Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Droga do Wanaki wiodła przez pustynną równinę Mackenzie. Otaczały ją ze wszystkich stron górskie szczyty, lecz sama równina pozostawała płaska jak stół. Dwadzieścia pięć milionów lat temu było w tym miejscu dno oceanu. Za dwadzieścia pięć milionów lat prawdopodobnie wszystko to będzie znowu na dnie. Dlatego droga do Wanaki jest drogą tymczasową: skrót, który natura stworzyła do czasu, kiedy nie wybuduje nic lepszego.

 

 

Jody prowadziła spokojnie i z wyczuciem. Błękitny Ford Fairlane to był bardzo obszerny sedan. Na przednim siedzeniu, obok kierowcy mogło podróżować wygodnie dwoje pasażerów. Siedzieliśmy daleko od siebie i nie mogło być mowy o przypadkowym kontakcie. Jody nie czuła zmęczenia, więc nie było powodu zamienić się miejscami, choć zostawiliśmy za sobą szmat drogi: dwie lub trzy osady bez nazwy, większą ilość przydrożnych szop pokrytych falistą blachą i kilkaset kilometrów pastwisk rozciągniętych wzdłuż dwupasmowej, niezbyt szerokiej, za to znakomicie utrzymanej szosy. A może Jody udawała, żeby zachować fason przed nieznajomym, którego poznała zaledwie kilka dni temu?

 

 

Na dworze się ściemniało i Jody instynktownie dodała gazu. Chciała zdążyć do domu przed północą. Zaraz za krzyżówką w Fairlie zapaliła się na tablicy rozdzielczej na czerwono jakaś lampka.

— Co to może być?

— Wskaźnik oleju, nic poważnego — starałem się ją uspokoić.

Zatrzymała jednak samochód, a wtedy zapadła wokół nas absolutna cisza; okolica sprawiała wrażenie wymarłej; żadnego śladu życia. Tylko w niektórych miejscach z pola wysokich, płowych traw przyglądały się nam tajemniczo jakieś drewniane budki. Nic dziwnego, że miód jest tutaj tańszy niż dżem. Pszczoły pracują na okrągło cały rok, tak jak Jody.

— Staniemy w Omarama. Mam tam znajomego mechanika. Nie chcę ugrząźć w śniegu, gdzieś w górach.

 

 

Mechanik uciął sobie drzemkę, ale klakson samochodowy poderwał go na nogi, a gdy rozpoznał kierowcę, przypomniał sobie momentalnie od czego ma ręce. Pogmerał coś pod maską, klasnął w dłonie i wykonał taki gest, że gdyby nie on, to byśmy umierali na tym pustkowiu. Rozejrzałem się dookoła: kilkanaście parterowych domów rozrzuconych wzdłuż skrzyżowania, gdzie nasza droga odgałęzia się do Oamaru nad Oceanem Spokojnym. Pośrodku stacja benzynowa, już zamknięta, supermarket, obok niego pub, jedyne miejsce skąd dochodziły nikłe oznaki życia, tłumione monumentalną panoramą szerokiej doliny, której dna nie mogłem dojrzeć ze względu na panujące ciemności. Dochodził stamtąd miarowy szum potoku spływającego zapewne z widocznych w oddali górskich grzbietów, pokrytych wciąż śniegiem. Pięknych, lecz zimnych i surowych, jak twarz kobiety, od której nie można oderwać oczu, ale pokochać się nie da. Nic, tylko wyć nocą do księżyca. Jak ten naród się rozmnaża w tak odludnym miejscu?

 

 

Nieplanowany postój sprawił, że dotarliśmy do celu z kilkugodzinnym opóźnieniem. Było zbyt ciemno, żeby się rozejrzeć po okolicy. Jody zaprowadziła mnie do gościnnej sypialni, gdzie zwaliłem się do łóżka jak kłoda. Nazajutrz moim oczom ukazał się spektakularny widok: gęsty, sosnowy las za oknem, w dole jezioro, nad jego taflą górskie szczyty, wysokie na kilkaset metrów, jakby wyrastały prosto z wody.

— Będziesz mógł rankiem zjeżdżać na nartach, wieczorem kąpać się w jeziorze.

— A resztę dnia?

— Będziesz pracować. Dla mnie.

