Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

   - Jezusie, dzięki za wezwanie - Świetlny uśmiechnął się anielsko, przybrawszy wyraźny kształt po kilku chwilach od pojawienia się. - Jeszcze tylko daj mi ich kilka następnych na przywrócenie umówionego porządku. 

   - Dobrze byłoby - równie jasnym uśmiechem odparł mu PrzedŚwietlny. - W obecnie żyjących jest dostatecznie dużo Mroku. Nie potrzeba nam go tu więcej, przynoszonego przez upadłe dusze z ich krainy. Idź, mój drogi - Jezus uśmiechnął się doń ponownie. - I załatw, co trzeba.

   Lucyfer zjawił się z powrotem po paru zapowiedzianych - i jednocześnie zażądanych - minutach. 

   - Światło znów na granicach pilnująco świeci - odezwał się poetycko. -  Możemy już bawić się spokojnie.

   - Klaudio - odezwał się z bezpośrednim uśmiechem, przybierając na moment  - na jej pokuszenie, a jakże! - postać przecudnej blondanielicy w kusym chitonie odsłaniająco-podkreślającym anielsko-dziewczęce wdzięki, na co wezwana zarumieniła się aż po linię włosów. - Może pokaz magicznych ogni? Chciałbym i ja przyłączyć się do beztroskoradosnej zabawy - znów uśmiechnął się świetliście, ale tym razem do Jezusa.

   - Lekkie kuszenie postępującej po drodze sprawiedliwości? - unosząc znacząco brwi zapytał go Jezus.

   - Tak, w rzeczy samej - odparł mu Najjaśniejszy Z Aniołów. - Coś całkowicie w granicach moich kompetencji. A przy tym chwila prawdy o niej samej dla niej samej. Ale wyszła z tej próby obronną ręką - kolejnym uśmiechem potwierdził azadane pytanie i znaną przecież WszechWiedzącemu odpowiedź. 

   - Oglądajmy je zatem - ŚwiatłoStwórca obrócił się do żony Piłata, przyciągającej do siebie i koncentrującej Moc. 

   - Jeszcze tylko chwila, Sprawiedliwy - odpowiedziała.

 

                     *     *     *

 

   - Coś długo ich nie ma... - stęskniona Zuzanna wynalazła sobie kolejne domowe zajęcie. Popatrzyła na słońce, w którym miejscu znajduje się ono na niebie, aby bezpośrednio z natury dowiedzieć się godziny. Było jeszcze wysoko, ale i tak niżej aniżeli chciała, aby się znajdowało. Energetyczne zawirowania, które odczuła już jakiś czas wcześniej, trwały na tyle krótko, że uznała, iż nie będzie zaglądać za zasłonę materii. Również Soa, na szczęście dla jej wewnętrznego spokoju, a więc i dla niej samej, odsunęła od siebie owo wspomniane odczucie, usiłując - jak już powiedziano - wyciszyć pragnienia, zgodnie z sugestią pani domu. 

   - Coś długo ich nie ma... - mimo woli odebrała myśl Zuzanny i w jednej chwili bardzo zatęskniła za Olegiem. Do tego stopnia, aż prawie cała, z trudem odzyskiwana energetyczna równowaga, znikła w jednej chwili. Niczym porwana silnym podmuchem wiatru. 

   - Oleg, ukochany... - wyobraziła sobie, że przytula się doń, a on obejmuje ją równie czule i z takimi samymi - jeśli nie większymi - tęsknotą i miłością.

   - Soa, jedyna...

Cdn.

 

   Voorhout, 27. Października 2023  

 

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Mam takie małe pragnienie. Małe dla ludzi, którzy tego nie czują; którzy nie doświadczyli uczucia płynącego w głowie nurtu, eksplozji pomysłów i myśli zdających się być tak błyskotliwymi, jak u najwybitniejszego artysty. Dla mnie pragnienie to jest olbrzymie, przytłaczające i przygniata mnie tak w środku, jak i na zewnątrz. Dusza pragnie nowego tworu, mózg zaś krzyczy... nie, on wrzeszczy, wrzeszczy tak, że gdyby był słyszalny po tej fizycznej stronie, pękałyby szyby, szklanki i bębenki uszu. Drze się jak opętany, jak popapraniec w delirium. Wmawia mi, że nie dam rady, że nie napiszę ani słowa, a nawet jeśli cudem przekopię się przez jamę bez światła, do której mnie wrzucił, to ten tekst nie będzie nic warty. Żałosny, odpychający i partacki niczym dziecięce bazgroły. Cztery miesiące. Cztery ciągnące się jak drętwe nauczanie wypalonego wykładowcy, któremu uciekło sedno miesiące. Mnóstwo nędznych prób poprowadzenia jakiejś pisaniny, która już na początku odbierała poczucie sensu. Czasem wpadł jakiś pomysł, lepszy czy gorszy, nieważne, bo i tak nie miał prawa zaistnieć, skoro brakowało sił nawet na podniesienie się z łóżka. Zgasł płomień w sercu wzbierający z każdym napisanym słowem. Pewność w swoje zdolności odeszła wspierać kogoś innego; kogoś, kto być może ma szansę zbudować coś pięknego.

