Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Opowieść z puszczy kanadyjskiej


Rekomendowane odpowiedzi

1

Zima nadchodziła wielkimi krokami. Liście na drzewach dawno już zabarwiły się na wszystkie odcienie złota, brązu i czerwieni.
We dnie gdy na niebie królowało słońce, było jeszcze ciepło. Jednak nocami, kiedy jego miejsce zajmował księżyc panował przenikliwy chłód. Już niedługo mogły nadejść nieprzyjemne jesienne szarugi.
Narazie jednak wszyscy mieszkańcy doliny rozkoszowali się ostatnimi, ciepłymi dniami. Oliver, jego żona Kate i ich córka Mary, szesnastoletnia dziewczyna o dużych, orzechowych oczach i ciemnych, błyszczących włosach oraz miłym wyrazie twarzy, jak w każdy wieczór siedzieli na ocienionej bluszczem werandzie i obserwowali zachód słońca. A naprawdę było na co popatrzeć. W miejscu gdzie przed chwilą słońce udało się na spoczynek, podświetlone chmury mieniły się złotem i purpurą. Im dalej od niego przybierały barwę lila aby później stopniowo przejść w głęboki fiolet, a na końcu w granat i czerń. Na wschodzie pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Po chwili zza linii lasu wypłynął srebrny sierp księżyca, jakby zdjęty z kopuły meczetu.
Dookoła rozbrzmiewał wieczorny koncert. Śpiew świerszczy mieszał się z rechotem żab w pobliskim bajorze i szumem potoku.
Na zachodzie zgasły ostatnie zorze, na nocnym niebie niepodzielnie zapanował księżyc; robiło się coraz chłodniej.
- Wejdźmy do środka. - Zaproponował Oliver.
- Tak , tak masz rację. - Przytaknęła Kate. - Mary, sprawdź jeszcze zagrodę i spuść psy.
Po chwili znaleźli się w obszernej i zarazem przytulnej izbie. Na kominku wesoło płonął ogień. Ściany przyozdobione były trofeami myśliwskimi oraz przeróżną bronią, a na środku pokoju leżała olbrzymia skóra grizzly .
Wszyscy rozsiedli się w wygodnych fotelach. Prawie każdego wieczoru zbierali się tutaj, a pan Douglas opowiadał przeróżne historie zaczerpnięte ze swojego obfitującego w przygody życia , jakie prowadził gdy był jeszcze młody. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapaliwszy swoją ulubioną fajkę rozpoczął opowieść.
- Dziś opowiem wam o niebezpiecznej przygodzie, którą przeżyłem w górach Kolumbii Brytyjskiej. Był ze mną wtedy Łowca Sokołów, Indianin z plemienia Nezperce. Naszym celem było upolowanie grizzly. Wyruszyliśmy z fortu Liard w połowie maja. Wczesnym rankiem wskoczyliśmy do canoe i popłynęliśmy w górę rzeki Liard. W Nelson Forks uzupełniliśmy zapasy i pozostawiliśmy łódź. Dalej ruszyliśmy konno. Po czternastodniowej, uciążliwej wędrówce i przebyciu prawie dwustu mil dotarliśmy do naszej myśliwskiej chaty. Stała ona w malowniczo położnej kotlince w górach Cassiar. Niedaleko baraku na dnie kotliny odkryliśmy małe jeziorko, na którego dnie znajdowały się niewielkie ilości złota. Były one jednak tak śladowe, że ich eksploatacja była by zupełnie nieopłacalna. Spędziliśmy tam około trzech miesięcy. Codzienne rano wyruszaliśmy w górskie bezdroża i pozostawaliśmy tam cały dzień. Niestety nie odnaleźliśmy nawet tropów niedźwiedzi. Byliśmy zniechęceni i już postanowiliśmy, że najdalej za tydzień ruszamy w powrotna drogę. Gdybyśmy dali wtedy za wygraną na pewno uniknęlibyśmy nieszczęścia, lecz widocznie musiało się to stać.
W wigilię wyjazdu po spakowaniu juków usiedliśmy do kolacji.
Nagle usłyszeliśmy mrożący krew w żyłach ryk. Natychmiast złapaliśmy strzelby i wybiegliśmy na dwór. O kilkanaście jardów od nas stał olbrzymi grizzly. Największy jakiego widziałem w życiu . Od potężnego łba do ogona mierzył prawie dziesięć stóp. Ujrzawszy nas stanął na tylnich łapach i uniósł w górę przednie uzbrojone w kilku calowe pazury. Błyskawicznie unieśliśmy sztucery i celując w serce niedźwiedzia strzeliliśmy równocześnie, jednak w podnieceniu źle mierzyliśmy i nie uśmierciliśmy go od razu. Mój czerwonoskóry przyjaciel podbiegł do niego i podsunął mu pod pysk gruby konar. Niedźwiedź zmiażdżył gałąź w kłach, lecz w tej samej chwili Indianin wbił mu miedzy zebra długi myśliwski nóż. Żelazo pękło jak suchy patyk . Nezperce pozostał bez broni. Potwór zamachnął się na niego potężną łapą. Mój sztucer ponownie plunął ogniem. Niedźwiedź zdążył ostatkiem sił zadać cios po czym zwalił się na ziemię. Niestety Łowca Sokołów przypłacił swą zuchwałość życiem. W decydującym momencie stracił zimną krew i zamiast pozostać na miejscu rzucił się na zwierzę. Pochowałem go na polanie przy chacie i następnego dnia samotnie wyruszyłem w powrotna podróż do Fortu Liard.
Oliver skończył opowiadać i dopił kawę.
- Czy ta chata jeszcze stoi, tato ?- spytała Mary przerywając milczenie, które zapanowało w pokoju.
- Tak, co jakiś czas odwiedzałem mogiłę mego przyjaciela i przy okazji spędzam kilka dni w górach, ale dawno tam nie byłem. Kilka lat po śmierci Łowcy Sokołów poznałem twoją matkę i wyprowadziliśmy się z fortu Liard, a później ciągle coś stawało mi na przeszkodzie, jednak postanowiłem, że w tym roku odwiedzimy górską kotlinę. No, a teraz kładźmy się spać, bo zrobiło się już bardzo późno.