 

 

Praca w tym kraju to temat delikatny, rzadko poruszany, a jeśli już, to bez słów: za ile? W Wanace budowali się ludzie zamożni, przedsiębiorczy, żeby spędzić resztę życia przyjemnie na zasłużonym odpoczynku. Sezon świąteczny za pasem, trzeba myć okna, porządkować ogród, ale kto w tym wieku ma do tego siłę?

— Zaczniesz jutro, kiedy przyjadą Ian i Frank.

Przyjechali następnego dnia w towarzystwie dwóch innych handymen i natychmiast zabraliśmy się do roboty. Frank wyrwał mi z rąk butelkę z płynem do mycia szyb i zdarł z niej etykietkę.

— Nie możemy zdradzać naszego trade secret.

— Ale przecież taka obdarta butelka może zawierać cokolwiek — zaprotestowałem.

— No właśnie, to jest nasz największy sekret!

 

 

Domów było wiele, okien jeszcze więcej, lecz kiedy przychodziło do zapłaty, sprawa się komplikowała.

— Stawka w ogłoszeniu jest za zwykły dom — wyjaśniała Jody. — A pański to rezydencja. Trzeba wchodzić na dach, wspinać się po drabinie… No i te okna na samej górze, wąskie i długie, jak witraże w kościele. Chłop spadnie, nogi sobie połamie, a nieubezpieczony, bo to zwiększa koszt. Liczymy od metra, nie od domu. Za mniej, nikt okien tu nie umyje.

 

 

Ekipa Franka wypoczywała po pracy zawsze w tym samym lokalu: motelu Bella Vista nad jeziorem.

— Jedliście już obiad?

Ian w odpowiedzi postawił przede mną butelkę Lion Red. Zacząłem przeliczać na system metryczny… Dwie takie butelki mają pojemność standardowej butelki do wina; tuzin to galon.

— A co do żarcia?

Postawił następną butelkę.

— Ach tak, piwo dla was to odżywka… Jęczmień, chmiel, minerały…

— Wiesz co — przerwał Ian — ty, Pole, lepiej się napij!

 

 

Polubiłem to miejsce. Wymarzona przystań życiowa. Urzekający krajobraz, a spokojnie jak u Pana Boga w garażu. Tylko ziemia nie do ugryzienia. Musiałbym pracować piętnaście lat, składać grosz do grosza, nic nie jeść, żeby kupić najskromniejszy choćby dom. Pierwszej niedzieli pożyczyłem od Jody forda i wyruszyłem drogą wzdłuż jeziora, prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Przejechałem zaraz za miastem most na rzece i podążałem szosą w kierunku gór. Po kilkunastu minutach jazdy dotarłem nad brzeg innego jeziora, które wydawało mi się jeszcze piękniejsze niż to w Wanace. Domów mniej, ale te co zdążyli postawić na pewno nie kosztują fortunę. Może tutaj się pobuduję? Nie miałem pojęcia, że za dziesięć lat będą kręcone w tej scenerii sceny do jednego z najdroższych filmów w historii światowej kinematografii, a czasy tanich domów miną bezpowrotnie.

 

 

Jednego wieczora Jody wpadła w prawdziwą furię.

— Gdzie jest Frank i reszta?

— Tam gdzie zawsze, w motelu nad jeziorem — odrzekłem zdziwiony jej pytaniem.

— Już ja im dam motel! — krzyknęła ze złością. — Jutro trzeba umyć sześć domów, a oni będą chlać tam do rana — i pognała ich szukać.

Patrzyłem na jej drobną postać, a w głębi się zastanawiałem, jak dziewczyna, która nie była w stanie skończyć ogólniaka potrafi prowadzić twardą ręką biznes i budzić respekt nawet u takich pijusów. Była już w posiadaniu kilku nieruchomości, również na północnej wyspie. Sprowadzała meble z Włoch, kafelki z Amsterdamu. Samo usunięcie starej, azbestowej rudery na jednej z niedawno zakupionych działek kosztowało ją dwadzieścia tysięcy. Rozwijana z rolek trawa dziesięć tysięcy. Ogrodzenie drugie tyle i to nie jakaś misterna metalurgia, ale zwykły krowi płot: jedna belka w pionie, trzy belki w poprzek. Świetny kumpel, jeszcze lepszy partner do biznesu, ale jako kobieta?

