Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

   - A wy, moi padawani? Co z wami? - Pierwszy Mistrz Jedi i Pierwszy Lord Sith w jednej osobie zwrócił się do Soi i Mila. Jak wiemy, również przyglądających się działaniu krakena i jego następstwom. Lub, jak wolisz, mój Czytelniku, uczestniczących w nauce, udzielanej załodze okrętu, chcącej zatopić Nautilusa. - Oglądacie. Słuchacie. Dobrze. Myślicie. Doskonale. Ale co waszymi wnioskami? 

   - Zastanawiam się, Mistrzu - z wahaniem zaczęła Soa - czy nie postąpiłeś... hm... zbyt zdecydowanie. Nie mogę powiedzieć, że okrutnie, bowiem oni wszyscy żyją. Ale sam przyznasz, że najedli się sporo strachu. 

   - Zbyt zdecydowanie, powiadasz. Mm. - Mistrz Jezus zrobił minę, która im obojgu po raz następny skojarzyła się z Mistrzem Yodą. - Tak, jeden z moich pierwszych padawanów ode mnie ją przejął. Przypomnę ci, że wcześniej upominałem każdego z nich w najrozmaitszych sytuacjach: na lądzie i na morzu. Na różne sposoby, przeważnie łagodniejsze. Jak dotąd, niewielu z nich zaczęło zastanawiać się nad własnym życiem i postępowaniem. Wiesz, którzy zaczęli, bo przecież patrzyłaś uważnie. Stąd taka właśnie, a nie inna lekcja. Zdecydowana, by użyć twojego określenia. Chcesz zapytać, czy cel uświęca środki, jak głosił i postulował jeden z moich uczniów, drogi Niccolo Machiavelli?* A i owszem, uświęca. Czasami. To jedna z takich sytuacji. 

   - Ależ Mistrzu... - Soa usiłowała zaprotestować. 

   - Czasami uświęca - Jezus kontynuował naukę z uśmiechem, dawszy Soi czas na wypowiedzenie tylko dwóch słów. - Ale aby naprawdę wiedzieć, kiedy można - albo wręcz trzeba - przekroczyć granice tak zwanej moralności, należy dysponować wiedzą duchową na odpowiednim poziomie. Trzeba wiedzieć, że żyjemy wiecznie. Że te same dusze wcielają się setki, ba - tysiące razy - na drodze swojego rozwoju. Że żyją w różnych bytach: nie tylko w ludziach, czy materialnych istotach z innych wymiarów. Ale również w roślinach i zwierzętach. W stworzeniach takich, jak skały czy kamienie również. I w dziełach technologii, jak domy, zamki czy statki.** Włącznie z tym, który dopiero co spoczął na dnie - odpowiedział na myśl Mila. 

   - Należy pamiętać - podjął Pierwszy Jedi i Pierwszy Sith - o odpowiedzialności, która przenosi się z wcielenia na wcielenie. O energetycznej równowadze. Gdy naruszyłaś ją w poprzedniej inkarnacji, lub w poprzednich, musisz przywrócić równowagę. W praktyce najczęściej oznacza to, że jeśli skrzywdziłaś kiedyś kogoś, ten ktoś prędzej czy później spotka cię. I skrzywdzi odpowiednio do doznanej krzywdy. 

   - Dlatego powtarzam: "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe". I z drugiej strony patrząc: "Cokolwiek chcielibyście żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie".***

Powtarzam też to, co w równoległym świecie pewnego razu - i to najzupełniej słusznie - stwierdził uczeń mojego wychowanka. Obaj byli związani z pewną szkołą. Soa: kojarzysz już, z jaką? I co to za stwierdzenie? 

   - Ja wiem, Mistrzu - Mil uniósł prawą dłoń.

   - Wiem, że wiesz uczniu - odparł Jezus. Ale pytam Soę. 

   Spojrzał na nią powtórnie. Uśmiechnął się. Naturalnie. Bez lekkomęskiej wyższości. 

   - Znów ci się marzy seks ze mną - odpowiedział myślą na jej pragnienia. I znów powiem ci, że nic z tego, póki za mnie nie wyjdziesz. 

   Odwróciła głowę, by Mil nie dostrzegł jej zmieszania. 

   - Mistrzu, szkołą tą był Hogwart. Mówiłeś o Dumbledorze, Voldemorcie i jego zasadzie: "Nie ma dobra i zła".**** Ale... - znów zaoponowała. 

