zaskoczyć, nadal stoi wpatrzony w rzekę. Zajdziemy tego sportowca od tyłu.
– Dobrze, tak zrobimy.

Jednak większość towarzyszy nadal była utwierdzona
w przekonaniu, iż taki atak wiązałby się z ogromnym niebezpieczeństwem, dlatego nie dało się go przeprowadzić.
Ale ci, którzy uważali, że przeprowadzenie akcji stanowiło konieczność, wpadli w głęboki niepokój.

Wkrótce nadszedł wieczór – i żaden z psów nie był już
w stanie dostrzec sportowca. – Ech! Pewnie poszedł nas zdradzić… – Stwierdził Alfa. – To już koniec!
– Nie! – Zapewniał Dalmatyńczyk. – Dogonimy go, jeśli sobie stąd poszedł.
– Niby jak?
– Stał tam przecież przez cały ten dzień!
– Ale teraz, kiedy go nie widzimy, mógł już odejść!
– Alfo! … –– Co z węchem? …
– Ja… nic nie czuję…
– Cóż…, może ten człowiek zamaskował jakoś swój zapach?
– Możliwe…

– Słuchaj…, myślę, że skoro jeszcze nikt do nas nie strzela, jest dla nas nadzieja…, tylko przekonaj resztę stada!
– Dobrze! – Tak zrobię…, ale dopiero jutro.
– Dlaczego?! … Alfo?! …
– Popatrz…, wszyscy śpią…
–– – Obudźmy ich! – Prędko!
– Nic z tego! Są wykończeni po podróży! Nie wstaną! …
–– – A więc…, co robić? …
–– – Cóż…, musimy poczekać… do jutra… Połóżmy się…,
aby wypocząć.
–– – To niebezpieczne!
– Chcesz więc brać udział w akcji jako półprzytomny? –– Zrób to dla mnie… i dla reszty stada…, połóż się spać.
–– – Ach! … Dobrze…, Alfo…, ty tu rządzisz. – I tak ostatnie dwa psy z formacji zapadły w głęboki sen.

Nazajutrz Malamute nie był w stanie ukryć zaskoczenia.
– On tam dalej stoi! – Krzyknął. – Mamy szansę! Mamy szansę! – Mógł wrócić do domu, a potem znowu dobiec tutaj – stwierdził Dalmatyńczyk. – Niestety…
–– – Ale nie poddamy się! – Pójdziemy przepędzić tego sportowca.
–– – Przekonasz resztę? …
– Tak…, chodź ze mną.

Tak się złożyło, że wszystkich towarzyszy (poza Goldenem, który panicznie bał się atakować kogokolwiek
i cokolwiek) przekonały wspólne emocje Dalmatyńczyka i Alaskana (Bokser wprawdzie od początku był za przeprowadzeniem owej akcji), zatem, kiedy wszystko zostało już obmyślone, stado przeszło dalej pięćset metrów wzdłuż wody, po czym przedostało się na drugi brzeg.
– Potem weszło w głąb lasu, a następnie – poszło zaatakować owego człowieka.

Co wydało się psom niezwykle zaskakujące, ów nieznajomy wciąż stał wpatrzony w rzekę, dlatego Bokser postanowił naskoczyć intruza natychmiast.

Okazało się, że ten się nawet nie obronił – w końcu atak był tak nagły, iż człowiek nie miał żadnych szans. Ponadto
– okazał się też bezbronnym.

Psom aż chciało się śmiać. Przecież dokładnie wszystko zaplanowały i nic ich nie zaskoczyło, kiedy podjęły już ostateczną decyzję…, a ten w ogóle nie zareagował – zatem stado posiliło się trochę – i uznało, że człowiek nie był daniem dla nich właściwym.

Gdy Malamute i jego towarzysze ugasili pragnienie, odpoczęli – i znów wypili odpowiednią ilość wody, Alfa poprosił Labradory, aby prowadziły ich dalej.

 

Teraz będziemy bezpieczni

Wkrótce psy wspólnie oszacowały, że już ponad trzydzieści sześć kilometrów dzieli je od zabudowań, jednak dla Alaskana było to nadal mało – tłumaczył stadu nieraz, iż ludzie daliby radę tu dotrzeć – i nikt się nie sprzeciwiał.

Niebawem doszli razem do następnej polany. Na szczęście tym razem Labradory stwierdziły, że – „nie musimy się tutaj martwić nawet szczątkami jakiejkolwiek cywilizacji”
– jak zapewnił Biszkoptowy.

Postanowiono także przejść cały bezdrzewny obszar, ponieważ nawigatorom udało się namierzyć następną rzekę.
– To jedyna okazja, aby tam dotrzeć – tłumaczyła Czekoladowa. – Później owa woda ostro skręca w stronę przeciwną do tej,
gdzie zmierza ta, wzdłuż której szliśmy.

Słowa te wydały się reszcie przekonujące, zatem stado dalej posłusznie podążało za Labradorami.

Niedługo po podjęciu tej istotnej decyzji, psy zdołały stanąć na zalesionym brzegu nieszerokiej, ale i niewąskiej, rzeki.

Alfa zdecydował, że to stado powinno było ustalić – czy przeprawić się na drugą stronę, czy nie. Wtedy Bokser rzekł
– osobiście uważam, iż – skoro Labradory nie wytropiły nigdzie żadnych śladów cywilizacji… i ja także nic nie czuję…, należałoby przejść przez tę wodę – i iść wzdłuż niej.
– W którą stronę? – Zapytał Malamute. – Jak uważasz?
– Zdecydowanie – w lewo. Zwłaszcza, że tam dalej – rzeka nieco skręca na naszą korzyść – tak, jak patrzymy. W końcu nie łączy się z tamtymi…, –– może gdzieś dalej…
–– – Więc przeprawimy się.

Kiedy Alaskan wypowiedział to zdanie, wszedł do wody
i dał znać stadu, iż reszta może płynąć za nim.

Rzeczywiście – nic tam na stado nie czekało, jednak całkiem niedaleko, za gęstymi krzakami, ukrył się jakiś wilk. Wyczuł on oczywiście Alfę i jego stado, natomiast przedtem
– zamaskował swój zapach, tarzając się we wszystkim, w czym się tylko dało.

Gdy Malamute wraz ze swoimi towarzyszami przeprawili się już przed rzekę, tamtemu udało się odbiec, skoro nikt nie patrzył.

Zatem Alaskan zaproponował: – słuchajcie – ponieważ satysfakcja z pokonanej drogi doda nam siły, możemy iść dalej wzdłuż wody.

Wtedy Bokser zawołał: – nie tak szybko, Alfo! Jesteśmy na nieznanych ziemiach – i nawet nie zdajemy sobie sprawy
z tego, ile tu czeka zagrożeń. Powinniśmy zachować ostrożność i przygotować się. – Może nie obejść się bez walki. – Myślę, że masz rację. – Przyznał nagle Border Colie.
– Niestety, nie każdy z nas potrafi się bronić, a co dopiero
– atakować. Dlatego, tak jak Bokser, uważam, iż niezbędne jest szkolenie.
– Przedłużymy więc wyprawę? – Spytał Malamute. – Przecież wszyscy chcemy poczuć się wreszcie, jak u siebie w domu!
– Ten moment nie nigdy nie nadejdzie…, jeżeli nie będziemy odpowiednio przygotowani na każdą ewentualność. –– Musisz być cierpliwy, Alfo. –– –– Pocieszę cię trochę – nie jesteś jedynym, który pragnie znaleźć sobie schronienie.
– Cóż – dziękuję wam – rozumiecie moje trudy… i także chcecie się już przespać w naszym nowym domu.
– Nie tylko my! – A co z bezpańskimi psami?! – Z tymi, które nie potrafią same o siebie zadbać i zapomnieć o właścicielach?! Goldenie…, Bokser nauczy cię walczyć! Labradory, wam też się przyda szkolenie…, jeszcze ja i Berneński…

– Nie chcę zabijać! – Zawołał Złoty Aporter swoim piskliwym głosem. Wolę wrócić do pana! Wiecie może…, ile nocy już przepłakałem? …
– Spokojnie…, wszystko będzie dobrze. – Pocieszała Czekoladowa. – Wkrótce poznasz swój nowy dom…
– To nie dla mnie, to nie dla mnie! … Zrozumcie! … Odstawcie…
– Z powrotem do właścicieli? – W życiu! Porzucili cię! … Ach! … Pamiętasz, co z tobą zrobili?
– Nie gniewam się.
–– – Nie w tym rzecz. – Oni wcale cię nie kochali…
– To nieprawda, to nieprawda! …

– Goldenie – zwrócił się do niego Alfa – całą drogę nic
o tym nie mówiłeś…, dlaczego więc teraz? …
– Bo mam już dosyć tego wszystkiego!
–– – Słuchaj…, ja też zostałem wyrzucony.
– Ty byłeś inny! – I jesteś! – Silny! Nikt i nic cię nie obchodzi!
–– Jeśli byłaby to prawda, nie prowadziłbym was w lepsze miejsce.
– Nie obchodzi mnie to!
–– – Spójrz mi w oczy, Retrieverze. – Każdy z nas musi się
z czymś zmagać. Ty masz wybór – albo nauczysz się walczyć
i zwyciężysz swoje słabości, albo… – oszalejesz – bo gdybyś wrócił do tych ludzi, z którymi dorastałeś…, mogliby cię nawet zabić! –– Zrozum, proszę! – Jesteś dla nich tylko ciężarem.
–– – A skąd ty to wiesz?
– Bo mnie też wyrzucili. Proszę, spójrz mi w oczy. Co widzisz? – Widzę…, widzę…, że przeszedłeś… tak wiele…, jak ja…, choć ciebie nie związali…
– Zatem…, jakie jest twoje nowe postanowienie? …
– Cóż…, nauczę się walczyć!
– Brawo, Retrieverze! – Właśnie to chciałem usłyszeć!
–– – Ach! … –– Alfo! – Zawołał Golden, rozpłakał się i przytulił do Alaskana. – Naucz mnie walczyć!
– Będziesz silny! Uwierz mi! – Ci, którzy na początku są najsłabsi, staną się najsilniejszymi.
–– – To prawda?
– Tak.
–– – Dziękuję…, dziękuję ci – powiedział Złoty Aporter
– i zasnął (oczywiście – dosłownie).