 

 

Dopiero ostatniego dnia odkryłem do kogo należało serce Jody: przed dom zajechał biały lexus, z którego wysiadł chłopiec w wieku ośmiu lub dziewięciu lat, uderzająco podobny do mojej szefowej. Historie wszystkich ludzi są tak banalne, a jednak w każdej z nich jest jakiś epizod, którego nie sposób upiększyć. Odwróciłem się, żeby ostatni raz popatrzeć na jej wypogodzoną twarz i ośnieżone szczyty gór, przeglądające się milcząco w lustrzanej toni jeziora.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Kapistrat Niewiadomski
Minor change. (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @wierszyki dziękuję   @Alicja_Wysocka dzięki za przypomnienie Tuwima (Ptasie radio)
    • Miałam wtedy jakieś siedem lat. Chodziłam do pierwszej klasy. Mieszkaliśmy w Gdyni, w dzielnicy Obłuże. Któregoś dnia bawiliśmy się z rodzeństwem w chowanego – oczywiście na podwórku, bo na ulicę można było wychodzić tylko za pozwoleniem mamy. Nasze podwórko było całkiem spore. Był tam ogródek, jakaś szopka, w której tata trzymał różne ciekawe rzeczy – grabie, łopaty, a nawet siekierę! Był też kurnik, psia buda i oczywiście nasz pies – Lord. Wpadliśmy wtedy na genialny pomysł: schowamy się mamie! A niech ma – skoro tyle rzeczy nam zabrania, to teraz niech nas szuka! – Na pewno nas znajdzie i jeszcze skrzyczy, że ją denerwujemy – mówiłam. Ale co tam, ryzyko wpisane w zabawę! – Schowajmy się do psiej budy – zaproponował ktoś. – Ooo, to jest dobra myśl. Bardzo dobra! I tak właśnie zrealizowaliśmy nasz chytry plan. We trójkę – Grzesiek, Tomek i ja – wciskaliśmy się do budy. Pies patrzył zdziwiony, ale przecież nie mówi. Lord był duży, więc i buda była odpowiednio przestronna. Jakoś się tam upchnęliśmy. Cicho siedzimy, nie gadamy, bo wiadomo – zdrada przez śmiech to klasyk. W środku śmierdziało psem i kurzem, było duszno  i niewygodnie, ale czego się nie robi dla porządnej zabawy? Siedzimy jak trusie, aż zaczyna nam się nudzić. Nic się nie dzieje. I nagle – akcja! Słyszymy mamę, jak nas woła. Chodzi po podwórku, sprawdza furtkę, krzyczy coraz bardziej zdenerwowana: – No co jest?! Gdzie oni są?! A my dusimy się ze śmiechu – dosłownie. Zabawa życia! I wtedy pies zaczął szczekać. Najpierw nieśmiało, potem coraz głośniej. Kręcił się, jakby sam nie wiedział, co robić. W końcu zaczął piszczeć. Mama podchodzi do furtki – nikogo. Na ulicy pusto. Dzieci zniknęły jak kamfora. Wreszcie zaniepokojona podchodzi do psa. – Lord, czego ci trzeba? Co się dzieje? Co chcesz, głuptasie? I nachyla się nad budą... – CO WY TAM ROBICIE?! WYŁAZIĆ MI NATYCHMIAST Z TEJ BUDY! CO TO ZA GŁUPIE POMYSŁY?! A ja, z pełnym oburzeniem, mówię: – To nie głupie pomysły, tylko pies głupi, bo nas zdradził! – Marsz do domu! – ryknęła mama. – Wszyscy do wanny! Zdjąć te śmierdzące ciuchy! No nie wiem, w co ręce włożyć z wami... Utrapienie z tymi dziećmi!
    • ,,Prawy zamieszka  w domu Twoim, Panie,, Ps 15    jesteśmy ...super  a inni  gdyby i oni byli tacy    świat byłby wspaniały    zła nie czynię  mnie nie dotyczy  odwracam się od niego  pływam w zadowoleniu  widzę dobro po swojemu  zadowalam swoje ja    prawość to nie slogan  to droga jaką szedł Jezus  warto ją dostrzec  i …iść    prawi ujrzą Jego oblicze  prawi dostaną wieczne życie   Jezu ufam Tobie    7.2025 andrew  Niedziela, dzień Pański Pański 
    • @Annna2Albo bardziej, bo przecież można, nawet kiedy nie ma.
    • cisza po zmarłym bywa tak cicha że aż boli   jest niewidzialna a mimo to ją wyczuwamy   boimy  się jej lękamy czy nie przemówi   taka cisza jest  trudna bo  płacze
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...