Siadam do stołu, talerz czeka na słowo,
zupa paruje, jakby chciała mówić,
ale naprzeciwko tylko krzesło,
które pamięta ciężar dawnych dni.
Było lato u dziadków, pachniały jabłonie,
piasek rzekał pod stopami w drodze do wody,
teraz wspomnienia wieszają firanki,
żeby zakryć nagą samotność ścian.
Jedno słowo, rzucone jak kamień,
roztrzaskało lustro wspólnych rozmów.
Nie da się go cofnąć,
choć milczenie próbuje sklejać odłamki.
Wszyscy kruszeją powoli jak kreda,
ich spojrzenia są dłuższe niż zdania.
Nie pytają, czy wrócę,
bo wiedzą, że pustka nie znosi pytań.
Święta nie pachną już cynamonem,
choinka stoi obok telewizora.
Światło lampki nie rozgrzewa,
tylko podkreśla zimno stołu.
Wspólne obiady to teraz echo,
słyszalne w talerzu stukającym samotnie.
A ja liczę łyżki,
jakby miały przypomnieć liczbę wspomnień.
Z czasem zrozumiałem - pustka to wybór,
który karmią urażone serca.
Nie jest wieczna,
choć próbuje udawać nieśmiertelną.
Więc wyciągam dłoń ponad ciszę,
szukam mostu wśród spalonych belek.
Bo rodzina jest wszystkim,
i to tylko tyle co chcę mieć.