      Najpierw był smutek. Dziecięcy płacz i nieświadomość, skąd ta wstrętna podłość od ludzi, którzy mieli być oparciem i otaczać opieką.

      Potem się trochę dorosło, pojęło pewne sprawy. Były próby łagodzenia napięcia, wpasowania się w tłum, a z wolna znajdowało się środki, w założeniu mające pomóc osiągnąć te cele. Dawały takie uczucie... nie, nie szczęście. Coś, czego nie dało się pojąć, ale rozumiałam, że tego stanu poszukiwałam całe życie.

      Piętnaście lat. Pierwsze wizyty u psychologa, próba ratowania się przed zatonięciem w substancjach. Z początku szło dobrze, a potem przychodziły koleżanki i mówiły "Chodź, zarzucimy coś". I jak tu odmówić?

      Szesnaście lat. Szósty grudnia. Pierwszy gwałt.

      Następna była czystość. Z przerwami, co prawda, bo dalej obracałam się wśród ludzi wychowanych na dewiacjach, ale z rzadka się to zdarzało. Pierwsza miłość, motywacja do zmiany dla kogoś, o kim myślało się jakoby o rodzinie, bliższej nawet niż matka. Nawet za tym nie tęskniłam.

      Wtedy jeszcze to było tylko zabawą. Byłoby to zbyt bajkowe, by mogło trwać dłużej. Odeszłam od Niego dla kogoś Innego. Oddałam serce, ciało, wszystkie pieniądze. W zamian dostałam przemoc, której nie sposób tu opisać. Odebrał mi plany, nadzieję na dobrą przyszłość i ucieczkę z gówna, w którym topiłam się od urodzenia. Zabrał pasję, zdrowie, jak również najsłabsze poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Próba zabójstwa. Gwałty. Bicie. Poniżanie. Odbieranie wartości. Stałam się szmatą, plugawym odpadem i niewolnikiem czegoś, co nazywałam dozgonną miłością. I z zupełną szczerością przyznam teraz - nigdy nie kochałam nikogo mocniej, dlatego bez znaczenia było, że bez wzajemności. W końcu uciekłam.

      Dziewiętnaście lat. Wpierw za granicę, na zarobek, później do większego miasta po lepsze życie. I znów wciągnęło mnie to, co do tej pory nazywałam zabawą.

      Substancja opanowała mnie do szpiku. Czułam się jak heros z powieści, człowiek o niebywałym talencie i mądrości, jakiej wielu ludziom brakuje. I to nie tak, że sobie pochlebiam. To słowa ludzi, których poznałam, a którzy na koniec mnie zniszczyli. Wciągałam, połykałam, piłam i pisałam bez przerwy z niebywałą radością. Z czasem to przestało wystarczać, lecz substancja dalej mną władała i wyszeptywała mi, że bez niej jestem nikim.

      Kolejna ucieczka. Mamo, błagam, pomóż. Wróciłam do domu i do tej pory tu jestem, w malutkim pokoiku, gdzie przeżywałam najgorsze katusze, choć nie mogę zaprzeczyć, że to mój mały światek i jedyne miejsce, gdzie mogę się podziać.

      To ścierwo dalej mną rządzi. Rzuciłam to. Prawie. Szukam czegoś na zastępstwo, bo już nie umiem być trzeźwa. Będąc na haju przynajmniej łagodzę syf wypełniający mój popieprzony łeb. Poza tym, znów mam przed czym uciekać. Zdrada. Niejedna. Od osoby, która dała mi tak wiele miłości, że trudno było w nią uwierzyć. Przebaczenie to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjęłam, ale taka jest miłość. To nie pochlebstwo, a czysta prawda - mało kto potrafi kochać tak, jak ja. I świadomość, że nigdy nie spotkam osoby, która miłowałaby mnie podobnie, rozrywa mnie od środka.

      Po drodze psychiatryki, szpitale, próby odwyku, bitwy toczone z matką, samotność. Nie wiem, czy z Tamtym nie byłam w lepszym stanie, niż teraz. Zakończę ten tragiczny wylew popularnym i nierozumianym klasykiem: obraz nędzy i rozpaczy.

      Gorące pozdrowienia z Piekła, 

      Allen

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...