   - Nie ma dobra i zła - powtórzył Jezus. - Tom Riddle miał rację, podobnie jak Darth Sidious, gdy powiedział: "Dobro to punkt widzenia"*****. Mało co jest białe albo czarne. Włącznie z Bogiem jako mną. Przecież to, co nazywacie złem, pochodzi ode mnie. Jestem Wszechświatem. Wszystko, co w nim istnieje i wydarza się, pochodzi ode mnie. Istnieje i dzieje się przeze mnie i we mnie. A cząstka mojego światła, Lucyfer? Tak zwane chrześcijaństwo nazwało go diabłem. Ale czy nawet upadły anioł mógł stać się do końca zły? A może wypełnia misję, którą ode mnie otrzymał i którą zaakceptował?

   - Misję od ciebie, Mistrzu? - Soa spojrzała zdziwiona jeszcze bardziej.

   - Ano ode mnie - przytaknął Przedwieczny i Teraźniejszy. - A od kogóżby innego? Misję pomocy duszom w rozwoju na drodze ku światłu.

Cdn. 

 

Nawiązuję kolejno do:

* filozofii Niccolo Machiavelli'ego, .

** "Robinsona Crusoe" Daniela Defoe,

*** Tak zwanej Ewangelii według oświeconego Mateusza,

**** powieści J.K. Rowling "Harry Potter i kamień filozoficzny",

***** "Zemsty Sithów", Epizodu III "Gwiezdnych Wojen". 

 

Voorhout, 15.08.2022 

 

 

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Świetnie to określiłeś: "Padawani życia". Chociaż pewnie to literówka, bo chodziło Ci o "Życia" w znaczeniu "Jezusa". 

   Rozmawiają ze swym Mistrzem o wspomnianej misji i biorą udział w kolejnej lekcji, tak to nazwijmy. 

   Oczywiście, masz rację: nauczanie u Pierwszego Jedi obejmuje całościowe pojmowanie wszystkiego, co istnieje. (Logicznie rzecz biorąc, wtedy nic by było. )

 

   Serdecznie Cię pozdrawiam =))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Corleone 11(Logicznie rzecz biorąc, wtedy nic by było. ) - (Co by było jak by nic nie było?).

I tutaj się kończy ludzkie pojmowanie, tak myślę. Nasuwają się inne pytania: Co to jest NIC? Czy Bóg o którym wiemy z wielu ksiąg, który jest Wszechobecny, Wszechmocny, Wszechwiedzący, itd., jest częścią tego NIC, czy być może stworzył to NIC? Rzecz raczej nie do pojęcia przez ludzki umysł, być może geniusze coś tam więcej wiedzą. 

 

Z szacunkiem pozdrawiam! 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Wykorzystuję

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Bo, jak stwierdził Horacy: "Poetom i malarzom wolno ważyć się na wszystko". Zacytowałem, jak pewnie pamiętasz, powyższe słowa jako wstęp rozdziału o nocy poślubnej Ewy z Jezusem. Pójdę tak daleko, jak tylko wyobraźnia mi pozwoli.

   Serdeczne pozdrowienia . 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Drogi Wiesławie, to logiczna sprzeczność. Słowo "nic" powstalo z połączenia dwóch innych: "nie"i "coś". Nie można stworzyć Niczego. W konsekwencji tej niemożności nie jest też możliwe określenie lub zdefiniowanie owego Nic.

   Pójdźmy dalej. Nie można stworzyć nieokreślonego "Coś". Można stworzyć jedynie konkret. Teoretycznie można zostawić pustą przestrzeń. Ale tylko teoretycznie. Bo jeśli w tej przestrzeni znajdzie się choćby jeden atom, który zbiegiem okoliczności "wypadł" z pierwiastka, dajmy na to wodoru, albo odrobina energii - wtedy już tą przestrzeń przestała być pustą.

   Również z teologiczno - kościelnego punktu widzenia pusta przestrzeń nie istnieje. Ani też z energetycznego. Bóg, jako Osobowa Niewidzialna Energia, jest wszędzie. Nawet w antymaterii i w tak zwanej ciemnej energii. 

   Dziękuję Ci za podjęcie rozważań

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Zapraszam do kontynuowania . 

 

   Serdeczne pozdrowienia. 

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Przypuszczalnie jest tak: nie ma materii ani antymaterii, nie ma wszechświata, nie ma czarnych dziur i białych dziur, nie ma także Boga, który według znanej Wszechmocy teoretycznie może stworzyć wszystko, a więc i NIC, pustkę, ale zostawmy to na ten czas w spokoju. Wyobraźmy sobie, że nie ma tych rzeczy, o których wspomniałem powyżej, włączając w to i Boga, a więc nie ma NIC. Nie ma logiki i nie ma nauki, nie ma religii, nie ma po prostu NIC. Nie ma żadnej przestrzeni, nawet tej niewidzialnej, którą nazywamy powietrzem: wiatru również nie można zobaczyć. 
Drogi @Corleone 11, to co napisałeś jest logiczne z ludzkiego (naukowego i religijnego) punktu widzenia i nie mam z tym problemu.
Temat jest intrygujący i jedno jest pewne, tak myślę, że odpowiedź na powyższą kwestię - NIC jest raczej skomplikowana.