2

Następnego dnia pogoda bardzo się popsuła. Od rana padał deszcz, a całe niebo zasnute było chmurami, a jakby tego jeszcze było mało od północy powiał przenikliwie zimny wiatr i znacznie się ochłodziło. Wszyscy domownicy byli w złych nastrojach i snuli się po domu niczym pokutujące dusze.
W porze obiadowej zebrali się w jadalni, a po posiłku udali się do salonu i obsiedli kominek. Nagle z daleka dobiegł ich głuchy tętent koni. W miarę jak się zbliżało stawali się coraz bardziej podekscytowani i zły humor rozwiał się niczym dym. Odgłos kopyt rozległ się wyraźniej i zawtórowało mu ujadanie psów. Oliver zaniepokojony niespodziewaną wizytą, narzucił na siebie skórzaną kurtkę, chwycił broń i wybiegł przed dom.
Przez podwórko galopowało kilku jeźdźców. Osadzili konie przed werandą i sprawnie zeskoczyli na ziemię. Wszyscy byli uzbrojeni po zęby. Jeden z nich, barczysty brunet, w którym Oliver poznał Johna Madisona, właściciela saloonu w pobliskim miasteczku Fond, podszedł do Douglasa i rzekł :

- Dobry wieczór. Od dzisiaj jestem nowym szeryfem Fond, a to moi zastępcy Roger Grant, to ten po prawej i Gregory Portman, przepraszam za tak nagłe najście, lecz sprawa jest poważna.

Oliver przywitał się przybyłymi zaprosił ich do wewnątrz. Szeryf razem z towarzyszami wszedł do domu. Gdy Kate zaproponowała im gorący posiłek chętnie na to przystali. Gdy najedli się do syta przeszli do salonu :

- Dziękujemy za obiad i jeszcze raz przepraszamy za kłopoty. Zapewne jesteście zdziwieni, zmianą szeryfa. Tak naprawdę to jestem na tym stanowisku tymczasowo.
- Czy mogli byśmy wiedzieć co stało się ze starym Trautmanem.
- Zginał wczoraj wieczorem w strzelaninie.

W pokoju zaległa cisza; Douglasowie doskonale przecież wiedzieli, że Henry Trautman był niezrównanym strzelcem.

- Jak do tego doszło ?- spytał Oliver nieco przyciszonym głosem.
- Wczesnym rankiem do miasteczka wpadła kawalkada jeźdźców. Byli kompletnie pijani. Strzelali do wszystkiego. Henry wyszedł na ulice zobaczyć co się dzieje, zanim zdążył odwrócić głowę padł przeszyty kulami.
- Wiadomo już, kto to zrobił ?
- To była banda Sherridana . Udało się ująć jednego z nich, niejakiego Jima Custera, lecz nie chciał nic powiedzieć. Obiecywaliśmy zwolnienie z aresztu i pozwolenie wyjazdu z miasta. Nie pisnął jednak ani słowa. Zostanie powieszony, chyba że zmieni zdanie i zacznie mówić, w co jednak wątpię. Ma z nim jeszcze rozmawiać pastor Elliott, jednak wydaje mi się że, w tym wypadku nic nie wskóra.
- Mam, nadzieję, że go nie torturowaliście. - Spytała z niepokojem Kate.
- Ależ, skąd droga pani. - Ostro zaprotestował John. - Nigdy nie stosuje przemocy w celu wymuszenia zeznań. Areszt to znacznie lepszy środek, a tak prywatnie to uważam, że wieszanie za najmniejsze nawet przestępstwo to również przesada, lecz w tym przypadku jestem pewien, że stryczek to jedyna sprawiedliwa kara. Ten Custer to podobno niezłe ziółko. Słyszałem, ze razem ze swoją bandą napadał często na obozowiska pokojowo nastawionych Indian Cree i Odżibuejów rabując im skóry oraz porywając młode dziewczęta na sprzedaż.
- To rzeczywiście straszne zbrodnie. Kiedy odbędzie się jego rozprawa ? - spytała wzburzona pani Douglas.
- Jurto. Moim głównym celem było poinformowanie was o zaistniałej sytuacji i ostrzeżenie wszystkich aby w najbliższym czasie zachować jak najwyższą ostrożność.
- Przepraszam, że wtrącam się w pańskie sprawy, ale czy nie boi się pan, że pod pańską nie obecność w miasteczku może wydarzyć się coś złego.
- Bez obaw. Zostawiłem tam swego syna Michaela, który niedawno wrócił ze stolicy gdzie miał podjąć studia prawnicze. To bardzo odważny i energiczny chłopak, a zarazem niezwykle odpowiedzialny. Choć ma zaledwie dziewiętnaście lat w pełni na nim polegam . Kiedy każę mu wykonać jakieś zadanie to tak jakbym sam to zrobił. Jego bystrość i inteligencja są wprost niesamowite. Poza tym odziedziczył po mnie niezwykłe przywiązanie do otwartej przestrzeni i dlatego nie mógł wytrzymać w dużym mieście.