Wtedy Alfa oznajmił stadu ważną rzecz – słuchajcie…,
–– tak się składa…, że wszyscy…, nauczymy się walczyć…
– po czym jego towarzysze (nie licząc Goldena) wydali dyskretne okrzyki radości.

 

Przygotowania

Złoty Aporter się obudził – i zapytał – co się dzieje?
– Będziemy uczyć się walczyć – oznajmił Malamute – sam też chętnie się podszkolę.
– Tak…, wiem. –– Kiedy zaczynamy?
– Chwileczkę…, najpierw coś zjemy.

– To będzie pierwsza lekcja. – Stwierdził Bokser.
– I pierwszy zaatakuje Golden, ponieważ wydaje mu się, iż potrafi najmniej, jeśli chodzi o takie rzeczy.
– Co, ja? … Tak od razu? – Zaniepokoił się Złoty Aporter.
– Jednak – bądź spokojny. Wszystko przygotuję w taki sposób, że jeśli komuś coś nie pójdzie, szybko otrzyma pomoc.
– A h a… To… dobrze…
– I mamy nadzieję, iż poradzisz sobie.
–– – Naprawdę? …
– Oczywiście! Całe stado się ucieszyło nie tylko z powodu szkolenia.
– To dlaczego jeszcze?
– Dlatego, że ty także będziesz walczył.
– Dziwne…
– Wcale nie…, w końcu wszyscy jesteśmy, jak jedna, duża rodzina.
– Tak…
– Na polowanie też się z nami udasz?
– Skoro trzeba…
– To bardzo dobry początek… – Oznajmił Bokser. – A zatem idziemy! – Dodał, po czym całe stado znowu wydało subtelne okrzyki, ale tym razem nieco bliższe bojowym.

Więc poszły psy na polowanie i po drodze tarzały się,
w czym tylko mogły…, aż znaleźli wkrótce całkiem sporego dzika, który oddalił się trochę od swoich towarzyszy.
– Dobrze – ciągnął Alfa – postanowiliśmy zamaskować nasz zapach – tak na wszelki wypadek – i to ułatwi nam zadanie. Uwaga! – Teraz następny ważny szczegół – otoczymy zwierzę, a Golden zaatakuje pierwszy. Dobrze, wszystko ustalone
– strategie ataku i obrony – dowolne. Pamiętajcie jednak, że nie każde są odpowiednie. –– Jesteście gotowi?
– TAK! – Krzyknęła większość stada. – JESTEŚMY GOTOWI!
– Zatem – zaczynamy! Bokser, który opracował większą część planu, pokieruje akcją.

–– – Na pozycje! – Zarządził pies wybrany przez Alaskana, więc wszyscy ustawili się tak, aby jak najlepiej otoczyć dzika.

Kiedy Alfa uznał, iż każdy z grupy znajduje się tam, gdzie powinien, podszedł dyskretnie do Goldena – i powiedział.
– Nadeszła twoja kolej.
– Tak, wiem…
– Atakuj.
– O…, o…, o…, oczywiście…

Zatem Złoty Aporter zaczął się – ostatecznie
– wewnętrznie przygotowywać przed wykonaniem zadania,
zaczynając od wzięcia czterech głębokich wdechów
– z wydechami, rzecz jasna. Następnie podnosił raz jedną łapę, raz drugą, opuszczając je niewolno i nieszybko, potem kręcił głową w różne strony – i na koniec – poprzeciągał się chwilkę.

Wkrótce Golden postanowił bezzwłocznie zebrać w sobie siły… –– i… –– – nagle, ku wielkiemu zaskoczeniu niektórych towarzyszy, zaczął biec na dzika, który akurat patrzył w inną stronę.

W pierwszej kolejności Retriever zaatakował najwrażliwszy narząd zewnętrzny zwierzęcia, po czym ten się zorientował
i kopnął Złotego Aportera tak, że upadł przy Bernardynie. Można by było uznać, iż miał dużo szczęścia, ponieważ, jak mówiły pewne legendy, ślina łagodnych olbrzymów działała leczniczo. – Dlatego też ów medyk pomógł Retrieverowi
w wiadomy sposób.

Tymczasem Bokser wydał oczekiwany przez resztę rozkaz swoim donośnym głosem. – Atakować! – I wszystkie psy zdolne do walki rzuciły się na dzika. Poszło bez najmniejszego problemu.

Niestety – Golden został kopnięty tak mocno, że wymagał natychmiastowej pomocy – i z tego powodu podszedł do niego Dalmatyńczyk, który dał radę ugodzić cel kilka razy w głowę.
– Widzisz? Ty nigdy nie nauczysz się walczyć! W końcu jesteś tylko… – Powiedział – i nie dokończył, po czym Retriever gorzko zapłakał. – Przestań! – Krzyknął Bernardyn
– poszkodowanego tak?! –– Wstyd!
– Ale…, ale…
– Nauczy się dobrze walczyć! – Zobaczysz!
– Niech ci będzie! – Zawołał, jednak łagodny olbrzym postanowił go zlekceważyć.

 

Trudności

– Musimy przejść w jakieś bezpieczne miejsce – uznał Bernardyn – i przenieść tam Goldena!
– Po co nam taki ciężar? – Zapytał Dalmatyńczyk. – Nie masz go dosyć?
– Pamiętasz słowa Alfy i Boksera?
– Może…
– Mówili – między innymi – że to właśnie tacy, jak on, stają się później najsilniejszymi.
– Skąd wiedzą takie rzeczy?
– Mają doświadczenie.

–– –– – Ach! Słuchaj – według mnie powinniśmy go zjeść. – Oszalałeś?! Jest jednym z naszych towarzyszy!
– Ale z jego powodu mamy tylko opóźnienia!
–– – Przecież szkolenie może dalej trwać! – I gdy Golden poczuje się znowu na siłach, także będzie w nich uczestniczył. – On?!
– Tak – on.
– A moim zdaniem…
– Przestań!
– Dlaczego? – Doniesiesz Alfie?
–– – Cóż – jeżeli nie przestaniesz…
– Więc nikt cię nie będzie lubić.
– Wszyscy zrozumieją…
– Akurat, już to widzę! Skarż sobie! Mam prawo do własnych przekonań i nie boję się twierdzić, iż powinniśmy zjeść Retrievera.
– Prędzej zostaniesz wyrzucony ze stada, niż on znajdzie się
w naszych żołądkach!
– Zobaczymy…, zobaczymy…

Wtedy Dalmatyńczyk oddalił się nieco od Bernardyna, który rozważał. – Donieść – czy nie? – I nie mógł się zdecydował.

Wkrótce jednak uznał, iż powinien powiedzieć Alfie, co się dzieje.

– Trzeba mu przypomnieć o naszych zasadach.
– Stwierdził Malamute. – Na pewno nie będziemy jeść swoich! Nawet innego psa wolałbym nie mieć w pysku! Brzydzę się kanibalizmem!
– Właśnie! –– Co więc zrobisz?
– Najpierw przypomnę Dalmatyńczykowi, że jesteśmy jedną wielką rodziną, a potem – iż takie postępowanie może grozić wygnaniem.
–– – Pójdziesz już teraz?
– Tak…, zanim Golden upadnie przez niego na duchu.
–– – Masz rację.
– Dziękuję. –– – Ach! – Więc… idę…
–– – Powodzenia, Alfo. –– Pamiętaj… – nigdy w ciebie nie wątpiłem. – Rzekł Bernardyn, kiedy Alaskan zaczął zmierzać tam, gdzie właśnie położył się Dalmatyńczyk.

Wkrótce spytał go Malamute, skoro był już u celu
– Witam…, dlaczego nie dajesz szans Goldenowi?
–– – Ach! W końcu jest on przedstawicielem rasy, dla której jedyny sens życia to nieustanne pieszczoty! –– Oprzytomniej, Alfo! Błagam cię! Czy taki pies może walczyć?!
– Oczywiście, że tak… –– Pamiętasz słowa moje i Boksera?
– Naturalnie… – ale przecież NIKT z nas nie ma takiej mocy, żeby być w stanie igrać z predyspozycjami.
–– – Często jednak ci, którzy na początku dają się poznać jako najsłabsi, później osiągają najlepsze wyniki.
– Bzdura! Te słowa są sprzeczne z rzeczywistością!
– Dlaczego? …
– Nie musisz pytać… –– Przecież… to widać.
–– – Dalmatyńczyku…, –– czasami warto zajrzeć nieco głębiej, a dostrzeże się więcej.
– Naprawdę?
– Tak.
–– – Nie jesteś pierwszym, który tak powiedział!
– Nie widzę związku.
–– – Ja też… –– Pamiętaj zatem, że Golden wkrótce nauczy się walczyć.
– Aha… Póki nie zobaczę, jak sam zabija dzika, nie uwierzę.
–– – Masz czas…, zważ jednak już teraz, iż jesteśmy jedną wielką rodziną.
– Dobrze, Alfo.
–– – I nie mów Retrieverowi nic, co może pokonać jego wolę walki.
– Pokonać?
–– – Tak…, właśnie… – pokonać… –– I pamiętaj – będę widział – czy w naszym stadzie nic złego się nie dzieje.

Po tych słowach Malamute postanowił odwiedzić Goldena.

– Nie jest dobrze… – wyznał ze smutkiem Bernardyn – ma złamaną prawą – tylną łapę… Musi na nią b a r d z o uważać.
– Kiedy wróci do zdrowia?
– Ach! … Oby jak najprędzej! – Ale – gdy kość już się zrośnie, będzie winien jeszcze ją trochę oszczędzać – rzecz jasna, tylko przez pewien czas.
–– – Retriever odpoczywa?
– Tak…, zrobiłem mu opatrunek z mocnych – gałęzi i łodyg. Mam nadzieję, iż wyszedł, jak należy.
– Rozumiem… – nie jest to takie łatwe.
– I dlatego nie powinien w ogóle próbować ruszać tą łapą.
– Ile – myślisz – że będzie leżał?
–– – Nie wiem, oby tylko krótko. – Rzekł tajemniczo Bernardyn.