Dziękuję i pozdrawiam! 

 

**********

Edytowane przez WiechuJK (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@WiechuJK

   Z przyjemnością stwierdzam, że rozmowa staje się coraz bardziej ciekawa

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Pomińmy więc, że skoro nie ma nic, to i nas też.

   Zatem jesteśmy. Unosimy się w pustej przestrzeni, zrządzeniem Losu mogąc to robić. A jednocześnie nie potrzebując oddychać. Otacza nas mrok, bo nie istnieje żadne źródło światła. Jest oczywiście chłodno, ba, zimno - ale przy pomocy sił ducha radzimy sobie z tym. Wreszcie, nasza rozmowa jest telepatyczna, ponieważ wokół nie ma powietrza, potrzebnego jako nośnik fał dźwiękowych. Rozmowa dotyczy przeszłości, bowiem wokół nie ma nic, o czym możnaby rozmawiać. 

   Co napiszesz teraz? 

 

   Z wyrazami szacunku

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Corleone 11

Witam Cię! Miło mi, że rozmowa dalej się toczy...ale, ale chwileczkę przecież nas nie ma, nie ma NIC, a więc nic nie mogę więcej napisać. Rozmowa została przerwana z uwagi na otaczający mrok NICości. I tutaj uwaga! Mrok również nie istnieje.

Powyższe słowa również są niewidoczne, jeśli jakimś sposobem to widzisz  oznacza to, że NIC jest WSZYSTKIM, a WSZYSTKO jest NIC. 

 

Pozdrawiam Cię serdecznie!  :-))))))

Opublikowano

@WiechuJK 

   Zaraz, zaraz! My jesteśmy wyjątkiem, więc rozmowa może toczyć się dalej. Tyle, że telepatyczna - jak zaznaczyłem. Nie przy pomocy smartfonu lub komputera, bo tych nie ma z oczywistego powodu. 

   Jest jednak jedno "ale" - i dotyczy ono mroku. Mrok jest brakiem światła, tak samo jak zło jest brakiem dobra. Zatem to nieco skomplikowane, bowiem zarówno mrok, jak zło, istnieją i nie istnieją zarazem. Zwróć uwagę, że światło ma źródło. Mrok nie ma. 

   Nic jest Wszystkim i odwrotnie, powiadasz. Z pierwszym stwierdzeniem filozoficznie trudno jest się zgodzić. Z tym drugim już łatwiej - ale w sensie, że owo "Wszystko" jest nic warte. Chociaż to niezupełnie to samo znaczy, jednak treściowo jest powiązane. 

 

   Serdecznie Cię pozdrawiam

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano (edytowane)

@WiechuJK

   W nawiązaniu do Twojej odpowiedzi dziś w ciągu dnia postaram się napisać więcej. Teraz wspomnę jeno bajkę i nie-bajkę zarazem - jak to u Mistrza Stanisława Lema. Tytuł tejże brzmi, jeśli dobrze pamiętam, >>Bajka o maszynie, która umiała wszystko tylko na "N"<<. To jedna z "Bajek robotów", jak wiesz. Gdy kazano jej zrobić Nic, z początku nic nie robiła. Potem, upomniana, zaczęła usuwać ze świata różne przejawy negatywizmu i braku, jak niedosyt, nędzę czy niezgodę oraz niedożywienie (mam nadzieję, że dobrze pamiętam ową bajkę

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

). Wtedy bohaterowie, Trurl i Klapaucjusz, odnieśli wrażenie, że maszyna dodaje, a nie ujmuje. Ale później zaczęła usuwać ze świata rzecz, które były na inną niż "n" literę. I wtedy wymienieni Trurl i Klapaucjusz zaczęli mieć zgoła inne wrażenie. Ze strony maszyny było to przemyślane, bo gdyby zrobiła Nic, czyli Niebyt za jednym zamachem, wszystko w jednej chwili, łącznie z nią samą, przestałoby istnieć. A ona chciała usłyszeć ocenę swojej pracy, zanim spowoduje, że - jak to powiedziała - "Zaraz was nie będzie ani niczego". 

   To byłoby na tyle odnośnie do czynienia Nic. 

 

   Serdeczne pozdrowienia od pragnącego filozoficznego kamienia ^(*_*)^ . 