John Madison prawdopodobnie jeszcze długo zachwalał by swego syna, lecz zrobiło się już późno i szeryf postanowił kończyć wizytę. Bardzo się spieszył, ponieważ miał jeszcze wstąpić na farmę Svena Ljerginsena i jego żony Anny, leżącą o parę mil na wschód .


3

Przez parę następnych tygodni nie zdarzyło się nic szczególnego. Mijające dni były spokojne, wręcz monotonne i nic nie zapowiadało zbliżającego się nieszczęścia. Któregoś dnia, gdy Mary wstała wcześnie rano cała dolina była zasypana śniegiem, a na dworze panował siarczysty mróz. Niezwykle lubiła zimowa pogodę, postanowiła więc wybrać się na małą przejażdżkę na swej klaczy zwanej Swallow, czyli Jaskółka . Wstała i ubrała się szybko, lecz jeszcze musiała uporać się ze swymi długimi włosami, co zawsze zabierało jej sporo czasu. Uczesała je i spięła, aby jej nie przeszkadzały. Poprzedniego dnia Oliver miał urodziny, a przyjęcie na którym nie mogło oczywiście zabraknąć nowego szeryfa i jego syna przeciągnęło się do późnej nocy i państwo Douglasowie spali jeszcze smacznie. Zostawiła więc w przedpokoju kartkę na której napisała o której wyszła i w którym kierunku podąży. Ubrała się ciepło, wyszła przed dom i udała się w kierunku stajni. W tym roku zima przyszła nieco później niż zwykle, ale za to zaatakowała niezwykle gwałtownie. Przez noc spadło dwadzieścia cali śniegu. W takich warunkach nie dało by się jeździć na koniu, postanowiła więc założyć karple ojca i pójść pieszo.
Ruszyła w głąb doliny, by po pewnym czasie dojść do miejsca w którym wiatr zwiał śnieg i mogła zdjąć rakiety. Dolina zaczęła się zwężać i po obu stronach zamarzniętego strumienia, którego brzegiem szła dziewczyna piętrzyły się strome, skalne ściany, a powyżej nich zielenił się jodłowy bór.
Nagle piękna dotychczas pogoda zaczęła się psuć. Na niebo z północnego zachodu zaczęły napływać ciemne ołowiane chmury. Lekki z początku wiaterek w ułamku sekundy zmienił się w potężny wicher i poderwał z ziemi tumany śniegu. Nadchodził Blizzard. Przestraszona Mary poczęła śpiesznie poszukiwać schronienia. Nie opodal w załomie skalnym ujrzała ciemny otwór jaskini. Odważnie zagłębiła się w czarną otchłań groty. Po kilku chwilach, gdy podmuchy wiatru już do niej nie dochodziły wydobyła z kieszeni małą świeczkę, którą na wszelki wypadek zawsze miała ją przy sobie, i zapaliła ją. W jej świetle ujrzała długi wąski korytarz pnący się stromo w górę. Bez wahania podążyła nim. Tunel wyrównał się później i przekształcił się w małą owalną jamę. Dziewczyna usiadła i oparłszy się o ścianę, otuliła się futrem poczym zagasiła świecę. Dookoła zapanowała nieprzenikniona ciemność. Nie bała się jednak, ponieważ już raz spędzała samotnie noc poza domem gdy niespodziewanie zaskoczyła ją burza, natomiast w towarzystwie ojca zdarzało jej się to dosyć często. Powoli mijała minuta za minutą, ponadto robiło się coraz zimniej, więc szczelniej owinęła się w ciepły kożuch i po chwili zapadła w głęboki sen.




