Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wyznanie bez nadziei


Arsis

Rekomendowane odpowiedzi

Te rury nie mają końca ani początku. Stare żeliwne rury, które ciągną się kilometrami nie wiadomo dokąd. Splątane ze sobą w nieskończonym uścisku, w zagmatwanej plątaninie skorodowanych żył.

 

Jesteś tutaj?

 

Macam, muskam opuszkami palców, zgarniam dłońmi zakurzone płótna pajęczyn. Przykładam ucho do pozornej martwoty… — cisza… — i tylko cisza… Piskliwy w uszach szum. Tam coś żyje w swojej niesłychanej martwocie. Tam coś trwa w swoim majestacie tęsknoty. Przeogromnie ciche, milczące. I bezbrzeżnie puste w tej lodowatej pustce wszechświata. Tam coś żyje, mimo że umarło. Lecz i tak nikt nigdy tam nie trafi przez ten labirynt zwapniałych splątań starego domu. Przez ten ciąg nieskończoności. Idę, idę, lecz docieram do sufitu, podłogi, w którym, w której ginie nawała pradawnych oddechów i wyziewów o piwnicznej woni. Trzeba by przeniknąć barierę czasu lotem furczącym od piór, pełnym buczenia syren we mgle…

 

Jesteś tam jeszcze?

 

Zobacz, pełznę do ciebie z nicości w brzęku szkła i trzeszczeń podłogi, z całkowitej kwintesencji samotności. Moja, moja miłości…. Lecz, cóż to za moja miłość, skoro mogę popatrzeć jedynie z bardzo daleka, spoza ostatnich horyzontów oczekiwań… Wiesz, chciałbym cię dotknąć w dusznym oddechu lata. Gdzieś tutaj, na skraju parkowej alei.  W eksplozji kwiatów, które przecież tak bardzo uwielbiasz. Dotknąć, wchłaniając zapach kosmosu podwójnie pierzastego, dziewanny, malw... Usiądź na ławce, tej, właśnie, o, tutaj, tutaj i podaj dłoń… Jest taka zimna, wręcz lodowata… Powiedz, czemu tak? Powiedz mi, i powiedz znów… W melancholii milczenia, bezruchu drzew. W melancholii nadciągającej burzy, która majaczy na skraju nieba szarością smutku. Powiedz mi. Przywrzyj usta do moich ust i wyszeptaj poezję ciszy pełną wzruszeń i wyrzeczeń. Pełną nostalgii przemijania, gdzieś w półmroku niepamięci. W tej omdlewającej woni rozgorzałych kwiatów.

Powiedz mi, powiedz. Wiem, że chcesz mi coś powiedzieć. Spójrz, nadciąga mrok przeszyty zygzakiem błyskawicy. O! Druga! Trzecia!... Która to już? Choć na razie są daleko, za powałą stalowych chmur. Ale zbliża się ten czas, w którym ma paść jedno ze słów… Powiedz mi… Mów… Słyszę jedynie piskliwy w uszach szum. Jedynie niepewność i trwoga oczekiwania.

 

Czemu milczysz?

 

Trzymam twoją dłoń już ciepłą. Twój puls zrównoważył się z moim. Ale wciąż to milczenie, to okrutne milczenie rzeczy. Ten bezruch kamiennych ust…. Gładzę twoje włosy, które są pełne zapachu zmierzchającego lata. Które lśnią światłem zachodzącego słońca. Które są… Przeczesuję je palcami, tak lekko, zmysłowo, czule… „Cafuné” — pamiętasz to słowo? Tak, to z portugalskiego. Oznacza czułe przeczesywanie palcami włosów drugiej osoby. Co mam jeszcze uczynić? Powiedz, co? Pierwsze krople deszczu na mojej twarzy, na naszych ustach i oczach, na włosach… I te oddechy, te kształty zmysłowych ust stworzonych do namiętnego pocałunku. Lecz wyrywasz mi się ciągle i szarpiesz jak ta czarna puma. Jak ta puma drapiąca pazurami do krwi. Jak ta puma pokazująca ostre jak miecze zęby. Jak ta puma o lśniącej czerni włosów. Jak ta puma o zmysłowej konsystencji poruszeń. Drapiesz mnie, drapiesz do krwi. Ale zaciskam zęby i trwam. Wciąż trwam, mimo głębokich ran. Mimo głębokich ukąszeń zmysłowego drapieżnika. Mimo dojmującego bólu napawają mnie żądzą twoje czujne spojrzenie i cichy, kołyszący się chód.

 

Trzymam cię w ramionach taką wiotką i zadającą razy. Nie pozwalam uciec, mimo że trzymam cię ostatkiem sił. A przecież chciałbym wejść razem z tobą w gąszcz pulsujących meandrów gorącego lata. Tego właśnie, co zrywa ubrania z ciał w upojnych gęstwinach pełnych soczystych malin. Ach, zapachniało chruśniakiem. Leśmianowskim rajem niedoistnień. Zapachniało ekstazą uniesień i sensualnych doznań.

Powiedz, chcesz? Odezwij się i spójrz na mnie. Nakrzycz. Nazwymyślaj, że mało się znamy. Ja już nie chcę czekać nie wiadomo ma co. To znaczy, wiadomo: na objęcia śmierci. Tak, bo inaczej czeka mnie jedynie śmierć. Uratuj i przytul. W tej gęstwinie zaprzepaśćmy się na zawsze. Nikt nas nie znajdzie. Bo i po, co? Zostanie po nas, tylko westchnienie i lekki powiew na twarzy. Będziemy dla nikogo. Będziemy jedynie dla siebie. Wyłącznie i niezaprzeczalnie. Nikt się nie dowie. Będziemy, tylko dla siebie i w sobie. Będziemy, tylko w sobie… Nakrzycz na mnie w kulminacji, w agonii spełnienia, Tak, tego spełniania, jedynego i cudownego. Tego, tak, kochanie, tego… Pogniewaj się. Podrap… Ukaż całe swoje lśniące, drapieżne jestestwo…

 

Kocham cię…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-06-24)

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...