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Corleone 11

"Kiedy nawet nad sobą się płacze, to do kogoś się płacze. Choćby nie wiem jak głęboko w sobie, po kryjomu w sobie, zawsze do kogoś. A ja nawet nie wiem, czy jest ktoś we mnie.
- Ale Bóg jest nad tobą, nie pomyślałeś o tym?
- Jeśli jest, to czasem daje się zapomnieć. I to może nawet mądrość ze strony Boga, że gdy nic już nie może, daje się zapomnieć".
("Kamień na kamieniu") - Wiesław Myśliwski
 

Czekam więc! :-))))))

 

Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Ciekawe słowa Wiesława Myśliwskiego. Czy to fragment Twojej powieści

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

? Pytam, ponieważ imię się zgadza.  

   Zapytam też żartem: Czy Bóg może móc nic? 

 

   Serdeczne pozdrowienia. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Wiesławie, nasze działania zawsze są ku komuś, zgodzisz się ze mną? W tym bywają ku nam samym. Przez co uwidocznia się złożoność ludzkiej istoty. 

   Jak Twoja Sobota

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

   Serdeczne pozdrowienia.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mistrzunio wie, co mówi !    Pozdraiwam 
    • @Berenika97 Świetne ! 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Dziewczyny są teraz gorsze od chłopców, szczególnie tych femboyów.
    • @Waldemar_Talar_Talar miłość składa się często z odmiennych kwantów i o to są liczne spory miedzygatunkowe, ja ostatnio odkrywam krzemowe życie, z krzemem jako nośnikiem spokoju.
    • „Siedemdziesiąt dziewięć… Jak to możliwe? Przecież było osiemdziesiąt”. Zaniepokojony Wiórek przeliczył swoją rezerwę orzechów jeszcze dwa razy. – Siedemdziesiąt dziewięć. Dobrze policzyłem. Jeden zginął albo ktoś go ukradł – mruknął pod nosem. Ostrożnie zamknął drzwi do komórki, w której ledwo mieścił się zapas orzechów, i zaczął przeszukiwać wszystkie kąty domu. – Nie ma… – stwierdził z narastającym niepokojem. W pośpiechu założył wełniany szalik i wyszedł na zewnątrz. Był początek grudnia – zbiory na zimowe zapasy dawno się skończyły. Wiewiórki przesiadywały w swoich domach, rzadko wychylając nosy na wietrzną pogodę. Wiórek chwycił się cienkiej gałązki, żeby nie poślizgnąć się na grubej, mokrej konarze, na którym stanął, i uważnie spojrzał w dół. – Jest! – zawołał. Pod dębem leżał jego orzech. – Ciekawe, kiedy mi wypadł… – zamruczał, ostrożnie schodząc z drzewa. Nagle zatrzymał się w pół kroku. – O, popatrz, jaki ładny orzech włoski. Idealny na choinkę! – powiedział chłopiec stojący przy drzewie. – Tak, kochanie, masz sokole oko – przytaknęła mama. Chłopiec podniósł orzech i schował go do kieszeni. – O nie! – zaniepokoił się Wiórek, patrząc, jak ludzie oddalają się z jego osiemdziesiątym orzechem. – Co się stało, Wiórku? Wyglądasz na zestresowanego – odezwał się Rutek, sąsiad, który przysiadł obok. – Ukradli mi orzech. Nie mam teraz czasu na rozmowy. Muszę go odzyskać – wyjaśnił Wiórek, zsuwając się pazurkami na ziemię. – To tylko jeden orzech! Przecież masz ich pełno… – krzyknął za nim Rutek. Wiórek jednak już go nie słyszał. Ruszył w pościg. Na szczęście dom ludzi znajdował się blisko lasu. Gdy chłopiec wraz z mamą zniknęli za zamkniętymi drzwiami, Wiórek wdrapał się na parapet jednego z okien. W salonie przy dużym stole siedziały dzieci, wyraźnie uradowane przybyciem chłopca. Ten pokazał im orzecha i coś tłumaczył, lecz wiewiórka nie słyszała ani słowa. Po chwili mama postawiła na stole wielkie pudło pełne najróżniejszych przedmiotów. Dzieci zaczęły rozkładać sznurki, farby, nożyczki, żołędzie, kasztany i inne orzechy. Na widok tych ostatnich Wiórkowi zaświeciły się