Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bajka o Zuzi i Piesku


Dekaos Dondi

Rekomendowane odpowiedzi

W tym świecie, Zuzia jeździła na inwalidzkim wózku. A to dlatego, że nie mogła chodzić. Rączkami usilnie pchała boczne kółka. Tutaj wszystko było jakby inne, lecz jakie, to wypowiedzieć nie sposób, więc dajmy sobie spokój. Ni stąd ni zowąd przybiegł mały piesek. W pierwszej chwili pojawienia, wesoło merdał ogonkiem, lecz w drugiej zobaczył smutny widok i też zrobiło mu się smutno. Dlaczego ona nie może biegać tak jak ja – zaszczekał cichutko w pieskowym umyśle.

 

W tym samym momencie ujrzał piękną wróżkę, z białą różą w dłoni. Niestety. To był tylko obraz na czymś, co można by nazwać migotliwą ścianą. Piesek cały czas słyszał skrzypienie kół oraz dziecięcy śmiech, gdy go ujrzała. Biegał wesoło wokół wózka, a ona jeździła wokół łaciatej smugi. Lecz nagle „smuga” przystanęła i ponownie cicho zaszczekała:

 

Ona chociaż na pozór wesoła, to na pewno w myślach smutna, że nie może chodzić

 

I nagle spojrzał na obraz wróżki. Nie wiele myśląc zaszczekał życzenie:

 

Kochana wróżko, spraw, żeby ona mogła biegać tak jak ja

 

Usłyszał słowa: Jeżeli sprawię, że ty przestaniesz, to wtedy ona zacznie. Jak jest twoja decyzja

 

Piesek odszczeknął prawie od razu: Spraw, by chodziła

 

W tym samym momencie padł na ziemię i już nie mógł się ruszyć.

 

Szczerze powiedziawszy, dwa i pół raza zwątpił w słuszność swojej decyzji, gdyż zobaczył, że dziewczynki chce wstać, ale nie może. Coś jakby ją trzymało. Po jakimś czasie piesek uwierzył, że postąpił słusznie, lecz łatwo naprawdę nie było. Oj nie. Tym bardziej, że go pchły podgryzały oraz inne wredne stworki.

 

I nagle, ni stąd ni zowąd, mógł wstać. Podbiegł do Zuzi i wskoczył na kolana. Dojrzał w oczach łzy, gdyż sprawił jej paskudny ból w nogach. Pomimo tego, nie zepchnęła pieska na ziemię. Jeździła z nim dłuższy czas, aż w końcu cierpienie minęło i zajaśniały łzy jakże inne. Wstała i zaczęli wspólnie wariacko i szaleńczo, biegać. Radości, śmiechów i szczekania, nie było końca. Świat wokół trochę się zmienił, lecz znowu trudno byłoby określić, na czym ta zmiana konkretnie polegała.

 

Wtem zobaczyli niewielką rzeczkę i mostek. Woda płynęła w przód i w tył, na zasadzie wahadła zegara. Jakby czas też przestał płynąć.

 

Gdy przeszli na drugą stronę, ujrzeli dziwny widok. W cieplej, migoczącej poświacie, pośród kwiatów zielonej łąki, na wózku inwalidzkim, jeździł piesek, pchając łapkami boczne kółka, a mała dziewczynka, chodziła na czworakach, szczekając rezolutnie. Trwało to jednak chwilę. Obraz znikł. Zaczęli biegać wesoło na zielonej trawie, radując się niecodzienną sytuacją, pod całunem nieokreślonego lśnienia.

 

Nagle przystanęli. Piesek cicho szczeknął. Zrobiło się ciszej od ciszy. Spojrzeli do tyłu. Na mostku ujrzeli ślicznego anioła. Uśmiechał się do nich, lecz srebrzyste skrzydła, drgały ciężko, a białe dłonie kurczowo ściskały poręcz. Czerwone krople krwi kapały spomiędzy palców, niknąc w bezczasowej rzece.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Sytuacja jest patowa,ujmę to najprościej, przed snem lepiej film obejrzeć o "Królowym Moście" Pozdrawiam Adam
    • siedzimy na błoniach popijając jogurt   to jest ten moment kiedy widać jednocześnie słońce księżyc i gwiazdy   Julek mówi że początek to było jedno Wielkie Pierdolnięcie jest z technikum i wie co mówi ale ja czuję że było zgoła inaczej   byliśmy tam wszyscy na samym początku ktoś coś powiedział ktoś się nie zgodził i tak się zaczęło    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...