 

Golden cierpi

Łagodny olbrzym opiekował się Złotym Aporterem, który nie mógł wstać z powodu złamanej łapy.

Szkolenia jednak trwały. – Na jednym z nich, po upływie kilku dni, gdy Bokser zorganizował nieurazowe walki, wszyscy stawali się coraz mocniejsi.

Nieraz jednak zdarzało się, że trenujący członkowie stada pytali o Goldena. Tak też było i tym razem.

Nawet, kiedy ćwiczenia dobiegły końca, taka sytuacja znalazła miejsce. Podszedł bowiem wtedy do Boksera Biszkoptowy Labrador i zapytał. – Generale? – (Jak go nazywali.) – Kiedy Retriever będzie z nami walczył? …
– Ech! – Niestety… jeszcze trochę… –– Następnym razem nie wystawimy Aportera tak od razu jako pierwszego napastnika. Najpierw musi potrenować tylko z nami – bez dzików.
– Aha… Tylko nie z Dalmatyńczykiem!
– Ach! … Coś o tym słyszałem…  –– – nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć.
– Właśnie…
– Spokojnie – nie pozwolę im ćwiczyć razem w parze.
– A kiedy nie będziemy walczyć w dwójkach? – Tak też się zdarza.
– Wszystko postaram się organizować w taki sposób, żeby Golden nie mógł walczyć z Dalmatyńczykiem.
–– – Rozumiem…, –– dziękuję.

Tymczasem Złoty Aporter zaczynał coraz bardziej mieć dość leżenia. – Chcę walczyć! Który to już dzień?! – Zapytał Bernardyna. – Kiedy? …
– Cierpliwości…, twoja łapa powinna się niedługo zrosnąć.
– Zawsze tak mówisz!
– Ale zauważ, że w tobie drzemie wielka siła, która czeka na właściwy moment. –– Być może – masz przed sobą jakieś ważne zadanie…
– Skąd wiesz? … Naprawdę?
– Tak.
–– – Nie mówisz takich rzeczy tylko po to, aby mnie pocieszyć?
– Oczywiście, że nie!

–– –– – Jakoś wątpię, że nauczę się walczyć.
– Popełniasz błąd, którego nie uniknęło bardzo wielu z tych silnych. Takie są ich początki.
–– – Pełne sprzeczności.
– Niekoniecznie. –– – Czuję, że tak właśnie powinno być.
W końcu – czy ci – uważani za najsłabszych – i odrzucani
z podobnych powodów, mogliby wieść tylko takie życie?
–– – Nie potrafię… sobie tego… wyobrazić…
– Nic dziwnego… – tym bardziej widać, iż masz przed sobą coś dużo ważniejszego do zasmakowania, niż izolowanie się w roli poszkodowanego.
– Przekonałeś mnie… – i wiesz…, –– zaczynam wam chyba… ufać…
– W takim razie, jesteśmy tobie winni podziękowań.
–– – Aha… –– Kiedy kość się zrośnie?
– Chyba wcale nie musisz na to tak długo czekać – u ciebie cały proces postępuje szybciej aniżeli w przypadku innych.
– Skąd wiesz?
– Większość psów leżałoby teraz skomląc, a ty wolałbyś iść już ćwiczyć.
– Więc –– – ile jeszcze czasu mam nic nie robić?
– Bądź spokojny –– – stosunkowo – niedługo.

Wtedy do Goldena podszedł Alfa – i zapytał on Bernardyna. – Jak myślisz, kiedy wrócą mu siły?
– Całkiem prędko – jest już chyba bliżej niż dalej do tego momentu.
– Ale poleży jeszcze jeden dzień – na wszelki wypadek?
– Gdy kość w jego łapie już się zrośnie? – Tak…
–– – Da sobie radę?
– Będzie w stanie trenować. Nie bój się. – Powiedział łagodny olbrzym, a zatem Malamute nie martwił się zanadto o Goldena. Wiedział, że Bernardyn miał rację – albo chociaż pragnął wierzyć w to na tyle, żeby móc zachować spokój.

Po pięciu dniach nieznośniej nudy i zniecierpliwiającej bezczynności, Retriever wreszcie wstał. –– Chwilę później podszedł do niego Bokser i zapytał. – To jak…, chcesz walczyć?
–– –– – Naturalnie…, że tego właśnie pragnę – rzekł Golden
– i natychmiast udał się na ćwiczenia.

 

Ćwiczenia

Wkrótce wszyscy stali już tam, gdzie miało odbyć się szkolenie i przed jego formalnym rozpoczęciem schematem ich pozycji był szereg. Dalmatyńczyk i Złoty Aporter zostali umiejscowieni w nim daleko od siebie, ale nie zajmowali oni dwóch przeciwległych końców. – Takie ustawienie wydało się prowadzącemu najlepsze, bo nie wzbudzało zbyt dużych podejrzeń w tym, który mówił, iż Retriever nigdy nie nauczy się walczyć, a ponadto – nie pozwalało na jego bezpośredni kontakt z Goldenem.

Niebawem Bokser przeliczył trenujących, a kiedy skończył, zawołał. – Dobierzcie się w pary! – Po czym ćwiczący wykonali to polecenie. (Jeżeli ktoś zostawał sam, prowadzący dobierał się z nim.)

– Dobrze, zapewne wiecie, co macie robić. – Stwierdził generał. – Nic chyba tłumaczyć nie muszę – i rzeczywiście, nikt nie wyglądał na zagubionego.

Tym razem ze Złotym Aporterem trenował Biszkoptowy Labrador, który walczył raczej dobrze, dlatego mógł on kierować Goldena tak, aby ten zmierzał we właściwą stronę.

Kiedy ćwiczyli razem w taki sposób – w pewnym momencie – ów jeden z nawigatorów – wybrany przez Alfę
– rzekł coś do swojego towarzysza, ponieważ zauważył, że wydawał się trochę niepewny w tym, co właśnie robił.
– Nie bój się…, to tylko ćwiczenia.
– Wiem…, ale jakoś mi nie idzie…
– Nie poddawaj się! Znajdź w sobie siłę i dobrą stronę uporu! Podejdź bliżej!
– Próbuję…, lecz ty jesteś dla mnie zbyt trudny.
– Nieprawda! Przecież nie walczę tak dobrze, jak Bokser…
– Spójrz…
– Tak…, rozumiem…
– Walka z tobą to także wyzwanie.
– Goldenie! … –– Przecież nie walczysz ze mną…, ale…
z samym sobą! – Ze swoimi słabościami! – Pokonaj je! Wiem, że tego chcesz!
– Rzeczywiście – chcę! … – Ale – nie potrafię!
– Potrafisz…, potrafisz, oczywiście, że potrafisz, tylko uwierz
w siebie!
– Co takiego? …
– Nie jesteś już słodkim pieskiem z podwórka właścicieli! Jesteś wojownikiem!
–– – Naprawdę?!
– Tak! … Tylko uwierz w siebie, uwierz w siebie! …
– Uwierzyć w siebie…

Wtedy Golden wziął głęboki oddech i ku zaskoczeniu stada, poszedł na Labradora z takim nastawieniem, że temu zaczęło się wydawać, iż nie ma szans. Retriever bardzo szybko ruszał pyskiem i umiejętnie machał łapami – tak, że dla Biszkoptowego odpowiednie reagowanie wydawało się niemożliwe.

Były to oczywiście tylko ćwiczenia, dlatego ta walka nie mogła wyglądać, jak prawdziwa. Jednakże – trenujący musieli sobie wyobrażać, ile zdziałaliby – chociażby – na polowaniach. Labrador wiedział, że Golden już wygrywał, dlatego przerwał walkę. – Widzisz…, potrafisz więcej niż myślisz. – Powiedział.

Retriever nie dowierzał.

Okazało się, iż Bokser widział walkę Złotego Aportera,
a zatem podszedł do niego i – bardzo ładnie. – Stwierdził.
– Więc…, jak widzisz…, będzie z ciebie wielki wojownik.
– Aha…
–– – Nie wierzysz, że dałeś radę?
–– Cóż…, w końcu… to moja pierwsza wygrana runda.
– Musiała wreszcie znaleźć swoje miejsce w twoim życiu. –– Nie rezygnowałeś, kiedy już zdecydowałeś, iż będziesz walczył…, prawda?
–– – Tak…
– Zatem nie mogłeś nie wejść na wyższy poziom. – Albo się rozwijasz – i nie poddajesz, albo w pewnym momencie zauważasz, że masz dość. Ty należysz do tych, którzy nie zrezygnowali, a więc jesteś twardy.
– Ja?
– Tak…, tylko w to uwierz i bądź wojownikiem.
– Będę.
–– – Dobrze…, liczę na to, że wyjdziesz zwycięsko z wielu swoich następnych akcji. –– Pokaż, co potrafisz.

Zatem Golden wrócił do trenowania. Po ostatniej walce okazało się, iż tamta nie była przypadkiem. Retriever rzeczywiście atakował i bronił się już dużo lepiej niż wcześniej.

Jednakże nie zadowoliło to młodego wojownika.

– Chcę dzika! – Zawołał Złoty Aporter, kiedy Bokser oficjalnie zakończył partię ćwiczeń. – Pragnę pokazać, co potrafię!
– Cierpliwości. – Rzekł generał. – Nie powinieneś iść na takiego zwierza od razu.
– Dlaczego?
– Ach! … Posłuchaj – wielu z tych, którzy nie trenowali jeszcze długo, chciało natychmiast zacząć polować na najgroźniejsze zwierzęta – i to ich gubiło.
–– – Ze mną będzie inaczej!