oczy. „Ooo… jakie ładne. Orzechów nigdy za wiele. Może i te uda mi się zabrać” – pomyślał, pocierając zmarznięte łapki. Zeskoczył z parapetu i przyczaił się przy drzwiach. Gdy tylko się otworzyły, wślizgnął się do środka. Uderzyło go przyjemne ciepło i zapach świeżo pieczonych bułeczek. Mama właśnie stawiała je na stole. Dzieci chwyciły po jednej, robiąc przerwę w pracy. Wiórek przyjrzał się uważniej temu, co tworzyły. Zdumiony zauważył, że jego orzech zmienił się nie do poznania. Pomalowany, z uśmiechem, oczkami i patyczkami, wyglądał jak mała laleczka. Przy głowie przywiązano sznureczek, by można było zawiesić go na choince. Radosna atmosfera robienia świątecznych ozdób ścisnęła Wiórka za serce. Sam nie rozumiał dlaczego. – Zaraz przyjdą po was rodzice. Dokończymy jutro. Ubierajcie się – powiedziała pani domu do dwóch chłopców i dziewczynki. Kiedy wyszli z opiekunami, w salonie został Staś i jego młodsza siostra. – Stasiu, pozbierajcie wszystko do pudełka. Pomożecie mi przy kolacji – poprosiła mama. – Popatrz, mamuś, jaki piękny pajacyk! Będzie śliczny na choince! – zawołała dziewczynka, unosząc ozdobę. – To mój pajacyk! Ja znalazłem orzecha i pomagałem go robić! – zaprotestował Staś. – Przestańcie. Pajacyk jest wasz wspólny. Odkładamy wszystko na jutro i sprzątamy stół – ucięła mama, zabierając ozdobę. – Wasz ludzik poczeka tutaj. Za tydzień zawiśnie na choince. Zawiesiła pajacyka na uchwycie przy drzwiczkach kominka. Po kolacji, gdy domownicy opuścili salon, Wiórek z ulgą wyszedł z dusznej kryjówki. Orzeszek uśmiechał się w świetle nocnej lampki. Zanim jednak po niego podszedł, pobiegł pod stół i posilił się kilkoma okruchami – po długim czekaniu był bardzo głodny. – Mam cię – szepnął. Ostrożnie zdjął ludzika z kominka, a potem zajrzał jeszcze do pudełka, by zabrać dodatkowego orzeszka. Zadowolony, z pajacykiem i orzechem pod pachą, schował się pod schodami, by doczekać rana. – Śpij dobrze, Lutku. Rano musimy się stąd wydostać – powiedział, kładąc się wygodnie obok swojego nowego i, prawdę mówiąc, jedynego przyjaciela.   – Mamo, Staś schował mojego pajacyka! – Po pierwsze, to nie twój, a po drugie – nigdzie go nie schowałem. Wiórek przetarł zaspane oczy. Kłótnia dzieci wyrwała go z głębokiego snu. – Dzień dobry – szepnął z uśmiechem do Lutka, spoglądając ukradkiem w stronę salonu. Przed kominkiem stała Zosia, z policzkami mokrymi od łez. – Co się stało? Jeśli żadne z was nie wzięło pajacyka, może bawił się nim kot? – mama uklękła przy córce i otuliła ją ramieniem. – Kot! Słyszałeś, Lutku? Musimy się szybko ewakuować, bo inaczej marny mnie tu los czeka… – wyszeptał Wiórek zaniepokojony. – Mruczek siedzi na zewnątrz, na parapecie – dziewczynka wskazała drobnym palcem okno. – Może był tu wcześniej. Rano kilka razy wychodziłam na podwórko. Zbierajmy się, pojedziemy odwiedzić tatę – odpowiedziała mama łagodnym głosem. – A ja właśnie chciałam mu pokazać pajacyka… – Przecież tata śpi, więc go nie zobaczy – wtrącił się Staś. – Ale słyszy… Mogłabym mu opowiedzieć, jak wygląda – broniła się Zosia. – Skoro śpi, jak miałby słyszeć?! – krzyknął Staś drżącym głosem. – Lekarze tak mówią, żeby nas pocieszyć. Tata śpi głęboko i… może już się nie obudzi… Chłopiec pobiegł na górę, zatrzaskując za sobą drzwi. – Czy to prawda, co on mówi? – Zosia znów się rozpłakała. – Lekarze mówią, że tato niedługo się obudzi, a oni nie kłamią. Bądźmy dobrej myśli. Staś bardzo tęskni, dlatego mówi tak w żalu i złości – mama przytuliła córkę, po czym poszła uspokoić syna. Wiórek słuchał z mocno bijącym sercem. Ogarnął go niepokój – inny niż ten związany z kotem. Przypomniało mu się dzieciństwo. Nie pamiętał