Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

                                         - dla Siostry

 

   Soa - jak już wiesz, drogi Czytelniku - przyjęła zaręczyny, poparte pierścionkiem z błękitnym opalem. Wyrażając tym samym zgodę na ślub z Olegiem. Gdy wysłany przez księcia Jurija posłaniec przebył - przy energetycznej pomocy Jezusa - konieczne do przebycia po drodze wymiary i powrócił (wiadomo, że szczęśliwie) - przygotowania na książęcym dworze rozpoczęły się w przysłowiowym tempie. Dla porządku trzeba zauważyć, że Oleg czuł się cokolwiek nieswojo, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu - o ile w ogóle nie po raz pierwszy - nie mogąc zarządzać przygotowaniami i będąc zmuszonym - na z jednej strony wyraźny, a z drugiej strony łagodnie wypowiedziany rozkaz książęcy nie czuwać nad tym, co się we wspomnianej sferze działo. Za to Soa była już nie w siódmym, a siedemnastym niebie, będąc w centrum uwagi dworzan i mogąc zajmować się niczym. Chociaż od czasu do czasu zaglądała tu i ówdzie sprawdzając, jak idą przygotowania. Szczególnie często zaś odwiedzała przestronną pracownię krawiecką. 

   - Zapraszam do przymiarki - uśmiechnęła się do niej mistrzyni krawiecka księżnej po zwyczajowych dygach i krótkiej, przyjaznej rozmowie. 

   - Oo - Soa przyglądała się sobie z zachwytem. - Wybrany przez ciebie kolor bardzo mi pasuje - tu pogłaskała materiał o barwie bladej zieleni, mieniący się gdzieniegdzie żółcią w wypełniającym pracownię słonecznym świetle.

   - Ach! - zerknęła po sobie ponownie, przesunąwszy dłońmi po dekolcie, bokach, talii i biodrach i poruszając fałdy sukni. - Przepięknie... - uśmiechnęła się do swojego odbicia w zwierciadle, po czym obróciła lekko w lewą, a następnie w prawą stronę. - Przepięknie - powtórzyła, promieniejąca z zachwytu. - Znasz się, pani, na swym rzemiośle - zwróciła się z uśmiechem do mistrzyni księżnej Molchany. 

   - Oczywiście - pochwalona odwzajemniła uśmiech ze spokojną pewnością specjalisty w swojej dziedzinie. - Oczywiście. I jestem zaszczycona, mogąc tobie, pani, służyć swoimi umiejętnościami.

   Soa zawahała się przez chwilę, nie będąc pewną, czy pytać o wątpliwość, która właśnie pojawiła się w jej myślach.

   - A... - przezwyciężyła wahanie. - Co na to powie Oleg? - spojrzała raz jeszcze na dworską mistrzynię, a potem do zwierciadła. Znów obróciwszy się lekko w obie strony i odsłaniając trochę ramiona. 

   - Będzie zachwycony - odpowiedziała z równie pełnym jak poprzednio spokoju uśmiechem książęca służebna.

 

                              *     *     *

 

   Przygotowania do ślubu trwały równie intensywnie na całym książęcym - Molchanowo-Jurijowym - dworze. Wstawano wcześnie i wyruszano na polowania. Odwiedzano warzywniki, ogrody i sady. Zgodnie z poczynionymi uprzednio ustaleniami zaznaczano, wyrywano, zrywano, przenoszono i układano. Sprawdzano, liczono i zapisywano. Odsączano z krwi upolowane jelenie, sarny i dziki. Skubano z piór kaczki, indyki i kury. Myto, porcjowano, krojono i solono. Nacierano ziołami, zależnie od potrzeby i zgodnie z planem. Sprawdzano piwnice, beczki i antały oraz antałki. Mielono na żarnach i zagniatano zaczyny. Słowem - krzątano się pilnie i radośnie, mając na uwadze wszystko, co potrzeba. A książęcy mistrzowie rożna, przy wykonywaniu swoich czynności podśpiewywali: 

   "- Skoro się nasz Oleg żeni, trzeba imać się pieczeni! Smażmy, duśmy, wędźmy, pieczmy! Zawiesisto, w sosie, z pieprzem! Z estragonem, z chrzanem, z zielem! Jak wesele, to wesele!" * 

   Wszystko zatem szło zgodnie z zamierzeniami. Ku radości zainteresowanych nowożeńców, ale i całego książęcego dworu, Oleg bowiem był także szczerze lubiany, nie tylko szanowany z racji zajmowanego stanowiska. A i Soę zdążono polubić na dworze. Wiadomości bowiem - zwłaszcza te, które mają pozostać nieujawnionymi -  rozchodzą się  szybko. 

Cdn. 

 

* Wierszowaną kucharską przyśpiewkę zaczerpnąłem z zapamiętanej z lat dziecinnych bajki Charlesa Perrault'a pod tytułem "Knyps z Czubkiem", gdzie "nasz pan Knyps" zamieniłem na "nasz Oleg". A wizerunek księżniczki, narzeczonej księcia Knypsa, trafem podobny jest wizerunkowi Soy... Kto nie wierzy, tego odsyłam do "Bajek" Mistrza Charlesa. Okładkę których wydania załączyłem - jak, Czytelniku, domyślasz się - zapamiętanego z dzieciństwa. 

 

   Hotel Hari Beach Club, Djerba, 22. Czerwca 2023. 