4

Było wczesne popołudnie gdy Oliver wreszcie się obudził. Wstał i poszedł na górę do pokoju córki. Zapukał w drzwi i zawołał :

- Wstawaj śpiochu już minęło południe zaraz siadamy do śniadania.
Jednak odpowiedzi nie było, więc zapukał energiczniej. W końcu zniecierpliwiony wszedł do pokoju i spostrzegł ze łóżko jest puste, lekko go to zaniepokoiło:
- Pewnie wyszła się pobawić na dwór - mruknął pod nosem .

Wyjrzał przez okno, lecz nikogo nie zauważył. Coraz mocniej zaniepokojony zbiegł na dół, założył kurtkę i wyszedł przed dom. Postąpił kilka kroków przed siebie i poszedł w kierunku stajni i zagrody, jednak tam jej nie znalazł. Wtem spostrzegł na śniegu ślady rakiet śnieżnych, trop prowadził w głąb doliny. Powrócił do domu i dopiero teraz spostrzegł kartkę stojąca na stole w jadalni. Widniał na niej następujący napis :


" Wyszłam o 10.30 . Skierowałam się w górę doliny "

MARY

W tej chwili do jadalni weszła Kate i spytała zdziwionym głosem:

- Gdzie Mary, nie znalazłam jej w pokoju. Myślałam, że jest tutaj.
- Poszła na małą przechadzkę. - Oparł Oliver udając spokojnego i nie mówiąc nic żonie o tym, ze ich córka wyszła z domu już przeszło cztery godziny temu. – Nie ma się czym martwić, wyjdę jej naprzeciw.

To mówiąc przypiął sobie pas, przymocował do niego pochwę z nożem i zarzucił na ramie, łuk oraz kołczan ze strzałami, nie chciał używać broni palnej mógł bowiem wywołać lawinę. Przymocował do pleców zapasowa parę rakiet śnieżnych i pożegnawszy się z żoną wyszedł przed dom. Szybko odnalazł poprzednio zauważone ślady i ruszył wzdłuż nich. Po pewnym czasie zatrzymał się na mały odpoczynek. Gdy już miał iść dalej zaniepokojony spostrzegł pierwsze oznaki nadchodzącej burzy śnieżnej. Zrobiło się ciemno jak w nocy i powiał huraganowy wiatr. Douglas wiedział, że w takich warunkach nie ma szans na dalsze kontynuowanie poszukiwań. Miał jedynie nadzieję, że jego córka znalazła jakieś bezpieczne schronienie. Już raz znalazła się w podobnej sytuacji, wiedziała więc jak należy postępować, jednak wiedział, że w czasie Blizzardu nawet doświadczeni ludzie często zamarzali nie znalazłszy żadnego schronienia. Jeszcze raz popatrzył w głąb doliny i pospiesznie zawrócił, gdyż śnieżyca miała niedługo rozpętać się na dobre Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wkrótce nad jego córką zawiśnie znacznie gorsze niebezpieczeństwo niż burza śnieżna.
Gdy wrócił do domu i opowiedział wszystko żonie była zrozpaczona. Pocieszał ją jak mógł, lecz sam nie wiedział co ma mówić.
Nadszedł wieczór, a burza nie tylko nie mijała, lecz nawet przybrała nieco na sile. Oliver poradził żonie aby poszła spać i obiecał, że gdy tylko poprawi się pogoda wyruszy na poszukiwania. Kate nie mogła jednak zasnąć i całą noc spędziła na fotelu w salonie.


5

Nad ranem blizzard osłabł i mimo, że wiatr nadal był dość silny Oliver postanowił, że jak tylko się rozwidni pójdzie szukać córki.
Zostawił wiadomość dla Żony i wyszedł przed dom. Już miał skierować się w głąb doliny gdy zauważył jakąś zgarbioną postać idącą w jego stronę. Gdy był już blisko okazało się, że jest to zastępca szeryfa. Jednak Oliver nie poznał go gdyż miał on naciągnięty na twarz kaptur.



- Dzień dobry – rzekł nieznajomy.
- Dzień dobry, z kim mam przyjemność ? - rzekł Oliver.
- Dzień dobry, nie poznaje mnie pan, byłem tu wczoraj, jestem Portman. - to mówiąc ściągnął kaptur.
- A tak faktycznie poznaje. Co pana do mnie sprowadza. - odparł Oliver zniecierpliwionym głosem zerkając tym samym w głąb doliny.
- Czy coś się stało - spytał Gregory zaniepokojony zachowaniem Douglasa.
- Owszem, moja córka wyszła wczoraj rano z domu i dotąd jej nie ma. Poszedłem jej szukać, lecz przeszkodziła mi burza.
- Bardzo mi przykro. - Rzekł Portman – Tymbardziej powinien mnie pan wysłuchać. To bardzo ważne. Dziś w nocy Custer umknął z aresztu. Najprawdopodobniej udał się do tej doliny aby jedną z przełęczy przedostać się przez góry.