Wtedy Bokser powiedział. – Słuchaj, każdy tak mówi.
– Po czym przybrał taki wyraz pyska, jakby chciał oznajmić coś bardzo ważnego – i mówił dalej. – Poza tym, możesz okazać się nam niezwykle potrzebny, kiedy będziemy walczyć
z jakimiś zagrożeniami.
–– – Co takiego?
–– – Ach! … Goldenie…, pamiętasz może sportowca?
–– – Tamtego? …
– Tak… Pomyśl – czy poradziłbyś sobie w walce, jeśli znowu złamałbyś jakąś kość.
–– – Chyba nie…
– Właśnie. – Poza tym, Bernardyna także nie mógłbym wystawić przeciw wrogowi, bo wymagałbyś stałej jego opieki.
–– – Och! … Masz rację…, poćwiczę jeszcze trochę…, –– ale chciałbym coś wreszcie wygrać!
– Cierpliwości! –– Drzemie w tobie wielka siła, dlatego wątpię, że ulegniesz pokusie bezsensownego natarcia na dzika. Jak mamy działać, to razem!
–– – Jednakże – Dalmatyńczyk kiedyś powiedział…, tak mi się wydaje…, że jeśli nie pokonam takiego zwierza…
– Nie słuchaj go! –– Chwila…, podsłuchiwałeś? …
–– – Cóż…, usłyszałem… co nieco…
–– – Niedobrze…
–– – Kiedy polowanie? …
– Polowanie? … Teraz! – Zbierzmy wszystkich…, przy czym,
nie podchodź do dalmatyńczyka!
– Dobrze…, niech tak będzie!

Gdy już wszyscy zostali wezwani, Labradory zaczęły prowadzić stado ku miejscu, w którym według nich przebywał jakiś przedniejszy dzik.

Kiedy psy doszły już na miejsce, Bokser postanowił, że wykorzysta niestrategiczne położenie zwierza. – Był on z trzech stron otoczony dosyć stromymi wzniesieniami (i jedyne, co mogłoby go ocalić przed nagłym natarciem grupy Alfy, to siła, którą było widać po jego okazałości), dlatego generał zarządził szybki atak z zaskoczenia. Gdy wydał on sygnał, wszyscy natarli na zwierzynę tak prędko, jak tylko mogli.

Okazało się, iż pierwszy dopadł ją Golden. Stado zamarło. Alfa się zmartwił – pamiętał bowiem, co zaszło poprzednim razem. Tym razem Retriever wiedział jednak, gdzie należało ugodzić, aby dobrze osłabić dzika – i skończyło się to tak, że zwierzę straciło prawą przednią łapę.

Złoty Aporter, zmotywowany swoim małym powodzeniem
w ataku, postanowił odgryźć ofierze pozostałe kończyny. Okazało się, iż Goldenowi się udało.

Wtedy prawie bezbronny dzik nie mógł już wiele zrobić,
przy czym był też nieco zdezorientowany, co Retriever wykorzystał, żeby odgryźć mu ogon, a gdy tego dokonał, zaczął rozrywać swoją ofiarę od tyłu.

Wkrótce zwierzę zostało pokonane. Ponieważ stado w pierwszej chwili ataku Złotego Aportera zamarło, nikt nie pomagał mu w polowaniu.

–– Dalmatyńczyk stał w miejscu – mocno zaskoczony
– w końcu Golden sam rozprawił się z tym okazałym dzikiem!

 

Zwycięstwo

Wtedy do Retrievera podszedł Bokser – i powiedział
– brawo…, dobra robota…, –– jednak nie pozwoliliśmy ci samemu atakować takich silnych zwierząt!
– Cóż…, biegłem najszybciej…, więc zacząłem pierwszy…
– Na szczęście nic się nikomu złego nie stało…
– To nieprawda! – Zapomniałeś o Dalmatyńczyku.
–– – Rzeczywiście…

Zatem generał postanowił sprawdzić, co czuł centkowany pies. Okazało się, że stracił przytomność, ponieważ wydarzenia, które właśnie miały miejsce, wydały mu się aż tak bardzo nieprawdopodobne.

Był jeszcze jeden powód – Dalmatyńczyk bał się o swoją pozycję w stadzie, o to, czy Golden nie stał się sprytniejszym
i silniejszym wojownikiem od niego.

Chwilę po spostrzeżeniu nieprzytomnego przez Boksera, Malamute również spostrzegł, co się stało i natychmiast zwołał Bernardyna oraz Berneńskiego Psa Pasterskiego, który, jak Alaskanowi rzekł podobno, był uzdolnionym ratownikiem.

Wkrótce łagodny olbrzym oznajmił stadu smutną nowinę.
– Słuchajcie – ciągnął. – Zadanie nie będzie łatwe, kołysanie nie pomaga.

I tak owa sytuacja zaczęła wzbudzać coraz większy niepokój w Alfie oraz jego towarzyszach, co – oczywiście – nie znaczyło, że należało się poddać. – Wręcz przeciwnie.

Zdawali sobie z tego sprawę Bernardyn i Berneński Pies Pasterski, zatem postanowili szybko zanieść Dalmatyńczyka nad rzekę.

Kiedy dotarli, zaczęli ochlapywać go wodą. – Nie skutkowało.

Za nimi poszła także cała reszta stada, dlatego łagodny olbrzym zawołał do wszystkich tych, którzy byli w stanie reagować, coś, co stanowiło zrozumiałą formę bardzo ważnego komunikatu. – Przynieście narzędzia ocucające! – I już po chwili wszystkie psy, poza Bernardynem i Berneńskim, zaczęły ratownikom przynosić w pyskach takie rzeczy, jak liście, kamienie, gałązki, a nawet jagody; tymczasem łagodny olbrzym i jego kompan podejmowali różne niezbędne działania.

Wkrótce Dalmatyńczyk odzyskał przytomność. – Dla niektórych było to ogromne zaskoczenie, dla innych – wręcz przeciwnie.

Wszyscy towarzysze Alfy (wraz z nim samym) czekali na tę chwilę, w której ów półprzytomny czworonóg miałby coś wreszcie powiedzieć, z tym, że Golden nie mógł przyjść, ponieważ był on zajęty dzieleniem dzika. Kiedy stado stało przy Dalmatyńczyku, grupa zajętych nim psów spodziewała się, iż zaraz się podniesie, jednakże w trzech pierwszych minutach po odzyskaniu przytomności ani wstał, ani przemówił.

Stado było zaniepokojone – nie wiedziało, co się dzieje. Każdy próbował snuć swe domysły.

Wtedy głos zabrał Border Colie. – Uważam, że on się do czegoś przygotowuje. Spójrzcie na jego oczy! – I na pysk! Dalmatyńczyk wygląda tak, jakby miał zaraz kogoś naskoczyć! –– – W dodatku cały się trzęsie!

Zatem wszyscy towarzysze Alaskana przenieśli swoje wzroki na te części ciała półprzytomnego, które wskazał im Border. Okazało się, iż ów pies rzeczywiście prezentował się
w taki sposób, jak został opisany.

– Ciekawe… – wysapał Owczarek Niemiecki. – Bardzo… ciekawe…
– Pewnie jest zły dlatego, że nie mógł się wykazać na polowaniu. – Stwierdził Biszkoptowy Labrador. – To nic dziwnego…, ale przejdzie…
– Myślę, iż masz słuszność.
–– – Przyjaciele! – Zawołał Border Colie, siląc się na szept.
– Wy nic nie rozumiecie… –– – on chce rozszarpać Goldena, bo zazdrości mu umiejętności! Jest bowiem przekonany, że nie byłby w stanie sam upolować dzika, jak dokonał tego Retriever.

Stado zamarło. Wszystkie psy zaczęły rzucać w swoje strony takie spojrzenia, jakby czuły się zaniepokojone, przestraszone, ale także – bardziej świadome tego, co się właśnie działo.

Nikt nie mógł wypowiedzieć ani jednej sylaby – i na Dalmatyńczyka także bano się patrzeć. Kiedy jednak Bokser się odważył, okazało się, iż półprzytomny zamknął oczy. – Z tego powodu Alfa i jego towarzysze zaniepokoili się jeszcze bardziej – przecież nie wiedzieli, czego należało się spodziewać.

– Ktoś musi do niego przemówić. – Zadecydował Malamute. – Jak widać, udaje martwego.
– Ja to zrobię! – Zawołał Border Colie. – Tylko zabierzcie stąd Goldena – tak, żeby go nie spostrzegł.
– Przecież dzieli mięso…
– Skończył…, idzie.

Rzeczywiście – Retriever zwycięsko zmierzał ku stadu, taszcząc za sobą, na skórze, poćwiartowanego dzika.

– Skończyłem. – Oznajmił, kiedy dotarł nad rzekę. – Oto, co nadaje się do jedzenia.
– Dobrze. – Rzekł Bokser. – Ale zjemy nieco później, teraz Border porozmawia z Dalmatyńczykiem.
–– – Stało się coś?
– Tak…, zazdrości tobie…
– Aha…
– Ukryj więc mięso na chwilę za krzakami.
– Wywącha je…
– Wykryje tylko silniejsze zapachy, wszystko zabezpieczyliśmy. – Dobrze…, ale dlaczego to Border będzie mówił
z półprzytomnym?
– Ponieważ on potrafi udzielać rad.
– Rozumiem…, lecz – czy go nie zdenerwuje swoim mówieniem?
–– – Ach! … –– – Nie powinien…
–– – Kto wie…, jednak właśnie on został wybrany.
– Aha… –– Dobrze…, pójdę więc za krzaki albo i dalej…
– Dziękuję…, my go przypilnujemy.

– Zatem Bokser dał znać, iż można już było zaczynać,
a więc Border Colie przemówił do Dalmatyńczyka.
– Witam, to ja. Wiem, że wcale nie śpisz. Nieprzytomny także nie jesteś, a tym bardziej – martwy. –– Otwórz swoje oczy
– i powiedz – co się stało?
–– – Ach! … To wszystko nie ma znaczenia…
– Dlaczego? Wcale nie!
– Nic nie rozumiesz…
– Zdaję sobie sprawę z tego…
– Golden dokonał niemożliwego! – A przecież ja… byłem pierwszym wojownikiem stada.
– Tak…, –– jednak nie ryzykowałeś, jak on.
– Co z tego?
– Może ty także byłbyś w stanie pokonać dzika bez niczyjej pomocy…
–– – Masz rację! – Prawie krzyknął Dalmatyńczyk. – Zrobię to! Znajdę jeszcze większego zwierza niż ten, którego załatwił Retriever.

