Kocham ją tak,
że kiedy wypowiadam jej imię,
powietrze jaśnieje -
jakby ktoś podkręcił słońce
dla nas dwojga.
Miłość rośnie we mnie
jak rzeka po roztopach:
pełna, przenikliwa,
przelewa się śmiechem
i wdzięcznością,
że w tym pomylonym świecie
udało mi się ją spotkać.
Gdy wypowiada moje imię,
wszechświat staje na bacznosć,
milknie wirowanie,
zostaje tylko puls światła.
A kiedy się uśmiecha -
smutki odchodzą bez pożegnania,
jakby niebo było za małe
na ich istnienie.
Patrzcie - chciałbym krzyczeć -
oto piękno życia,
gdy ktoś jest twoim porankiem,
twoim zachodem,
i tą jedną ciszą,
która mówi: „Nie bój się, jestem”.
A kiedy na dywanie
zasypia obok mnie,
wiem już wszystko:
że całe szczęście świata
mieści się w jej oddechu
i w dłoni spoczywającej
na moim sercu
jak błogosławieństwo.
I chcę żyć -
tylko po to,
by kochać ją dalej.
Mocniej.
Aż gwiazdy zgasną,
bo jej światło
będzie pełniejsze.
@Wiechu J. K. No nie wiem. Dla mnie jest różnica między prawdziwym i sztucznym a nadmiar w ostatnich czasach tego wszystkiego sztucznego to wg mnie jest problem.
Również pozdrowienia
@KOBIETA
tylko "mi" - bo tylko Ciebie mam w głowie - wiesz, to łóżko na psychiatrii ale z ładnym widokiem !!!
to jest coś :)
natomiast te słowa niżej są jakbyś je wyjęła prosto z ust (wiem, to nie Twoja specjalizacja)
policjantowi z "ranczo".
"Podoba się, och podoba i to jak,"
w sumie jest OK