mamy. Tata opowiadał, że pewnej wiosny wpadła do rzeki. Odpłynęła tak daleko, że nie potrafiła odnaleźć drogi powrotnej. Zdążyła jeszcze uratować Wiórka, wyciągając go na brzeg, zanim porwał ją silny nurt. Do dziś Wiórek czytał jej listy, choć wiedział już, że pisał je tata. – Wyszli… – wyrwał go z zadumy dźwięk zamykanych drzwi. W jego stronę rozległo się ciche stąpanie puszystego czworonoga. Wiórek chwycił Lutka i orzech, próbując ukryć je głębiej pod schodami. Nagle na ogonie poczuł miękkie opuszki kociej łapy. – Aj! – zawołał, uderzając głową o belkę. W podskoku wyszarpnął swój rudy pióropusz spod pazurów Mruczka i zwinął się w kłębek. Przed jego pyszczkiem zabłysły jak dwa księżyce piękne, kocie oczy. – Psyt… Uciekaj! Jestem twoim kuzynem… tak jakby. A kuzynów się nie zjada! – wyszeptał, pstrykając kota w nos. Czarny pan domu, zamiast uciekać, ożywił się jeszcze bardziej i delikatnie klepnął Wiórka łapą po głowie. – Nie mam wyjścia… – mruknął Wiórek, rzucając orzech jak najdalej. Mruczek pobiegł za nim, a wiewiórka czmychnęła po schodach na górę, zatrzaskując za sobą pierwsze napotkane drzwi. Różowo-beżowe ściany, lalki i misie przyjemnie go zaskoczyły. – Pokój Zosi… – szepnął z uśmiechem, wciągając dziecięcy zapach unoszący się w powietrzu. Kot nie dawał za wygraną. Po chwili dobiegł na górę i skacząc, próbował dosięgnąć klamki. Okno w pokoju było lekko uchylone. Wiórek ucieszył się na ten widok. – Chodź, Lutku. Będziesz musiał wdrapać się ze mną – powiedział do przyjaciela, zupełnie zapominając o osiemdziesiątym orzechu. W drodze do okna zatrzymał go dźwięk otwieranych drzwi. Zwinnym skokiem wskoczył z Lutkiem do szafy. Mruczek bezszelestnie wśliznął się za nim, grzebiąc łapkami wśród ubrań. – Mruczek! Kici, kici! – rozległ się głos z korytarza. Kot obwąchał jeszcze raz tkaniny, jakby chciał zapamiętać to miejsce, po czym pobiegł za wołaniem domowników. Wiórek wygrzebał się ze stosu ubrań i z ulgą wciągnął głęboki oddech. Po chwili do pokoju wbiegła Zosia. Przytuliła się do największego misia, jak do twierdzy bezpieczeństwa. – Zosiu, zejdź proszę. Pomożesz mi ze Stasiem przygotować obiad? Zrobimy naleśniki. Co ty na to? – zapytała mama. Z kuchni dobiegał zapach cynamonu i wanilii. – Staś miał rację… Tata nas nie słyszy… – wyszeptała dziewczynka. – Słyszy, tylko nie ma jeszcze siły dać nam znaku – odpowiedziała mama, gładząc ją po włosach. – Nasze słowa dodają mu sił. Wkrótce przemówi. – Na pewno? – Na pewno, Zosiu. – A znalazłaś mojego pajacyka? Bardzo chciałabym zabrać go następnym razem do szpitala… – Jeszcze nie. Poszukajcie go ze Stasiem, a ja zacznę obiad. Zabrała Zosię w ramiona i zeszła z nią na dół. – Dobrze, że zamknęły drzwi, Lutku. Kocurek nie będzie nas stresował. Trochę smutna ta historia z dziećmi i ich tatą… ale to nie nasza sprawa, prawda? – wyszeptał Wiórek, szukając potwierdzenia u przyjaciela. – Nie do końca, kochany Wiórku – odezwał się nagle tajemniczy głos. – Ach! Kto to?! – zawołał, rozglądając się w miękkich smugach światła. – Jestem przed tobą. Wiórek przetarł oczy z niedowierzaniem. Na przemalowanym orzechu ożyły oczka, a na jego twarzy pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech. – Jak to możliwe? Przecież byłeś tylko orzechem… – wyszeptał onieśmielony Wiórek, z lękiem przyglądając się Lutkowi. – Nadal nim jestem. – Czy to dzięki temu wszystkiemu… – Wiewiórka z zakłopotaniem wskazała na dorysowaną buzię i doczepione patyczki. – Nie. To nie dlatego, że zrobiono ze mnie pajacyka. Ożywiło mnie twoje ciepło, Wiórku. Odkąd twój tato zachorował, przed nikim jeszcze tak nie otworzyłeś serca – wyjaśnił Lutek. – Skąd wiesz o moim