Wtedy ów czworonóg poczuł, jak wstąpiła w niego zupełnie nowa porcja energii i natychmiast wstał.

– Zrobię to! – Powtórzył. – Udowodnię, że nie jestem wcale gorszy od Goldena! … Poza tym – mógł być to jedynie przypadek…
– Uspokój się…, nie podejmuj pochopnych działań!
– Zapewniam cię, iż wszystko będzie dobrze – dzika znaleźć przecież nietrudno…
– Zastanów się jednak, czy znajdujesz się w najpewniejszym stanie i najbezpieczniejszym położeniu, aby móc tego dokonać. –– – Oczywiście…, że tak!
– Zważ jeszcze… – ty zawsze chciałeś należeć do jakiejkolwiek grupy, w której zajmowałbyś wysokie pozycje…, a Golden… –– wolał działać sam…
–– – Co z tego?!
– To, iż tobie łatwiej jest stanowić część zespołu…
– Przecież to Retriever należy do towarzyskiej rasy!
–– Ach! … –– Na rasach… świat się… nie kończy…

Nagle po Dalmatyńczyku można już było poznać, że zaczynał ostatecznie tracić cierpliwość.
– Idę! – Oznajmił. – Nic mnie nie zatrzyma!
– Nawet twój rozsądek?
– N i c.
– Poczekaj!
– To dobre dla traw, które przez całe swoje marne życia czekają, aż wreszcie urosną, a jeżeli są regularnie koszone, pragną jedynie zgnić albo – zostać wyrwanymi.
– Wysłuchaj mnie! Ty nie jesteś trawą! – I masz wpływ na to czy będziesz rozwijał się spokojnie!

– Dalmatyńczyk jednak nie usłuchał i – po chwili – zaczął oddalać się od stada w swoim nerwowym biegu.
– Co robić? – Sam go nie zatrzymam… –– – Muszę powiedzieć o tym Alfie! – Zdecydował Border Colie, udał się do Alaskana
i zdradził mu przebieg całej rozmowy.

– Tak być nie może! – Stwierdził Malamute. – Musimy trzymać się razem! Zawsze, kiedy nie jest konieczne, aby się rozdzielać.
– Prawda, Dalmatyńczyk nie zdaje sobie sprawy z tego, iż złamanie tej zasady wiąże się z natarciem na nas straszliwych niebezpieczeństw, których nawet nie znamy!
– Właśnie… –– Uważam…, że trzeba go powstrzymać. Przecież może zrobić sobie krzywdę!
– Dlatego już biegnę powiadomić resztę stada.
– Będzie to konieczne… – i powiedz, iż zarządzam zbiórkę.

Zatem Border Colie zebrał wszystkich towarzyszy
– mówiąc, że Alaskan postanowił zorganizować zebranie.

O co dokładnie chodziło, wyjawił jednak dopiero wtedy, gdy psy ustawiły się już w szeregu przed Alfą.

– Słuchajcie! – Zaczął przywódca. – Dalmatyńczyk pobiegł w tamtą stronę, gdzie Golden pokonał dzika. Liczy bowiem na to, iż spotka ich więcej.
– Nie musi znaleźć jednego! – Wtrącił Bokser. – Trudno uwierzyć…
– Właśnie… – dlatego natychmiast wyznaczam ciebie, Goldena i Bernardyna…
– Mamy tam pójść?
– Tak… –– – Szybko!

Rozkaz Alaskana został bezzwłocznie wykonany przez całą trójkę.

Kiedy ekipa ratunkowa dotarła pod odpowiednie wzniesienie, znalazła porozrzucane szczątki jakiegoś zwierzęcia. Stado było zaniepokojone.
– Nic się nie stało. – Oznajmił Bernardyn. – To nie był Dalmatyńczyk.
– Więc – gdzie on się podział? – Zapytał Golden. – Gdzie?!
– Czuję…, –– że jest w okolicy… –– Biegnijcie szybko za mną! Wytropiłem także dzika!

Zatem cała trójka zamaskowała swój zapach, tarzając się w tym, w czym się dało, po czym natychmiast udała się tam, gdzie według nich był Dalmatyńczyk.

Kiedy dotarli na miejsce, stanęli w bezruchu. To, co zobaczyli, bardzo ich zaniepokoiło – pierwszy napastnik stada właśnie walczył z dzikiem.

Zaobserwowali, jak ich towarzysz próbuje znaleźć słaby punkt przeciwnika, jednak ten wiedział, czego się spodziewać
i bronił swoich wrażliwych narządów zewnętrznych.

Wkrótce Dalmatyńczyk zaczął tracić siły – i było to widać wręcz doskonale. Ograniczył się w pewnym momencie tylko do subtelnych, delikatnych uników – i łudził się nadzieją, że dzik wpadnie na drzewo – i – w najlepszym wypadku – straci przytomność. Przeciwnik jednak wiedział, iż taka sytuacja mogłaby znaleźć swoje miejsce, więc – uważał.

Wtedy Bokser rzekł – słuchajcie, to jest ostatnia chwila,
w której Dalmatyńczyka można jeszcze ocalić. Myśli on, iż jego sprawność wystarczy mu do pokonania dzika, ale przy jego nadmiernej pewności siebie… –– Ratujmy go!

Zatem cała ekipa ratunkowa rzuciła się na dzika, mimo że ich towarzysz zaprotestował.

Kiedy owe trzy waleczne bohatersko biegły towarzyszowi na pomoc, przeciwnik zdołał przygnieść go do drzewa. –– Dopiero wtedy Goldenowi, Bokserowi oraz Bernardynowi udało się zaatakować dzika. Złoty Aporter natychmiastowo ugodził zwierzynę w jedno z jego najwrażliwszych miejsc, po czym generał z łagodnym olbrzymem zaczęli rozszarpywać napastnika, który wkrótce stracił siły i został pokonany.

– Zanieście Dalmatyńczyka w bezpieczne miejsce, szybko! – Rzekł Bokser. – Gdzieś nad rzekę, byle trochę dalej od stada! … –– Czuję, że nadciąga jakieś niebezpieczeństwo – i zmierza w stronę naszych dzielnych towarzyszy!

Zatem rozkaz został wykonany przez Goldena
i Bernardyna. Tymczasem generał doniósł Alfie bardzo ważną informację.

– Nie mamy nawet czasu na przygotowania! – Tłumaczył Bokser. – Zagrożenie jest bardzo blisko. To wilki!
–– – Rzeczywiście… – Przyznał Malamute, węsząc.
– Rzeczywiście! –– Zbierz szybko całe stado! – Będziemy musieli walczyć – bo nie uciekniemy! Zwłaszcza, że niebezpieczeństwo nadciąga właśnie z tamtej strony, w którą mamy pójść, kiedy wszystko wróci do normy, a więc Dalmatyńczyk dojdzie do siebie… –– –– Tak…, nic więcej nie zostało…, –– może tylko… –– polowanie? …
– Dobrze, Alfo! – Idę zwołać stado!
– Przyprowadź później też Goldena! Z poszkodowanym zostanie Bernardyn…, choć wiemy, iż jest silny i przydałby się teraz…
– Już biegnę!

Zatem generał natychmiast przystąpił do czynu – i ruszał się on z szybkością najszybszego z chartów, ponieważ zadanie było tak ważne, że dostał ogromną dawkę adrenaliny.

Na szczęście udało mu się zwołać wszystkich (oprócz Dalmatyńczyka oraz łagodnego olbrzyma), zanim niebezpieczeństwo ukazało się.

Kiedy jednak zagrożenie stało się widocznym, wszyscy towarzysze Alaskana stanęli w miejscu – mocno zaniepokojeni. Okazało się, iż zagrożenie rzeczywiście stanowiły wilki. Cała wataha!

Nagle do Malamuta podszedł przywódca najeźdźców i zapytał. – To ty jesteś ich Alfą, piesku?
– Tak… –– i nie nazywaj mnie pieskiem!
– Dobrze, dobrze… Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę…, ale wtargnęliście na nasze tereny!
– My tędy tylko przechodzimy… Nie trzeba walczyć…, zaraz pójdziemy…
– Dla nas każdy intruz, który u nas rezyduje, jest równy!
–– – Dlatego nie obejdzie się bez bitwy!
– Przecież ci mówię, że tu nie zostaniemy!
– To nie ma znaczenia! –– Powiedziałem już przecież, jaką zasadą się kierujemy… –– i nie zmienimy tej reguły z takiego błahego powodu… –– – jakiś Alaskan wymyślił sobie, iż przejdzie przez nasz teren, częstując się tym, co nasze
– i prosi, abyśmy puścili go żywym! – Nigdy!
–– –– – Dobrze…, –– skoro chcecie walczyć…, –– to proszę bardzo!
–– – Przygotujcie się na śmierć!
– Nie bądź taki pewny swego zwycięstwa!
– Piesku! –– –– My zawsze wygrywamy…
–– – Dzisiaj przegracie!
–– –– Zobaczymy…, zobaczymy… – I tak część dyplomatyczna została zakończona.

 

To oznacza wojnę!

Tymczasem Bernardyn został sam z Dalmatyńczykiem gdzieś przy rzece, w miejscu bezpiecznym – takim, że wilki nie zaszłyby ich z zaskoczenia. Było to już dla nich zbyt daleko, ponieważ zapuszczanie się tutaj wrogo nastawionej watahy, nie miałoby najmniejszego sensu.