Gdy Oliver usłyszał to poszarzał na twarzy. Gregory zaproponował swoja pomoc i natychmiast wyruszyli w górę doliny. Po kilku godzinach ujrzeli po prawej stronie otwór małej groty. Portman wszedł do środka i po chwili ukazał się z powrotem.

- I co. – spytał Oliver – Znalazł pan coś.

Portman pokazał mu resztki stopionego wosku i rzekł:

- Musiała tu spędzić noc, to dobry znak przynajmniej możemy mieć pewność, że nie zamarzła, ale nie ma jej tu, ani nie spotkaliśmy jej po drodze, pójdźmy jeszcze kawałek chciałbym coś zobaczyć.

Oliver kiwnął głowa na zgodę, lecz nic nie powiedział, nie miał odwagi wypowiedzieć na głos swych podejrzeń, jakby bojąc się, że ułatwi im w ten sposób spełnienie się.

Kilka jardów dalej odkryli podwójny trop. Douglas i Potrman spojrzeli na siebie, rozumieli już wszystko.

6

Niedaleko Fond stacjonował odział żołnierzy dowodzonych przez młodego podporucznika Jeana Chevaliera. Jego błyskotliwa kariera potoczyła się niezwykle szybko. Pochodził on z biednej robotniczej rodziny. Gdy miał 10 lat jego ojciec emigrował do Kanady i w rok później ściągnął do siebie żonę i syna. Kiedy ten skończył osiemnaście, naśladując dziadka, wstąpił do armii. Gdy dowódca oddziału major McCoy, odkrył jego niezwykły talent, na własny koszt, posłał go do Szkoły Oficerskiej w Montrealu, którą ten skończył z wyróżnieniem. Wielokrotnie wykazywał się odwagą i był odznaczany.
Gdy dowiedział się o porwaniu postanowił przyłączyć się do pościgu za Custerem . Objął oczywiście dowództwo, lecz niestety pogoń natrafiła na trudny górski teren i musiała zawrócić. Po powrocie z niefortunnej ekspedycji Douglasowie, Madison wraz z synem oraz Portman, państwo Ljerginsen, i Chevalier siedzieli posępni w salonie. Wszyscy ostatecznie stracili nadzieję na odnalezienie dziewczynki. Nagle w oczach Chevaliera pojawił się błysk i rzekł podnieconym głosem :

- Wiecie co, właśnie coś mi się przypomniało. Opowiem wam pewną moja przygodę.
Wyrzyscy spojrzeli się na niego z wyrzutem , zdziwieni, że w takiej chwili ma nastrój do opowiadania o swym barwnym życiu.
- Pewnie was zdziwiłem, ale ta historia może mieć kluczowe znaczenie w odnalezieniu Mary.
- Wobec tego mów - zgodził się Sven.
Ponieważ nie było wyraźnego sprzeciwu ze strony pozostałych, Jean zaczął opowiadać. W miarę jak mówił w serca zgromadzonych powoli poczęła wkradać się nadzieja :
- Miałem wtedy jakieś ... hmm siedemnaście lat, wraz z przyjaciółmi, Henrim, Gerardem oraz Clodem postanowiliśmy poznać lepiej zachodnie rubieże kraju. Zatrudniliśmy się jako pomocnicy trapera Poiree. Aby dotrzeć do jego terenów łowieckich leżących na północ od jeziora Nipigon musieliśmy najpierw przepłynąć jeziorami Huron i Górnym. Niestety gdy byliśmy już na jeziorze Górnym złapała nas burza. Nasze łodzie zostały zatopione i straciliśmy cały skromny dobytek. Ja złapałem się masztu, który unosił się na wodzie i jakoś przeżyłem. Niestety moi towarzysze mieli mniej szczęścia. Gdy nad ranem słabnące już dale wyniosły mnie na brzeg byłem tak osłabiony, że nie miałem siły nawet wstać. Wtedy znaleźli mnie Czipewejowie. Okazali się przyjacielscy. Zanieśli mnie do wioski i wykurowali. Spędziłem z nimi przeszło pół roku i był to najpiękniejszy okres mojego życia. W drugim miesiącu mojego pobytu do wioski przybył Indianin Nezperce, imieniem Samotny Wilk z siostrą Wiotką Trzciną. Zakochałem się w niej i dużo czasu spędzaliśmy razem. Pewnego dnia obóz moich przyjaciół napadli Mohawkowie. Wtedy uratowałem jej życie. Uzyskałem dozgonną wdzięczność jej brata, a wkrótce potem pobraliśmy się według indiańskiego rytuału. Stwierdziłem jednak, że powinienem powiadomić swoich rodziców o tym, co się ze mną dzieje. Postanowiłem, że najlepiej będzie jak pojadę do domu i powiem im o wszystkim. Miało mnie nie być najwyżej miesiąc, ale moja wizyta znacznie się przedłużyła. Wreszcie osiągnąłem swój cel, rodzice zgodzili się na mój związek z Indianką, pod warunkiem, że ją poznają i weźmiemy katolicki ślub. Kiedy uszczęśliwiony wróciłem do osady Chipewejów, jak grom spadła na mnie tragiczna wiadomość. Podczas mojej nieobecności Wiotka Trzcina została zabita przez niedźwiedzia, a jej brat kilka dni po wypadku opuścił wieś i odszedł. Zrozpaczony powróciłem do miasta i zaciągnąłem się do armii. Było to przeszło dziesięć lat temu. Przez ten czas nie widziałem go ani razu. Ostatnio jednak odwiedzałem się, że mieszka w pobliżu Uranium City i pracuje w sklepie Ozeasza McNamary , jednak dotychczas nie miałem czasu aby go odwiedzić.
- Niespecjalnie rozumiem jak mogła by nam pomóc ta miłosna opowieść – odparł zgryźliwie Madison.
- Nie dał mi Pan dokończyć, ten Indianin to wspaniały tropiciel, najlepszy jakiego znałem, a znałem wielu.
- To istotnie daje pewne nadzieje - rzekł Oliver nieco żywszym głosem - czasu jest niewiele. Proponował bym aby wyruszyć jeszcze dziś.