tacie i o tym, że… – głos Wiórka zadrżał. – Drzewa widzą i pamiętają wszystko. Moje drzewo rośnie niedaleko twojego domu. Często zbierasz tam orzechy. Pamiętam, jak tato bawił się z tobą w naszych liściach i uczył cię skakać po gałęziach. Czasami, w naszym cieniu, czytał ci listy od mamy. Pamiętam też dzień, w którym zachorował – i jak z troską zbierałeś do późna w nocy orzechy, bo bałeś się, że zabraknie ich na zimę. Przez chwilę Wiórek myślał, że to sen. Poczuł się tak, jakby ktoś bez pytania o zgodę zaglądał w głąb jego serca. Bezradny jak małe dziecko, usiadł naprzeciwko Lutka. Wielkie łzy spływały po falbance różowej sukienki. Milczał, patrząc na pajacyka, jakby pragnął, by ten dokończył rozpoczętą operację otwartego serca. – Dlaczego mi o tym mówisz? Byłem wtedy bardzo samotny. Nikt mi nie pomagał – szepnęła w końcu wiewiórka po długiej chwili ciszy. – Nikt nie pomagał, bo nie chciałeś pomocy. Byłeś dumny. – Byłem już dorosły. Nie chciałem, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy. – Duży czy mały – to bez znaczenia. Czasami wszyscy potrzebujemy wsparcia. – Do czego zmierzasz, Lutku? – Wtedy tato był z ciebie dumny. Radziłeś sobie wspaniale. Ale myślę, że dziś nie byłby szczęśliwy, patrząc na twoje życie… – Dlaczego? – Bo jesteś sam. – Nie ma w tym nic złego… – Może nie. Ale masz tyle okazji, by spędzać czas z przyjaciółmi. – Przy wspólnych wieczorach zapasy szybko się kończą… – Nie potrzebujesz już tylu orzechów co dawniej. Te czasy minęły, Wiórku. Musisz nauczyć się dzielić tym, co masz. Przyjaźnie tego potrzebują. Inni też dzielą się z tobą tym, co mają. – Oni na pewno mają więcej ode mnie. – Nie sądzę. Gromadząc bez końca orzechy, próbujesz wypełnić pustkę w sercu. Za każdym razem, gdy ta pustka boli, biegniesz po kolejnego orzecha. Na chwilę robi się lżej, a potem znów coś uwiera – tutaj, między żebrami, prawda? – pajacyk lekko szturchnął wiewiórkę patyczkową łapką w pierś. – Opowiadasz bzdury. Jestem po prostu zaradny. W moim domu nikogo nie potrzebuję. Wystarczą mi przelotne spotkania w lesie – oburzył się Wiórek. Krytykę znosił z trudem. – Rozumiem. Nie będę już nalegał… Zanim jednak wyjdziesz, proszę cię o jedno: zostaw mnie na łóżku Zosi – powiedział łagodnie Lutek. Wiórek poczuł smutek. Chciał powiedzieć, że Lutek należy do niego i że zabierze go do domu… lecz pajacyk nie był już tylko orzechem. Był Lutkiem. – Nie smuć się, Wiórku. Pomyśl o Zosi. Mam ważną misję. Pojadę z nią do szpitala, a ona będzie opowiadać o mnie swojemu tacie. – Dobrze, Lutku. Czy będę mógł cię odwiedzać? Może zawieszą cię na choince? – Na pewno. W końcu do tego jestem stworzony… pajacyk na choinkę – szepnął z uśmiechem. Wiórek przytulił go delikatnie. Ogarnęło go ciepło, dawno zapomniane – ciepło bliskich serc. Ostrożnie wyszedł z szafy, zerknął na drzwi i szybko podbiegł do łóżka. Wspiął się na poduszki i ułożył Lutka wygodnie między misiami. – Powodzenia. Przyjdę po świętach – wyszeptał. – Do zobaczenia, Wiórku. Wszystko się ułoży. Obiecaj mi tylko jedno… Wiórek zatrzymał się na parapecie. – Słucham. – Gdy następnym razem zapragniesz pobiec po kolejnego orzecha, zaproś do domu kogoś z lasu. Choć raz. – Zgoda – uśmiechnął się. Pomachał pajacykowi i zeskoczył na dach. Po powrocie do domu, chociaż wszystko było poukładane jak przed wyjściem, od razu zabrał się za porządki. Kiedy już wszystko poprzestawiał i poodkurzał, zajrzał do komórki. – Nigdy nie wiadomo… Od dłuższego czasu zapowiadają srogą zimę… – mruknął pod nosem i wyszedł na poszukiwanie dodatkowych orzechów. – Witaj, Wiórku, nie było cię cały dzień. Znalazłeś swojego skradzionego orzecha? – przy stosie