W jednej z wielu krótkich, ale kształtujących losy wszystkich stworzeń chwil, łagodny olbrzym postanowił porozmawiać z Dalmatyńczykiem. – Nie martw się…, wszystko będzie dobrze.
– Możliwe…, –– jednak – nie dzięki mnie.
– Przecież wiesz, że nikt nie jest w stanie zawalczyć w każdej
z wojen…, –– choćby bardzo chciał.
– Skąd wiesz? …
–– – Zastanów się.
–– –– – Golden bierze w tym wszystkim udział…
– Tak…, ale przez długi czas w ogóle nie próbował atakować… ani nawet bronić.
– To nie ma znaczenia!
– W takim razie – co masz na myśli?
– Nie traktuj mnie tak, jak niegdyś tego! … Tego…, tego…
– Tylko spokojnie. Nie wolno ci się teraz denerwować – masz dwie złamane łapy – przednią prawą i tylną lewą…
–– – W którym miejscu?
– Raczej „w których miejscach”.
–– – Jest aż tak źle?!
– Teraz już nie cofniemy tego, co się stało…

–– –– – Ale Golden poradził sobie samemu! Nie mogę być od niego gorszy! –– Przecież jestem… pierwszym wojownikiem stada!
– Możliwe…, możliwe…, –– jednakże ty zawsze działałeś
w grupie…, –– on musiał zaczynać od samotnych ataków, ponieważ nie czuł się częścią żadnych planów – i miał do tego pełne prawo. –– –– Powiedz teraz – czy ktoś taki, jak on, nie byłby zmuszony, aby radzić sobie bez pomocy współtowarzyszy?
–– –– – Cóż…
– Pamiętaj także, że pozycję swoją możesz utracić tylko wtedy, kiedy zaczniesz jej nadużywać.
–– – Alfa może mnie teraz zdegradować!
– To nie jest pewne, nie denerwuj się…, odpoczywaj…
– Golden mnie zastąpi!
– Nie możesz rozumować w taki sposób! – Bo na pewno nic dobrego dla siebie nie zrobisz… ani dla innych.
–– – Nie rozumiem.
– Wojownik z reguły nie walczy dla wygody i zasług – wojownik walczy o wartości – i o życie słabszych. – Sam naraża się bowiem na śmierć… –– Zrozum to!
–– –– –– – Ach! … –– Masz rację…, przepraszam.

– Prosisz więc o wybaczenie…, ale… –– – czy szczerze?
–– – Przepraszam…, przepraszam…, przepraszam was za wszystko!
– Nie robisz tego tylko po to, żeby Alfa cię nie zdegradował?
–– – Ach! … –– Sam… nie wiem…
– Nie zastanawiaj się nad tym, jeśli czujesz, że nic ci takie rozmyślanie nie pomoże.
– Nie rozumiem.
– Czasami potrzebna jest możliwość sprawdzenia czegoś
w praktyce. –– Wcale mnie nie dziwi, iż nie jesteś w stanie określić, czy żałujesz szczerze, czy nie. –– Trudno to rozpoznać.
–– – Sprawdzę wszystko…, kiedy tylko… kości mi się zrosną.
– Możesz nawet wcześniej…
– Przecież w takim stanie nie dam rady walczyć!
– Nie musisz…, wcale… nie musisz…
–– –– – Widzę…, –– że na tle stada myślę… najgorzej…
– Niekoniecznie. Nie znasz przecież każdego problemu z tych, które dotyczą naszą grupę.
–– – Znowu masz rację…, –– po Borderze Colie – to właśnie ty – jesteś chyba najmądrzejszy i najinteligentniejszy.
– Niekoniecznie. –– –– Ja jestem naszym lekarzem…, prawda? … Tak…, –– ale nie poprowadzę ani stada, ani żadnej akcji.
–– – Twoja rola jest inna?
– Otóż to! –– Pamiętaj, iż każde stworzenie ma do wypełnienia swoje, niepowtarzalne zadanie…
– Misję?
–– – Tak też można powiedzieć.
–– –– – Na czym polega moja? … –– Czego dotyczy? …
– Och! … Nikt z nas tego nie wie… – i nie będzie wiedział, dopóki nie zostanie to ujawnione – jemu… lub komuś innemu…
–– – Do moich zadań nie należy pokonanie wilków? …
– Tych? … Raczej nie…
–– – Ale wszystko skończy się dobrze?
– Dla nas? … –– Myślę…, że… tak.

Zatem Dalmatyńczyk (miejmy nadzieję) mógł się czuć już nieco spokojniejszym – i rzeczywiście! Wreszcie zasnął, co pozwoliło mu szybciej regenerować siły. Bernardyn go nie opuszczał, był odpowiedzialnym lekarzem.

Tymczasem bitwa między wilkami a bohaterskim stadem właśnie zaczęła trwać. Przypominała ona trochę walczące ze sobą armie – składające się z rycerzy oraz ich koni, z tym, że wrogich sił było znacznie więcej.

Przywódcy grup także uczestniczyli w tym fizycznie
– rzucili się na siebie i próbowali rozszarpywać. Z początku Alfa wilków prowadził – i wkrótce zapędził Alaskana pod stromą część pagórka, więc wydawało się, że Malamute jest już martwy.

Jednakże ów waleczny i nigdy nieodpuszczający pies prześlizgnął się nagle po prawej stronie napastnika i ugodził go sprytnie w jedno z jego wrażliwszych miejsc.

Wtedy przywódca wrogiej watahy przemówił (potyczka została przerwana). – A więc to tak! Myślisz, że uda ci się mnie pokonać?! MYLISZ SIĘ! Wszystkie moje części ciała są odporne na ataki w tym samym stopniu!
–– – Ach! … Znam takie wypowiedzi…
– Nie sądzę, że ja jestem, jak wszyscy, których zdołałeś uśmiercić!
– Skąd ta pewność siebie?
– Pomyśl, piesku…
– Nie, nie, nie… Teraz to TY mówisz tak, jak inni. –– Pamiętam bowiem pewne sceny z mojego życia!
– ZGINIESZ! – Wykrzyknął nagle przywódca wilków i bitwa toczyła się dalej.

W tej samej chwili stadu udało się pokonywać wilki dzięki strategiom Boksera, waleczności napastników tudzież pomysłom Bordera Colie, który zaproponował wykopanie dołów (nie bardzo płytkich, ale także nie dość głębokich), w których ustawiono ostro zakończone gałązki i kamienie, a same pułapki zostały przykryte łamliwymi kawałkami drzew oraz liśćmi. Ponadto zapach tych tworów został zamaskowany
w odpowiedni, stary sposób (przydało się błoto). Kiedy wilk wpadł w jeden z takich dołów, dużo łatwiej było go pokonać. Zwłaszcza, że w realizacji pomysłu Bordera pomógł Generał.

Wrogowie bohaterskiego stada ginęli – rozszarpywani przez waleczne nastawienie grupy Alfy oraz zwinność Goldena.

Wkrótce do pokonania został tylko przywódca watahy.

– Żaden z naszych nie zginął. – Zauważył Bokser.
– Pomóżmy Alaskanowi!
– On by raczej wolał, abyśmy pozostawili jemu to zadanie.
– Zauważył Border Colie. – Wiem, iż postąpimy wtedy niestrategicznie…, ale dla Alfy jest bardzo ważne, aby poradzić sobie samemu.
–– –– – Masz rację… –– Honorowy pojedynek… –– Oby Malamute zwyciężył…

Tak się złożyło, iż przywódcy grup rzeczywiście walczyli wciąż ze sobą.

Jednakże teraz już Alaskan prowadził – zachował on bowiem znacznie więcej sił niż jego przeciwnik, który powoli zaczynał ograniczać się do uników z jedynie aktorskimi atakami.

Alfa zdawał sobie z tego sprawę, dlatego postanowił porozmawiać z wrogiem. – Jesteś już zmęczony. – Oznajmił.
– Widzę to.
– Bzdura! Mam jeszcze tyle energii, co ty, a nawet więcej!
– Nie kłam! Przecież sam wiesz, że nawet nie próbujesz mnie zadrapać.
–– – Skąd wiesz?!
– Wyjaśniłem ci przed chwilą… –– Powiem więcej – Ruszasz się coraz wolniej, a ja się staram oszczędzić ciebie.
–– – Po co?!
– Dlaczego miałbym zabić, skoro da się wygrać bez posuwania się do ostateczności?
– Przecież wszystkie walki muszą być tak brutalne, jak to tylko możliwe!
– Nieprawda!

– Poza tym – ja wcale nie jestem zmęczony! … Udowodnię ci! …
–– Dobrze… –– W takim razie – wepchnij, proszę, ten kamień, który leży przy twojej lewej, przedniej łapie, do dziurki – leżącej jakieś… trzy metry dalej.
–– – JUŻ! … –– Tylko mnie nie poganiaj!

Zatem przywódca wilków zaczął wykonywać zadanie
– zlecone mu przez Alaskana. – Jednak machał łapami w taki sposób, iż kamień przesuwał się zupełnie nie w tę stronę,
w którą chciał go przemieścić ów wilk.

Po pięciu minutach zapomniał o wyzwaniu i powiedział.
– Mam dość! –– To do zrobienia! – I wtedy Alfa postanowił go wyręczyć. Okazało się, że trafił za pierwszym razem.

– Widzisz? – Ciągnął Malamute. – Nie masz już energii
i nie możesz dalej walczyć. –– Na początku myślałeś
i celowałeś należycie…, ale teraz nawet kamyczka do dziurki wepchnąć nie potrafisz.

Wtedy wilk się położył.

– Masz rację. – Przyznał. – Jestem zmęczony… –– zabij mnie…
–– – Nie…, nie zrobię tego… – odpocznij.
– Ale to i tak będzie koniec…
–– – Nie twój… Jeśli nawet straciłeś watahę…, a czuję…, że zostałeś sam…, powiem ci…, iż mi udało się zacząć wszystko od nowa…, kiedy zostałem wygnany przez ludzi, z którymi żyłem. –– –– Każdy może zacząć jeszcze raz.
–– –– Nawet ja? … –– Przecież jesteśmy dla siebie wrogami!
– Wybaczymy ci wasz atak…
–– –– Chcieliście tylko przejść…, nie pragnęliście tu zostawać…, chociaż korzystaliście z naszych ziem…
– Chwilowo…
– Tak… –– Więcej już tego błędu… nie popełnię… –– Dziękuję… –– ––

Nagle wilk wstał i dodał. – Masz rację… –– – Mogę zacząć od nowa… –– –– Przytulmy się do siebie na zgodę po przyjacielsku.
– Dobrze.