Młody Madison i Douglas wstali od stołu i udali się do koni, aby zaraz wyruszyć w drogę, zaś pozostali mężczyźni z wyjątkiem podporucznika oraz szeryfa i jego zastępców , którzy musieli wracać do swoich obowiązków postanowili zostać jeszcze trochę lecz wkrótce i oni się rozjechali. Z Kate Douglas została jedynie jej przyjaciółka Anna Ljerginsen.


7

Cofnijmy się teraz o dwa dni wstecz. W miejskim areszcie w Fond na drewnianej pryczy siedział z opuszczoną głową Jim Custer. Był to mężczyzna w średnim wieku, niezbyt wysoki, ale o bardzo muskularnej budowie. Na jego twarzy wyraźnie malował się wyraz niezwykłego przygnębienia i rezygnacji. Od wielu godzin nie mógł zasnąć. Po jego głowie krążyły różne myśli, a nie były one zbyt wesołe. Powoli analizował wydarzenia ostatnich godzin. Już od jakiegoś czasu miał dziwne przeczucie, ze stanie się coś niedobrego. Kiedy usłyszał od Sherridana, że zamierza tak po prostu wjechać do miasteczka i zastrzelić szeryfa oraz wszystkich, którzy się nawiną pod rękę, myślał, że tamten żartuje sobie z niego, lecz niestety mówił serio. Próbował odwieść go od tego pomysłu, lecz herszt był zbyt pijany aby móc mu przemówić do rozsądku. Jim wiedział, że taki szaleńczy plan nie może skończyć się dobrze. Zginęło czterech jego kompanów, a on dał się złapać jak małe dziecko, gdy przygniótł go jego własny koń. Skompromitował się w oczach towarzyszy i na dodatek siedzi w areszcie czekając na wyrok, który w przy jego przeszłości może być tylko jeden. Nie bał się śmierci, lecz z drugiej strony głupio był ginąć w taki sposób. Co innego w walce z bronią w ręku. Najbardziej bolało go jednak to, że okazał się gorszy i ,że został pokonany. Zrezygnowanym wzrokiem rozglądał się po celi.
Nagle w jego głowie zaświtał pomysł. Nie był dobry, lecz widział, że szansę ma tylko jedną, gdyż po pierwszej próbie ucieczki napewno by go przykuli do ściany i dodali jeszcze paru strażników. Jego anioł stróż akurat przysnął. Jim podszedł do wiadra z wodą, przeznaczona do mycia i wylał jego zwartość na podłogę aresztu. Teraz musiał już tylko czekać.
Zastępca szeryfa obudził się po kilku minutach, które dla Jima ciągnęły się w nieskończoność. Spostrzegł, że więzień stoi przy samych kratach.

- Siadaj na prycze Custer i niczego nie kombinuj. No co nie słyszysz!