 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Corleone 11
dodanie plików (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @EsKalisia Też tak mam - jak jest lato, chcę zimy i odwrotnie, jak zjem coś słodkiego, muszę kwaśne albo słone - trudno za sobą samą nadążyć :)
    • @andrew Ta scena na Kołobrzeskiej plaży – zimna, pusta, cicha – jest idealnym tłem dla tego momentu, gdy świat jeszcze nie ruszył, a ty możesz "zatrzymać myśli na wczoraj". Podoba mi się antropomorfizacja słońca, które "zastanawia się, czy warto wstawać" – to zabawne i czułe zarazem. A na zakończenie możesz wyciągnąć atu i zacząć dzień po swojemu. Spokojny, łagodny wiersz. Jak ten poranek. :)
    • Wiersz, który dotyka uniwersalnego doświadczenia wojny, jej wpływu na psychikę ludzką i nieusuwalnych śladów, jakie pozostawia.
    • Tam, gdzie fale Bałtyku biją o piaszczysty brzeg, a wiatr szumi w starych kniejach, żył niegdyś dumny lud Prusów. Choć mieczem i ogniem narzucono im władzę Zakonu Krzyżackiego, w sercach wciąż pozostawali wierni dawnym panom: Słońcu, Księżycowi i Ziemi. Najświętszym miejscem pruskich plemion, ukrytym przed wzrokiem najeźdźców, była świątynia w Romowe. To tam, w cieniu wiekowych drzew, rezydowali potężni bracia: Perkun – władca gromów i Ugnis – pan świętego ognia.   Pewnego dnia bogowie ci, chcąc sprawdzić wierność swego ludu, przybrali postać zwykłych wędrowców. Przemierzali pruskie ostępy, zaglądając do wiosek i świętych gajów. Perkun kroczył z podniesionym czołem i uśmiechem, widząc, że wiara przodków wciąż tli się w sercach ludu mimo krzyżackiego panowania. Ugnis jednak chmurzył się z każdym krokiem. Jego bystre oko dostrzegło, że w wielu gajach święte ogniska przygasły, a opieka nad żywiołem ognia zeszła na dalszy plan. W sercu boga zaczęła kiełkować zazdrość i uraza.   Tymczasem na ziemiach tych pojawił się nowy cień – komtur krzyżacki Mirabilis. Podstępny ten rycerz, władający z drewnianego zamku Lenceberg nad Zalewem Wiślanym, uknuł plan okrutny i krwawy. Rozesłał posłańców do najznamienitszych pruskich rodów, zapraszając wodzów i starszyznę na wielką ucztę. Obiecywał pokój i braterstwo, a zwabieni wizją końca walk, Prusowie przybyli tłumnie, nie przeczuwając zdrady.   Stoły ugięły się od jadła i napitków, a gwar rozmów wypełnił salę biesiadną. Lecz gdy uczta dobiegała końca, a umysły gości były już mętne od miodu i wina, Mirabilis wraz ze swoją świtą chyłkiem opuścił komnatę. Na jego znak ciężkie wrota zatrzasnęły się z hukiem, a rygle opadły. Po chwili pod drewniane ściany podłożono ogień. Gdy pierwsze płomienie zaczęły lizać ściany, a dym gryźć w oczy, Prusowie zrozumieli, że znaleźli się w śmiertelnej pułapce. W obliczu straszliwej śmierci, ich głosy zlały się w jeden potężny krzyk rozpaczy. Wznosili modły do potężnego Perkuna, błagając go o ratunek przed żarem, który trawił ich ciała.   Perkun, będąc wciąż w pobliżu, usłyszał wołanie swego ludu. Jego serce ścisnęło się z żalu, lecz nie miał władzy nad płomieniami. Zwrócił się więc do towarzysza: — Bracie Ugnisie! Powstrzymaj żarłoczne języki! Nie pozwól, by ten zdradziecki ogień strawił naszych wiernych! Lecz Ugnis, pamiętając zaniedbane paleniska w świętych gajach i słysząc, że konający wzywają tylko imienia Perkuna, odwrócił wzrok. Zazdrość o sławę brata, którą ten cieszył się nawet wśród dalekich Słowian, zaślepiła go. — Nie do mnie wołają, więc nie ja im pomogę — rzekł chłodno, pozwalając, by pożoga dokończyła dzieła zniszczenia.   Widząc nieugiętość brata, Perkun podjął błyskawiczną decyzję. Nie mógł ocalić ciał, które zamieniały się w popiół, lecz mógł ocalić to, co najcenniejsze. Zanim ostatnie tchnienie uszło z piersi Prusów, bóg gromu chwycił ich dusze i przeniósł je w pobliskie, potężne dęby. Drzewa, przyjmując w siebie cierpienie płonących ludzi, w jednej chwili zmieniły swój kształt. Ich pnie powykręcały się w agonii, a konary skurczyły, przypominając ramiona wzniesione w błagalnym geście.   Od tamtego strasznego dnia, żaden Prus nie ważył się podnieść siekiery na te sękate dęby. Wierzono, że drzewa te czują ból tak samo jak ludzie, a w ich wnętrzu wciąż żyją zaklęci przodkowie. Zniszczenie takiego dębu skazałoby duszę na wieczną, mściwą tułaczkę po świecie. I choć minęły wieki, a po zamku Lenceberg nie został nawet kamień, gdzieniegdzie na dawnych pruskich ziemiach wciąż stoją samotne, powykręcane dęby. Mają już ponad tysiąc lat i wciąż szumią dawną pieśń. Gdy mijasz takie drzewo, wstrzymaj krok i pochyl czoło. Pamiętaj, że nie są one naszą własnością. Należą wciąż do dusz, które przetrwały ogień zdrady.  
    • @Omagamoga czasami to świat jeździ nim popychany ręką depotów po piaskownicy.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...