Zatem Alfa spełnił życzenie swojego rozmówcy i położył się z nim. Okazało się, że to nie był żaden podstęp. – On też przebaczył Alaskanowi.

Wkrótce jednak Alfa wstał i oznajmił. – Muszę już iść…, stado na mnie czeka…
– A ja powinienem znaleźć sobie nową watahę…, –– –– może któraś mnie przyjmie? …
– Nawet, jeśli ciągle tylko ze wszystkimi walczyłeś, masz szansę.
– Rozumiem… –– –– Myślę, iż wiele się od ciebie dzisiaj nauczyłem. Szczerze mówiąc, jesteś lepszym przywódcą niż ja.
– Eee, tam! –– Ja mam swoje zdolności… i ty też… – inne od moich.
–– – Rozumiem… Odkryję je…
– Możesz chwilowo podróżować z nami…

Wilk myślał. Propozycja wydawała się należeć do tych, których odrzucać nie należało…, jednakże po chwili rzekł.
– Nie…, –– muszę poradzić sobie samemu…, –– nie możemy żyć razem…, –– nie dogadamy się…
–– –– – Jak uważasz…
– Poza tym… – to będzie dla mnie następne z wyzwań… – i nie powinienem przed nim uciekać…
–– – Dobrze…, skoro tak uważasz…
– Będę cię jednak pamiętał…, nie zapomnę o tobie… –– Jesteś moim… przyjacielem…
–– – Ja? …
–– – Tak…
–– Ach! …

Wtem – wilk poprosił Alfę, aby się do niego jeszcze raz przytulił i po chwili obaj poszli w swoje strony – Alaskan poszedł zanieść stadu dobrą nowinę, natomiast upadły przywódca
– udał się na tułaczkę.

 

Droga po wojnie

Kiedy Malamute wrócił tam, gdzie byli zgromadzeni jego towarzysze, zapytał Boksera. – Jak potoczyła się bitwa?
– Zwyciężyliśmy… bez poniesionych strat…
– To bardzo dobrze… –– Trzeba mimo wszystko przeliczyć stado.
– Tak jest…, –– ogłoszę, co postanowiłeś.

Zatem Generał zebrał swoich i ustawił w szeregu. Alfa był świadkiem tego wydarzenia.

Gdy przeliczono towarzyszy, okazało się, iż jednego brakuje.
– Kogo… nie ma? … – Zastanawiał się Berneński Pies Pasterski. – Wszystkich asekurowałem…
– Rozejrzyjmy się… – Zaproponował Malamute – Wydaje mi się…, że brakuje… Goldena…
– Retriever, jesteś tu?! – Zawołała Czekoladowa Labrador.
– Och! … Chyba nie odpowiada…
– A więc go z nami nie ma! – Zawołał Bokser. – Przeszukajmy pole bitwy!
– Tak jest! – Wykrzyknął cały szereg, po czym każdy udał się
w inną stronę, aby znaleźć Złotego Aportera.

Minęło dwadzieścia minut. Owczarek Niemiecki postanowił przedstawić Alaskanowi swoją złą wiadomość. – Alfo, nigdzie nie możemy znaleźć Goldena…, –– chyba… poległ!
– Nie uwierzę w to, póki nie dostanę dowodów.
– Nie ma go…, nie wystarczy?
– Nie…, –– –– znajdzie się…

Wtem – Bernardyn zawołał swoim niskim, donośnym głosem – chodźcie, szybko! Do mnie! Nad rzekę!
– I rzeczywiście tam był. – Wybaczcie, że nie byłem cały czas przy Dalmatyńczyku…, ale musiałem pomóc komuś jeszcze…, –– teraz leżą całkiem niedaleko siebie…
– Chodźcie wszyscy! – Zawołał Malamute. – Nie ma chwili do stracenia! Możliwe, iż Golden pilnie potrzebuje naszej pomocy!
– Skąd wiesz, że to on? – Zapytała Czekoladowa. – Powiedz…, wyjaśnij mi.
– Czuję…
– Zapach musi być zamaskowany! … W końcu tyle tu…
– Ja wiem… – nikt inny by tam nie leżał… – coś mi tak podpowiada… –– Chodźmy, szybko!

Zatem całe stado prędko udało się tam, gdzie przebywał Bernardyn, który właśnie pomagał dwóm zwierzętom rychło powrócić do pełni zdrowia.

Okazało się, iż u łagodnego olbrzyma, przy Dalmatyńczyku, leżał nikt inny, jak – nieprzytomny albo trwający we śnie – Golden. Wszyscy stanęli przerażeni, kiedy zobaczyli, w jakim znajduje się stanie. Poza tym, że jego szkielet był złamany aż w pięciu miejscach, na grzbiecie miał kilkanaście ran średniej wielkości.

– Nie jest dobrze. – Oznajmił smutno Bernardyn. – Może nie doczekać jutra.
– To nieprawda! – Zawołał Biszkoptowy Labrador. – Retriever musi żyć!
– Wiem…, –– ale wyratowanie go nie będzie łatwe…
–– – Czego potrzebujecie? …
– Cóż… – mocnych, elastycznych liści oraz gałęzi.
– Już idę! – I rzeczywiście – pobiegł… –– – i szybko wrócił.

Tymczasem Alaskan zapytał łagodnego olbrzyma: – Jak to się stało?
–– – Ach! … –– –– Golden mówił mi, że kiedy walczył z kilkoma wilkami naraz i bardzo dobrze sobie radził, nagle – w pewnej chwili – zaskoczył go inny – odepchnął go i przebiegł po nim. –– –– Na szczęście wataha zapomniała później o Złotym Aporterze…, –– dlatego udało mi się ocalić naszego szalonego wojownika.
– Aha… –– –– – a Dalmatyńczyk? …
–– – Śpi.
–– – To dobrze. –– –– Mam nadzieję, iż obaj szybko wrócą do zdrowia.
– Zwłaszcza, że przed nami jeszcze daleka droga.
– Tak…, –– –– ale najważniejsze jest zdrowie naszych towarzyszy.
– Masz całkowitą rację…

– Proszę, ocal ich obu… – niech się uda!
– Spokojnie…, –– Labrador już wraca. – I rzeczywiście – była to prawda.

Kiedy Biszkoptowy dostarczył już Bernardynowi, w jednej z wilczych skór, wszystko, czego tamten potrzebował, łagodny olbrzym przystąpił do niezbędnych działań – i niebawem opatrunki były gotowe.

– Dobrze… – ciągnął lekarz stada. – Jeżeli dałbym radę ocalić Goldena, trochę to potrwa.
– Rozumiem. – Rzekł Alfa. – A Dalmatyńczyk?
– Na pewno go uratuję.
– Bardzo dobrze… –– Zostawcie dla chorych część jak najlepszego mięsa…, –– –– teraz… – niech śpią.
– Dostaną swoją część…, bądź o to spokojny…, mam rezerwy.
– Cieszę się…, –– my się tymczasem podzielimy wilkami, które rozgromiliśmy do ostatniego… –– Dla was też coś będzie…
– Wprawdzie możemy korzystać z zapasów…, –– ale ja nie jestem pacjentem, a chorym na pewno nie zaszkodzi trochę świeżego mięsa.
– Myślę, że starczy dla wszystkich…, –– pójdę dzielić.
– Poczekamy cierpliwie.

Zatem Alfa zadał sobie ten ogromny trud – ustalił, kto – co
i ile powinien zjeść – biorąc pod uwagę przede wszystkim potrzeby oraz predyspozycje członków stada. Malamute bowiem nie należał do tych przywódców, którzy najlepsze sztuki zostawiali sobie i – czasami – swoim ulubieńcom.

Kiedy Alaskan skończył dzielić mięso, zwołał wszystkich na posiłek, a następnie – zaniósł odpowiednie porcje Bernardynowi i jego pacjentom. Dostali oni naprawdę duży przydział, ponieważ każdemu z nich taki był właśnie potrzebny.

Dzięki takiej organizacji, przednim pomysłom
i niezawodnym strategiom, stado szybko się rozwijało, natomiast chorzy bardzo sprawnie powracali do zdrowia.

Pewnego dnia wydawało się jednak, że Golden już nie wstanie. Zauważył to łagodny olbrzym i oznajmił tę smutną wiadomość całemu stadu. Wszyscy z trudem przełknęli słowa lekarza, a sam Retriever w ogóle nic nie mówił i często nawet próbował odmawiać jedzenia. Bernardyn jednak nie pozwalał na głodzenie się z własnej woli – i – ostatecznie – Złoty Aporter spożywał to, co Alfa mu przydzielał.

Po południu Golden jednak zapytał łagodnego olbrzyma
o swoje zdrowie. – Czy jest… jeszcze… nadzieja? …
– Ach! … – Westchnął lekarz. – Nigdy jej nie brak.
–– – Dlaczego więc mówisz…, że umrę? …
–– – Cóż…, trzeba być przygotowanym na najgorsze…, –– myślę jednak…, iż będziesz żył… i zapolujesz jeszcze na caaałe stada dzików.
– Dziękuję…, a… – kiedy pójdziemy dalej?
– Kiedy wszystko wróci już do normy…
– Aha… –– Byle jak najprędzej…
– Tak…
–– –– –– – Chcę spać…
–– – Oczywiście…, –– odpocznij… – Doradził Bernardyn.
– Przyda ci się. – I po chwili Retriever zasnął.

Wtedy do łagodnego olbrzyma przyszedł Bokser.
– Ten pies ma wielki talent. – Przyznał generał. – Musi żyć.
– Niestety…, –– –– kona…
– Niemożliwe… –– Mówiłeś przecież…, że jest… nadzieja…
– Chory nie może być jej pozbawiony…
–– –– – Ach…, –– tak! … –– Masz rację… –– –– Chciałem jeszcze tylko powiedzieć…, iż Retriever… ładnie się spisał… –– –– Jeśli miałby umrzeć, niech wie…
– Dobrze…, –– powiem mu…
– Będę wdzięczny. – Rzekł Bokser – i wrócił do swoich spraw.