mocno brązowych liści przywitał go Rutek. Wiórek otrzepał się z liści, lekko zakłopotany. – Znalazłem, lecz zostawiłem go dzieciom. – Słusznie postąpiłeś. Masz ich mnóstwo, a dzieci na pewno zrobią z nim coś dobrego. – A co ty właściwie robisz o tej porze? Jest ciemno – zapytał po chwili krępującego milczenia Rutek. – Wyszedłem na spacer… Jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie na herbatę – zaproponował Wiórek, dotrzymując obietnicy danej Lutkowi. Rutek z entuzjazmem przyjął propozycję, zaskoczony zachowaniem Wiórka. Od dawna próbował go lepiej poznać, lecz było to wyjątkowo trudne przy skrytym i – jak chodziły plotki – skąpym charakterze wiewiórki. – Zapraszam cię na sobotni obiad, będą też inni sąsiedzi – zaproponował Rutek po herbacie, przed wyjściem do domu. – Bardzo dziękuję, ale… – Nie ma żadnego „ale”. I nic nie musisz przynosić – nalegał Rutek. – Sobota o trzynastej – powtórzył i wyszedł zadowolony, nie pozostawiając Wiórkowi czasu na odpowiedź. Wiórek po jego wyjściu przeliczył orzechy. Do herbaty przyniósł dwa. – Siedemdziesiąt siedem… – mruknął pod nosem, zatrzaskując drzwi od komórki. Spędził tak miły wieczór w towarzystwie Rutka, że tym razem mało przejął się liczbą pozostałych orzechów. Pomimo wielu wahań w sobotę włożył kilka orzechów do lnianej torebki i poszedł na zaproszony obiad. Zaskakując siebie samego oraz gości, po posiłku zaprosił wszystkich na świąteczny obiad do siebie. Od tej pory do drzwi jego domu coraz częściej pukali przyjaciele, a on coraz rzadziej wychodził jedynie na poszukiwanie nowych orzechów. Przed Nowym Rokiem z niecierpliwością pobiegł do domu, w którym został Lutek. Tym razem nie był sam. – Mija, przestań, bo nie dobiegniemy tam do zachodu słońca… – burknął, otrzepując się ze śniegu, którym obrzucała go po drodze nowa towarzyszka. – No dobrze… Daleko jeszcze? Zimno mi w łapki. – Za rogiem następnej ulicy… Na rzucanie śnieżkami jakoś nie jest ci zimno – odpowiedział Wiórek, trafiając Miję małą kulką śniegu. Kiedy dobiegli na miejsce, z mocnym biciem serca Wiórek wdrapał się na parapet. – Jest… Lutek! – krzyknął szczęśliwy na widok błyszczącego w blasku świec pajacyka. Lutek siedział wygodnie na kominku. Tuż obok bawiły się dzieci w towarzystwie siedzącego w fotelu mężczyzny. – Popatrz, tato, zbudowałam nowy pałac… – zza szyby dobiegł radosny głos dziewczynki. – Tato… – szepnął zaskoczony Wiórek, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia. Mija w milczeniu ścisnęła jego dłoń, udając, że nie widzi łez. Wiórek tylko jej opowiedział o pajacyku. Z milczenia obojga wyrwał ich tajemniczy głos: – Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem szczęśliwy na wasz widok, Wiórku. Wiewiórki rozejrzały się wokół, po czym spojrzały na Lutka. Pajacyk z błyskiem w oku lekko się uśmiechał. - Lutku… a gdybyś ty wiedział… – zaczął Wiórek, lecz ciepły, znajomy głos nie pozwolił mu dokończyć. – Wiem wszystko, co widzę w twoich oczach, drogi Wiórku. – Czy chcesz, abyśmy cię stąd zabrali? Ich tato wrócił… – Przebudził się, kiedy Zosia o mnie opowiadała. Teraz traktują mnie tutaj jak króla – zażartował Lutek. – Poza tym widzę, że masz znacznie ciekawsze towarzystwo niż orzechowy pajacyk. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko macie ochotę. – Dobrze, przyjacielu. Dziękuję ci za wszystko – rzekł Wiórek, posyłając Lutkowi uśmiech wdzięczności za przebudzone serce. Odtąd już nigdy nie czuł się samotny. Na początku następnej zimy, zamiast codziennego przeliczania zapasów, wieczory spędzał na zabawie ze swoimi dziećmi i pakowaniu świątecznych prezentów.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...