Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ciężar moich win 
Jest nie do zniesienia 

Wypycham je więc 
Co dzień, 
dzień za dniem 
I codziennie

W górę zbawienia 
Jak syzyf wierząc naiwnie 
Naiwnie, że czeka tam na mnie 
Obiecywane przebaczenie 
I odkupienie wszystkich 
Moich 
Przegranych 
Tych uczciwych 
I tych pełnych tchórzostwa 
ucieczek z pola bitwy 
Wszystkich okrucieństw 
I wszystkich tortur 
Zadanych 
Przez uzbrojony w Pewność strach 
nieuzbrojonej i niewinnej Miłości 

Każdego dnia gdy kamień 
Spada mi na stopę lub palec 
Zyskuję kolejne znamię

One pozwalają mi pamiętać 

 

Czym jest Miłość 
A czym nie jest 

Opublikowano

@ChesireCat Dziwna sprawa. Zaczęłam czytać wiersz, powiem szczerze, że nie zachwycił mnie, trochę przegadany i niezbyt odkrywczy. Gdy już nie miałam większej nadziei na dobre wrażenia, wpadam na rewelacyjną puentę - to za te dwa ostatnie świetne wersy dałam serducho. Sądzę, że zasługują one na dobry wiersz - wyjęłabym je i wróciła do tematu za jakiś czas.

Opublikowano

Wow, Anno, akurat ich się wstydziłam najbardziej. To mój drugi wiersz w życiu. W warsztacie wrzucę za chwilę pierwszy, którego też dosyć się wstydzę ale czuję że muszę skonfrontować, on jest jeszcze nie skończony 

Opublikowano (edytowane)

Bardzo miło słyszeć , koleżanka @Anna Sendor poradziła by podejść do tego jeszcze raz za jakiś czas lecz nie mogłam czekać i zrobiłam nową wersję tj inne słowa ale ten sam sens. Wrzucić tu? Wrzucę. Bo to takie moje próby i zabawy 

 

 

Groza jaką napełnia mnie 
Ilość popełnionych zbrodni 
Jest nie do zniesienia 
Upycham więc winę 
W okoliczności zewnętrzne 
Biorę na kark 
I dźwigam codziennie 
Niczym Syzyf na Górę Wiary 
Naiwnie wierzę, że tym razem 
Kamień zaniechań, błędów i pogardy
Się nie obsunie 
U samego jej szczytu 
Lecz jego ostre krawędzie 
Łagodnie zamienią się 
W uśmiech przebaczenia 
Jednak Strach 
Wciąż jest we mnie 
zbyt butny 
Roszcząc sobie zbyt wiele praw 
A Miłość, z którą kiedyś miał styczność 
Wciąż krwawi 

Pamiętając 
Każde kłamstwo 
I każde słowo 

 

 

Każdego dnia gdy kamień 
Spada mi na stopę lub palec 
Zyskuję kolejne znamię

 

 

One pozwalają mi pamiętać 

Czym jest Miłość 
A czym nie jest 

 

 

Bez sensu ten wiersz. Faktycznie muszę do niego wrócić z czystą głową 

 

Edytowane przez ChesireCat
Dodaję aktualizację wiersza, poprawka (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...