Chciał podejść bliżej, jednak nogi niespodziewanie “uciekły” spod niego. Stracił równowagę i poleciał na kraty, a tam już czyhał Jim. Wyciągnął rękę z pomiędzy prętów i chwyciwszy szyję strażnika, przyciągnął ją i tak mocno ścisnął mu krtań, że ten nie mógł nawet krzyknąć. Roger, czuł że gwałtownie traci siły, próbował jeszcze sięgnąć po broń, lecz napastnik złapał go za przegub dłoni i wykręcił ją boleśnie. Z gardła Granta wydobył się przytłumiony charkot i bezwładnie osunął się na podłogę. Jim szybko chwycił klucz przypięty to pasa nieboszczyka i otworzył celę. Zabrał broń oraz amunicję zabitego i wyszedł na ulicę. W około było zupełnie pusto, jedynie w oknach pobliskiego saloonu paliły się światła. Zaczął ostrożnie przemykać się w kierunku portu, aby ukraść jakaś łódź, jednak nie było to takie proste. W każdej chwili ktoś mógł się pojawić, a jego twarz była ogólnie znana. Kilka razy napotykał na swojej drodze zataczających się mężczyzn, lecz ponieważ sam udawał pijanego i szedł z mocno pochyloną głową żaden z nich nie zwrócił na niego uwagi. Kiedy wreszcie dotarł do jeziora okazał się, że na nadbrzeżu nie ma ani jednej łodzi. Przystanął na moment nie zdecydowany co dalej robić ,gy nagle kątem oka ujrzał zbliżającego się mężczyznę. Natychmiast się odwrócił. Tamten przyjrzał mu się uważnie i nagle uświadomił sobie kogo ma przed sobą , zawahał się na ułamek sekundy i to go zgubiło. Chwycił rewolwer, lecz bandyta silnym zamachowym kopnięciem wytrącił mu go z dłoni, a następnie powalił błyskawicznym uderzeniem łokcia w twarz. Gdy stwierdził, że mężczyzna już mu nie zagraża rozejrzał się i szybko schował się między dwa pobliskie domy. Zdawał sobie sprawę ze swego trudnego położenia i szybko, stwierdził, że pozostała mu tylko jedna droga. Musiał jedną z górskich przełęczy przedostać się na drugą stronę, gdzie nic już mu nie groziło. Mimo, że o tej porze roku było to niezwykle niebezpieczne postanowił jednak spróbować, ponieważ nie miał żadnego innego wyjścia. Po dojściu do takiego wniosku ruszył brzegiem jeziora w stronę gdzie kończyło się miasteczko i po chwili zniknął w ciemności nocy.


8

Był wczesny mroźny poranek, poprzez lekko pofalowaną powierzchnie jeziora Athabaska żwawo mknęło lekkie canoe. Siedzieli w nim Madison i Douglas. Jakakolwiek, żegluga o tej porze roku była niezwykle niebezpieczna, gdyż powierzchnia jeziora pokrywała się w nocy cienka skorupą lodu, który nim stopniał unieruchamiał łódź. Gdyby temperatura gwałtownie spadła i pokrywa lodowa nie stopiła by się zostali by uwięzieni, ale podjęli ryzyko ponieważ droga wodna była znacznie krótsza od lądowej, a wiosłując na zmianę mogli odbyć podróż robiąc jedynie krótkie przerwy w nocy.
Pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna. Idealnego błękitu nieba nie psuł najmniejszy nawet obłoczek, jednak wiszące nisko nad horyzontem słońce było blade i dawało niewiele ciepła. W nie wielkiej odległości na północy widniały zarysy brzegu porośniętego gęstym świerkowym lasem. Michael zaczął sterować w jego stronę i po krótkim czasie znaleźli się zaledwie kilkanaście metrów od wąskiej kamienistej plaży. Wiosłowali jeszcze parę minut i ich oczom ukazała się niewielka zatoka. W oddali widać było niewielkie miasteczko. Mężczyźni przycumowali łódź do nadbrzeża i ruszyli w stronę zabudowań, ponieważ była to niedziela na przystani panował olbrzymi tłok. Z trudem przedzierali się w stronę rynku. Kiedy wreszcie tam dotarli udali się wpierw do miejscowej oberży. Wprawdzie ich sprawa była niezwykle pilna, lecz byli zmęczeni podróżą i chcieli się nieco pokrzepić. Niestety na sali nie było wolnych stolików, postanowili więc załatwić najpierw sprawę w jakiej przybyli do Uranium City. Wyszli więc na ulicę i próbowali się dowiedzieć, gdzie znajduje się poszukiwany przez nich sklep, jednak każda zaczepiana przez nich osoba okazywała się kimś przyjezdnym. A inni okazywali wielkie zdziwienie i szybko się oddalali. Wreszcie jakiś chłopak powiedział im, że może ich tam zaprowadzić, ale nie za darmo. Ponieważ nie mieli innego wyboru, dali mu parę centów i po chwili stali już przed dużą oszklona witryną. Weszli do środka i podeszli do szerokiej lady za, którą stał bardzo wysoki i chudy jegomość z długa siwa brodą. Ubrany był w długi wojskowy płaszcz, a na głowie miał małą haftowaną na złoto jarmułkę. Parzył się na nich podejrzliwym wzrokiem, od razu rozpoznał w nich obcych. Oliver wzruszył ramionami i rzekł:
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panem Ozeaszem Mc Namara .
- Możliwe. - odparł tamten nadal bacznie im się przypatrując.

Michael chciał się odezwać, Douglas nakazał mu gestem ręki milczenie i powiedział równie spokojnym tonem co poprzednio:

- Zakładam więc, że to pan. Czy mógł by pan udzielić nam pewnej informacji ? Chodzi nam jedynie o to, czy w tym sklepie pracuje pewien Indianin. Kiedyś nazywał się Samotny Wilk.
- Nie mam obowiązku udzielania nikomu takich informacji.
- Myślę jednak, że dobrze będzie aby pan to uczynił.
- A ja myślę, że najlepiej będzie jeśli natychmiast opuszcza panowie mój sklep, jeśli nie macie zamiaru nic w nim kupować, a jedynie mnie straszyć. - odpowiedział bezczelnym tonem kupiec.