Trzy dni później łagodny olbrzym stwierdził, że stan Goldena się jakimś cudem bardzo poprawił – i o tym także wszystkich poinformował. Stado było przeszczęśliwe.

Wkrótce i Retriever, i Dalmatyńczyk, wyzdrowieli, jednak Złotemu Aporterowi zajęło to nieco więcej czasu. Wtedy Alfa postanowił zorganizować ostatnie polowanie na tych ziemiach,
a następnie – pójść wreszcie dalej.

Zdobycie pożywienia nie stanowiło najmniejszego problemu. Zwłaszcza, że Golden mógł już w nim uczestniczyć.

Miała miejsce tylko jedna trudniejsza sytuacja.
– Dalmatyńczyk jako pierwszy rzucił się na dzika, ale kiedy miał nastąpić atak, przewrócił się. Wtedy napastnik przygniótł go swoim ciałem i czekał, aż następni śmiałkowie zbliżą się do niego.

Retrieverowi nie umknęła żadna z tych niebezpiecznych chwil, dlatego postanowił natychmiast naskoczyć dzika.
W wyniku podjęcia się tego działania napastnik wstał z Dalmatyńczyka, którego mógł zmiażdżyć i udusić, a następnie
– rzucił się na Goldena. Ten jednak nie zamierzał dać mu tak łatwo wygrać. Odwrócił jego uwagę i zagonił w krzaki, gdzie czekała reszta stada – zaniepokojona wymknięciem się Dalmatyńczyka (planowany był bowiem wspólny atak).

Dzik nie dałby się zwieść, gdyby Alfa i jego towarzysze nie zamaskowali swoich zapachów.

Kiedy zwierzę wbiegło już w zarośla, Retriever krzyknął.
– ATAKOWAĆ! – Po czym wraz ze wszystkimi rzucił się na pokonane już zwierzę.

Gdy wszystko się (szybko) skończyło, Golden podbiegł do Dalmatyńczyka i zapytał. – Nic ci nie jest? …
–– – Nie… –– –– Uratowałeś mi życie…, –– –– to straszne!
– Dlaczego?
– Nie jestem już tym wojownikiem, którym niegdyś byłem…
–– – Więc wolałbyś umrzeć?
– Nie… – Rzekł pierwszy napastnik stada, po czym wstał.
– Jestem tobie bardzo wdzięczny…, źle cię traktowałem…, zazdrościłem ci! … –– Teraz widzę…, że taka postawa… nie prowadzi… do niczego dobrego… –– Ach! … –– Przebacz mi…, proszę! …
–– –– – Oczywiście…, że – wybaczam. –– –– Widzę, iż żałujesz…
– Tak… –– Podajmy więc sobie łapy na zgodę, zapomnijmy…
i zjedzmy wspólnie tego dzika…
– Dobrze…, –– chcesz pomóc w dzieleniu mięsa?
–– – Naturalnie! –– O niczym innym nie marzę! – Zatem Dalmatyńczyk – z poczuciem lekkości – przystąpił do czynu.
– I już wkrótce stado mogło się najeść – a było to najszybsze przydzielanie porcji od samego sformowania grupy. Nic dziwnego! – W końcu – co innego tak ciąży, jak poczucie winy?

Dalsza droga

Niebawem wszyscy byli już najedzeni – i napojeni także
– dlatego Alfa oznajmił. – Słuchajcie…, –– idziemy dalej!
– I wtedy jego towarzysze wydali okrzyki radości.

Wkrótce Malamute stwierdził, iż znajdują się ponad pięćdziesiąt kilometrów od cywilizacji.

– Może się tutaj zatrzymamy… na kilka… dni? – Spytała Czekoladowa. – Ładnie tu jest…
– Tak… – przyznał Alaskan. – Jednak przygoda ze sportowcem i problemy związane z dochodzeniem do zdrowia nauczyły nas chyba czegoś…
–– – Masz rację…, –– idziemy dalej…
–– – Ale najpierw zjemy… i napijemy się trochę wody z rzeki, która wytycza nam szlak.

Zatem tak właśnie zrobiono – i z polowaniem nie było już żadnych problemów – nikt nie wybiegał pierwszy.

Wtedy Dalmatyńczyk postanowił zadać Alfie pytanie (podczas spożywania mięsa dzika).
– Właściwie… – dlaczego mnie nie zdegradowałeś? …
– Ach! … –– A powinienem?
– Nie wiem…
–– –– – Nie…, –– nie widzę w tym żadnego sensu…, przecież zrozumiałeś już swoje błędy.
–– – Tak…, dziękuję…
– Nie ma za co.
– Jesteś… chyba najlepszym… przywódcą stada…
– Bez przesady.

Wkrótce stado mogło pójść dalej.

Po trzech miesiącach owe waleczne psy stwierdziły, iż przeszły już ponad pięćset kilometrów.

– Dobrze…, –– tutaj – na razie… – zostaniemy…
–– – Jesteś pewien, Alfo? – Zapytał Bernardyn. – Powiedz.
– Kiedy pojawi się jakieś większe zagrożenie, pójdziemy dalej…, ale ta ziemia jest tak urodzajna…, że się tu osiedlimy.
–– – A jeśli pojawią się zagrożenia?
– Będziemy walczyć… –– – czas przeszukać teren!

Niczego niepokojącego jednak nie znaleziono.

– Dobrze… – ciągnął Malamute. – To będzie nasz dom. –– –– Podoba wam się ten pomysł?
–– –– – Tak! – Zaczęło wykrzykiwać stado.
–– – Cieszę się…, –– witajcie w naszym nowym świecie.

Zatem Alfa i jego towarzysze zgodnie postanowili, iż dalej już nie pójdą – póki nie pojawią się większe zagrożenia (związane z ludźmi). – Aby osiągnąć cel, szli wzdłuż rzeki, kierując się najpierw mocno na Zachód, ale później także
z lekka zmierzali ku północy. Czasami wprawdzie (po przejściu pięćdziesięciu kilometrów) musieli pokonać jakiś dopływ, ale stali się wystarczająco dzielni, pozytywnie uparci, waleczni oraz odważni, żeby takie sytuacje nie sprawiały im najmniejszych problemów – i każdy z nich po pewnym czasie nauczył się pływać.

Tak właśnie rzeka i oczywiście charaktery tudzież predyspozycje każdego z psów – doprowadziły ich do nowego domu.

 

KONIEC

Edytowane przez Walka z Czernią (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Walka z Czernią zmienił(a) tytuł na Przygody walecznych psów (powieść)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Scena 1   Gość ubrany na zielono recytuje : „ Rak, wspak; warszawskie, poznańskie; nawet nie czuję, jak rymuję.   Gość odświętnie ubrany reaguje: „ rymy gramatyczne i częstochowskie”.   Pierwszy uczestnik kpi : „częstochowskie, krakowskie, bydgoskie”…   Drugi bohater mówi stanowczo : „ dziękuję” po czym nóż szykuje…    

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • A da; i zdrada dar dziada.         Ma ta łapy, sztaba, bat, zsypała tam.                 Alu, konnica rac Inno kula.          Kama, hodowca Jac - wodohamak?        
    • Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy. Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.   Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem w tej maestrii umierania.   Zaciskam powieki. Otwieram…   Za oknami zieleń drzew. Szeleszczące liście dębów, kasztanów. Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.   Tylko te okna. Odrapane. Zaciągnięte kotary…   Te okna…   Wiesz. Upiłem się.   Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie „Boltzmann”, miał siłę 12 kiloton.   Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań. Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła. Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...   Na pierwszej stronie Las Vegas Sun, uśmiechnięta tancerka przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.   Zatrzęsło w posadach, okienne szyby wypadły z ram.   Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście jądrowym eksplodowało z silą 400 kiloton. Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.   Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc, kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...   Poranione oczy w domu na pustkowiu.   Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.   Skąd tyle tego, skąd? Tych widm, co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?   Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych… Portrety. Zdjęcia. Pergaminowe twarze…   Spierzchnięte gorączką usta…   Czyje?   Moje? Twoje?   Całkowicie obce…   Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...   I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy głębokich warstw przeszłego czasu.   Przechodzą obok mnie jak ślepcy, widząc bez oczu geometrię nieprzestrzenną, przezroczystą.   I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu, jakby odkrywali na nowo tajemnicę swojego dawnego życia.   Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie. W niedokończeniu…   Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia, które są wychwytywane, tylko przez nich. Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.   Na ścianach szara pleśń i szron nuklearnej zimy.   Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust. Co były przytknięte do zimnej powierzchni spękanego tynku.   A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię, która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia, mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.   Postępującej atrofii.   Na pustyni. Na pustkowiu...   Zatrzaśnięte drzwi żelbetowego bunkra. Stalowe wrota…   Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.   Wtedy…   Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów. Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.   Ups…   Butelka wypadła mi z dłoni. Roztrzaskała się o podłogę,   * Budzę się…   Rozwieram pozlepiane oczy, które widzą podwójnie. Potrójnie…   Postrzępione światło wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.   *   Tu przerywam pisanie, ponieważ coś mną za bardzo wstrząsnęło…   I pełno tu kształtów znikomych w zapachu przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…   W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)    
    • mam duży problem ktoś mi w spadku podrzucił marzenia cóż z nimi począć    nie spełnię ich przecież cholera wie co za nimi się kryje   może ktoś komuś chce dokuczyć wyśmiać albo nauczyć kłamać   a może zechce tęczę zbudować namalować echo dogonić wiatr   a ja biedny żuczek tylko wiersze  umiem pisać więc nici z tego   chyba że ktoś z was moi najdrożsi  za uśmiech zechce je odkupić
    • @Stary_Kredens Szczerze mówiąc - na pewno. Ale to jeszcze nie jest żadna odpowiedź.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...