W tej chwali młody Madison nie wytrzymał i rzekł :

- Na razie jeszcze nikt panu nie grozi, ale jeśli natychmiast nie odpowie nam pan to w każdej chwili możemy zacząć. Jestem zastępca szeryfa z Fond.

Handlarz ujrzawszy odznakę stracił nieco pewności siebie i rzekł znacznie uprzejmiejszym głosem:

- Skoro jesteście przedstawicielami prawa chętnie wam pomogę. Mam nadzieję, że nie żywicie urazy, ale ostatnio plącze się tu tyle podejrzanych typów, że nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia . Owszem pracował tu pewien Indianin o podobnym imieniu, ale w kilka dni temu został przyłapany na kradzieży maki z zapasów i powieszony.
Michael i Oliver popatrzyli na siebie zrezygnowanym wzrokiem i wyszli ze sklepu. Byli w tak podłym nastroju, że stracili nawet apetyt, a ponieważ w hotelu nie było wolnych pokoi postanowili mimo zmęczenia jeszcze tego samego dnia udać się w drogę powrotną, ale podróż nie była dla nich zbyt wesoła. Wiosłowali w milczeniu i przez całą drogę zamienili jedynie parę słów podczas nocnych biwaków. Doskonale zdawali sobie sprawę, że ostatnia szansa na to, że da się jeszcze odnaleźć Mary, umarła wraz ze śmiercią Samotnego Wilka. Wszystkie na nowo rozbudzone nadzieje, ostatecznie się rozwiały.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po chwili z za linii lasu wypłynął srebrny - nie jestem pewien ale chyba powinno byc 'zza'

Dokoła rozbrzmiewał - może się czepiam, ale milej się czyta dookoła ;)

Wejdźmy do środka. - zaproponował - Zaproponował

unikaj lepiej skrótów typu :twego, swego itd.

jakie powadził gdy był jeszcze -prowadził

swoja ulubioną -swoją, literówka

dlaczego raz piszesz grizzly, a innym razem grizzlie?? ;)

czternastodniowej uciążliwej - przecinek pomiędzy wyrazami

na wet tropów niedźwiedzi- nawet

jednak w podnieceniu źle celowaliśmy - może lepiej 'źle przymierzyliśmy' bo zbiega się z wcześniejszym

stracił zimna krew -zimną

Wyrzyscy domownicy -wszyscy

Gdy odgłos kopyt rozległ się wyraźniej i wtórowało mu ujadanie psów. Oliver zaniepokojony niespodziewana wizytą, narzucił na siebie skórzaną kurtkę, chwycił broń i wybiegł przed dom.
-może połącz te zdania bo jakoś się nie klei

Mam, nadzieję, że go nie torturowaliście. - spytała z niepokojem Kate.- Spytała

przeciągnęło się późno w noc i -przeciągnęło się do późnej nocy

wypadek zawsze miała ją przy sobie-ją jest niepotrzebne

ponadto robiło się coraz zimniej - po tym następuje duuuuża pauza, wytłumaczysz mi?? ;)

Dzień dobry, z kim mam przyjemność ? - zwrócił się do przybysza - po znaku zapytania tez powinna byc wielka litera.

dotąd jej mnie ma - nie ma

Henrim - Henrym

wkrótce potem pobraliśmy według - pobraliśmy się

Nagle w jego głowie zaświtał pomysł. Nie był to dobry pomysł - może lepiej np. Może nie był najwyższych lotów, bo powielasz słowo 'pomysł'

„uciekły” z pod niego-spod

Roger, czół -czuł

Na przystanął na moment nie zdecydowany co dalej robić gdy nagle kątem oka ujrzał zbliżającego się mężczyznę. -to zdanie jakieś kulawe.

Pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna, na bezchmurnym niebie nie było ani jednej chmurki - :))), na bezchmurnym niebie z reguły nie ma chmurek

nie wielkiej-niewielkiej

nie chowacie do mnie urazy-nie żywicie

że jeszcze da się jeszcze odnaleźć -jeszcze 2x


u, trochę się tego nazbierało :))
mam nadzieję, że nic nie przegapiłem,
niektóre zdania są zbyt złożone,
ale historia jak pisałem wcześniej podoba mi się i czekam na cd

pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za uwagi zaraz biorę się do poprawiania. Sam nie rozumiem jak mogłem nie zauważyc tylu literówek, ale we własnych tekstach na ogół ciężko robi się korektę.

Henry pisze się po angielsku, Henri po francusku (przed chwilą sprawdziłem dla pewności w słowniku) a mi chodziło właśnie o francuskiego Henryka czyli Henri.

pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...